Jak rumuński sąd wyprodukował... ducha
Trzeba powiedzieć, że polskie sądy nie są jednak najgorsze na świecie. Wczoraj [16.03.2018] przeczytałam w portalu Tvp.info.pl {TUTAJ} informację: "Stanął osobiście przed sądem. Sąd orzekł, że nie żyje". Okazało się, że;
"- Nazywam się Constantin Reliu, podobno umarłem, ale żyję – oświadczył 63-letni kucharz, który w środę stawił się przed sądem w Vaslui na wschodzie Rumunii. Mimo to sąd podtrzymał decyzję wydaną przed dwoma laty o uznaniu mężczyzny za zmarłego, stwierdzając przy tym, że jest ostateczna.
Jak wyjaśniła dziennikarzom rzeczniczka sądu, Reliu złożył wniosek o unieważnienie aktu zgonu „za późno”. Według dziennika Adevărul kucharz ma jeszcze jedną szansę: rewizję nadzwyczajną. Czy to się uda?
Ponieważ kucharz nie żyje, nie może znaleźć pracy. Nie ma więc funduszy na adwokata. Na środowej rozprawie miał go reprezentować pełnomocnik z urzędu, ale nawet nie pojawił się na sali sądowej.".
Z dalszego ciągu artykułu dowiedziałam się, że pan Reliu wyjechał do pracy w Turcji w 1992 roku. W 1999 dowiedział się, iż zona go zdradziła, wiec zerwał wszelkie kontakty z rodziną. Żona Reliu w roku 2013 wystąpiła o uznanie męża za zmarłego. W maju 2016 r. sąd w Barladzie wydał decyzję o uznaniu Constantina Reliu za zmarłego, z datą śmierci 31 grudnia 2003 r. Pan Reliu pracował w Turcji do stycznia br, kiedy to władze tureckie uznały jego dokumenty za przeterminowane i deportowały go do Rumunii. Na granicy poinformowano go, iż jest uznany za zmarłego, ale po kilkugodzinnych przesłuchaniach potwierdzono jego tożsamość i wpuszczone go do Rumunii. Teraz jednak na mocy wyroku sądowego stał się swoim własnym duchem. Portal Tvp.info.pl powołał się na publikacje w rumuńskim Adevarul {TUTAJ} oraz w "The Guardian" {TUTAJ}.
Można tylko pocieszyć pana Reliu, że nie jest on jedyną osobą w Europie, która urzędowo nie istnieje. Po ostatnich migracjach z Bliskiego Wschodu i Afryki liczbą takich ludzi sięga co najmniej kilkuset tysięcy. Wczoraj w portalu RMF24.pl {TUTAJ} pojawiła się wiadomość "Starcia w Madrycie po śmierci sprzedawcy ulicznego". Czytamy w niej m.in.:
"Senegalczyk Mmame Mbage mimo prób reanimacji zmarł na ulicy na zawał serca, gdy uciekał przed ścigającymi go policjantami. Próbowali go zatrzymać, ponieważ sprzedawał na ulicy perfumy, a nie miał pozwolenia na handel uliczny.
Mbage przebywał w Hiszpanii od 12 lat, ale nie miał pozwolenia na stały pobyt i pracę.
Starcia między policją a mieszkańcami Lavapies - śródmiejskiej dzielnicy, w której mieszka i trudni się handlem ulicznym wielu nielegalnych imigrantów z najuboższych krajów świata - trwały w czwartek do północy i wybuchły na nowo w piątek rano. (...)
AP przypomina, że nielegalni imigranci z Afryki subsaharyjskiej, którzy znajdują w Hiszpanii schronienie przed przemocą i głodem, nie otrzymują pozwoleń na pracę i "skazani są na nielegalność".
W ubiegłym roku dotarło nielegalnie do Hiszpanii około 29 000 imigrantów, którym udało się wylądować na południowym wybrzeżu lub pokonując zasieki z drutu kolczastego na granicy hiszpańskich terytoriów w północnej Afryce. W tym roku dotarło w ten sposób do Hiszpanii już niemal 4 000 imigrantów.".
- elig - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz