Warszawa i Budapeszt w roku 1944
Obchodzimy właśnie 74-tą rocznicę Powstania Warszawskiego. Jak co roku pojawiło się wiele wypowiedzi obarczających powstańców, a przynajmniej ich dowódców odpowiedzialnością za zniszczenie Warszawy i śmierć setek tysięcy ludzi. Ich autorzy próbują wmawiać ludziom, że to nie Niemcy odpowiadają za te zbrodnie. W szczególności, ci publicyści unikają odpowiedzi na pytanie: Co by się mogło stać, gdyby powstanie NIE wybuchło?
Przy zastanawianiu się nad tą kwestią dobrze jest posłużyć się przykładem sowieckiego oblężenia Budapesztu w grudniu 1944. Znalazłam w sieci bardzo dobry artykuł Jarosława Kapsy z 2012 roku zatytułowany "Zagłada Budapesztu" {TUTAJ}. Oto jego fragmenty:
"Była to jedna z najkrwawszych bitew II wojny światowej, porównywalna w zaciekłości walk i liczbie ofiar ze Stalingradem. Obrona, a raczej zagłada Budapesztu w 1945 r. nie przyszła do historii jak budujący naszą tożsamość mit Powstania Warszawskiego. Pozostała jak skrywana trauma, do dziś wstydliwie amputowana z węgierskiej pamięci. Trudno nam dziś ogarnąć myślą skalę strat: blisko 200 tys. zabitych żołnierzy po obu stronach, ponad 300 tys. zabitych wśród ludności cywilnej, zniszczonych 80 proc. budynków Budapesztu. (...)
Z takich właśnie ochotników z Waffen SS sformowano węgierskie siły przeznaczone do obrony Budapesztu. Dowództwo obrony Festung Budapest Hitler powierzył generałowi SS Karlowi Wildenbruchowi; dysponował on liczącym ok 100 tys. żołnierzy XI Korpusem Waffen SS. Przeciwko broniącym Budapeszt skierowano siły dowodzonego przez Rodiona Malinowskiego Frontu Ukraińskiego liczące 500 tys. żołnierzy, w tym 170 tys. skierowano bezpośrednio do zdobywania miasta.
W połowie grudnia na Budapeszt spadł huragan ognia artyleryjskiego. Potem nastąpiły bombardowania lotnicze. W mieście było ponad 800 tys. ludności cywilnej; mieszkańców i uciekinierów przed zbliżającym się frontem. Większość ludzi nie wierzyło, że Budapeszt będzie się bronił. Nie zarządzono ewakuacji, nie zapewniono zapasów pożywienia i leków dla cywili. 22 grudnia 15 sowieckich dywizji dysponujących 3 tys. czołgów uderzyło na Budapeszt. 24 grudnia zamknięty został pierścień oblężenia. Gen. Wildenbruch ogłosił drakońskie prawa „wojenne”, grożąc rozstrzeliwaniem każdego, kto poddaje się panice lub w ten czy inny sposób pomaga wrogowi. (...)
Sześć tygodni trwały zacięte walki o każdy dom, każdą ulicę. Ostania próba przebicia się przez pierścień oblężenia przez odsiecz niemiecką nastąpiła 1 stycznia. Potem obrońcy liczyć mogli tylko na zrzuty powietrzne. Z wojskowego punktu widzenia ta rozpaczliwa walka nie miała sensu. Sowieci mogli zablokować garnizon budapesztański i kontynuować ofensywę na Wiedeń. Dla Niemców, po 12 stycznia, gdy ruszyła ofensywa sowiecka w Polsce, wiadomym było, że wojna jest już przegrana. Ich śmierć w Budapeszcie nikomu już nie była potrzebna. Mimo to walczono, nie licząc się z nikim i z niczym. 15 stycznia gen Wildenbruch informował sztab generalny: „... brakuje amunicji artyleryjskiej, paliwo jest na wyczerpaniu, sytuacja zaopatrzeniowa jest krytyczny, stan rannych katastrofalny...”. Mimo tego Hitler nakazał kontynuować obronę. 17 stycznia wojska niemieckie wycofały się z Pesztu do Budy. Mimo sprzeciwu Węgrów wsadzono zabytkowe mosty na Dunaju; zginęło przy tym ponad 300 cywili. 11 lutego resztki wojsk niemieckich broniły się już tylko na Górze Zamkowej. Obszar 1 km kw., zasiedlony przez 70 tys. mieszkańców, zasypywany był lawiną pocisków artyleryjskich i lotniczych. To już nie była walka, to była rzeźnia. 13 lutego Wildenbrucht zdecydował się wywiesić białe flagi. Zginęło w czasie tych walk blisko 100 tys. żołnierzy niemieckich i węgierskich. Straty po stronie sowieckiej szacowano na 80 tys. zabitych, 250 tys. rannych.
Dla ludności cywilnej kapitulacja nie oznaczała końca piekła. Zwyczajem wzorowanym na Dżingis- Chanie, Rodion Malinowski pozwolił swoim żołnierzom przez dwa dni hulać po zdobytym mieście. W tym szale zamordowano blisko 40 tys. mieszkańców, zgwałcono ponad 50 tys. kobiet. Rabowano wszystko, co miało jakąś wartość.
O tym nie wolno było pamiętać. Stalinizm na Węgrzech był bez porównania bardziej okrutny niż w Polsce. Pierwszymi ofiarami „nowej władzy” byli oficerowie z armii gen. Horthego. Uwięziony przez Szalasiego szef sztabu węgierskiej armii Ferenc Szambathelyi, wydany został jugosłowiańskim komunistom; zginął męczeńską śmiercią na palu. W publicznych egzekucjach zgładzono Szalasiego i twórcę węgierskich Waffen SS Czeydner. Szeregowych żołnierzy wywożono na Sybir, do sowieckich łagrów. Do 1990 r. pamięć o ich losie, tak jak i pamięć o zagładzie Budapesztu, nie istniała w oficjalnym życiu publicznym.".
Jak więc widać walki o Budapeszt spowodowały równie wielkie straty jak te w czasie Powstania Warszawskiego [i działania po nim]. Warto przypomnieć, że tuż przed wybuchem Powstania Warszawskiego niemieckie dowództwo rozkazało, by 100 tysięcy warszawiaków zgłosiło się do budowy fortyfikacji. Rozkaz ten został zignorowany, a potem zaczęło się Powstanie. Gdyby ono nie wybuchło - Niemcy zamieniliby Warszawę w twierdzę i bronili jej podobnie jak Budapesztu. Zniszczenia Warszawy nie sposób było uniknąć. Już w 1940 roku powstał t.zw. "plan Pabsta" {TUTAJ}:
"Przewidywał on zburzenie większości zabudowy Warszawy[2][3] i zamienienia jej w prowincjonalne miasto[4], służące Niemcom w charakterze ogromnego węzła komunikacyjnego[5] i ośrodka w którym zamieszkiwałaby niemiecka elita i grupa polityczna (niem. Ortsgruppe), licząca ok. 40 000 ludzi[6], zarządzająca podbitymi przez III Rzeszę terenami na wschodzie.
Nazwa plan Pabsta odnosi się również do projektu autorstwa Friedricha Pabsta z 1942, przewidującego zburzenie Starego Miasta w Warszawie[7], przebudowę placu Zamkowego – m.in. wybudowania Hali Ludowej (niem. Parteivolkshalle) w miejscu Zamku Królewskiego w Warszawie, który miał zostać zburzony z polecenia Adolfa Hitlera[8] oraz Pomnika Germanii w miejscu rozebranej Kolumny Zygmunta.".
- elig - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz