Nolens volens cesarz Walens
Naprawdę zakrawa to na jakiś interpretacyjny absurd - mieszanie niewątpliwej wielkości Lecha Wałęsy i jego roli w kształtowaniu walki z komuną w latach 80-tych z kilkuletnią jego współpracą ze Służbą Bezpieczeństwa na początku lat 70-tych. Otóż przeciwstawianie sobie faktów historycznych przez politycznych fatygantów z obu stron barykady obraża inteligencję publiczności.
Co ma piernik do wiatraka w sensie oceny danej osoby? Propagandowe dezintegrowanie postaci jest zabiegiem infantylnym, na który rzeczywiście stać tylko naszych polityków. Przecież nie można wciąż powtarzać banalnych opinii, że Lech Wałęsa jest osobowością integralną czyli i taką, i owaką, i każdy z nas tak ma.
W ostatniej “Rzeczpospolitej” próbuje tę kwestię po raz setny wyjaśniać niezmordowany Rafał Ziemkiewicz w artykule pt. “Potomek cesarza Walensa” i dziwię się, że autorowi wciąż się chce, bo mnie ręce opadają permanentnie:
Mit walczy z kontr-mitem, biała legenda z czarną. Z jednej strony mieliśmy konferencję gromadzącą solidarnościowy salon odrzuconych, na której Anna Walentynowicz wezwała do napisania historii na nowo. Z drugiej – urządzono wielką fetę w rocznicę przyznania Lechowi Wałęsie Nagrody Nobla. Oczywiście Wałęsa ma co świętować, ale trudno nie zauważyć, że chodzi w tym jubileuszu o zagłuszenie demaskatorskiej książki Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka.
Jest bardzo charakterystyczne, że w toku histerycznej i pełnej obelg kampanii przeciwko historykom IPN nawet najbardziej zagorzali ich wrogowie nie próbowali zaprzeczyć faktowi współpracy młodego Wałęsy z SB, argumentując raczej, że wobec ogromu późniejszych zasług i symbolicznej roli nie należy go dziś o to pytać. Również analiza kolejnych sprzecznych ze sobą wyjaśnień samego Wałęsy, rozciągających się od pompatycznych przysiąg, że nic nie miało miejsca, po stwierdzenie, iż prowadził z bezpieką grę, przekonuje, że archiwa nie kłamią.
Bardzo mnie rozczulają niektórzy dziennikarze telewizyjni, którzy nadal z niewinną minką dziwią się lub reagują zbyt nerwowo, kiedy ich rozmówca mówi o tych faktach historycznych swobodnie, nie krygując się, ani nie przepraszając, że żyje, albowiem:
Dla świata sprawa agenturalnych uwikłań późniejszego przewodniczącego “Solidarności” i prezydenta RP nie jest, wbrew histerii jego obrońców, żadną sensacją. Wystarczy zerknąć do wydanych przed laty dokumentów KGB, znanych jako “Archiwum Mitrochina“, i znaleźć w indeksie hasło “Bolek” opatrzone adnotacją “see Lech Walesa” oraz numerem strony (oczywiście w wydaniach zachodnich, polskie zostało w tym punkcie ocenzurowane). Nikt, przynajmniej na razie, nie zaryzykował tezy, że peerelowska SB ośmieliła się sowieckim mocodawcom podłożyć fałszywkę.
Wśród dokumentów epoki zachowała się taśma z podsłuchu (ta, z której montowano materiał dla DTV), na której internowany Wałęsa tłumaczy bratu, że ich rodzina wywodzi się od rzymskiego cesarza. Brzmi to tak absurdalnie, że nawet SB, która nagrywała rozmowę po to, by Wałęsę skompromitować, wolała z tego passusu nie korzystać. Niemniej wiara przewodniczącego “Solidarności”, że jest potomkiem cesarza Walensa, wydaje się całkowicie szczera. Możemy się z niej śmiać, ale lepiej zapytać siebie samych: czy bez tej megalomańskiej wiary historia Polski nie potoczyłaby się znacznie gorzej?
I takiego Wałęsę ja lubię i akceptuję, a nie jakąś wyimaginowaną postać ze schematycznych czytanek dla ćwierć-inteligentów. Szanuję go za zerwanie współpracy z SB w 1974 r. i za odmowę udziału w akcji “Renesans”, planowanej przez władze PRL:
Myślę tu o odmowie uczestnictwa w operacji “Renesans”, która stanowiła istotny cel stanu wojennego. Kryptonimem tym oznaczono odbudowę “Solidarności” pod egidą WRON jako “zdrowej”, robotniczej organizacji oczyszczonej z antysocjalistycznych ekstremistów. Nie ulega kwestii, że Jaruzelski i jego ekipa wierzyli, iż ta operacja się uda. Dopiero ona nadawała stanowi wojennemu sens: oto LWP, jako zbrojne ramię nie PZPR, ale narodu, wkroczyło w chwili kryzysu, by oczyścić partię ze sprawców gierkowskich nadużyć, a “Solidarność” z elementów antysocjalistycznych obcych robotnikom i ich interesom.
Bez sukcesu operacji “Renesans” stan wojenny nieuchronnie stać się musiał tym, czym się stał: ostatecznym wykopaniem przepaści między peerelowską władzą a społeczeństwem, a tym samym początkiem końca rządów PZPR w Polsce. Kluczem zaś do sukcesu była tu współpraca Wałęsy. Gdyby spełnił oczekiwania komunistów (a hala Olivia była już przygotowywana na zjazd “odnowionego” związku), wszystko potoczyłoby się inaczej.
I w tym właśnie wielkość Lecha Wałęsy, że nie spełnił tych oczekiwań. Wiedział, że nie tędy droga. A teraz przyjmuje hołdy od swoich nawróconych “obrońców”, którzy wtedy, gdy kandydował na prezydenta wspominali, jakby mimochodem, o jego niewyjaśnionej do końca przeszłości. Ale cóż, wolno mu.
Zobacz także
- momorgan - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz