Refleksje po obchodach rocznic 1 sierpnia i 1 września
Mam po tych obchodach dość duży niedosyt. Nie dla tego, że były nie godne a dla tego, że nie wykorzystano szansy na pokazanie całej złożoności tych wielkich wydarzeń, pokazanie co się w świecie zmieniło a co nie. Ponieważ w tej chwili zaczynamy być samodzielnym podmiotem polityki globalnej więc i nasza świadomość musi podążać za stojącymi przed nami wyzwaniami, bo nic z naszych ambicji nie wyjdzie.
Naturalną reakcją społeczeństwa na wyzwania , sposobem na zaradzenie zagrożeniu lub sposobem na jakieś dzieło wielkie było i dalej jest jak widać na Białorusi, gromadzenie się ludzi. Zbicie się w gromadę, to powołanie nowego organizmu, nowego podmiotu społecznego i najczęściej politycznego jakim jest „zgromadzenie”. To zgromadzenie, jeśli jest wystarczająco duże może unieważnić dotychczasową strukturę społeczną a w jej miejsce powołać nową. Takie zgromadzenia mogą być miejscem wyłonienia się nowych przywódców, nowych idoli, nowych autorytetów, a nawet nowego prządku społecznego wynikającego z bardzo szybko rozprzestrzeniających się w takim ścisku idee. Teraz gromadzenie się jest ryzykowne epidemicznie. Naturalny sposób radzenia sobie z wyzwaniami jest bardzo utrudniony. Tak więc społeczeństwa stały się w pewien sposób bezradne a wyzwania są olbrzymie. Czy nie można było przewidzieć, że infekcja przenoszona drogą kropelkową spowoduje takie skutki, chyba tak. Czy to powoduje, że można jednak wskazać beneficjenta politycznego pandemii, chyba tak.
Najpierw o wielkim kryzysie ekonomicznym.
Jeżeli, licząc spadek tzw PKB uwzględnili byśmy wartość pomocy publicznej udzielonej przedsiębiorstwom, instytucjom publicznym i osobom oraz uznali, co jest prawdą, że jest to sztuczne, jednorazowe podniesienie zdolności firm do działania przez zmniejszenie kosztów działania firm i rozszerzenie im rynku zbytu, to okazało by się, że ekonomicznie Europa już obkurczyła się o ponad 20%. W skali światowej wygląda to tak, że udział Europy w światowym PKB zmniejszył się z ok 35% jeszcze dwa lata temu do w najlepszym razie ok 20% na początku przyszłego roku. Trzeba bowiem dodać do skutków pandemii wystąpienie z Unii Wielkiej Brytanii. O ile jeszcze dwa lata temu Unia Europejska była większym od USA organizmem gospodarczym, o tyle wygląda na to, że już w przyszłym roku będzie mniejszym.
Gdy zostały ograniczone kontakty międzyludzkie, to okazało się, że znaczna część towarów służy tylko temu by ich właściciele mogli „pokazać się” sąsiadom, współpracownikom, w sumie światu zewnętrznemu. Znaczenia praktycznego dla osób posiadających te przedmioty albo nie mają żadnego, albo minimalne.
Jak ludzie przestali się spotykać, to również między sobą porównywać. Okazało się, że wiele przedmiotów jest im nie potrzebnych. Nie potrzebne też stały się miejsca spotkań np. restauracje. Okazało się, że ludzie w prawie całej Europie wydają pieniądze nie dla przyjemności posiadania fajnych rzeczy a z powodu oczekiwań, czy nawet presji społecznej. Gdy ta ustała, to i wydatki bardzo spadły.
Nieco odmienna sytuacja jest w Niemczech, ale przyczyny tej różnicy nie są jednoznaczne. Być może była tam silniejsza niż gdzie indziej presja na posiadanie wynikająca z silnej dyscypliny społecznej a być może Niemcy mają inną niż reszta świata kulturę konsumpcji. Możliwe jednak jest też i to, że wielkość pomocy publicznej dała Niemcom tak duże poczucie bezpieczeństwa, że nie spowodowała żadnych zmian w modelu życia. W takiej sytuacji można powiedzieć, że „wszystko przed nimi”.
Kontynuując rozważanie kwestii ekonomicznych to nie sposób nie zauważyć bardzo ważnej rzeczy. Przez pandemię nastąpiła gwałtowna monopolizacja gospodarki. Powodem jest to, że rynek zbytu obkurczył się przede wszystkim małym i średnim przedsiębiorstwom oferującym swoją aktywność (towary i usługi) wszystkim, poza najbogatszymi. Ci są obsługiwani przez wyspecjalizowane w luksusie firmy i te w zasadzie kryzysu nie odczuły. Ponieważ rynek w Europie, jako całość, zmniejszył ponad 20% ale struktura tego spadku spowodowała, że dla większości dużych firm, które z reguły oferują rzeczy pierwszej potrzeby, ten spadek był on mniejszy niż te 20% a dla mniejszych firm był on większy. Jak duże są to różnice nie widać w statystykach oficjalnych, bo żadne statystyki w Europie nie obejmują mikrofirm i samozatrudnionych. W Polsce łącznie z osobami zatrudnionymi i ich rodzinami to ok. 10 mln osób. Tak więc procentowy udział firm globalnych jak i obsługujących najbogatszych w całym światowym rynku znacząco się zwiększył a mniejszych firm się zmniejszył.
Jest też i inny aspekt tego problemu. To postępujące upaństwowienie popytu. W coraz większym stopniu o wielkości popytu decyduje wielkość i struktura budżetu państwa. Rzecz w tym, że do tej pory też tak było, ale budżet w zasadzie nie kreował popytu indywidualnego. Owszem, tzw. jednostki budżetowe robiły zakupy, ale budżet nie decydował bezpośrednio, co ludzie mają kupować. W tej chwili programy pomocowe zaczynają kształtować popyt indywidualny nie tylko poprzez subwencjonowanie określonych rodzajów produkcji ale również i konkretnych, przepraszam za żargon, „zachowań konsumenckich”. To są np. dopłaty do fotowoltaniki, np. bon turystyczny zachęcający do spędzania wakacji w określony sposób, dofinansowanie wyprawki szkolnej, w skład której wchodzą dokładnie określone przedmioty. To są oczywiście tylko najbardziej znane przykłady, bo takich dopłat, czy zniżek podatkowych jest bardzo dużo. To wszystko powoduje, że państwa stały się niezbędnym dla wielkich korporacji źródłem rynku zbytu.
Jeżeli zastanowimy się nad skutkami zwiększenia obecności państwa na rynku i zmniejszenia się udziału w rynku firm bazujących na popycie indywidualnym to zrozumiałe stanie się , że społeczeństwa i narody mogące wpływać na władze państwowe stały się zagrożeniem dla wielkiego kapitału. Ta zmiana struktury ekonomicznej spowodowała, że te największe firmy wywołały eksplozję ideologii lewackich mających zniszczyć społeczeństwa a uczyniły to z obawy o swoje istnienie. Stąd obserwowane wzmożenie lewactwa.
Tu potrzebne jest wyjaśnienie paradoksu finansowania ideologii lewackich przez wielką finansjerę, przez wielkie korporacje.
Mówi się, że najpierw mocarstwa kolonialne a teraz wielkie korporacje żywią się biednym krajami, czy biednymi społeczeństwami ale to jest w znacznym stopniu mit. Zastanówmy się kto realnie finansuje ich kapitały. Okaże się, że zawsze to społeczeństwa macierzyste najpierw mocarstw kolonialnych a teraz wielkich korporacji. Wyjaśnię to na najprostszym historycznym przykładzie- drogocennych egzotycznych produktów rolnych np. przypraw albo drewna kupowanych za… np. kolorowe wiadra.
Był czas, że cały bal drewna wenge ( z Afryki) był na rynku lokalnym wymieniany za dwa wiadra. Drewno wenge w Afryce po prostu sobie rośnie i ma wartość jak każde inne drewno natomiast w Anglii bal takiego drewna, z racji egzotyki, można było sprzedać za dużo więcej niż 300 wiader. Czyli, do nieekwiwalentnej wymiany dochodziło na rynku Angielskim a nie w Afryce! Cena bowiem bala drewna wenge w Anglii powinna wynosić dwa wiadra plus koszty transportu ( wraz z ubezpieczeniem od ryzyka zarówno w Afryce jak i na morzu), plus marża zysku wynikająca z kosztu pieniądza na rynku angielskim, czyli łącznie jakieś 20 do 50 wiader plus marża kupca. I teraz clou sprawy. Marża, czyli nadwyżka w wysokości 250 wiader była ściągana w gotówce z rynku angielskiego a nie afrykańskiego! Sprzedawca skubał więc rynek angielski a nie afrykański! W rezultacie, jak chciano pod koniec XIX w wybudować metro w Londynie, to trzeba było posiłkować się kapitałami amerykańskimi, bo Anglia, największe ówcześnie mocarstwo świata, była już tak oskubana z kapitału, że nie było publicznych pieniędzy na taką inwestycje! Podobnie mamy obecnie w USA. Chińczycy się bogacą a Amerykanie biednieją, bo pieniądze z rynku w USA wędrują do Chin, oczywiście nie całe a nawet nie ich większość. Głównie wędrują one do kieszeni wielkich korporacji, które robią „dobre interesy w Chinach”. To również wyjaśnia paradoks dobrej sytuacji w handlu zagranicznym Polski. Ponieważ duże firmy głównie z Niemiec skubią własnych obywateli za pośrednictwem inwestycji w Polsce ale nakierowanych na rynek wewnętrzny Niemiec, to ponieważ jak zawsze potrzebują pieniędzy więc handel kwitnie.
Jeżeli jednak społeczeństwa macierzyste będą dobrze funkcjonować, to kiedyś nadejdzie taki moment, w którym sprzeciwią się polityce gospodarczej prowadzonej na szkodę ludzi przez wielkie korporacje (wielki kapitał), jak słusznie to zauważył Marks. Oczywiście proponowana przez niego recepta jest nieakceptowalna ale problem potencjalnego buntu zbyt wystrzyżonych baranów obiektywnie jest. Zwarte społeczeństwa mają jednak możliwości poradzenia sobie z tym problemem bez uruchamiania mechanizmu samozagłady. Pomysł Marksa polegał bowiem na tym, że jak zniszczy się społeczeństwo, to i wielki kapitał też zostanie zniszczony, bo utraci swoje fundamenty. To okazało się nie być historyczną koniecznością a jedynie jednym z możliwych wariantów. W Rosji wcale „kolektywy pracownicze” ani nie zaczęły realnie zarządzać przedsiębiorstwami, w których pracują, ani też nie zaczęły decydować o sposobie zarządzania ich dochodami. Wręcz przeciwnie. Zniszczenie społeczeństwa spowodowało, że właściciel wszystkich firm, czyli Partia, robiła z tymi dochodami co chciała a nierówności dochodowe między ludźmi nie były, stosunkowo do poziomu zamożności społeczeństwa, mniejsze niż w „kapitalizmie” ale mimo to panował większy spokój społeczny a interesy klasy posiadaczy były lepiej były chronione, w tym łatwiejsze było dziedziczenie pozycji społecznej. To spowodowało wyraźną sympatię wielkiego kapitału i elit do lewicowości.
Bo dobrze zorganizowane społeczeństwa mogą doprowadzić do podziału zbyt dużych firm albo obciążyć je dodatkowymi podatkami, tak że mniejsze firmy będą miały lepsze warunki funkcjonowania a kapitał będzie bardziej rozproszony. Stanie się też możliwe ograniczenie prawa własności intelektualnej, czyli powstaną możliwości łatwiejszego korzystania z patentów. I tego wielkie firmy realnie się boją. Jak jednak te rozważania mają się do wspomnianych obchodów rocznicowych przełomu sierpnia i września?
Wbrew pozorom związek z tymi rocznicami jest bardzo istotny.
Tak więc już pod koniec XIX wieku pierwsze globalne mocarstwo, Anglia sama się zdekapitalizowała. Podobne procesy zachodziły oczywiście również we Francji. Zastanawiając się nad genezą wielkiej wojny światowej, która po dwudziestoletniej przerwie na nowo wybuchła 1 września 1939 roku trudno nie brać pod uwagę tego, że ani Francja ani Anglia nie miały już możliwości ekonomicznych walki z Niemcami, które nie miały swoich kolonii i proces dekapitalizacji w Niemczech nie nastąpił. W styczniu 1939 roku tylko dni dzieliły Anglię od ogłoszenia niewypłacalności. Zupełnie nadzwyczajna pożyczka amerykańska uratowała budżet Anglii. W takiej sytuacji interwencja Aliantów przeciwko Niemcom była po prostu nie możliwa! Tego ekonomicznego aspektu stosunków międzynarodowych w ogóle się w obchodach rocznicowych nie porusza a jest on niezmiernie ważny do dzisiaj.
Przy okazji tej pożyczki było już widać zarys nowego podziału geopolitycznego. Warunkiem pożyczki było de facto wpuszczenie do kolonii, zwłaszcza do Indii, Amerykanów. Stąd od 1940 Anglicy zaczęli szykować coś w rodzaju naszego „okrągłego stołu” tworząc podstawy porozumienia z Gandhim. Aresztowali niejakiego Bose, drugiego przywódcę Hindusów, któremu jednak udało się uciec z więzienia i bez jakichkolwiek dokumentów tożsamości, nielegalnie, przez Afganistan, ZSRR, Niemcy dotarł do Japonii. W 1940 roku!
O ile Gandhi chciał niepodległości Indii na drodze porozumienia z Anglikami, czyli dopuszczał kompromis w sprawie kształtu Indii po uzyskaniu niepodległości, o tyle Bose chciał tę niepodległość wywalczyć, a co za tym idzie tworząc państwo nie oglądać się na Anglików i promowanych przez nich Amerykanów.
Z drugiej strony elity angielskie chciały się jakoś uwolnić od presji amerykańskiej. Wojna w Europie była dla nich zbawieniem. Stali się potrzebni Ameryce i mogli renegocjować nowy ład międzynarodowy. Oczywiście z tendencji ekonomicznych Anglicy zdawali sobie sprawę już przed I wojną światową, zdawali sobie również sprawę, że traktat wersalski jest tylko zawieszeniem broni a nie trwałym pokojem i co więcej starali się ten „międzyczas” skrócić. Przecież to właśnie Anglicy nalegali na zdjęcie z Niemiec ograniczeń Traktatu Wersalskiego i co, nie wiedzieli jakie będą tego skutki? Niemożliwe!
Okazuje się więc, że wspomnienie 1 września powinno być o wiele głębsze.
Rozpatrywanie kwestii wybuchu II wojny światowej jako konfliktu między tylko trzema stronami, Polską, Niemcami i ZSRR jest półprawdą, czyli całym kłamstwem. Zarówno Niemcy jak i ZSRR były oczywiście niechętne istnieniu Polski ale nade wszystko były zainteresowane zmianą globalnej sytuacji geopolitycznej na dla nich korzystniejszą. Jak się dobrze nad tym zastanowić znaczenie międzynarodowe II RP nie było wcale większe niż Polski obecnie a zapewne nawet mniejsze. Wynikało to najpierw z tego, że II RP leżała między dwoma państwami nie dość, że dużo bardziej samodzielnymi niż obecnie i mającymi o wiele większe ambicje mocarstwowe. Wtedy zarówno Niemcy jak i ZSRR dążyły do swojej hegemonii w świecie a teraz chcą być tylko samodzielnymi podmiotami światowej układanki. To wielka różnica. Mało się jednak o tym mówi. Jest jeszcze druga różnica. O ile II RP, z konieczności, była nastawiona na kopiowanie wzorów ustrojowych z tzw Zachodu, bo trzeba było zjednoczyć ziemie trzech zaborców wynajdując elementy wspólne ich porządku społecznego
o tyle teraz tworzymy własny wzór architektury społeczeństwa, czyli tworzymy fundamenty pod własny ustrój państwowy. To też umyka w debacie publicznej.
Należy też wspomnieć o rocznicy porozumień sierpniowych, jednym z najważniejszych wydarzeń drugiej połowy XX wieku.
Znowu rozpatrywanie kwestii sierpnia 1980 roku tylko w kontekście Polska vs ZSRR jest półprawdą czyli powtórzę całym kłamstwem. Przypominam, że w grudniu 1979 roku Rosjanie wkroczyli do Afganistanu. Po co tam się pchali jeżeli zdawali sobie sprawę z tego, że Afganistanu nigdy nikt nie podbił?
To prawda, ale podbicie kraju to jedno a opanowanie dróg to drugie. Afganistanu rzeczywiście nigdy nikt nie podbił ale szlaki komunikacyjne bywały w przeszłości opanowane. Jeżeli spojrzymy na mapę świata to zobaczymy iż od granicy Afganistanu, od pierwszej za granicą Afganistanu miejscowości w Iranie zwanej Zehadan do Miejscowości Bandur-e- Abbas , która leży nad cieśniną Ormuz i jest tam duża baza morska gotowa do wykorzystania, jest zaledwie 740 kilometrów odległości drogowej. W linii prostej o wiele bliżej. Z kolei z tej samej miejscowości, czyli Zehadanu do leżacej nad samym morzem miejscowości Czabahar jest odległość drogowa licząca 640 km. Między Bandar-e-Abbas a Czabahar jest ok 600 km wybrzeża. To dużo. Jeżeli dodamy do tego, iż Armia Czerwona miała ówcześnie możliwości przesunięcia się jednym skokiem o ok. 600 km w linii prostej, to zamysł strategiczny wojny w Afganistanie był oczywisty. Stworzenie punktu wyjścia do takiego uderzenia szybko dało by możliwości kompletnej blokady Zatoki Perskiej. Jeżeli uwzględnimy, że w tym czasie Iran był skłócony z USA i prowadził wojnę z Irakiem, to praktycznie rzecz biorąc Armia Czerwona mogła liczyć na szybki w sumie łatwe zajęcie obu miejscowości i pustyni między nimi, o ile miałby ciągłość zaopatrzenie przez Afganistan. To zaś się nie udało.
Jak to się ma do Sierpnia 80?
Wbrew pozorom związek jest bezpośredni. Jedyna realnie groźna dla ZSRR odpowiedź Amerykańska mogła mieć miejsce w Europie. Tu zaś panowała istna histeria antyamerykańska. Jeżeli okazało by się, że komunizm ewoluuje w kierunku demokracji, że w Polsce doszło do powołania niezależnych od Partii związków zawodowych, to Amerykanie utracili by jedyny argument propagandowy uzasadniający walkę z ZSRR. Oczywiście w zamiarze Solidarność kierowana przez Bolka miała być tak niezależna jak niezależną partią było PSL, ale tego nie było dobrze widać, przynajmniej gdy ten ruch powstawał. To zaś uniemożliwiało by europejską odpowiedź USA na agresję ZSRR w Iranie. Oczywiście konieczność likwidacji Solidarności była klęską ideologiczną i propagandowa dla Rosji. Nastroje antyamerykańskie w Europie po stanie wojennym bardzo osłabły.
Jaki to ma związek z obecnymi wydarzeniami w Polsce i w USA. W obu tych krajach obywatele postawiły wybrać sobie władze bez akceptacji dotychczasowych elit, czyli zdjęcie parasola ochronnego z wielkich korporacji skubiących „tubylców” staje się realne. Stąd wzmożenie aktywności lewactwa. O ile jednak w USA lewactwo ma swoją jawną reprezentację polityczną w postaci Partii Demokratycznej o tyle w Polsce takowej nie ma. Lewica jest zbyt zakorzeniona w komunizmie a PO ma zbyt wielu konserwatystów w swoim elektoracie.
Jestem pewien, że pierwotnie planowanym reprezentantem lewactwa w naszej polityce miał być R. Trzaskowski. Jeszcze w lutym wydawało się, że A. Duda nie ma szansy na drugą kadencję, bo stracił poparcie znacznej części elektoratu PiS`u a i ten elektorat byłby bardzo zmniejszony z powodu sabotażu gospodarki przez sądy i bankierów. To się nie udało z powodu dużej odpowiedzialności naszej formacji. Nawet Kurski pominął osobiste urazy i dał ochronę medialną Dudzie.
Ponieważ brakuje reprezentacji politycznej lewactwa, to chciano powołać ruch Nowej Solidarności ale okazało się że R. Trzaskowski znalazł się w mocno kompromitującej sytuacji więc raczej i z niego nic nie wyjdzie. W rezultacie przeciwnicy lewactwa są zorganizowani politycznie a lewactwo nie. To daje nam trochę czasu na mówiąc językiem wojskowym zorganizowanie kontrofensywy ideologicznej. To zaś zmusza lewactwo do reaktywacji środowisk postpezetpeerowskich(vide Urban na okładkach), co jest działaniem dość desperackim, takim chwytaniem się brzytwy ze wszystkimi tego skutkami. Jak się mocno uchwycą, to tak się skaleczą, że wykrwawią na śmierć.
Nie mniej jednak na wszystkie te sprawy musimy nauczyć się patrzeć w wymiarze globalnym, jeżeli chcemy by w takim wymiarze istniało nasze państwo.
- UPARTY - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz