Apel o debatę nad stanem polskiego szkolnictwa wyższego - projekt

avatar użytkownika Maryla

Apel o debatę nad stanem polskiego szkolnictwa wyższego.

 



Minister nauki i szkolnictwa wyższego

Barbara Kudrycka





Pani Minister,


w imieniu społeczności blogerskiej skupionej wokół portalu Blogmedia24.pl zwracamy sie do Pani minister o zainicjowanie debaty nad stanem szkolnictwa wyższego w Polsce.

Poziom nauczania i dostęp do nauki to powód troski wielu środowisk w Polsce. Co roku absolwenci szkół wyższych maja problemy ze znalezieniem pracy w swoim wyuczonym zawodzie.

Rząd PO nie podjął debaty nad znalezieniem przyczyn takiej sytuacji, nie mówiąc już o reformach szkolnictwa wyższego, tkwiącego wciąż korzeniami w PRL.

Niepokoją nas rządowe plany "oszczędności" przy niewystarczających nakładach na naukę plasujących nasz kraj na jednym z ostatnich miejsc w Europie.

Media informowały o przygotowanej przez Pani resort reformie :

'Minister Kudrycka zapowiedziała, że jest to pierwsza część założeń dotyczących reformy szkolnictwa wyższego. W kolejnym kwartale tego roku resort przedstawi projekt nowelizacji i skieruje go do konsultacji społecznych. Zdaniem Barbary Kudryckiej, proponowane zmiany najwcześniej wejdą w życie w 2010 r."


Wnosimy o szeroka debatę publiczna nad planowanymi reformami w szkolnictwie wyższym.


Ostatnio społeczeństwo zostało zbulwersowane problemami dr Marka Migalskiego na UJ. Marek Migalski ma problemy z rozpoczęciem przewodu habilitacyjnego przez publiczne wyrażanie poglądów.

Podobnych, ale nie nagłośnionych przypadków jest o wiele więcej.

Bronisław Wildstein napisał :

"Sprawa Migalskiego mówi nam nie tylko o polskich uniwersytetach, gdzie, jak się okazuje, wzajemne krycie nawet najbardziej skompromitowanych postaci urasta do rangi zasady naczelnej, a złamanie zmowy milczenia, aby ukazać nieprawość, staje się niewybaczalną zbrodnią. Mówi nam ona o atmosferze duchowej w Polsce. Dwadzieścia lat temu 20-letni Migalski organizował antyreżimowe grupy podziemne, Iwanek był wtedy po drugiej stronie. Dziś to Iwanek może utrącić Migalskiego, mimo że naukowo nie dorasta mu do pięt."

http://blog.rp.pl/wildste...o-glosno-mowic/


Profesor Andrzej Zybertowicz pisze na swoim blogu:


"Specyfiką III RP jest to, że właśnie środowiska b. współpracowników tajnych służb starego systemu współwyznaczają sposób myślenia o lustracji sporej części społeczeństwa. To tak, jakby standardy refleksji kryminologicznej wyznaczali przestępcy.

Kiedy ten fakt dotrze do świadomości świata akademickiego? Obawiam się wszakże, iż bez ruchu obywatelskiego oporu dawna agentura oraz uwikłani w towarzyskość z nią koleżanki i koledzy dalej będą rozdawali karty (wstępu na akademicki Parnas). To właśnie blokowanie awansu naukowego dr. Marka Migalskiego jest prawdziwym pośmiertnym sukcesem SB, a nie - jak twierdzą antylustracyjni propagandyści - ukazująca prawdę o przeszłości, zgodna ze standardami poprawności naukowej książka SB a Lech Wałęsa (zob. też jej wersję “lajtową”: Sprawa Lecha Wałęsy. "


http://zybertowicz.pl/

W tej szokującej sprawie zabrało głos wiele środowisk , od pracowników naukowych , poprzez media, blogi, aż do środowiska studenckiego.


http://www.rzeczpospolita.pl/list/


W sprawie lustracji środowisk akademickich polecamy choćby blog :

http://tosz.blogspot.com/

Jak ważna jest to sprawa, świadczy wyrażanie opinii i protestów przez szerokie grono ludzi.

Polska nie może sobie pozwolić na kolejne emigracje ludzi wykształconych.

Rozwój i postęp gospodarki Polski zależy od poziomu wykształcenia naszego społeczeństwa.


Przyłączamy się do głosów protestujących w tej skandalicznej sprawie i wnosimy o zainicjowanie debaty publicznej nad naprawą tej kuriozalnej sytuacji.

To my, Polacy, płacimy podatki na kształcenie naszych dzieci i chcemy mieć wpływ na to, kto i jak je kształci.

Prosimy o przesłanie nam projektu ustawy, zapowiadanej przez Panią Minister medialnie po ujawnieniu tego skandalu z zamknięciem drogi do habilitacji.

http://wiadomosci.onet.pl/1898336,11,item.html


w imieniu społeczności

blogerskiej www.blogmedia24.pl :

 

Franciszek Gajek



inne linki w tej sprawie :

http://mikev.salon24.pl/380625.html
http://mojsiewicz.salon24.pl/380557.html
http://emigracja.salon24.pl/380629.html
http://www.blogmedia24.pl/node/8066
http://lustronauki.wordpress.com/


Do wiadomości:

Premier

Prezydent

Rektorzy Szkół Wyższych

Niezależne Forum Akademickie

 

media :

 

 

 

Etykietowanie:

24 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

1. PROSZĘ O UWAGI I EWENTUALNE ZMIANY DO TEKSTU

w imieniu portalu podpisze i wysle, jak zwykle, Franek.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika hrabia Pim de Pim

2. Problem jest znacznie szerszy

i debata powinna być szersza. Jednak wpływowa profesura nie jest zainteresowana ani debatą ani reformami - odpowiada jej status quo. Pozdrawiam -

hrabia Pim de Pim

avatar użytkownika wazeliniarz

3. Pomysl przedni!

Tylko czy dojdzie do skutku? Pozdro-Stefan
W polityce NIET SENTIMENTOW. No Excuse.
avatar użytkownika TrustMe

4. Drobne poprawki

"Poziom nauczania i dostęp do nauki to powód troski wielu środowisk w Polsce. Co roku absolwenci szkół wyższych maja problemy ze znalezieniem pracy w swoim wyuczonym zawodzie." Dodałbym fragment o niewystarczających nakładach na naukę plasujących nasz kraj na jednym z ostatnich miejsc w Europie. "Od lat nikt nie podjął debaty nad znalezieniem przyczyny takiej sytuacji i nikt nie zreformował szkolnictwa wyższego, tkwiącego wciąż korzeniami w PRL." Wolę "Rząd PO nie podjął debaty nad znalezieniem przyczyn takiej sytuacji, nie mówiąc już o reformach szkolnictwa wyższego etc." Dodałbym zdanie o braku dekomunizacji i lustracji na polskich uczelniach. Dla informacji Pana Franka: Naukowcy próbowali wielokrotnie bez sukcesów wymusić na rządzących taką dyskusję. Powstał nawet "Komitet ratowania nauki polskiej". Zapał stopniowo malał. Najważniejsza jest dekomunizacja i lustracja na wzór niemiecki (w b. NRD). Potem podniesienie nakładów. "Ostatnio społeczeństwo zostało zbulwersowane problemami dr Marka Migalskiego na UJ. Marek Migalski ma problemy z rozpoczęciem przewodu habilitacyjnego przez publiczne wyrażanie poglądów." Dodałbym zdanie, że podobnych, ale nie nagłośnionych przypadków jest o wiele więcej. :)
avatar użytkownika Maryla

5. TrustMe

poprawki uwzględniono, dziekuje. Proszę o inne sugestie, jeżeli ktoś chce zmienić pismo przed wysłaniem.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika sts.

6. Autorka

"Prosimy o przesłanie nam projektu ustawy, zapowiadanej przez Pani ą Minister medialnie po ujawnieniu tego skandalu z zamknięciem drogi do habilitacji." Rzecz w tym, że wszystkie istniejące projekty są na stonach mnisw http://tiny.pl/vppj Mam wątpliwości, czy adresat apelu "o debatę" jest własciwy, no bo w jaki sposów ministra miałaby taką debatę rozpocząć? Wykupująć strony-ogłoszenia w gazetach? Zorganizować forum dyskusyjne na stronach mnisw? Ministra wysyła projekty do uczelni, wydziałów, instytutów, towqarzystw naukowych z prośbą o opiniowanie. Na ogół odzew jest zerowy. Jest niezależne forum akademickie, zorganizowane przez J.W.; http://www.nfa.alfadent.pl/ jest Forum Akad. http://www.forumakad.pl/index.html To chyba dobre miejsca na dyskusję. A ministra? Przypuszczam, że wątpię, aby Apel no niej dotarł; najpewniej "wyląduje" w /dev/null jakiejś czynownicy/jakiegoś czynownika niższego sortu.
avatar użytkownika Maryla

7. sts

Projekt, o którym piszemy, jest dopiero "w zamyśle" Pani Minister -prosba o przysłanie nam do oceny - to jednoczesnie zgoda na przyjęcie naszych uwag, jako od ciała społecznego. Kto ma inicjować debaty i kto ma narzędzia do tego, aby zarządzić Rektorom takie działania jak nie minister? Gdyby podchodzić do każdej inicjatywy, ze wyląduje w koszu, to po co ja podejmować? pozdrawiam

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika jan.nowak1

8. Autorzy - warto skontaktować się z NFA

Z Niezależnym Forum Akademickim, które skupia grono naukowców próbujących walczyć z "systemem": http://nfapat.wordpress.com/2009/01/
avatar użytkownika Maryla

9. na pewno warto łączyć siły

prześlemy nasz protest na te adresy i nawiążemy współpracę.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika sts.

10. Projekt, o którym piszemy,

Projekt, o którym piszemy, jest dopiero "w zamyśle" Pani Minister -prosba o przysłanie nam do oceny - to jednoczesnie zgoda na przyjęcie naszych uwag, jako od ciała społecznego. Kwestie habilitacji, nowe 'sposoby' w którejś z ministerialnych propozycji (obecnej na stronach) juz sie pojawiły. Kto ma inicjować debaty i kto ma narzędzia do tego, aby zarządzić Rektorom takie działania jak nie minister? Recz w tym, że ministra to sobie zarządzić może własnym urzędnikom, Rektorów może jedynie prosić. Ministra kieruje tez projekty bezpośrednio do RW. I sądzi Pani, że komukolwiek chce się czytać i dyskutować? Może z 1% jest zainteresowany... Proszę mnie nie bić, ja tylko opisuje rzeczywistość. Gdyby podchodzić do każdej inicjatywy, ze wyląduje w koszu, to po co ja podejmować? Nie, ale podjąć trzeba zasadnicze tematy. Troska o "poziom nauczania" musi być w kolizji z "dostepem do nauki". Nie da rady zapewnić super-poziomu i 100%-wej scholaryzacji na poziomie wyższym. Ba, 50% tez nie, ani nie 20%. Wykształcenie wyższe, jesli ma nim pozostać (nawet w znaczeniu "z lat 70", ale lepiej przedwojennym) oznacza konieczność bardzo ostrej selekcji wstepnej orza permanentnej selekcji w trakcie studiów. Dalej - model "3+2" powinien byc raczej wyjątkiem, niż zasadą. Pisze Pani "tkwiącego wciąż korzeniami w PRL.". Na niektórych kierunkach, w "sensie kadry", penie tak. Ale... Zapewniam Panią, że swoboda w kształtowaniu programów nauczania na takich kierunkach jak matematyka, fizyka, chemia.... (za wyjątkiem 2 narzuconych przedmiotów "ideolo": fil. marks. i ekon. polt.) była znacznie większa w latach 70 niż teraz! Teraz są najrozmaitsze "minima", "zalecenia", PAKA-i. Do tego uniemozliwajacy rozsądne przygotowanie programów podział 2+3. W latach 70 stdenci chemii w moim uni mieli w ciągu 2 pierwszych lat 150 godzin wykładu z matematyki u 180 godzi ćwiczeń (+ na wyzszych latach wybrane działy). Teraz matma jest tylko rok, ciachnięta ca o połowę. Konsekwencja bardzo prosta: leży chemia kwantowa, lezy termodynamika statystyczna, leża metody numeryczne. Zamiast tego są jakieś dziwaczne, psu na budę, przedmioty 'około-chemiczno-fizyczno-przyrodnicze'... eee... mam to gdzieś. Tylko, zamiast udawać, ze sie uczy oraz, że się jest nauczanym, prościej by było zorganizować np. 1.(wariant sportowy) okreslonego dnia, o okreslonej godzinie wyscig po dyplom. Pierwszych XX tostaje z wyrównieniem, kolejnych YY - ocena dobra, a ZZ - dostateczna. Reszta won - do nastepnego wyscigu 2. (wariant rynkowy). Licytacja (nająć Owsiaka). Zaleta warianu pierwszego jest ogólny wzrost zdrowotności, warianu drugiego - częściowe przynajmniej rozwiązania problemów finansowych uni.
avatar użytkownika Maryla

11. konieczność bardzo ostrej selekcji wstepnej

ciekawe, co Pan proponuje dla uzdrowienia "fabryki dyplomów" jaką są płatne uczelnie? Jestem przerażona tym, co sią tam dzieje, dwa lata temu pisałam pracę licencjacka (uczynek z litości, który jest grzechem i nieprzyzwoitością) dla takiej "studentki" 55 letniej. Zwróciła się o napisanie pracy dyplomowej, ale to juz przekroczyło poziom mojej tolerancji dla głupoty i współczucia dla słabych. Wiem, ze kupiła dyplom za nieduże pieniądze i ma teraz "papier". Za pieniądze ludzie maja dyplomy, nie wiedzę ! To jest nagminne . Czy ktoś podnosi te problemy w środowisku? Czy wręcz odwrotnie, z hipokryzja podchodzi sie do tej dobrze płatnej fuchy jako do czegoś mało ważnego? Bez ruchu wewnetrznego w srodowisku nie zmienimy nic, ale bedziemy sygnalizowac nasze niezadowolenie z tego stanu i nasz sprzeciw. pozdrawiam

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika TrustMe

12. sts

Są dwie sprawy, które zostały połączone w liście do pani minister. Pierwsza sprawa to brak istotnych reform w szkolnictwie wyższym i ogólniej w nauce. Wiemy, że zapaść jest efektem braku dekomunizacji i lustracji środowiska naukowego oraz dramatycznie niskich nakładów na naukę. Sprawa jest delikatna, gdyż zwiększenie nakładów bez weryfikacji kadr jest wyrzucaniem pieniędzy w błoto. Druga sprawa to indywidualna sprawa pana Marka Migalskiego. Przypadek ten jest przykładem dyskryminacji naukowców za poglądy polityczne. Na pewno nie jest to pierwszy taki przypadek. Wynika to z tego, że nauka polska jest opanowana przez klany profesorskie. Klany te powstały w czasach stalinowskich. Mało kto wie, ale utworzenie PAN było posunięciem politycznym przeciwko profesorom o poglądach endeckich, którzy rządzili wtedy nauką. Profesorów zdziesiątkowano szykanami, represjami a nawet więzieniami. Stan ten trwa do dzisiaj. Trudno się nie zgodzić z tezą, że troska o poziom nauczania jest w jaskrawej kolizji z dostepem do nauki. Takie są fakty. Podobnie, jest prawdą, że istnieje konieczność ostrej selekcji wstępnej oraz permanentnej selekcji w trakcie studiów. Poziom tej selekcji obniża się stale od czasów PRL. Pisząc, że szkolnictwo wyższe tkwi korzeniami w PRL, autorzy mieli na myśli brak dekomuniazacji i lustracji. Dekomunizacja jest niezbędna przede wszystkim na kierunkach humanistycznych, choć w naukach ścisłych jest też ważna. Pozdrawiam,
avatar użytkownika sts.

13. ciekawe, co Pan proponuje dla

ciekawe, co Pan proponuje dla uzdrowienia "fabryki dyplomów" jaką są płatne uczelnie? Nic. Bo w "normalnym kraju" problem sam by sie rozwiązał. Jeśli dyplom renomowanej uczelni otwierałby mozliwości szybkiej kariery zawodowej, a dyplom podłej szkoły byłby wart tyle, ile papier - problemu by nie było. Rzecz jednak w tym, że to nie "słabe" starają się podwyzszyc poziom, tylko (względnie) dobre go obniżają (a dlaczego - to wiadomo: dodacja zalezy od ilości studentów, stąd tez owo parcie na 3+2, bo "płatne" to "3", a "2" przechwytują "państwowe". Czy ktoś podnosi te problemy w środowisku? Czy wręcz odwrotnie, z hipokryzja podchodzi sie do tej dobrze płatnej fuchy jako do czegoś mało ważnego? To nie tak, to sposób finansowania w ogromnym stopniu decyduje. Jak ministerstwo powie" "płacimy za 4+1" - to będzie "4+1". Juz widzę, jak ktoś pracujący w firmie X dostaje zgodę na zatrudnienie w konkurencyjnej firmie Y. A w przypadku uczelni to spotykane. na niektórych kierunkach częste. Bo prawde powiedziawszy "płatna szkoła" nie jest "normalną" konkurencja", jest raczej "dostawca" kandydatów na drugi stopień (na dodatek częśto na studia zaoczne, też płatne). Skoro sposób finansowania rodzi patologie - to właśnie on powinien byc zmieniony! Płatne wszędzie, uzupełnione ew. szeroka pomoca (rozmaite mozliwości: fundusz stupendialny, bon edukacyjny, odpisy podatkowe). Problemów jest cała masa, niektórych nawet nie dotykam. Proszę zauważyc, ze np. rozsądną gospodarkę finansową w ramach uni może uniemozliwić infrastruktura (stan budynów, sieci wod-kan-co-elektr.). Aby wydzielić jednostki, porównywać koszty trzeba mieć mozliwość ich obniżania/optymalizowania. Jak optymalizowć koszty w budynku, w którym okien nie malowano 40 lat, dziury na wylot, przewody el. to Al i jak 20A popłynie, to sie popalą, trafo ledwo zipie, a pęknięta rura kanalizacyjna 10 lat temu spowodowała pod fundamenami wyrwę, w którą teraz z 20M^3 betonu wlezie... A decydenci? Oni wola wsie potiomkinowskie http://tiny.pl/vpk5 i insze parki nauk-tech..
avatar użytkownika michael

14. Apel o debatę nad stanem polskiej nauki i szkolnictwa wyższego

jest wyzwaniem do podjęcia tematu na Kongresie Inteligencji Polskiej. Dyskusja o tym Kongresie i treści Apelu łączą się. Łączy się także z programem polskiej oświaty i wychowania w reformie pani Hallowej, a zwornikiem jest SYNDROM NISKICH WYMAGAŃ. To jest ten mechanizm prowadzący do pożegnania z matematyką, fizyką i historią, to jest skutek bardzo niskiego poziomu polskich dyżurnych fałszywych elit, z których rekrutowane są postpolityczne grupy wpływu. Ten SYNDROM prowadzi do programów nauczania i wychowania czerpanych wprost od GG Gauleitera Hansa Franka: Polacy powinni umieć tylko tyle, ile jest niezbędne w pracy zawodowej. W tłumaczeniu na współczesny język: - Polak powinien wiedzieć i rozumieć mniej niż Donald Tusk, czyli prawie nic. Kultura kiboli, to jest to.
avatar użytkownika Maryla

15. Kultura kiboli, to jest to. Rzemieslnik nie musi nic rozumieć

a "reforma" p. Hall prowadzi do sprowadzenia nauczania do podstaw praktycznych - czyli czytac i pisac, a potem obsługa narzędzi. Od podstaw podcina sie rozwój mysli i zainteresowań. Tu jest największe zagrożenie .

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika sts.

16. Sprawa jest delikatna, gdyż

Sprawa jest delikatna, gdyż zwiększenie nakładów bez weryfikacji kadr jest wyrzucaniem pieniędzy w błoto. Zgoda, tylko, że to powinna byc przede wszystkim weryfikacja merytoryczna. Lustracja to kwestia moralna - jasne wskazanie, że bywsi donosiciele i aparatczycy nie mają czego na uczelniach szukać. Natomiast weryfikacja merytoryczne wydaje sie o wiele trudniejsza, bo obecne uczelniane "kliki","koterie" mają niewiele (lub wcale) wspólnego z "przeszłościa ubecką". Przykład z życia: w jednym z zakładów (nauki techniczne) babiniec pracował. A trzeba było i butle przetargać, i młotem 10kg postukać i wór 50kg z "materiałem doświadczalnym" wtargać, itp. No to trzeba zatrudnic laboranta-osiłka. Trzeba - ale "blokada etatów" (ktoś na gorze doszedł do wniosku, że stosunek laboranci/naukowcy jest zły), a że była możliwość - zatrudniono "naukowca" (średnia ocen 3 z minusem, nie spika, nie szprecha nie habla - ale 50 kg na plecach + 100 przyciadów to dla niego małe piwo). Tylko, że "naukowiec" doktorat w okreslonym czasie ma zrobic. To i z pomocą boską i ludzka -zrobił. Teraz trzeba się habilitować - no to z podobną pomocą habilitować się będzie... Na uczelniach, znów z powodów "wskaźników" przerzucano z etatów technicznych - na dydaktyczne, wiele razy. Z bardzo nielicznymi wyjątkami ta część kadry jest do... . Ale imię ich może nie milijon, ale wiela na pewno, publikujących swoje osiągi w "Rolniku/chemiku/spawaczu/młynarzu...*) Polskim" I co z tym fantem zrobic? Pomysły jakies? Bo "dekomunizacją" tego się nie załatwi, niestety. *)niepotrzebne skreslic, potrzebne dodac/
avatar użytkownika TrustMe

17. sts.

Nic. Bo w "normalnym kraju" problem sam by sie rozwiązał.<\cite> Sęk w tym, że nie żyjemy w normalnym kraju. Czyli mamy nic robić? Jeśli dyplom renomowanej uczelni otwierałby mozliwości szybkiej kariery zawodowej, a dyplom podłej szkoły byłby wart tyle, ile papier - problemu by nie było. Ale nie otwiera. Trudno też powiedzieć, która uczelnia jest renomowana, bo poziom wszystkich uczelni znacznie się obniżył. Mniej marzyć a więcej robić. Premier Kaczyński ujął to bardzo celnie. Żyjemy w kraju z ludźmi jacy obecnie są. Nie są to ludzie idealni i dlatego trzeba im pomagać. Jeśli ktoś ma pomysły, niech je podrzuci panu Frankowi, który je przemyśli i napisze apel od początku. Dlatego popieram apel, choć widzę jego słabości. :)
avatar użytkownika TrustMe

18. sts.

Zgoda, tylko, że to powinna byc przede wszystkim weryfikacja merytoryczna. Lustracja to kwestia moralna - jasne wskazanie, że bywsi donosiciele i aparatczycy nie mają czego na uczelniach szukać. Lustracja nie jest jedynie kwestią moralną. Budowa klanów w nauce wiązała się zawsze z obniżeniem poziomu. Ubeckie powiązania (m.in. współpraca z SB) promowały miernoty. Miernoty te po pewnym czasie osiągały jakiś poziom. Czasami stawały się autorytetami. Osiągały ten poziom kosztem innych zdolniejszych od siebie, którzy w tym czasie zrobiliby znacznie więcej. Natomiast weryfikacja merytoryczne wydaje sie o wiele trudniejsza, bo obecne uczelniane "kliki","koterie" mają niewiele (lub wcale) wspólnego z "przeszłościa ubecką". Sa to powiązania prawie rodzinne, które sięgają wstecz czasów stalinowskich. Poglądy młodych są często kalką poglądów ich idoli mających przeszłość stalinowską. Oczywiście nie można generalizować. Na uczelniach jest mnóstwo wspaniałych ludzi, którzy chcą pracować i mają odpowiednie uzdolnienia do pracy naukowej. Brak dekomunizacji i lustracji hamuje ich kariery naukowe. Przykład Marka Migalskiego odsłania kulisy dyskryminacji w nauce i dlatego jest godny apelu do minister Kudryckiej. Prawda przebija się z wielkim trudem, ale się przebija. Podany przykład z życia jest bardzo dobry z tym, że rzadko dotyczy dźwigania butli "na plecach" a częściej wchodzenie na Parnas "po plecach" osób z ubabranymi rękami. Tak zaczynali stalinowscy profesorowie. Pozdrawiam,
avatar użytkownika sts.

19. TrustMe

Piszę w oparciu o swoją znajomość środowiska "ścisłowiedów". Myśle, ze przesadza Pan ze swoją wiarą, że lustracja "załatwi sprawę". W mojej ocenie związek istniejących "układów" z "przeszłoscią ubecka" jest raczej marginalny (ale: w środowiskach, które znam, bardzo niewiele wiem nt. wydziałow humanistycznych, społecznych, etc.). Proszę wziąść pod uwage, że obecne "grupy trzymające władzę" pochodzą głownie z "naboru" w czasie "średniego Gierka","późnego Gierka", pierwsza połowa lat 80 (nieliczni - z drugiej połowy 80). Coś innego, bynajmniej nie "stalinizm", formowało powiązania. W grupie "ścisłowiedów" wieloetatowców raczej nie ma, bo która z "prywatnych" kształci np. chemików czy fizyków, zaś tzw. "informatycy", to całkiem inna historia (to głownie pokolenie lat 90). Nie na tych wydziałach bywsza władza zdobywała "wykszatłcenie" (za talony, ordery, mieszkania). Dlatego tez pozwolę sobie zasugerować poczytanie J. Wieczorka na stronach NFA (linki już podano). Powtarzam: lustracja - oczywiście tak, ale to duuuużo za mało, aby nauka osiągneła jakąś pozycję. Pozostając z całym szacunkiem do prawników, humanistów, socjologów, pedagogów, etc. - to jednak nie ich osiągnięcia naukowe decydować będą o pozycji nauki polskiej, a osiągnięcia chemików, fizyków, biologów, medyków, rolników,...
avatar użytkownika TrustMe

20. Lustracja to początek

Lustracja na pewno nie załatwi sprawy, ale będzie pierwszym znaczącym krokiem w kierunku poprawy. Jeśli spadnie kilka koron z głów, to dobrze się stanie. Ktoś musi być odpowiedzialny za dzisiejszy stan. Nikt nie będzie ich żałował. Nie należy zapominać, że najważniejsze są pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze. Gdy będą pieniądze, to należy je dobrze umieć wydawać. Trzeba postawić na młodych ludzi. O 21:00 napiszę więcej. Dziękuję za ciekawą dyskusję. Pozdrawiam, :)
avatar użytkownika sts.

21. NO to dorzucę jeszcze

NO to dorzucę jeszcze nastepujące dykteryjki z róznych stron świata, aby próbowac przekonac, że ocena merytoryczna jest najważniejsza. "Leśny dziaedk numer 1". Żaden tam komuch, pyszczący swego czasu na komuchów, "niezależny" w mowie i pismie. Taki "średnio-miękki anty", tolerowany. Od 20 lat praktycznie nic nie robił, hodował podobnych sobie leni. Ale wysokie mniemanie o osiągach (jakieś tam miał - 20 lat temu) upoważniło g do rekwizycji jednej z toalet na piętrze (babskiej, aby było śmieszniej). Nikt nie był w stanie kibla "odbic", a studentki pokornie latały pietro niżej. Dopiero przejscie w stan spoczynku batalie o kibel zakonczyło. Tradycje kontunuuja dzielnie wychowankowie, płodząc habilitacje w wieku lat 60. W przypadku dziadka 2 sprawa tak wyglądałą. Profesor o osiągach dalece nieświezych, takoż swego czasu opozycyjny. Gdy wydział zdecydował nie zatrudniać sprzątaczek, a "czystość" zlecic firmie zewnętrznej, to ów bohater wystosował protest do władz wszelakich, że życzy sobie mieć "swoją sprzątaczke", innych nie wpuści. I nie wpuścił. Podobno asystentke w miotłowaniu szkoli. Ot - "wychowywanie nowych kadr". Do machania miotłą. Kolejny dziadek nr 3 (RIP), dość znany ze swych osiągów, opozycyjny dość ostro (gadano, że skoligacony jakoś z "Ogniem", jednak inni powiadali, ze była to koligacja taka, jak Zagłoby i Rocha). Swego czasu zatrudnił asystenta, ponieważ tatuś zatrudnionego w Lasach Panstwowych pracował i choinki na Boże NArodzenie dostarczał. Inny zatrudniony został na podstawie biegłości w łapaniu pstrągów. Jemu nie potrzebni byli naukowcy, a laboranci właśnie, dokładnie realizujący jego wskazania. Przy okazji obdarowywani zostali doktoratami. Niestety, podobnych dziadkowych przykładów trochę by się zebrało. Zepsuli oni kto wie, czy nie równie dużo, jak zatwardziałe komuchy. I w takich przypadkach lustracja naprawdę nic nie da.
avatar użytkownika TrustMe

22. Leśne dziadki sts-a

Masz oczywiście prawo mieć swoje poglądy, ale twoja retoryka przypomina mi retorykę komunistów, którzy w podobny sposób charakteryzowali w latach 1980-1981 działaczy "Solidarności". W przeciwieństwie do "świetnych fachowców", którzy wiedzieli, czego chcą i czego chce od nich władza, skromnych, robotnych i posłusznych aż do bólu, mąciciele z "Solidarności" byli nierobami, frustratami, leniami, nie chciało im się pracować, bo woleli rozrabiać, itd.,itd. Twoje określenie "leśny dziadek" to pejoratywne określenie przedwojennego oficera lansowane w PRL. Przeciwieństwem był oficer LWP przeszkolony na odpowiednich kursach w kraju wiecznego dobrobytu. Oczywiście "leśny dziadek" musiał z definicji "pyszczyć na komuchów". Był zaledwie przez nich "tolerowany" i to powinno mu było wystarczyć. Rozlaiczano go na wszystkie sposoby. Bałagan, o którym piszesz był przede wszystkim jego winą a nie winą prawdziwych profesorów z odpowiednim czerwonym podniebieniem. Piszesz, że "ten leniuch od 20 lat praktycznie nic nie robił i hodował podobnych sobie leni". Ładnie ci to wyszło. Jakbym czytał "Trybunę Ludu". Ciagniesz dalej: "tradycje kontunuują dzielnie (jego) wychowankowie, płodząc habilitacje w wieku lat 60." Czy nie masz wrażenia, że opisujesz los takich Marków Migalskich, których w PRL było bez liku? Zastanów się, dlaczego ten "leśny dziadek" nic sensownego nie robił? A może w bałaganie i zakłamaniu nie da się niczego pozytywnego zrobić. A może ten człowiek walił głową w mur przez dziesiątki lat i zmęczony musiał zrezygnować? Piszesz, że "zepsuli oni (masz na myśli "leśnych dziadków") kto wie, czy nie równie dużo, jak zatwardziałe komuchy. I w takich przypadkach lustracja naprawdę nic nie da." Jesteś kolego w błędzie. Nikt Polski bardziej nie zepsuł niż "komuchy". Nie da się bardziej zepsuć ludzi i rzeczy. W PRL uciekaliśmy na wakacje w Tatry, gdyż tylko gór "komuchy" nie były w stanie zdewastować. W PRL budowano brzydkie domy, robiono brzydką naukę i kazano brzydko się ubierać. Dlatego ludzie z taką nadzieją, czasami nieuzasadnioną, patrzyli na Zachód. Dekomunizacja i lustracja, jeśli są jeszcze możliwe, wyeliminują prawdziwych sprawców tego bałaganu. Lustracja nie jest oczywiście lekiem na wszystko, ale prawdziwa nauka nie boi się prawdy. Ona zajmuje się jej odkrywaniem. Lustracja również odkryje prawdę. Jest wpisana w naukę. Na kłamstwie nie da się bowiem niczego pozytywnego zbudować. :)
avatar użytkownika Bernard

23. Dzisiaj u Wildsteina będzie Migalski

widziałem zajawkę.
avatar użytkownika Maryla

24. Reforma nauki, czyli chichot Stalina

  Reforma nauki, czyli chichot Stalina
fot. E. Sądej

Już sam tytuł proponowanej przez resort nauki reformy wskazuje, że mamy do czynienia z nawrotem nowomowy ("Partnerstwo dla wiedzy"). Przed kilku laty mówiono o innym partnerstwie, było to "partnerstwo dla pokoju", chodziło o państwa z byłego bloku komunistycznego, które zamierzano przyjąć na pełnoprawnych członków NATO. Teraz pojawia się "partnerstwo dla wiedzy" - czy dziś czekamy w kolejce, bo ktoś ma nas przyjąć? Tylko kto i do czego?

W podtytule czytamy, że projekt ten zawiera "nowy model kariery akademickiej". Cóż, wiemy z długoletniego powojennego doświadczenia, że pewne zmiany robi się po to, aby w istocie nic się nie zmieniło lub nawet by wrócić do tego, co gorsze, a co udało się choć częściowo zmienić na lepsze. Cały tekst trzeba więc czytać ze wzmożoną czujnością.

Cele reformy
podane przez ministerstwo są dwa: likwidacja barier rozwojowych polskich uczonych oraz przyspieszenie procedur awansu naukowego. Oznacza to, że polscy uczeni nie mogą się rozwijać, bo stoją przed nimi różne bariery. Druga sprawa to skomplikowane i długo trwające procedury związane ze zdobywaniem stopni i tytułów naukowych. Jakie to są konkretnie bariery i jakie to są procedury?
Projekt skupia się na następujących zagadnieniach: 1) podniesienia jakości doktoratów, 2) uproszczenia i skrócenia procedury habilitacyjnej, 3) otwarcia uczelni publicznych dla wybitnych badaczy z zagranicy, 4) poprawy polityki kadrowej w uczelniach i instytucjach naukowych, 5) zwiększenia uprawnień wynikających z posiadania tytułu naukowego, 6) zwiększenia przejrzystości w funkcjonowaniu Centralnej Komisji do spraw Stopni i Tytułów (CK).
Doktoraty i habilitacje to obszar awansu naukowego. Spróbujmy zająć się tymi zagadnieniami.

Doktorat
Na czym polega problem z doktoratami? Nowe regulacje mają przyczynić się do powstawania doktoratów "na miarę współczesnych wyzwań". W świetle ministerialnego dokumentu główny problem to finanse. Od kilku lat za studia doktoranckie i sam doktorat trzeba płacić. Stypendia są bardzo ograniczone, a i tak doktorant musi gdzieś pracować, żeby mieć na życie i na opłatę swoich studiów. Rozwiązanie, jakie proponuje projekt, polega na tym, że o bezpłatnych studiach doktoranckich decydować będą konkursy, których procedurę określi minister. Niektóre z "wiodących" (rusycyzm! - wieduszczych) studiów doktoranckich będą dofinansowywane (jak się można domyślać - przez ministerstwo).
W sumie co będzie nowe? Nie ma mowy o zwiększeniu liczby stypendiów, ale o nowych zasadach przeprowadzania konkursów, a dofinansowywanie pewnych kierunków jest tak niedookreślone, że nie wiadomo, o jakie kierunki chodzi. Jest to hasło lansowanych wcześniej "uczelni flagowych", czyli chodzi o to, żeby w jakimś bliżej nieokreślonym gronie ktoś kogoś mocno dofinansował. Projekt nie podejmuje najistotniejszego problemu, jakim jest poszerzenie zakresu dofinansowywania studiów doktoranckich, tak by można było rzeczywiście pracować nad doktoratem, a nie w McDonaldzie przy sprzedaży frytek lub na parkingu, pilnując samochodów. Co więcej, ktokolwiek miał do czynienia ze studiowaniem i rozwojem naukowym wie, że nie da się w punkcie wyjścia zadekretować i ocenić, że mgr Alojzy Kowalski napisze najlepszy doktorat i właśnie jego komisja wesprze finansowo, bo jakże często niedocenione talenty pojawiają się na finiszu. Jednym słowem, ministerstwo nie ma kompletnie pomysłu na finansowanie studiów doktoranckich.
Wprowadzenie "ramowych standardów kształcenia na studiach doktoranckich" jest jakimś nieporozumieniem, tak jakby autor tego pomysłu nie rozróżniał nauk. Jak można ustalić ramowe standardy dla studiów doktoranckich, jeśli każda nauka ma swoją specyfikę i właśnie doktorat jako swego rodzaju specjalizacja uwzględniać musi specyfikę danej nauki. Kto ułoży wspólne standardy dla studiów w zakresie filozofii i chemii, fizyki i psychologii, teologii i geometrii? Chyba tylko urzędnik, który dzięki temu łatwiej może sprawdzać ankiety.
Czy podwyższenie jakości doktoratów ma polegać na tym, że kandydat opublikuje jeden artykuł w czasopiśmie naukowym, które ma zasięg ogólnokrajowy? Taki właśnie jest warunek. Ale po co? Albo trzeba podnieść poprzeczkę do co najmniej kilku artykułów, albo w ogóle tego nie wymieniać. Kolejne punkty to prowadzenie zajęć i opieka naukowa w ramach studiów doktoranckich przez pracowników posiadających minimum stopień doktora habilitowanego, możliwość przedkładania i obrony pracy doktorskiej w języku angielskim, posiadanie dokumentu pochodzącego z jakiejś zewnętrznej instytucji o znajomości języka obcego, uściślenie ram prawnych w przypadku wspólnego z instytucjami zagranicznymi przeprowadzania doktoratu, zamieszczenie logo uczelni na dyplomie. Co więc w sumie ma sprawić, że doktoraty będą na "miarę współczesnych wyzwań"? Pomijając, że nie wiadomo, co owe wyzwania znaczą, to w tych propozycjach, gdy chodzi o wyższą jakość samych doktoratów, nie ma po prostu nic, co tę jakość by podwyższało.
Przecież jakość doktoratu zależy nie tylko od tego, jakim potencjałem intelektualnym dysponuje doktorant, ale również od tego, ile czasu może poświęcić na studia doktoranckie. A to zależy właśnie od dysponowania odpowiednimi środkami finansowymi, które pozwolą na to, by żyć i uczyć się. Ministerstwo proponuje wprowadzenie konkursów, ale przecież konkursy nie rozwiążą problemu, bo dotyczą bardzo wąskiego grona chętnych, z których nie wiadomo jeszcze, co wyrośnie. Pozostałe sprawy są drugorzędne, bo język, w jakim napisany jest doktorat, nie wpływa na jego naukową jakość. Posiadanie certyfikatu o znajomości jednego języka obcego nie podwyższa jakości doktoratu, natomiast podważa zaufanie do kompetencji wydziałów filologii danej uczelni, na której normalnie zdaje się egzamin. Współpraca z uczelniami zagranicznymi, zwana doktoratem europejskim, to eksperyment, dotyczy nielicznych, i nie wiadomo jeszcze, co z tego wyjdzie.
Trudno uwierzyć, aby po ponad roku urzędowania nowej ekipy Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego nie miało ono nic do zaproponowania doktorantom. Jedno jest pewne, ministerstwo szuka dróg do kontrolowania doktoratów przez ustalanie procedur przeprowadzania konkursów i przez wybieranie kierunków, które dofinansuje. Nie ma natomiast mowy o tym, że doktorat opiera się na współpracy między mistrzem i uczniem, bo jest pisany pod kierunkiem samodzielnego pracownika nauki, doktora habilitowanego lub profesora. To w relacji między tymi ludźmi powstaje doktorat, a nie w relacji między doktorantem, ministrem i powołaną przezeń komisją.

Habilitacje
Kolejny problem to habilitacje. Tutaj sprawa wyjątkowo się komplikuje, a jest nabrzmiała z uwagi na różne afery nagłaśniane ostatnio przez media. Dlaczego w polskim systemie stopni naukowych habilitacja jest ważna? Dlatego że uzyskanie jej oznacza zdobycie statusu samodzielnego pracownika nauki. A samodzielny pracownik to ten, który może mieć swoją katedrę, w ramach której zatrudnieni są asystenci i adiunkci - czy to posiadający tytuł magistra, czy już doktora. Pod kierunkiem samodzielnego pracownika nauki pisane są magisteria (seminarium magisterskie) i doktoraty (seminarium doktorskie), których doktor habilitowany może być promotorem. Z punktu widzenia pracy naukowej i dydaktycznej jest to status najważniejszy. Natomiast stanowisko profesora (przyznawane przez uczelnię) lub tytuł profesora (nadawany przez prezydenta) mają charakter bardziej prestiżowy i administracyjny. Tyle że w naszej tradycji, mającej swe źródła w okresie międzywojennym, pozycja profesora znaczyła bardzo dużo w sensie społecznym, ale z punktu widzenia naukowo-dydaktycznego nie ma tu istotnie nowych elementów. Tu właśnie zaczynają się problemy sięgające swymi korzeniami czasów komunizmu. Wtedy to bowiem, jeszcze za życia Stalina, bo w roku 1951, komuniści utworzyli Centralną Komisję Kwalifikacyjną dla Pracowników Nauki. Jej zadaniem było nadawanie tytułów naukowych profesora zwyczajnego, nadzwyczajnego, docenta, a także zatwierdzanie uchwał o nadaniu stopnia kandydata nauk i doktora nauk (piszę o tym szerzej w książce "Człowiek i nauka", Lublin 2008, s. 276 n). Nazwa tej komisji i zakres jej działania ulegał zmianom, ale komisja ta (pod nazwą Centralna Komisja do spraw Stopni i Tytułów) istnieje po dziś dzień! Obecnie to przede wszystkim zatwierdzanie wniosków o tytuł naukowy profesora, które w zasadzie automatycznie oznacza podpisanie takiego wniosku przez prezydenta. Ale jeszcze do roku 2005 CK decydowała o habilitacjach, czyli o tym, co faktycznie w życiu naukowca jest najważniejsze. Skala nieprawidłowości i możliwości nadużyć ze strony CK oraz stopień jej ideologizacji był w okresie PRL niewyobrażalny. To był rząd dusz w polskiej nauce, skoro komisja ta zatwierdzała nie tylko profesury i habilitacje, ale i doktoraty (praktycznie oznaczało to możliwość blokowania habilitacji, docentur, profesury przez całe lata, a doświadczał tego choćby KUL).
Ale okazało się, że i w nowych realiach działanie komisji budzi na tyle poważne wątpliwości, że w roku 2005 Senat Rzeczypospolitej dał się przekonać przez senatora i prof. Adama Bielę (który był członkiem CK przez dwie kadencje, a więc znał tę instytucję od kuchni), że absolutnie CK nie może decydować o przyznawaniu habilitacji. Pole nadużyć otwierają tzw. sądy kapturowe, które eliminują kandydata z całego procesu, oraz decyzje podejmowane w bardzo wąskim gronie przez niespecjalistów. Skończyło się na tym, że CK desygnuje dwóch recenzentów, a kolokwium habilitacyjne przebiega na radzie wydziału danej uczelni. Jakby tego było mało, wkrótce potem Najwyższa Izba Kontroli skontrolowała CK, a raport z wyników tej kontroli kompromitował komisję (raport ten można znaleźć w internecie w postaci listu wysłanego 21 września 2007 r. przez wiceprezesa NIK Józefa Górnego do szefa CK prof. T. Kaczorka).
I tu się nagle okazuje, że projekt reformy zaproponowany przez ministerstwo przywraca Centralnej Komisji decyzję w sprawie habilitacji, i to z pominięciem rady wydziału danej uczelni! A więc powrót do systemu centralistycznego, takiego, jaki właśnie powstał w czasach komuny, w okresie stalinowskim. Jak ta reforma dziś ma wyglądać? Oto główne punkty: "Ograniczenie roli macierzystej rady wydziału lub rady naukowej w postępowaniu o nadanie stopnia doktora habilitowanego. [...] 2.4 Wprowadzenie indywidualnego składania wniosków przez aplikantów do CK o wszczęcie procedury habilitacyjnej. 2.5 Odstąpienie od kolokwium, wykładu habilitacyjnego oraz obowiązku przedstawiania rozprawy habilitacyjnej". A więc cała władza w ręce CK, przy całkowitym zaniżeniu kryteriów merytorycznych (nie ma rozprawy habilitacyjnej, nie ma egzaminu, nie ma wykładu). Jak taka decyzja może wyglądać? Będzie całkowicie uznaniowa, decydować będą względy pozamerytoryczne, koterie, kliki, lobby, personalne animozje, nie wyłączając walki ideologicznej, bo przecież marksiści nadal są profesorami i członkami różnych komisji. Jest to w zasadzie powrót do niesławnej docentury marcowej, gdy stanowisko docenta przyznawano bez rozprawy habilitacyjnej. Wraca stare.
Ktoś powie, a sprawa dr. Marka Migalskiego, któremu wydziały różnych uniwersytetów odmawiają zgody na wszczęcie przewodu habilitacyjnego? Czy jedynym rozwiązaniem nie jest zwrócenie się do CK? Tu dotykamy kolejnego problemu. Doktor Migalski jest dyskryminowany z racji polityczno-ideologicznych, ponieważ uznaje brak lustracji na uczelniach za poważną barierę nie tylko dla własnego rozwoju, ale w ogóle dla rozwoju nauki w Polsce. Tymczasem takiej bariery projekt reformy nie wymienia. A przecież w spadku po komunie mamy setki, jeśli nie tysiące pracowników naukowych, którzy należeli do PZPR albo byli tajnymi współpracownikami Służby Bezpieczeństwa (przecież największa histeria w związku z lustracją miała miejsce właśnie na uczelniach). Czy środowiska te, dobrze się znając od lat, nie utworzyły w życiu naukowym różnych lobby, zwanych potocznie klikami, które miały zabezpieczać ich interesy, a tym, którzy stanowią dla nich zagrożenie, blokować rozwój kariery? Dlaczego projekt reformy nauki nic na ten temat nie mówi? To nie jest ściganie czarownic, to są realia, które mimo zmiany systemu nadal są obecne. Przecież w życiu naukowym pozostali i byli partyjniacy, i byli agenci.
Kto więc zapewni, że Centralna Komisja nie jest kontrolowana przez jakieś postkomunistyczne lobby? Czy są jakieś mechanizmy, by ją oczyścić? Bo jeżeli jest kontrolowana przez różne szeptane lobby, to by dopiero było, gdyby właśnie tylko od niej zależały decyzje, czy komuś przyznać stopień doktora habilitowanego, czy też nie. I tu w zasadzie leży sedno całej reformy. Jeśli samodzielnym pracownikiem nauki jest doktor habilitowany, to walka toczy się dziś o to, kto o tym zadecyduje? Sytuacja jest patowa o tyle, że jak Centralna Komisja jest reliktem założeń państwa totalitarnego, tak w różnych radach wydziału ciągle zasiada wielu współtwórców totalitarnego państwa. Taki to zgniły owoc pozostawił nam komunizm w tej dziedzinie kultury, która wydaje się najpiękniejsza (chodzi przecież o poznawanie prawdy i rozwój intelektualny człowieka) i wyjątkowo ważna (bo postęp cywilizacyjny dokonuje się dziś dzięki nauce). Co robić?

Idea prawdziwego uniwersytetu
Trzeba wrócić do źródeł i uczyć się od innych. Uniwersytet w swej istocie i swym duchu to nie budynki i nie urzędnicy z ministerstwa, lecz tak jak w kulturze Zachodu - uniwersytet był "dobrowolną, zbiorową, jednorodną społecznością i autonomiczną korporacją bądź samych studentów, bądź scholarów i nauczycieli, działającą na niwie dydaktycznej w określonym mieście i posiadającą własne prawa..." (M. Markowski, Pierwowzory uniwersytetów, Olecko 2003, s. 71 n). Uniwersytet pochodzi od łacińskiego słowa "universitas", które oznacza właśnie całość, tę wspólnotę uczniów i mistrzów, wspólnotę autonomiczną, która przez wieki była pilnie strzeżona, zwłaszcza przed zakusami władzy politycznej. I to zostało naruszone wraz z nadejściem socjalizmu, którego pierwszym znakiem ostrzegawczym było upaństwowienie szkół pod koniec XVIII w. w czasie rewolucji francuskiej. Wtedy to politycy, jakże często niedouczeni, ale za to napompowani ideologicznie, zaczęli decydować o nominacjach i programach nauczania. Tą drogą poszła rewolucja bolszewicka, tą drogą poszła PRL, to drogą idzie dziś Unia Europejska ze swoim wszechwładztwem przepisów i administracji. Czy dalej mamy nią iść? Przecież ta droga prowadzi donikąd, nauka europejska zupełnie siadła, ugrzęzła w biurokracji. Nauka nie rozwija się wskutek urzędowych rozporządzeń. To nie jest ani maszyna, ani biuro, to społeczność osób, które łączy umiłowanie prawdy, jej szukania i przekazywania. Ale komu to tłumaczyć?
W Stanach Zjednoczonych, które należą do czołówki naukowej świata, nie ma żadnego ministerstwa ani edukacji, ani nauki. Decyzja o awansach leży całkowicie w gestii danej uczelni, bo nie ma innego profesora niż profesor uczelni, gdyż uczelnia jest miejscem jego pracy, a nie ministerstwo. Te wszystkie tytuły, zwyczajne, nadzwyczajne, oderwane od konkretnych umiejętności, talentów i właściwego środowiska, to relikt komuny, która komplikowała drogę awansu tylko po to, by mocniej kontrolować naukowców, by zamiast zajmować się w poczuciu wolności nauką, rywalizowali o tytuły, czasami w ślepej wręcz ambicji, a czasami za cenę tytułu, idąc na współpracę. Nie tędy droga.
Jak to wygląda w Stanach Zjednoczonych? Kluczowa sprawa to uzyskanie tzw. tenure, czyli stałej pozycji samodzielnego profesora (Full Professor), w odróżnieniu od asystenta (Assistant Professor) czy profesora niesamodzielnego (Associate Professor). O stałym zatrudnieniu, na wniosek zainteresowanego, decyduje zazwyczaj komisja, w skład której wchodzi kierownik katedry, profesorowie zwyczajni danego wydziału, dziekan i rektor. To oni decydują, czy chcą mieć w swoim gronie osobę X jako profesora na stałe, czy nie, bo uniwersytet to jest ich społeczność. I choć komisja taka może być komuś nieprzychylna, nawet z racji pozamerytorycznych, jak choćby polityczna poprawność, to jest to środowisko reprezentujące tę uczelnię, którą kandydat sam wybrał. W Stanach Zjednoczonych ma do wyboru setki różnych uczelni i jest zwyczajem, że je zmienia. Ale stanowiska różnych szczebli profesorów to są stanowiska uczelniane i co do tego rządowi z jego administracją?
A my czytamy, że nie tylko państwowa Centralna Komisja będzie decydowała o habilitacjach, ale - co więcej - że uczelnia nie może prowadzić własnej polityki kadrowej, lecz musi ogłaszać konkursy (punkt 4). Przecież to oznacza całkowite przekreślenie autonomii uczelni, a więc uczelnia de facto przestaje być uczelnią, bo ani o sobie nie decyduje, ani nie tworzy wspólnoty. Przecież wspólnoty nie tworzy się pod przymusem i na drodze odgórnych rozporządzeń. A tu uczelnia stać się ma de facto przedłużeniem ministerstwa. Ale to jest właśnie ta nowa, stara jakość, dobrze znana tym, którzy pracowali na uczelniach w latach 50.

Projekt do kosza
Projekt reformy nauki, zaproponowany przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, jest tragiczny. Świadczy o tym, że jego autorzy nie wyszli jeszcze z PRL i popadają w mitomanię, że oto geniusze będą przyjeżdżać do Polski z zagranicy, by u nas wykładać, również ci pochodzenia polskiego. A kto im zapłaci? Przecież profesor w Polsce zarabia przeciętnie na uczelni 700, może 800 euro, podczas gdy profesor na Zachodzie zarabia minimum 5 tysięcy euro. Czy przyjedzie tu za kilkaset euro? Można wątpić. A jeśli władze jednym zaczną płacić 500, drugim dziesięć razy tyle, to dopiero skłócą środowisko, wtedy dopiero zaczną się animozje i na pewno niezdrowa rywalizacja. Bo niby dlaczego my mamy być gorsi od innych z tego tylko powodu, że oni są z zagranicy?
Ten projekt jest tak pomyślany, aby - jak w wielu innych dziedzinach życia: zarówno w kulturze, jak i w gospodarce - kontrolować i zatrzymać nasz rozwój. By intelektualny potencjał Polaków zastopować lub by go wręcz zmarnować. To jest główny cel tego projektu. A wejdzie on w życie, jeśli środowiska naukowe w porę się nie spostrzegą i nie zabiorą odważnie głosu. Głos trzeba zabrać, bo musimy odrodzić polskie życie naukowo-akademickie, ale na zdrowych zasadach. Tę dyskusję trzeba prowadzić nie tylko na uczelniach, ale również w mediach, bo nauka jest dobrem wspólnym całego społeczeństwa, które ma prawo wiedzieć, co tak naprawdę w nauce się dzieje i jakie zagrożenia niesie ze sobą projekt nowej reformy. Nastał czas dyskusji, otwartej i odważnej. Komu jak komu, ale naukowcom nie powinno zabraknąć słów i argumentów.
Prof. Piotr Jaroszyński
http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=my&dat=20090223&id=my11.txt

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl