Trzęsienie ziemi w środkowych Włoszech zrównuje z ziemią kościół św. Benedykta z Nursji, patrona Europy
Dziś, parę minut po siódmej rano, trwająca ok. pół minuty, a więc bardzo długa fala wstrząsu o sile 6,5 w skali Richtera, uderzyła w mury miasteczek i wsi środkowych Włoch. To kolejny taki wstrząs w tym regionie, z całej serii, trwającej od końca sierpnia br., kiedy to pod ruinami domów zginęło kilkaset osób i całkowicie zniszczone zostało zabytkowe miasto regionu Marche, Amatrice. Tym razem trzęsienie ziemi – odczuwane od Perugii na północy, aż po Rzym, gdzie zarysowały się ściany papieskiej bazyliki św. Pawła za Murami – najsilniej uderzyło w serce Włoch, Umbrię, niszcząc wiele kościołów i prawie zrównując z ziemią najcenniejszy zabytek Nursji: kościół i klasztor św. Benedykta, jednego z założycieli i patronów chrześcijańskiej Europy.
Trudno przejść do porządku dziennego nad tymi wydarzeniami. Pamiętajmy, że niecałe dwadzieścia lat temu, w 1997 r. w niedalekim Asyżu ofiarą gniewu Bożego padł inny bezcenny zabytek chrześcijaństwa, podobnej klasy i znaczenia dla europejskiej tożsamości: Bazylika Św. Franciszka, a ściśle jej sklepienie, zabijając czterech zakonników, wśród nich jednego z Polski. Sklepienie odbudowano, jednak wielu bezcennych fresków nie udało się zrekonstruować. Właśnie w tej Bazylice, mającej wkrótce paść ofiarą trzęsienia ziemi, rozpoczęły swój byt w 1986 r. budzące z czasem coraz więcej kontrowersji, doroczne międzynarodowe i międzyreligijne spotkania modlitewne. Przypomnijmy choćby fakt, iż na wznoszącej się fali tego „ekumenizmu”, coraz bardziej ignorującego wiele nienaruszalnych dotąd granic i rozróżnień , wśród tegorocznych uczestników znalazł się – jako „przedstawiciel agnostycyzmu” (jakby „agnostycyzm” można było zaliczyć do jakiejkolwiek religii) znany Polakom prześladowca i denuncjator żołnierzy wyklętych i żarliwy propagator marksizmu-leninizmu w okupowanej przez bolszewików Polsce, prof. Zygmunt Barman. Obecność tego stalinowca w świętym miejscu, do tego w bliskim sąsiedztwie Ojca Świętego, co uwieczniły liczne fotografie, dla wielu wierzących odebrana została jako znieważenie Boga i Jego Prawa, zapowiedź – lub element już dokonującej się? – Ohydy Spustoszenia (Mat. 24,3-44; Mar. 13,3-23).
Nie jest moją intencją „odgadywanie wyroków Bożych” poprzez łączenie ze sobą faktów, dla wielu być może przypadkowych, i nadawanie im cech zamysłu Bożego lub „Bożej kary”. Jest to jednak problem, z którymi nie radzi sobie katolik w każdym pokoleniu: pytanie o znaki Boże i ich odczytywanie. Kiedy w Piśmie św. Jezus mówi o „znaku”, to myśli o czymś, co prowadzi ludzi do zrozumienia i uwierzenia. To może być znak rozpoznawczy, ostrzegawczy, zapowiadający coś, jakaś wskazówka („znak Jonasza” uosobiony w przyjściu Syna Człowieczego, Łk 11,29-32). Również w Starym Testamencie widać, że Bóg poprzez Swe znaki prowadzi lud wybrany, który po wyjściu z Egiptu doświadcza Bożej opieki. Liczne znaki potwierdzają obecność Boga wśród Izraela, także wielu Proroków prosi Boga o to, aby dał im znak (również dziś w Kościele Katolickim jest odmawiana modlitwa do Ducha św., o łaskę rozpoznawania Bożych znaków).
Dzięki tym znakom, pochodzącym od Pana, łatwiej jest nam wierzyć w działanie Boga i Jego łaskawość. Znaki Boże dodają nam otuchy, przestrzegają, wzmacniają wiarę. Jednak człowiek, w swej nędzy, jest omylny, zapatrzony w siebie i swoje możliwości, najchętniej stawia siebie w centrum wszystkich spraw. Taką postawę przenosi również na swe relacje z Bogiem – ale wtedy trudno mu rozpoznać Jego wolę, bo swoją wolę stawia w miejscu tego, co On dla nas przygotował (por: król Achaz w Iz 7,10-14). Król Achaz reprezentuje taki właśnie typ człowieka: ma zaufanie przede wszystkim do ludzkich kalkulacji, do politycznych układów i gier. Brak mu zaufania Bogu, ufa tylko sobie i składa los swój i swego narodu w ręce ludzkie. Nie rozumie, albo nie chce zrozumieć, znaku, jaki pragnie ofiarować mu Bóg. Odmawia jego przyjęcia i co gorsza, powołuje się na swą „niegodność”. Jest w tym zakłamany, bo w rzeczywistości nie chce, aby Boży znak pokrzyżował mu jego ludzkie plany.
Rozumie tę ludzką pychę św. Augustyn, gdy w porywającej scenie – kiedy stojąc nad płonącymi zgliszczami kilkudziesięciu kościołów, które postawił jako biskup Hippony, a niszczone są teraz ogniem i mieczem przez Wandalów, i potem trawiony gorączką na barłogu, gdzie znalazł schronienie wyprowadzony z miasta przez garstkę wiernych – wychwala mądrość Boga i Jego święty zamysł, by dozwoliwszy na zniszczenie nawet najwspanialszych murów, przypomnieć nam, że tę prawdziwą, wieczną świątynię, każdy z nas nosi w sobie.
Podobnie dziś – kolejna zniszczona świątynia we Włoszech, kolebce europejskiego chrześcijaństwa – jest danym nam Bożym znakiem. Nie może być inaczej, skoro w Bożym planie Benedykt z Nursji to nie byle kto. Urodzony w 480 r. po Chrystusie w Imperium Rzymskim, ale już w latach jego schyłku, gdy cesarstwo wzbogacone na krwi i pocie pracy niewolniczej, wstrząsane wojnami wewnętrznymi, ubożejące od oszustw podatkowych i “ociężałe od nadmiaru sadła” nie było w stanie bronić się przed hordami najeźdźców, przekraczających jego granice i łupiących rzymskie miasta. Coraz dobitniej ujawniała się też pustka duchowa, trawiąca społeczeństwo rzymskie, na tle wzrastającego w siłę młodego chrześcijaństwa. Jednak czasy Benedykta były też czasami szatana, który nękał nową religię niezliczonymi herezjami, a ze zmagań tych, ogarniających cały ówczesny świat szkół, uniwersytetów, dworów, a także uliczny lud chaosem, gwałtownością, demagogią, zacietrzewieniem, chrześcijaństwo wyłaniało się zwycięskie, ale wyczerpane. Pojawienie się Benedykta z Nursji – skromnego, szczerego mocarza modlitwy i ducha – zaowocowało stworzeniem dwunastu klasztorów na terenie Umbrii, wraz z największym i najważniejszym domem zakonnym benedyktynów, odtąd nazywanych tak od jego imienia – na Monte Cassino. Reguła, którą stworzył Benedykt dla swych zakonów, wykuwała nowy model wspólnoty monastycznej, żądając od zakonników potrójnych ślubów: stałości, zachowania obyczajów monastycznych i posłuszeństwa, które do dnia dzisiejszego składają benedyktyni. Właśnie ta dyscyplina duchowa, stanowiąca dokładne przeciwieństwo pławiącego się w sybarytyzmie i zepsuciu społeczeństwa Rzymu – umocniły chrześcijaństwo, doprowadzając do rozkwitu to, co nazywamy dziś chrześcijańską tożsamością Europy.
Od czasu śmierci świętego, miasto Nursja jaśnieje blaskiem jego imienia. Miejsce jego narodzin (gdzie do dziś zachowały się szczątki jego domostwa) i wzniesiony tam, a leżący dziś w gruzach, klasztor i kościół, stały się miejscem pielgrzymek, nawróceń i uzdrowień. Zamieszkiwali tu odtąd benedyktyni, wypędzeni dopiero przez masońskie najazdy Francuzów w 1810 r., by powrócić w 2000 r., na mocy nowego przywileju lokacyjnego. Przez te stulecia, klasztor wraz z kościołem rozrastał się i piękniał, otoczony łańcuchem skalistych umbryjskich wzgórz i stanowiący jakże typową dla tej części Włoch, mieszankę stylu romańskiego z wczesnym gotykiem. W murach klasztoru mogli (do wczoraj) zatrzymywać się turyści i pielgrzymi, wielu z nich czyniąc pierwszy krok na drodze pielgrzymkowej Via Benedicta, wiodącej przez klasztory benedyktyńskie Umbrii, aż do Monte Cassino.
Zagłada tej świątyni zdaje się pisać „niewidzialnym pismem Boga”, słowa Mane, Tekel, Fares na ścianach całego, walącego się na naszych oczach gmachu chrześcijańskiej cywilizacji. Oto rozsypuje się w gruzy świątynia jej patrona, razem z innym jego dziełem – naszą Europą, tą, którą kochamy, którą wyssaliśmy z mlekiem naszych polskich matek i która z pierwszym samodzielnie przeczytanym słowem katechizmu, zamieszkała w nas, by kształtować naszą duchowość i hierarchię wartości, z Bogiem postawionym na pierwszym miejscu. Oto znów hordy najeźdźców przekraczają europejskie granice od południa i wschodu, a zniewieściałe, „ociężałe od nadmiaru sadła” społeczności zachodnich enklaw uciechy, luksusu i rozpusty, okazują się niezdolne do stawienia oporu… Mnisi benedyktyńscy z klasztoru w Nursji właśnie ogłosili, że na czas niezbędny pozostaną w Rzymie, ale wrócą do Nursji, gdzie jest ich dom, gdy tylko to będzie to możliwe. Módlmy się za nich. Módlmy się za Włochów. Módlmy się za Europę i za nas – abyśmy byli gotowi na Jego przyjście. Lada dzień.
Pokutujący Łotr
- pokutujący łotr - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
9 komentarzy
1. Módlmy się za Europę i za nas
bo coraz więcej jest znaków nadchodzącej Apokalipsy i kary za grzechy ludzi rozwydrzonych bardziej, niż w Sodomie i Gomorii.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. Kiedyś taką modlitwą był Różaniec
dzisiaj TEZ...
Królowo Różańcowa módl się za nami i z nami..
gość z drogi
3. geolodzy tłumaczą tO napierającą
płytą afrykańską na naszą,
a ja dodam od siebie,dziwne,że tak się dzieje,gdy nie tylko płyta afrykańska na nas napiera ale i lud Afryki,lud mułzumański
mieliśmy pomagać prześladowanym Chrześcijanom,a tymczasem mamy potop obcej kultury i religii i nienawiśc...
gość z drogi
4. @Maryla
...Sodoma... to chyba najlepsze słowo. Nasuwa się samo, gdy ostatnio patrzałem na te szalejące na ulicach Paryża obnażone, rozwrzeszczane, dzikie bachantki z Femenu, którym nie przeszkadzają legiony pseudo-uchodźców zadeptujących dziś Paryż i niszczących dziedzictwo wieków, ale przeszkadza katolicki kapłan, odprawiający w tej chwili mszę św. w jakimś kościele i tych paru ludzi, którzy tam się zebrali. Nie zrozumiemy tego, co się dzieje, gdy nie zaczniemy używać słowa "piekło" i "diabeł". Nie jakiś abstrakt, metafora zła, ale rzeczywisty, osobowy, aktywnie działający obok nas. Taki, jakiego RZECZYWIŚCIE widział Jezus, "spadającego z nieba, jak błyskawica". A gdzie spadł? Skoro z nieba - to na ziemię. Między nas. I jest tu wciąż, bo jest bytem nieśmiertelnym. Ma swój odwrotny kościół, swoich odwrotnych biskupów, apostołów, wyznawców - wszystko na opak, bo jest "małpą Boga". Kiedy patrzę np. na gęby Tuska, Schulza, na te dziwaczne ataki - demoniczne, jak, się uważa, Clintonowej, to inaczej już ich nie widzę, jak uwijających się ofiarnie wokół swego pana.
Nie lękaj się, wszyscy przeciwnicy rozbiją się u stóp Moich (Chrystus do Św. Faustyny)
5. @gość z drogi
Tam chrześcijan garstka, do tego są prześladowani przez samych tych "uchodźców". Czytałem, że są wyrzucani z łodzi na pełnym morzu, bici, szykanowani w obozach... ich Golgota trwa nadal. Bergoglio mówi gładko i ogólnie o "uchodźcach", o "potrzebujących" i tak dalej, a powinien wielkim głosem krzyczeć o gehennie chrześcijan na Bliskim Wschodzie. O akcji sterowanej, celowej, prowadzącej do zagłady tamtejszego Kościoła chrześcijańskiego - najstarszego, jaki mamy na ziemi. A on - ogólnie, o "biednych ludziach" i tak dalej. A to jest przecież dobrze zorganizowana, wycelowana w Kościół akcja ISISraela, bo wiadomo kto, za pośrednictwem Arabii Saudyjskiej, śle pieniądze i broń na to ludobójstwo.
Nie lękaj się, wszyscy przeciwnicy rozbiją się u stóp Moich (Chrystus do Św. Faustyny)
6. odpowiem słowami dobrze nam znanymi
Jezu,ufam Tobie
p.s co do informacji o wyrzucaniu z łodzi na pełnym morzu,też czytałąm,ale to są informacje,które natychmiast znikają przykrywane jakimiś "głuPOtkami"
Dobrej Nocy :)
gość z drogi
7. Ks. Waldemar Cisło – nie
Ks. Waldemar Cisło – nie można milczeć wobec ogromu cierpień chrześcijan
Sytuacja
chrześcijan w obozach dla uchodźców była głównym tematem II
Europejskiego Kongresu w Obronie Chrześcijan, zorganizowanego w Krakowie
z inicjatywy posła do Parlamentu Europejskiego prof. Ryszarda Legutki
oraz Papieskiego Stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie.
Następnie goście kongresu spotkali się
na zamkniętej grupie roboczej, podczas której debatowali na temat
możliwości wspólnych działań na arenie międzynarodowej. Dziś odbyła się
część otwarta kongresu.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
8. poprawność polityczna Watykanu posunieta do granic obłedu
Kataklizm, który zabił setki ludzi, a tysiące pozbawił domów, to kara za związki jednopłciowe i ich usankcjonowanie we włoskim prawie - takie zdanie wyraził ksiądz Giovanni Cavalcoli na antenie Radia Maryja (wł. Maria), włoskiej rozgłośni katolickiej. Najsilniejsze od 36 lat trzęsienie ziemi to - jego zdaniem - "kara boska" za związki partnerskie, które "obrażają rodzinę" i "godność małżeństwa".
Watykan prosi o wybaczenie
Słowa księdza skrytykował Watykan. Abp Angelo Becciu, bliski współpracownik papieża Franciszka, powiedział, że wypowiedź była "obraźliwa dla wierzących i skandaliczna dla tych, którzy nie wierzą". Wizję "kapryśnego i mściwego" Boga wynikającą ze słów, jakie padły na antenie Radia Maryja, nazwał, "pogańską, a nie chrześcijańską".
- Możemy jedynie prosić naszych braci, dotkniętych przez tragedię trzęsienia ziemi, o przebaczenie za to, że zostali wskazani jako ofiary złości Boga. Niech wiedzą, że ze strony papieża mają współczucie, solidarność i wsparcie - podkreślił. Włoski dostojnik stwierdził następnie, że Radio Maryja musi "skorygować ton swego języka i bardziej dostosować go do Ewangelii oraz orędzia miłosierdzia".
Ksiądz nie wycofuje się ze swoich słów
To nie wystarczyło, by Cavalcoli wycofał się ze swoich słów. Oświadczył, że jest teologiem od 30 lat i jeszcze raz podkreślił, że kataklizm był karą za grzechy. Zwrócił się też do urzędników watykańskich, by "poczytali katechizm". Radio Maryja zdystansowało się od wypowiedzi księdza i stwierdziło, że to jego prywatne zdanie. Ostatecznie jednak Cavalcoli został zawieszony.
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114871,20939207,ksiadz-w-katoli...
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
9. nic dodać,nic ująć
wszystko jasne
pozdr
gość z drogi