W wyniku przeprowadonych wczoraj wyborow Partia Republikanska ma obecnie w rekach prezydenture, Senat i Izbe Reprezentantow. W Senacie przewaga wynosi 51:47, a w Izbie Reprezentantow- 239:194. Pozostal jeszcze Sad Najwyzszy gdzie jest remis 4:4, ale rychle zamieni sie na 5:4 na korzysc konserwatystow i po ewentualnej smierci jednego albo dwoch starszych wiekiem sedziow, na 6:3 albo 7:2.Zaklepane na lata.

W CNN, gdy sprawa sie zaczela sie po polnocy na dobre klarowac padaly oceny, ze zwyciestwo Donalda Trumpa wynika z odczuwanej w spoleczenstwie amerykanskim potrzeby fundamentalnej zmiany w Waszyngtonie. Spoleczenstwo mowi, ze wladze maja go sluchac. Stop skladaniu obietnic, ktore sie ciagle lamie. Nastapila rebelia przeciwko elitom. Ciekawe, ze tuba establishmentu to wiedziala. Na codzien inne przeciez wiesci plyna z CNN.

Po odespaniu transmisji telewizyjnej z przebiegu wyborow, poczytalem troche komentarzy w roznych miejscach na swiecie.  Jakos nikt nie zauwazyl bardzo sympomatycznego faktu, ktory powinien bic w oczy. Mysle o wynikach wyborow w amerykanskiej Warszawce, czyli Waszyngtonie D.C nazywanej tez District of Columbia. Sczegolny to twor, bo na jego terenie znajduje sie stolica U.S.A. To tam zeruje  na spoleczenstwie amerykanska elita. Na jednym centymetrze kwadratowym jest pewnie z pieciu prawnikow. W sumie D.C. liczy 672 000 mieszkancow. No i jakie byly tam wyniki glosowania? Lepszego dowodu na oderwanie sie elit od spoleczenstwa nie trzeba. Na H.Clinton glosowalo 92.8% glosujacych czyli 260 223 ludziow. Na zwyciezce wyborow, D.Trumpa, jedynie 4,1%.

A jaki przebieg mialy wieczor i  noc powyborcza? Pod jednym wzgledem realizowal sie przewidywany wczesniej scenariusz. Kazdy z kandydatow  zaliczal "swoje" stany jeden po drugim. Kandydatka Demokratow miala zabetonowanych 17, a D.Trump wygral w 20 zelaznych stanach.. Nikt nikomu nic nie "zaiwanil". Natomiast inaczej bylo ze stanami, ktore w przedwyborczych prognozach sklanialy sie w kierunku jednej ze stron. H.Clinton "zabrala" D.Trumpowi jeden stan (Maine) na szesc. Natomiast D.Trump przejal 3 z pieciu sklaniajacych sie ku H.C. Z kolei. z 5 stanow, ktore byly "toss up",czyli o wyniku moglo na koniec decydowac rzucenie monety (orzel-rzeszka), H.C.wygrala w trzech, a D.T. w dwoch. Tyle, ze  te dwa "trumpowskie": Floryda i Polnocna Karolina byly bogate w glosy elektoralne. Np. Floryda - 29, a "clintonowskie" mniej (New Hampshire - 4).

Na poczatku wieczoru wedrowalem troche po internecie, starajac sie wybrac najbardziej mi odpowiadajaca stacje. Czesc szybko odpadla. Najpier TVN24. Transmisja proadzona byla tam nieporadnie. Jakis czlowiek staral sie wymadrzac, choc nie mial ku temu,ani predyspozycji, ani wiedzy. No i sie jakal i gubil. Nie ten format na tak duze wydarzenie polityczne. Kilka amerykanskich stacji odpadlo troche pozniej, choc poczatkowo troche mnie zainteresowaly (ABC,CBS). Na koncu pozostaly dwie ze wskazaniem na Fox. Jednak przesadzili z nadmiarem gadajacych glow. Pozostal CNN, ktory calkowicie nie jest z mojej bajki. W  czasie kampanii wyborczej prezentowal wyjatkowa zacieklosc i wrednosc. Dlugo by opowiadac jakie chwyty ponizej pasa stosowali.

Glowna postacia dla mnie byl fachman z prawdziwego zdarzenia, ktory operowal olbrzymia mapa Stanow Zjednoczonych. Kazdy stan za nacisnieciem palca potrafil zamienic na siatke powiatow z kolorowym oznaczeniem aktualnej sytuacji. Co wiecej, on znal swietnie dotychczasowa historie glosowania w tych powiatach. A jak chcial, to przyciskal guzik i ukazywaly sie wyniki ostatnich wyborow. Znani macherzy (dwoch Siwkow) CNN, ktorych nazwiska brzydze sie wymieniac, byli tylko tlem dla fachmana. 

Siwki i pare innych osob zachowywalo sie w spoosb cywilizowany. Mieli udawac bezstronnosc i do czasu im to nawet troche wychodzilo. W miare pogarszania sie sytuacji i nastrojow, oczywiscie probowali manipulowac. Tak troche po polnocy zaczelo byc wyraznie widac, ze kluczowe dla Clintonowej stany, przed wyborami  chylace sie ku niej:Michigan i Pennsylvania, a takze Wisconsin, nie tyle chyla sie ku Trumpowi, co wyraznie uzyskuje on w nich przewage. W sytuacji, gdy nie podliczono  jeszcze np. 40 tys. glosow, a przewaga Trumpa wynosila np. 60 tys., to sprawa byla juz przesadzona. Jednak tego nie oglaszano oficjalnie tylko sobie dyskutowano. Dla odmiany, gdy juz zaczeto zamykac lokale wyborcze na zachodzie Clintonowa przegrywala w stosunku 167:131 i musialo to bolec prowadzacych. Zaradzili temu, gdy skonczylo sie glosowanie w Teksasie i kilku innych stanach. Choc % podliczonych glosow nie przekraczal nawet 10%, tuba zatrabila na korzysc Clintonowej - zapodano wynik 190:171 na jej  korzysc. Lapki swierzbily od samego poczatku, bo wiadomo bylo, ze na scianie wisi strzelba w postaci stanu Kalifornia, ktory dostarczal zwyciezcy az 55 glosow.

W czasie swego przemowienia jako zwyciezcy (2:49 - 3:04) D.Trump stwierdzil, ze to nie byla 18-miesieczna kampania, tylko Wielki Ruch. Potwierdzila to wicekanclerz Niemiec, Sigmar Gabriel, ktora po swojemu, na tyle, na ile umiala, powiedziala:"Trump jest pionierem nowego autorytarnego i szowinistycznego ruchu o zasiegu miedzynarodowym". Troche sie pomylila, bo najpierw byly Wegry i Polska.  A po Stanach Zjednoczonych Ameryki Polnocnej do rewolucji przystapia inne kraje.

W Polsce od jakiegos czasu trwaja dyskusje czy zwyciestwo D.Trumpa byloby dla nas korzystne. Dzis sytuacja stala sie jasna. Wystarczy zastosowac wskaznik, jakim jest postawa Gazety Wyborczej. Dzis na czolowych miejscach pojawily sie teksty noszace tytuly: "Jest sie czego bac","Najgorszy pomysl Trumpa, ktory moze zniszczyc swiatowa gospodarke ", "Wszystkie pieniadze Trumpa, czyli jaki majatek (i dlugi) ma nowy prezydent USA", "Trump skonczy impas wokol sadu konstytucyjnego. Moze zmienic USA na dekady". Sprawa jest prosta, wystarczy przeczytac te tytuly i zajac postawe przeciwstawna.