Przydrozne party.
Eleganckie przyjecia maja wiele zalet, ale tez maja swoje wady. Bywaja nudne i nie da sie porzadnie napic, bo nie wypada. I tu swa przewage wykazuja mniej oficjalne imprezy.
Powiedzmy, ze zdarzylo sie to w Kanadzie w latach 40-ych ubieglego stulecia. Dokladniej, w Maritimes, czyli Prowincjach Zachodnich - Nowa Szkocja i Nowy Brunszwik. Dla maniakow dokladnosci, ktora przeciez, akurat w tym przypadku, nie ma najmniejszego znaczenia, a moze nawet wrecz przeszkadza, uzupelnie swa relacje. Zdarzenie mialo miejsce pomiedzy Moncton i Fredericton. Znam te strony, bo jako "Piiajlender"czyli mieszkaniec Prince Edward Island (Wyspy Ksiecia Edwarda) przemierzylem ten szlak wielokrotnie. Dlaczego? No, bo tamtedy prowadzi droga do cywilizowanego i zamozniejszego swiata. Kiedys bylo inaczej, ci z wybrzeza atlantyckiego lowili ryby i budowali statki i prowadzilo to do pewnego stopnia zamoznosci. Pewnie, ze nie wygorowanego, ale zawsze. Ten wygodny, choc bez przepychu, poziom jest mi znany.Wlasnie sie nan zalapalem. Teraz moge robic wszystko o czym moja dusza zamarzy, a nawet wiecej, moge na przyklad placic duze podatki.
Pewien czlowiek, imienia nie wymienie, bo nie znmam;co do plci, z cala pewnoscia, mezczyzna, wracal z Moncton do Fredericton. Teraz, to ci z Nowego Brunszwiku jak wywalili ciezkie miliony, to mknie sie autostrada 120 km./godz. Normalnie, czy nienormalnie, w pipkowato bezpiecznej Kanadzie jezdzi sie 100 km/h. Pewnie,,ze cierpia na tym mlodzi, zamozni mezczyzni, ktorym tatus kupil Porsche czy Lamborghini. Podrywaja skryzdelka i policja drogowa juz ich ma. Kary sa bardzo surowe. I temu niby "naszemu" czlowiekowi zepsul sie "jeep". Wcale nie jest wazne co sie zepsulo, bo przeciez w tym opowiadaniu kompletnie to nie ma znaczenia. Kluczowe znaczenie maja inne okolicznosci przyrody. No,powiedzmy, ze bede precyzyjny. Zepsul sie gaznik. Noirmalnie, mial byc na kilku srubach, ale doszlo do tego,ze jakis czas walczyl na dwoch i w koncu jedna z nich odpadla i masz babo placek. Dokladniej, gaznik wyladowal na jezdni.
Do goscia dotarla, wydawc by sie moglo, bolesna prawda: ludzie zajmuja sie tym, czym powinni, pojadaja ziemniaczki, pogaduja, a kobitki, wiadomo - "bitching". Takie "sukowanie" oznacza obgadywanie. Na skrzyzowaniu zawsze mogloby sie cos interesujacego wydarzyc, ale na nudnej trasie po godzinach ruchu? Nic tylko poczekac do rana. Nastepnie udac sie gdzies w poszukiwaniu telefonu itd. Jednak los tak wcale, nie chcial. Mozna nawet powiedziec, ze calkowicie nie. Dialektycznie rzecz biorac, triumf moze pokazac sie byc kleska, a porazka sukcesem. Co absolutnie nie zmienia slusznosci zalecenia Anny Kamienskiej ("Notatnik"), ktorego staram sie trzymac. Zapisane, lezy sobie na poleczce po prawej i codziennie don siegam na dobry poczatek. Brzmi ono nastepujaco:
'Powszedni dzien trzeba przezywac tak, aby nie zostawal w nas osadu przecietnmosci, aby nie zabic blasku bijacego od wnetrza, ktory jest najwiekszym darem, jaki mozna tu otrzymac".
Zerknijmy wiec, jak "bil ten blask od wnetrza" tego szczegolnego wieczoru, nocy, a nawet poranka, na ktoryms tam kilometrze (moze siedemdziesiatym, moze dziewiecdziesiatym dziewiatym) wertepw pomiedzy kanadyjskimi Czitalej i Syrakjuz.
Jak wiadomo, najwazniejsze sa znaki. No i w tych zniechecajacych (jak narazie) okolicznosciach przyrody wlasnie taki znak sie pojawil. No, moze nie do konca, bo kierowca ciezarowki, ktory sie z pelna zyczliwocia zatrzymal, nawet wyrazil chec holowania. Jednak to z pewnoscia szczere uczucie nie moglo znalezc przedluzenia w czynie, bo ciezarowka jechala w przeciwnym kierunku, czyli z Syrakjuz do Czitalej. Nasz kanadyjski czlowiek (nasz- w sensie bohatera niewatpliwie naszego opowiadania) zawsze staral sie byc uczciwy, wiec wyciagnal z za pazuchy buteleczke zwana tu "mickey", czyli po naszemu - persioweczke. "Jak go zwal, tak go zwal, byle by sie dobrze mial". Te prawde tez wyznaje. No i kierowcy, mimo, ze jechali w przeciwnym kierunku, sobie wypili i pogadali. Jak wiadomo, z madrym czlowiekim zawsze jest dobrze zamienic chocby pare zdan.
Jak sie okazalo, byl to dobry poczatek. wkrotce zatrzymal sie samochod i wysiadlo zn iego dwoch facecikow. Jako ludzie uczciwi, moze nawet chrzescijanie,wcale nie ukrywali, ze mieli w swoim wehikule buteleczke bimbru. Zgodnie z zasadami obowiazujacymi w pewnych kregach i w pewnych sytuacjach, podzielili sie ze spragnionymi bliznimi. No i to byl jeszcze lepszy poczatek. Mozna rzec: "double","extra" czy jezcze bardziej wyszukanie.
Dobry, a nawet bardzo dobry poczatek, oczywiscie nie mogl zawiesc niczyich oczekiwan. Takze i w tym przypadku spelnika sie ta wazna zyciowa zasada. W tym partykularnym przypadku przybral on, znaczy sie ten dobry poczatek, postac pary miejscowych obywateli. Zonka z mezem walneli sobie z gwinta i maz, co bylo calkiem oczywiste, wyslal swa polowice do nieopodal znajdujacego sie domu. Wrocila z duza latarnia, a co wazniejsze, z duza butla, w ktorej szczesliwie ostala sie polowa pierwotnej zawartosci. Dokladniej? Pol galonu, to jakies dwa literki jak w pysk strzelil. Precyzja relacji nakazuje wspomniec, ze chwalebna wedrowka zonki, o ktorej mowa, zajac przeciez musiala troche czasu. Wystarczajaco dlugo, by na drodze pojawilo sie kilka innych samochodow, ktorych kierowcy i pasazerowie, tez sroce spod ogona nie wypadli. W normalnym swiecie czlowiek wie na czym polega stosowne, choc przeciez nie zawsze godne, zachowanie.
Jak sie juz tak stoi przy drodze przy latarni, to wiadomo co sie robi. Popija, pogaduje, zartuje przede wszystkim. Pewnie, ze kierowcy innych samochodow przystaja i wzbogacaja towarzystwo. Jako ludzie grzeczni, pija toasty za zdrowie facecika, ktoremy zepsul sie samochod.
Nie minelo duzo czasu, jak jeden z miejscowych pomknal samochodem do pbliskiego miasteczka i przywiozl walowke w postaci ciastek, ogorkow, bochenkow chleba i puszek z marmolada. Takze kilka flach samogonu.To nie moglo nie poprawic i tak juz wesolego nastroju.
Czlowiek od tej zonki, ktora wczesniej do domku wyslal, tym razem sam sie tam udal i przyniosl skrzypki. Jak zaczal grac, to dolaczyl drugi, ktory nie tylko umial klasakac, ale umial tak skladac dlonie i dmuchac, ze wytwarzal w ten sposob bardzo bogate dzwieki. Jakby tego bylo malo, okazalo sie, ze dwoch innych uczestnikow zorganizowanej samoistnie imporezy, tez bylo muzykalnych. Wyjeli z kieszeni grzebienie, oblozyli je skrawkami gazet i dolaczyli do tej swietnej orkiestry. Robili to z duzym znawstwem.Jasne, ze wszyscy pozostali spiewali.
Nasz bohater obudzil sie okolo czwartej nad ranem. Zauwazyl, ze czesc silnika jest rozmontowana i na trawie walaja sie czesci. Dwoch napranych facecikow stara sie naprawic wehikul. Zdziwionemu wlascicielowi dali duza butelke. Chcial ja zmoc, ale zawartosc byla biala i metna. Widac trunkowi bylo daleko do szlachetnosci. Najwyrazniej wymagal przynajmniej jeszcze jednego przepedzenia.
Nasz facecik mial pewne standardy (moze mial dobra Mame?) i nie wypil. Udal sie na dalszy spoczynek. Po obudzeniu z rana, dostrzegl, ze zostalo jeszcze pare samochodow na czele z pierwszym trakiem i mieszkajaca w poblizu para. Wszyscy byli pograzeni w snie. Niestety ta uwaga nie mogla dotyczycc tych dwoch entuzjastow, ktorzy nad ranem starali sie naprawic samochod. Mimo uplywu czasu entuzjazm ich nie opuszczal i coraz wiecej wymontowanych czesci lezalo po bokach.
Nasz facecik pomyslal sobie, ze skoro w godzinie szczytu w czasie party bylo przynajmniej 30 samochodow, to w sposob nieunikniony,przynajmniej kilku biesiadnikow poza zasiegiem latarni przelecialo pasazerki swoich lub innych samochodow.
No i poczul zal.
- Tymczasowy - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz