Adiunkt jako środek chwastobójczy w środowisku akademickim
[ źródło kompozycji graficznej
– https://www.polishclub.org/2019/12/22/adiunkt-jako-srodek-chwastobojczy-w-srodowisku-akademickim/]
Adiunkt jako środek chwastobójczy w środowisku akademickim
To, że środowisko akademickie, uformowane/sformatowane w czasach czerwonej zarazy i funkcjonujące w czasach zarazy tęczowej, stanowi ogród nieplewiony, od lat jest chyba wiedzą powszechną. Jeśli nawet wyrosły w nim piękne drzewa, to są one tłumione przez chwasty, które nieraz je oplatają, niczym liany.
Na niektórych uczelniach powstały co prawda ogrody profesorskie i to czasem na miejscu dawnych latryn, ale smród akademicki nie przestał się unosić także poza ogrodami. Nie może być inaczej, gdyż akademickie, w tym profesorskie afery na uczelniach są na porządku dziennym, choć rzadko medialnym.
Ogród nieplewiony
To, że nasz system akademicki mimo ciągłych reform jest patologiczny, a nawet wręcz przyjazny patologiom, nie jest tajemnicą. Trudno aby było inaczej, skoro świat akademicki, mający na celu poszukiwanie prawdy, przez dziesiątki lat funkcjonował w systemie kłamstwa. Schizofreniczna sytuacja nie mogła pozostać bez wpływu na społeczność akademicką i struktury akademickie sformatowane w czasach czerwonej zarazy. Oczyszczenia pozytywnego podczas transformacji nie było, a przed transformacją przeprowadzono oczyszczenie negatywne, którego skutków niemal nikt nie chce poznać.
Moralna zapaść środowiska akademickiego jest faktem, choć przez lata jakby nie zauważano postępującej degradacji tego środowiska, niskiego poziomu etycznego kadr akademickich, szczególnie tych, którzy winni stać (formalnie stojących !) na straży jego należytego poziomu.
Można mówić, że polski system akademicki patologiami stoi, a w gruncie rzeczy leży, jeśli się porówna jego moc z nauką światową.
Wzrost utytułowania kadry, jak i imponujący wzrost poziomu nieruchomości akademickich w warunkach patologicznych nie przekłada się na wzrost poziomu naukowego.
Jak z tym skutecznie walczyć ? Żadne reformy, bez względu przez jaką opcję polityczną przeprowadzone, nie dały sobie rady z naprawą systemu akademickiego, w tym z odchwaszczeniem – jak obrazowo się określa – środowiska akademickiego.
System akademicki, jak był, tak i pozostał ogrodem nieplewionym.
W resorcie rolnictwa do odchwaszczania z powodzeniem stosuje się preparat noszący nomen omen akademicką nazwę ‚ adiunkt’, dopuszczony do stosowania i unieszkodliwiania chwastów przez Ministerstwo Rolnictwa [numer zezwolenia R-27/2016 wydany w dniu 05-02-2016].
Zapewne wszyscy wiedzą, że w systemie akademickim – adiunkt, to stanowisko obejmowane zwykle przez osoby posiadające stopień doktora. Znany profesor od doskonałości naukowej i udoskonalania adiunktów, a zarazem niestrudzony bloger – Bogusław Śliwerski [pisałem o nim w Kurierze WNET nr 63/2019 – O doskonałości pedagoga] zadał na swoim blogu „pedagog” prowokacyjne pytanie: Czy adiunkci wypalą chwasty w nauce? [ 26 październik 2019 r.] jakby nawołując do zastosowania w resorcie nauki doświadczeń wypracowanych w resorcie rolnictwa.
Nauka adiunktami stoi
Pochodzenie nazwy adiunkt – z niem. od łac. adiunctus „przyprzężony” – dobrze określa pozycję adiunkta w systemie akademickim, jako zaprzężonego do pracy, ale nie zawsze za pracę awansowanego/nagradzanego, a nader często ‚dołowanego’, szczególnie wtedy, gdy uchyla się od stosowania znanego ukazu carskiego „Podwładny powinien przed obliczem przełożonego mieć wygląd lichy i durnowaty, tak, by swoim pojmowaniem sprawy nie peszyć przełożonego” jakby respektowanego do dnia dzisiejszego w polskim systemie akademickim.
Na uczelniach i w instytutach badawczych na ogół się mówiło, że stoją one adiunktami, jako że moc pracy akademickiej spoczywała zwykle na adiunktach, niezbędnych do realizacji zadań dydaktycznych i badawczych, w sytuacji gdy tzw. samodzielni pracownicy akademiccy nie zawsze do tej pracy byli skłonni czy przysposobieni. Zresztą często, ci jako wieloetatowcy, pozbawieni jednak zdolności do bi-czy multilokacji, na taką działalność nie zawsze znajdowali czas, o ile jeszcze mieli na nią ochotę.
Bez adiunktów uczelnie nie byłyby w stanie funkcjonować, a zresztą bez wypromowania doktorów nie można było zostać profesorem, więc do awansu do nadzwyczajnej kasty adiunkci byli niezbędni. Potem można było się ich pozbywać, gdy zagrażali ‚samodzielnym’ i/lub najlepszemu z systemów.
Aby system nauki z takich oczyszczać, ogłaszano zazwyczaj, że jest problem z adiunktami, którzy się nie rozwijają i trzeba ich z systemu eliminować, aby dać szansę młodszym. Fakt, że wielu się nie rozwijało formalnie, bo byli tak dobierani na etaty, aby jedynie służyć do rozwoju ich ‚przyłożonym’. Inni na rozwój formalny nie mieli szans, bo swoje pasje naukowe mogli realizować jedynie w konspiracji przed panującymi w nauce, a ujawnienie rezultatów zapisywanych – o zgrozo – jedynie na swoje konto (z pominięciem panujących) skazywało ich na wykluczenie z systemu.
Mimo cyklicznych akcji czyszczenia uczelni z niepotrzebnych już, wyeksploatowanych adiunktów, jakoś ustawiczny problem ‚niedorozwoju’ adiunktów, ani problem spadania poziomu nauki, nie został rozwiązany.
Widocznie czyszczenie systemu z ludzi hierarchicznego środka, bez czyszczenia hierarchicznych szczytów, nic w tej materii nie daje.
‚Chwastobójcza’ rola adiunktów
Wiodącą rolę adiunktów w systemie akademickim zauważył niespodziewanie Prof. Bogusław Śliwerski, jednocześnie jakby zdegustowany zbyt słabymi rezultatami ich działań na polu naprawy patologicznego systemu.
Pisze on na swoim blogu m. in. „Ci, którzy uzyskali stopień naukowy doktora nauk w swojej dziedzinie oraz dyscyplinie i zostali zatrudnieni w uczelniach na stanowisku adiunkta powinni postępować zgodnie ze złożoną przysięgą. Ta zaś zobowiązuje ich do służenia prawdzie, a nie zajmowania konformistycznych, submisyjnych postaw wobec tej części kadr akademickich, która już od dawna narusza kod etyczny w nauce i szkolnictwie wyższym”.
A dalej jeszcze bardziej krytycznie o braku krytyki sytuacji w nauce ze strony adiunktów „Mieliśmy nadzieję w Komitecie Nauk Pedagogicznych PAN, że jak uruchomimy własne czasopismo pod jakże znaczącym tytułem „PAREZJA”, to adiunkci chwycą wiatr w żagiel i zaczną tam publikować solidne, krytyczne studia literatury przedmiotu, że będą prowadzić spór z autorami kompromitujących polską naukę rozpraw, bo pseudonaukowych.”
Dalej, wykazując całkiem dobrą znajomość braku standardów w nauce uprawianej w polskich placówkach, wręcz lamentuje „Nie chodzi tu przecież o prowadzenie przez nich krytyki ad personam, ale o odważenie się poprowadzenia sporu natury merytorycznej. Czas najwyższy przestać udawać, że publikacje niektórych doktorów, doktorów habilitowanych a nawet profesorów spełniają jakiekolwiek standardy naukowe”
Trafnie również zauważa, że „Im dłużej jest nieobecna w przestrzeni publicznej krytyka pseudonauki i jej autorów, tym łatwiej jest im „załatwiać” awans na stanowiska czy wyższy stopień naukowy pozanaukowymi działaniami.”
I na końcu trafienie w samą dziesiątkę „Jednak rektorzy uniwersytetów nie zwolnią pseudonaukowców, ale … adiunktów„ zaznaczając jednak, że i wśród adiunktów bywają ignoranci.
Tak to prawda – bywają, ale wśród panujących u nas w nauce – także, a może nawet częściej i ich rektorzy nie zwalniają.
A zatem prof. Śliwerski jakby miał pretensje do adiunktów, że nie kładą swoich głów pod akademicki topór, i to w sytuacji, gdy sam tym toporem czasem wymachuje, bo tak się rzeczy mają w naszym, wysoce niedoskonałym, systemie akademickim.
Mimo, że jest specjalistą od doskonałości naukowej, popełnił chyba poważny błąd metodologiczny. Uznał zapewne, że adiunkt stosowany jako preparat chwastobójczy sprawdzić się winien i w resorcie nauki, nie zwracając uwagi na ‚cykl produkcyjny’ adiunktów w tym resorcie i na fakt braku zezwolenia dla działań adiunktów na rzecz ‚odchwaszczania’ środowiska akademickiego w ‚Konstytucji dla nauki’.
Adiunkci w systemie akademickim nie znajdują się na końcu cyklu produkcyjnego prowadzącego do doskonałości naukowej znaczonej tytułem profesorskim, lecz mniej więcej pośrodku i to przed barierą stawianą przez tych z końca taśmy produkcyjnej, do których sam ‚pedagog ‚ należy. Sam zresztą ma swoje osiągnięcia w dyskredytowaniu adiunktów, rzecz jasna uznając ich za ignorantów i nieudaczników, bo nie mających tytułu profesora – wyznacznika doskonałości naukowej.
Z tego powodu nawet znalazł się na ścieżce dyscyplinarnej, choć w rozumieniu doskonałości naukowej ma oparcie m. in. u znanego z właściwej postawy wobec LGBT prof. Nalaskowskiego, którego jednak postawa wobec innych patologii akademickich, nie zawsze może być uznana za właściwą.
Gdzie jest pies pogrzebany ?
Oczekiwanie, że adiunkt w systemie akademickim może się sprawdzić jako czynnik walczący z jego patologiami, o jego poziom etyczny, poziom naukowy, jest w gruncie rzeczy niedorzeczne.
Fakt, że adiunkci ‚ powinni postępować zgodnie ze złożoną przysięgą. Ta zaś zobowiązuje ich do służenia prawdzie, a nie zajmowania postaw konformistycznych, jak przypomina prof. Śliwerski. Ale także faktem jest, że tak winni postępować przede wszystkim profesorowie, którzy kiedyś też byli adiunktami i na ogół składali takie doktorskie przysięgi, a po awansowaniu na profesorów właśnie stoją służbowo, mniej lub więcej, na straży etosu nauki.
Co więcej to profesorowie odpowiadają za to, jakich mamy adiunktów, bo czy ktoś może podać jakiś przypadek awansowania na adiunkta w polskim systemie akademickim na podstawie opinii/ decyzji jedynie doktorów ?
Mamy takich adiunktów jakich profesorowie chcieli/chcą mieć, jakich uformowali/sformatowali i akceptują na etatach w swoich zakładach/instytutach/uczelniach.
Niestety jest prawdą, ale nie znaną powszechnie, że tacy adiunkci, którzy na serio wzięli sobie do serca przysięgę doktorską, stanęli do walki o prawdę, zabrali się do walki z patologiami, o należyty poziom etyczny i naukowy, z systemu akademickiego znikają i to z powodu działań członków nadzwyczajnej kasty akademickiej jaką tworzą profesorowie.
Mamy autonomiczny system akademicki, autonomiczne uczelnie i żaden adiunkt tej autonomii, także autonomii patologii [!] nie ma szans naruszyć bezkarnie.
Zarzut do adiunktów o konformizm wobec kadr akademickich jest kuriozalny, przy milczeniu o konformizmie profesorów i milczeniu o losach tych adiunktów, którzy okazywali swój nonkonformizm wobec poczynań profesorów.
Polski system akademicki nie przewiduje miejsca dla nonkonformistycznych adiunktów i jest to status quo wypracowany mozolnie w czasach czerwonej zarazy i utrzymany w mocy akademickiej w czasach III RP, czyli jak obecnie wiemy, w czasach zarazy tęczowej.
I za ten stan rzeczy odpowiadają konformistyczne/oportunistyczne/ egocentryczne, czy wręcz narcystyczne kadry profesorskie, tworzące nadzwyczajną kastę akademicką, do której ci, o naturze nonkonformistycznej nie mają żadnych szans wejść, a nawet tego nie chcą.
Mamy nader wydajny system negatywnej selekcji kadr akademickich, rodem z PRLu i utrzymany w mocy w III RP.
Nie dość, że młodzi są tak dobierani do systemu akademickiego, aby był z nich pożytek głównie dla członków nadzwyczajnej kasty, to po wykorzystaniu są wyrzucani z systemu jak niepotrzebne śmieci, nie rokujące nadziei na dalszą eksploatację (w języku kasty – na rozwój).
Nader często taki los spotyka lepszych naukowo i edukacyjnie od członków kasty, dla których stanowią śmiertelne zagrożenie i nie rokują nadziei na przystosowanie się do patologicznych obyczajów panujących wśród kasty ‚doskonałych’.
Nie bez powodu taka masa polskich doktorów, a nawet będących dopiero na drodze do doktoratów, po prostu od lat opuszcza polski system akademicki, czy to szukając swojego miejsca za granicą, czy w krajowych sektorach pozaakademickich, choć ten wariant nie zawsze jest do końca skuteczny, bo różne komisje/rady/ciała doradcze pełne są ekspertów z kasty akademickiej, i to nieraz dożywotnich !
Tym samym adiunkt nie ma szans na sprawdzenie się jako ‚środek chwastobójczy’ w resorcie nauki, w przeciwieństwie do „adiunkta” stosowanego zgodnie z odpowiednimi zarządzeniami i sprawdzającego się w praktyce w resorcie rolnictwa.
Młodszym Czytelnikom warto przypomnieć, że kiedyś pozycję między adiunktem a profesorom zajmował docent, które to stanowisko było tak skompromitowane, że je zlikwidowano, ale likwidacja ta kompromitacji nauki nie zlikwidowała, bo system nie został zasadniczo zmieniony.
Przy okazji warto przypomnieć, że nazwa docent funkcjonowała także w sektorze optycznym, jako popularny DOCENT – epidiaskop, rzutnik obrazów i slajdów, wykorzystywany także w praktyce akademickiej, czasem nie bez zabawnych konsekwencji. Kiedy na znanym uniwersytecie niezbyt rozgarnięty student został poproszony o przyniesienie małego ‚Docenta’, ku rozbawieniu braci studenckiej. przyprowadził na salę miernej postury docenta uczelnianego [ zresztą partyjnego decydenta akademickiego] Z likwidacją stanowiska docenta w systemie akademickim nie można było dłużej zwlekać.
Jako środek chwastobójczy za PRL
Mamy mnóstwo utytułowanych, i to wzdłuż, wszerz i w poprzek, specjalistów od socjologii, psychologii, prawa i nauk pokrewnych, ale rzetelnych badań nad systemowym degradowaniem środowiska akademickiego jakoś nie widać.
Siłą rzeczy opis konkretnych przypadków ilustrujących funkcjonowanie systemu może być pomocny w zrozumieniu tej sytuacji.
Tak się składa, że jestem przykładem (nieodosobnionym) adiunkta funkcjonującego w czasach czerwonej zarazy w roli środka chwastobójczego. Co prawda nie składałem przysięgi doktorskiej, co było wynikiem nader często spotykanego bałaganu w peerelowskim systemie akademickim, ale po stronie prawdy starałem się stać nonkonformistycznie [ co nawet rektor zauważył], poddając krytyce merytorycznej patologiczne zjawiska, widoczne także u nadzwyczajnej kasty akademickiej, podnosząc jeszcze w czasach jaruzelskich, m.in. problem deprawacji młodzieży akademickiej.
Oczywiście uznano to za zagrożenie dla przewodniej siły narodu, negatywnie – jej zdaniem – wpływało na młodzież, formatowaną zgodnie z pryncipiami ‚najlepszego systemu’. Skutek był oczywisty – wypędzenie z uniwersytetu ! Jak się okazało – dożywotnie, bo mimo transformacji, w tej materii akademickiej nic się nie zmieniło.
Niczego, co zarzuca adiunktom prof. Śliwerski, w sposób uprawniony nie mógłby mi zarzucić. I co ? Rzecz jasna, w takim systemie, jedna osoba bez mocy decyzyjnej, bez solidarności zatrudnionych na etatach, nie ma szans na wyeliminowania patologii, a mówiąc językiem prof. Śliwerskiego na wypalenie chwastów w systemie.
Taki ktoś może takie zjawiska pokazać w jakimś stopniu, ale stanowiąc zagrożenie dla konformistycznych etatowców, szczególnie decydentów i całego systemu, zostanie , wypędzony z uczelni, wyrzucony z pamięci, a członkowie kasty, także ci, co nawołują adiunktów do naprawy systemu, ani palcem w bucie nie ruszą, aby takie działania ‚chwastobójcze’ poprzeć, źródłowo zbadać, naukowo opisać. Standardowa reakcja, to odważne chowanie głowy w piasek i pisanie z pozycji ‚podręcznej strusiówki’ o konieczności poprawy etyki i likwidacji patologii w środowisku akademickim.
Słowa są, a czynów – brak, chyba że sprzeczne ze słowami.
A chwasty rosną, rosną, aż pokryją cały akademicki świat.
Tekst opublikowany w grudniowym numerze Kuriera WNET, nr. 66, r.2019
- Józef Wieczorek - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz