Minister edukacji i nauki - profesor Przemysław Czarnek ostatnią nadzieją na zmianę stanu rzeczy

avatar użytkownika Janusz40

Minister edukacji i nauki - prof. P. Czarnek ostatnią nadzieją na poprawę stanu kultury i wychowania naszej młodzieży

 

 

Zdziczenie części naszego społeczeństwa (nie tylko młodzieży) nie pojawiło się znikąd. To efekt wieloletnich zaniedbań edukacyjnych. To co obserwowaliśmy na ulicach naszych miast – budzi grozę, to zaprzepaszczenie kilkunastu wieków polskiego wysiłku cywilizacyjnego.

Taka anegdotka z czasów słusznie minionych. Władysław Gomułka pyta się ministra milicji: kradną? Tak towazyszu pierszy sekretarzu - ów odpowiada. A ile rocznie? Milion towazyszu pierszy sekretarzu. Ile ci trzeba pieniędzy, byś dał radę temu zapobiec. Trzy miliony towazyszu pierszy sekretarzu. NIECH KRADNĄ skonkludował gensek.

Oczywiście – fakt, że społeczna demoralizacja bezkarnie kradnących spowoduje wkrótce straty rzędu dziesiątków milionów, nie licząc moralnej degrengolady społeczeństwa – już u towazysza pierszego pod uwagę nie był brany.

To już chyba ostatni moment, by zdążyć przed katastrofą, a może już mamy ten katastrofalny stan rzeczy. Mam rzecz jasna na myśli jakiś regres w nauce, w nauce i w wychowaniu. Kiedyś mówiło się (z niemiecka) – brak kindersztuby. Na tę kindersztubę składa się przede wszystkim wychowanie w rodzinie i nauka oraz wychowanie w szkole.

Wychowanie w rodzinie w polskich warunkach jest dalekie od doskonałości. Składa się na to wiele przyczyn; polska inteligencja została przez dwie pod rząd okupacje prawie zlikwidowana. Jej odbudowa, to kilka pokoleń. Polacy, szczególnie doświadczeni przez los, musieli się zająć pracą, walką o byt. Teraz mamy okres względnego dostatku. Wyzwolenie ze wspomnianych reżimów wkrótce zaowocowało znaczącym podniesieniem stopy życiowej. Ale nie spowodowało to oczekiwanego zjawiska zapotrzebowania na dobra wyższej natury. Znowu, ogromny postęp techniczny – motoryzacja, techniki komputerowe sprawiły, że tradycyjne wartości, tradycyjna wiedza, tradycyjne obyczaje – straciły swoją rangę. Więcej nawet – młode pokolenia zaczynają lekceważyć te starsze – jako zaściankowe, zacofane; przecież prawie wszyscy starsi nie potrafią korzystać z nowoczesnych gadżetów, z techniki komputerowej – jakie to autorytety?

Na to nałożyła się celowa indoktrynacja – rodem z państw zachodnich. Idzie nie tylko o akceptację wszelkich przejawów LGBT, a nawet ekshibicjonizmu, ale o likwidację takich wartości jak naród, czy religia. Pojęcie narodu jest wg tych "postępowych" nurtów pojęciem przestarzałym. Wszyscy jesteśmy obywatelami świata i narodowa historia jest zbędna. Ciekawe, że wielkie narody (z punktu widzenia potencjału gospodarczego, jak i z historycznych osiągnięć, z udziału wkładu do cywilizacyjnej skarbnicy człowieka) wcale nie są skłonne do wyzbycia się pojęcia SWOJEGO narodu (to Francja, Niemcy, Anglia, Włochy, US i nawet bogaty Benelux). Pojęcia swojego narodu mają się wyzbyć inne, biedniejsze państwa – ich społeczności powinny zostać sprowadzone do taniej siły roboczej (chociaż dobrze wykształconej). Polski wkład do owej cywilizacyjnej skarbnicy nie jest mniejszy od wkładu wyżej wymienionych państw – zdecydowanie w tym rankingu mieści się w granicach palców jednej ręki. Należy zatem zamilczeć na śmierć znajomość polskich historycznych osiągnięć. Należy zminimalizować naukę języka, znajomość literatury i historii.

Tak się niestety działo, nawet po ostatecznych ustrojowych przemianach. Może koryfeusze oświaty i wychowania sami nie byli dostatecznie wyedukowani, może ulegali tym "nowoczesnym" prądom płynącym z zachodu. Może niektóre rządy bez zastrzeżeń realizowały filozofię deprecjonowania Polski w imię interesów innego państwa, które np. zapewniało osobistą karierę znaczącym "polskim" politykom.

Może nie wszyscy, chociaż skądinąd zasłużeni, ministrowie kierujący oświatą i wychowaniem mieli wystarczającą patriotyczną wrażliwość. Pomijam tu skrajny antypolski przypadek premiera D. Tuska, który pisał w swoim jakimś opracowaniu, że "polskość, to nienormalność". Później ten antypolski polityk – będąc premierem - przed mistrzostwami Europy w piłkę (które jego staraniem organizowała Polska) - powiedział, że "jest to prawdopodobnie najważniejsze wydarzenie w całej historii Polski". Taki kretynizm mógłby być autorstwa podwórkowego kilkulatka grającego w ową piłkę. Kilkunastoletni już by się pod taką bzdurą nie podpisał.

Więc mamy źródło tego katastrofalnego upadku obyczajów. Ale jest jeszcze coś więcej – ostatni minister nauki w randze wicepremiera J. Gowin firmował np. nowy algorytm finansowania instytutów naukowych PAN (lub inaczej dotacji na utrzymanie potencjału badawczego) – najważniejszego źródła finansowania instytutów PAN – poprzez który dokonała się rewolucyjna zmiana. Zniknęła stała przeniesienia, gwarantująca (nieco upraszczając) stabilność poziomu finansowania. Co więcej, w momencie wejścia w życie szumnie ogłaszano, że od teraz to kategoria naukowa jednostki będzie miała decydujące znaczenie dla poziomu finansowania. Jak to z rewolucjami bywa, hasła i ideały były szczytne, a rezultaty …

Jakież było zdziwienie – i rozczarowanie – jednostek Wydziału I PAN (nauk humanistycznych i społecznych) kiedy okazało się, że ten nowy, lepszy algorytm wcale nie zapewnił wzrostu finansowania w 2015 najlepszym jednostkom. Co więcej, żadna z nich faktycznie nie zyskała, a część (z kategorią A) mocno straciła. Sumarycznie, instytuty Wydziału I straciły prawie 5 mln PLN w porównaniu z 2014, podczas gdy cała dotacja dla PAN w tym samym okresie wzrosła o 37 mln! Czy oznacza to, że instytuty humanistyczne były przy starym algorytmie tak obficie finansowane, że dopiero nowy, sprawiedliwy algorytm anulujący archaizm w postaci stałej przeniesienia doprowadził do właściwej zmiany i nowej alokacji środków? Hmm … comiesięczne paski wydają się mówić co innego.

Cóż, by zrozumieć co się stało, wystarczy spojrzeć na wzór algorytmu – dotacja nie zależy jedynie od kategorii jednostki naukowej (i liczby n – pracowników naukowych i zatrudnionych przy prowadzeniu badań), ale także, a może przede wszystkim, od współczynnika kosztochłonności badań. Jego rozpiętość wahała się w momencie wprowadzania algorytmu od 1.0 (nauki ekonomiczne) do 3.5 (nauki medyczne kliniczne), co oznacza, że dwie jednostki o tej samej kategorii i podobnej liczbie n mogą różnić się wysokością dotacji nawet trzykrotnie! Tak samo, jednostka z kategorią B (współczynnik kategorii 0.7) z nauk biologicznych będzie miała prawie jednakową dotację jak jednostka z kategorią A+ (współczynnik 1.5) z nauk humanistycznych (i większą niż jednostka z nauk ekonomicznych lub prawnych).

Same poziomy współczynników są w miarę logiczne – wiadomo, badania i utrzymanie sprzętu w naukach medycznych są droższe niż w naukach humanistycznych, choć w samym komunikacie nie ma nic o uzasadnieniu tych wielkości. I wszystko byłoby dobrze, gdyby dotacja statutowa szła wyłącznie na badania/utrzymanie aparatury. Ale tak przecież nie jest – dotacja w większości (zwłaszcza w przypadku instytutów humanistycznych, ale nie tylko) idzie na pensje i koszty wspólne dla wszystkich instytutów niezależne od ich profilu, takie jak np. Administracja.

Reasumując, jeżeli zaniedbuje się nauki humanistyczne na poziomie instytutów PAN, to znaczy, że nie ma znaczenia dla rządu ten podstawowy czynnik narodowej tożsamości jakim jest język i historia. Można oczywiście zrozumie, że w czasie pandemii wszyscy musimy się ograniczać, ale ograniczenia w sferach humanistycznych skutkuje nawrotem barbarzyńskich anarchistycznych zachowań na ulicy. W czasie wojny Churchillowi zaproponowano ograniczenia finansowe branży kultury. Odpowiedział: - Nigdy, właśnie o nią walczymy – przeciw barbarzyństwu.

Wysłuchałem wywiadu (na TOK FM) z prof. Instytutu Paleobiologii PAN (paleontologiem) - kierownikiem ekspedycji na Grenlandię, która dokonała epokowego odkrycia dwukorzeniowego zęba prehistorycznego ptaka. Dotychczas znane były tylko zęby jednokorzeniowe. W ciągu kilku lat naukowo to rozpracowywano i UDAŁO SIĘ zamieścić na ten temat artykuł w renomowanym naukowym czasopiśmie. Profesor był w euforii, ach jakie to wspaniałe naukowe osiągnięcie. Polska nauka uczyniła krok w poznaniu ewolucji zaginionego ptaka.

Gdyby tak badano historię wszystkich ginących na świecie stworzeń (nawet aktualnie ginie ich co roku tysiące) - potrzeba byłoby powołać i utrzymywać (przez kogo?) kilkanaście miliardów naukowców. Trzeba byłoby ich pożyczyć z kosmosu, bo na Ziemi jest zbyt mało ludzi...

Można zrozumieć, że Polska nie może ograniczać się do utrzymywania naukowego aparatu w kilku tylko naukowych dyscyplinach. Ranga państwa naszej wielkości zobowiązuje do prowadzenia badań podstawowych w różnych dziedzinach, niekoniecznie utylitarnych np. archeologicznej (też wydaje się być zaniedbaną), ale nawet paleontologicznej, tylko "znaj proporcje mocium...."



 

napisz pierwszy komentarz