Ludzie listy piszą

avatar użytkownika Janusz40

Jestem też synem nauczyciela (jeszcze przedwojennego), także bratem nauczycielki, także kuzynem kilkunastu innych nauczycieli (obojga płci). Są publikowane różne "listy" od nauczycieli a także (wzruszające) od ich dzieci. Wzruszył mnie bardzo taki list opublikowany  na portalu "Na temat" Zazwyczaj to jakieś kompilacje, czasem zwyczajna nieprawda. Prawdą jest jedynie powojenna bieda, której jako jeden z pięciorga rodzeństwa doświadczyłem aż nadto; byłem rzeczywiście najbiedniejszy w szkole średniej i na studiach, ale zawsze przeświadczony o wysokiej randze nauczycieli w rodzinie. Co ciekawe, nikt ze znanych mi nauczycieli nie zmienił zawodu z powodu niskich zarobków.

 

Moja Mama wszystkim nam wpoiła zasadę: "Chcesz być kimś w życiu, to się ucz, byś nie zginęła w tłumie, nauka to potęgi klucz, ten wygra kto więcej umie".

 

Nie jest prawdą, że pochodząc z włościańskiej rodziny nie można było ukończyć studiów; jeszcze przed wojną mój stryj ukończył SGH, o ojcu pisał z szacunkiem "psor" (mam zachowane listy), po wojnie inni stryjowie też. Wprawdzie dziadek i pradziadek byli wójtami (właśnie włościańskimi), ale nie posiadali wielkiego majątku. Mimo wszystko, po wojnie większość progenitury z następnego pokolenia (mojego) pokończyła studia, a już następnego to doktorów i profesorów trudno się doliczyć. Jedna charakterystyczna cecha jednak dominuje - żadne nawet najwyższe wykształcenie w mojej familii nie przłożyło się na sukces finansowy. Ale też nie zabiegano nadzwyczaj o to. Inne rzeczy liczyły się bardziej.

W jednym takim "wzruszającym liście"  córka nauczycielki wspomina, że jej mama - nauczycielka marzyła, że wystartuje w teleturnieju 1 z 10 i za wygraną pojedzie do Wiednia;

Moja ś.p. siostra (nauczycielka właśnie i żona nauczyciela) miała swojego czasu rekord osiągniętych puntów we wspomnianym w teleturnieju 1 z 10, zjeździła dokumentnie całą Europę. Razem z mężem wygrywali w innych jeszcze teleturniejach, ale nie było tam nagród umożliwiających zwiększenie statusu życiowego. Nie jest prawdziwą informacja (też podana w tym liście), że za zwycięstwo w olimpiadach uczeń otrzymywał nagrody pieniężne. Moja córka wygrywała zarówno olimpiady polonistyczne, jak i matematyczne. Teraz też wie o nich dużo ponieważ jako profesor w Instytucie Badań Literackich PAN jest tych olimpiad jurorką.

 

Wracając jeszcze do Mamy - prowadziła "dom otwarty"; tzn. goście - przeważnie familia (ale nie tylko) mogli przychodzić (i przychodzili) bez żadnego zaproszenia. Nie były to przyjęcia, lecz spotkania towarzyskie, najczęściej brydżowe - herbata i czasem jakieś kruche ciasteczko. Oczywiście, bardziej hucznie obchodziło się imieniny, czy rocznice.

Dość powiedzieć, że bywało, iż na dwa stoliki graliśmy w brydża całą noc.

 

Nie będąc jednak nauczycielem - czasem dorabiałem sobie wykładami na różnych kursach - już to wykładając matematykę, już to ekonomię. Moje "pensum" (poza pracą zawodową) w porywach przekraczało to inkryminowane nauczycielskie pensum w wysokości 18 godzin. Dworując sobie z "nauczycielskiego przepracowania" naraziłem się wielu członkom mojej nauczycielskiej familii.

 

Narażam sie dalej; właśnie ten czas na brydżyka, ta możliwość uprawiania turystyki (oczywiście nie w stylu All Inclusive), to największe atrakcje tego pięknego zawodu. Tak prywatnie,  wiele razy z ust nauczycieli to słyszałem...

Etykietowanie:

2 komentarze

avatar użytkownika michael

1. Mój Ojciec, gdy jeszcze żył, opowiadał o swoich nauczycielach

Z szacunkiem.

avatar użytkownika michael

2. Mój Ojciec zdał maturę w Warszawie przed rokiem 1939

Miał kogo szanować