Wirusologia polityczna Tadeusz Witkowski
Chiński wirus
Rok 2020 przejdzie zapewne do historii jako rok dwu pandemii, tyle że jedna trwa w różnych, niekoniecznie biologicznych postaciach od lat. W końcu potrzeba władzy jest czymś na tyle uniwersalnym, że nazwanie jej imieniem zarezerwowanym dla zarazy mieści się w publicystycznych konwencjach. Zacznę wszakże od plagi, która przybrała postać koronawirusa i wybuchła w komunistycznych Chinach, po czym rozeszła się błyskawicznie po wszystkich kontynentach, gdyż chińskie władze co najmniej przez półtora miesiąca tuszowały fakt zagrożenia.
Czynnikiem sprzyjającym rozprzestrzenieniu się zarazy stał się bez wątpienia fakt, iż chińską narrację powielił natychmiast bezkrytycznie szef World Health Organization, Tedros Adhanom Ghebreyesus, „komunizujący” przedstawiciel Etiopii w WHO, wybrany na stanowisko jej przewodniczącego właśnie dzięki poparciu Chin. Pomimo iż coraz więcej ekspertów w dziedzinie wirusologii bierze pod uwagę to, iż źródłem koronawirusa mogły być laboratoria w Wuhan, organizacja ta nadal zapamiętale broni wersji o zwierzęcym pochodzeniu zarazy. Oliwy do ognia dolały w międzyczasie lewicowe organizacje i socjalistyczne rządy Włoch i Hiszpanii. Ugrupowania włoskiej lewicy jeszcze w styczniu występowały przeciwko wstrzymaniu lotów z Chin i zachęcały do demonstracyjnego odwiedzania chińskich restauracji a hiszpańskie środowiska feministyczne zorganizowały pomimo pandemii wielkie demonstracje z okazji komunistycznego święta 8 marca. Nic dziwnego, że kraje te odnotowują największą liczbę ofiar śmiertelnych koronawirusa w przeliczeniu na milion mieszkańców.
Przypadek czy przemyślana agresja?
Zdaje się, że wątpliwości w tym zakresie nie mają operujące w Wolnym Świecie chińskie media związane z religijnym ugrupowaniem Falun Gong. Nic dziwnego! W komunistycznych Chinach osoby z tego środowiska są wyjątkowo brutalnie prześladowane, trafiają do obozów koncentracyjnych i stają się ofiarami handlu organami ludzkiego ciała. W mojej ślimaczej poczcie znalazłem niedawno egzemplarz związanego z tym ugrupowaniem periodyku „The Epoch Times” z marca i kwietnia br. Tytuły zamieszczonych w nim artykułów mówią same za siebie: Jak Komunistyczna Partia Chin stworzyła zagrożenie dla świata…, KPCh próbuje przerzucić odpowiedzialność za rozprzestrzenianie się wirusa na USA…, Chiński komunistyczny przewrót w WHO podważył skuteczność odpowiedzi świata na pandemię… Redaktorzy przedstawili też chronologię wydarzeń świadczących o tuszowaniu przez władze Chin prawdy o COVID–19 w okresie od 7 listopada 2019 do końca stycznia 2020.
Początkowo Stany Zjednoczone bardzo powściągliwie odnosiły się do sprzecznych informacji na temat zarazy. W styczniu Donald Trump pochwalił nawet Chiny za wysiłki podjęte w celu jej zwalczenia. Coś jednak w jego narracji zaczęło się zmieniać, skoro 6 maja, przy okazji proklamacji Światowego Dnia Pielęgniarek oświadczył, że wirus powinien pozostać w Chinach i stwierdził, że atak pandemii na Stany Zjednoczone był czymś gorszym od ataków na Pearl Harbor i na World Trade Center.
Chyba nieprzypadkowo owa zmiana w narracji zbiegła się z rewelacjami dostarczanymi przez amerykańskie agencje wywiadowcze. W rozmowie, którą przeprowadził John Lovewell z założycielem i rektorem Instytutu Polityki Światowej (Institute of Word Politics), Johnem Lenczowskim przywołane zostały liczne fakty demaskujące strategię stosowaną przez komunistyczne władze Chin w ich polityce wobec Stanów Zjednoczonych Ameryki i Wolnego Świata <<https://www.youtube.com/watch?v=Iy4wSvYkaok&feature=youtu.be>> . Trudno uwierzyć, ale według amerykańskich źródeł wywiadowczych w samym tylko centrum zaawansowanych technologii w Silicon Valley liczbę osób zajmujących się gromadzeniem wrażliwych informacji na rzecz Chin szacuje się na 25 tysięcy. Według tychże źródeł wywiad Chiński zdobył nielegalnie w ostatnich latach akta 21 milionów obywateli amerykańskich, którzy uzyskali poświadczenie bezpieczeństwa osobowego i 71 milionów dokumentów medycznych gromadzonych przez instytucje ubezpieczeniowe. Chiny poszerzają też systematycznie swoją wiedzę o tunelach, w których przechowywana jest broń atomowa Stanów Zjednoczonych i o amerykańskich systemach satelitarnych. Amerykańskie firmy i uczelnie są penetrowane przez chińskich specjalistów przybywających tu w ramach tzw. wymiany naukowej. To tylko niektóre z ujawnionych faktów.
Oczywiście, w sytuacjach takich rodzi się pytanie, jak mogło do czegoś takiego dojść. Odpowiedź jest prosta. Administracja amerykańska popełniła na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku błąd polegający na użyciu chińskiej karty w grze przeciwko Związkowi Sowieckiemu. Doprowadziło to w istocie rzeczy do wzmocnienia komunizmu chińskiego na tyle, że stał się on zagrożeniem nie tylko dla sąsiadów, ale i dla reszty świata. Współpraca z Chinami jest dziś dla firm i uczelni amerykańskich opłacalna w sensie materialnym, są to jednak z reguły korzyści doraźne, uzyskiwane kosztem bezpieczeństwa narodowego Stanów Zjednoczonych.
Jak to się ma do pandemii COVID–19? Trzeba by tu uwzględnić dwie przesłanki. Po pierwsze, rozprzestrzenianie się koronawirusa uderza w gospodarkę każdego kraju. Po drugie, z dwudziestowiecznej historii można wysnuć wniosek, iż duże państwa totalitarne rozbudowywały z reguły swój potencjał nie tylko po to, by w pełni kontrolować życie własnych obywateli. Zawsze chodziło też o dominację nad sąsiadami z własnego regionu, a w przypadku wielkich mocarstw — nad resztą świata. Jeśli ktoś przyjmie, że cel taki przyświeca prowadzącym agresywną politykę dzisiejszym Chinom, nawet przy założeniu, że wymknięcie się wirusa z laboratorium w Wuhan było czymś przypadkowym, ma prawo pomyśleć, że zatrzymanie go w Chinach uderzyłoby tylko i wyłącznie w chińską gospodarkę. Za bardzo prawdopodobny może więc uznać scenariusz, w którym władze chińskie dochodzą do wniosku, że kosztami związanymi z pandemią należy obarczyć także pozostałe państwa globu.
Między logiką a polityką
Środowiska międzynarodowej lewicy mają gotowy termin na określenie tego rodzaju rozumowania. Nazywają go teorią spiskową, tyle że same od myślenia typowego dla conspiracy theory bynajmniej nie stronią. No bo w końcu trudno zaprzeczyć, że do nieograniczonego kontrolowania społeczności ludzkiej dążą liczne grupy interesu i że wykorzystać w takim celu można również szerzące się poczucie zagrożenia biologicznego. Barwy polityczne przybierają takie dążenia w zależności od miejsca zajmowanego przez daną grupę w systemie sprawowania władzy. Gdy w latach 2014–16 wybuchła pierwsza większa epidemia eboli, natychmiast zaczęto spekulować, kto za tym stoi. W takich sytuacjach wzbogacają się oczywiście koncerny farmaceutyczne, nie zabrakło jednak również teorii, że rozprzestrzenienie się wirusa było możliwe dzięki jakimś świadomym działaniom CIA i że chodziło między innymi o depopulację Czarnego Lądu. Dla przedstawicieli skrajnej lewicy Chiny nie stanowią problemu w tym sensie, że komunizm w chińskiej wersji to dla nich też kapitalizm, tyle że autorytarny.
Można było spodziewać się, iż przedstawiciele opozycji w krajach respektujących zasady demokracji będą serwować krytyczne opinie na temat przyjętego przez ich przeciwników sposobu walki z pandemią. W Stanach Zjednoczonych sytuację komplikuje fakt, iż w zależności od warunków lokalnych to władze stanowe decydują o związanych z pandemią restrykcjach, a wśród gubernatorów są zarówno republikanie jak i demokraci. Jeśli więc w wyniku wprowadzenia różnych obostrzeń wzrasta bezrobocie i, co za tym idzie, niezadowolenie społeczne, trudno za taki stan rzeczy winić prezydenta. Szuka się wtedy słabych punktów w jego retoryce. Nawet użycie terminu „chiński wirus”, po który sięgnął Trump (przez analogię do „hiszpańskiej grypy” z czasu końca I wojny światowej), stało się obiektem ataku lewicowych komentatorów. Przeciwnicy prezydenta natychmiast zarzucili mu rasizm. Na szczęście dla Białego Domu i administracji waszyngtońskiej prezydent nie wdaje się w dyskusje z dziennikarzami zadającymi prowokacyjne pytania i traktuje ich jak agentów obcej sprawy. Gdy reprezentująca telewizję CBS dziennikarka chińskiego pochodzenia zapytała go, dlaczego mówi o pandemii w kategoriach globalnej rywalizacji, gdy Amerykanie codziennie umierają, poradził jej by swoje pytanie skierowała do władz chińskich.
Liberalni demokraci nie mają w sumie szerokiego pola manewru, wydarzenia ostatnich miesięcy pokazały bowiem, do czego prowadzi tolerowanie nielegalnej imigracji i polityka nieograniczonego otwarcia rynku pracy dla przedstawicieli religii i kultur nie dających się bezkonfliktowo wtopić w struktury zachodnich demokracji. Nieprzypadkowo więcej problemów z COVID–19 mają w Europie Francja i Niemcy niż kraje, które zamknęły granice. Trudno też uznać za czysty zbieg okoliczności, że największe żniwo na północnej półkuli po zachodniej stronie Atlantyku zbiera koronawirus w stanach, gdzie istnieją duże skupiska nowej imigracji i gdzie rządzą liberalni przedstawiciele Partii Demokratycznej. Mam tu na myśli tylko i wyłącznie rodzaj uzależnienia, który można by nazwać inicjalnym sprzężeniem zwrotnym. Tam, gdzie jest większy napływ przybyszów z ubogich stron świata, tam rosną zazwyczaj wyborcze szanse demokratów optujących za liberalizacją polityki imigracyjnej. Pandemia, której jesteśmy świadkami, obnażyła po prostu słabe strony ich politycznych kalkulacji. Cóż, w momencie składania deklaracji politycznych i formułowania haseł wyborczych nie wszyscy myślą o kosztach, które trzeba będzie ponieść.
COVID–19 a sprawa polska
Stosunek polskich polityków do zarazy atakującej kraj nie wyróżnia się niczym osobliwym. Zarówno ugrupowanie rządzące jak i opozycja zachowują się, jak dotąd, w sposób przewidywalny. Rząd zamknął granice, wprowadził niezbędne restrykcje i zainicjował program tarczy antykryzysowej. Czy wszystkie obostrzenia były konieczne, pozostaje sprawą dyskusyjną, ważne jest jednak że władze potrafią się wycofać z nieprzekonujących decyzji. Opozycja natomiast, jak było do przewidzenia, krytykuje wszystko.
Kwestią istotną (choć nie całkiem wyjątkową) stały się wiosną w Polsce wybory prezydenckie. Oddanie głosów w konstytucyjnym terminie, który zbiegł się z okresem pandemii i restrykcji z nią związanych, dawało przewagę urzędującemu prezydentowi i, co za tym idzie, partii rządzącej, która jego kandydaturę popiera. W interesie partii opozycyjnych leżało przeto podjęcie działań obstrukcyjnych i wykorzystanie rozdźwięków narastających wśród posłów Zjednoczonej Prawicy. Stąd też wzięły się żądania, by władze ogłosiły stan klęski żywiołowej. To ostatnie pozwoliłoby przełożyć wybory na przyszły rok, gdy na skutek pandemii sytuacja gospodarcza w kraju stanie się o wiele bardziej dokuczliwa i notowania partii rządzącej spadną.
Do realizacji takiego scenariusza nie mogły oczywiście dopuścić rząd i większość sejmowa. Można było spodziewać się, że kontrolowany przez Platformę Obywatelską Senat odrzuci znowelizowaną ustawę o wyborach korespondencyjnych i opóźni weto Sejmu o przewidziany prawem miesiąc, co w praktyce uniemożliwi przeprowadzenie planowanych wyborów w maju. Mało kto chyba jednak przewidział, że znienawidzony przez opozycję prezes Prawa i Sprawiedliwości raz jeszcze po mistrzowsku rozegra sprawę, załagodzi konflikty w łonie prawicy i postawi opozycję w sytuacji, w której mówienie o łamaniu zasad demokracji czy też o szafowaniu ludzkim życiem stanie się bezpodstawne. Przegłosowana w Sejmie ustawa o nowych wyborach, dopuszczająca obok głosowania w lokalach wyborczych głosowanie korespondencyjne, akceptująca podpisy poparcia, które kandydaci uzyskali przed odwołanymi wyborami i powierzająca rolę organizatorską Państwowej Komisji Wyborczej spełnia wszelkie warunki prawdziwie demokratycznego rozwiązania konfliktowych kwestii. Planowany termin wyborów (przełom czerwca i lipca br.) jest przy tym dostatecznie bliski, by utrzymał się stan poparcia dla kandydata prawicy, a wynik głosowania w Sejmie (244 posłów za ustawą, 137 przeciw przy 77 wstrzymujących się) świadczy o załamaniu się frontu totalnej opozycji. Ustawę poparła w całości Konfederacja Wolność i Niepodległość. Większość klubu Lewicy (46 posłów) i Koalicja Polska — PSL–Kukiz 15 wstrzymały się od głosu. Przeciwko była tylko Koalicja Obywatelska (wsparta przez trójkę posłów Lewicy).
W smutnych czasach ekspansji koronawirusa doszło wszakże w Polsce do czegoś jeszcze, co może również poprawić minorowe nastroje rodaków. Inicjatorzy Hot16Challenge nawiązując do melorecytatorskiej zabawy sprzed sześciu lat wyszli z pomysłem przeprowadzenia zbiórki pieniędzy na walkę z pandemią i zaprosili do udziału w konkursie na wykonanie własnego, szesnastowersowego utworu muzyki rapowej znane osobistości życia publicznego. Wśród nominowanych uczestników Hot16Challenge2 znaleźli się m.in. Andrzej Duda i Janusz Korwin–Mikke. Prezydent RP wypadł więcej niż dobrze przynajmniej w jednym aspekcie: użył wielokrotnie metafory „ostry cień mgły”. Choć rzecz wywodzi się podobno z Talmudu, czegoś takiego nie powstydziliby się nawet znani poeci Awangardy Krakowskiej. W konwencji rapu zdecydowanie najlepiej utrzymał się wszakże (jak dotąd) poseł Konfederacji (pomijam zawodowych raperów i piosenkarzy). Nie tylko dlatego, że użył w swoim tekście wulgaryzmów i słów które mogą obrazić słuchaczy. Pan JKM dokonał czegoś bardziej finezyjnego: sięgnął do chwytów z pogranicza liryki roli i wykreował postać podmiotu wypowiedzi w oparciu o opinię, jaką o nim samym mają przeciwnicy polityczni. Rzecz zaczyna się od słów:
Jestem straszny Korwin–Mikke
Co się wpieprzył w politykę
By rzecz zrobić oczywistą
Stawić czoła socjalistom
Po wsadzeniu już za kraty
Ostatniego demokraty
Socjalistów poszatkuję
Bo to są zwyczajne szmaty
Dalej jest coś o amputowaniu intymnych części ciała, ale wszystko odbywa się w autoironicznej konwencji i w nawiązaniu do cudzego słowa, jak choćby w strofie przypominającej antykomunistyczne hasła, używane przez demonstrantów w heroicznych czasach Federacji Młodzieży Walczącej:
Socjalistom wierzą głupi
Ale na nas to się skrupi
Więc pieprzeni socjaliści
Muszą wisieć zamiast liści
Szkoda tylko, że część internautów umiejscowionych po lewej stronie sceny politycznej wykazała się kompletnym brakiem poczucia humoru i nieznajomością podstawowych reguł poetyki a co poniektórzy natychmiast zarzucili autorowi, iż używa mowy nienawiści. Poseł Lewicy Maciej Kopiec zdążył nawet zawiadomić o sprawie Komisję Etyki Poselskiej. Rzecz oburzyła również posłankę tegoż ugrupowania, p. Annę Marię Żukowską. Cóż, taką mamy dziś kulturę literacką. Ulubieniec polskiej lewicy mojego pokolenia, Witold Gombrowicz, zapewne przewraca się w grobie. Mnie osobiście, choć zamierzam głosować na kandydata PiS, wcale nie przeszkadza strofa:
Ja pierniczę różne PiSy
Które żrą z państwowej misy
Choćby były zjednoczone
Ale lecą w lewą stronę
Mogę tylko pogratulować autorowi talentu rymotwórczego i przesłać mu słowa otuchy: Panie Pośle, proszę tak trzymać!
Autor jest emerytowanym lektorem języka polskiego w University of Michigan (Ann Arbor) i b. wykładowcą w Saint Mary’s College w Orchard Lake. Represjonowany w czasach PRL i internowany w okresie stanu wojennego wyjechał z rodziną na emigrację w roku 1983. Po uzyskaniu w 2005 r. statusu pokrzywdzonego prowadził badania w archiwach IPN. W latach 2007–2008 był pracownikiem SKW i członkiem Komisji Weryfikacyjnej d.s. WSI. W roku 2013 odznaczony został Krzyżem Wolności i Solidarności. W 2016 r. na stronie internetowej MON-u redagował dwujęzyczną zakładkę poświęconą warszawskiemu Szczytowi NATO. W roku 2017 Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych przyznał mu status działacza opozycji antykomunistycznej i osoby represjonowanej z powodów politycznych.
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz