(2) Z TAJEMNIC GDYŃSKIEGO GRUDNIA 1970 - problem z autorstwem "Ballady..."

avatar użytkownika Nonne

 

              Przykry problem z autorstwem „Ballady o Janku Wiśniewskim”- nie
napisał jej Krzysztof Dowgiałło.

      W drugiej części „Z tajemnic gdyńskiego Grudnia 1970” pozwolę sobie przedstawić
Państwu publikowaną po raz pierwszy najpierw tutaj właśnie, na Blogmedia24, moją
odpowiedź na artykuł Barbary Szczepuły z 23 stycznia 2015 r. zamieszczony w „Dzienniku
Bałtyckim”, broniący twierdzenia, że „Ballada o Janku Wiśniewskim” została napisana przez
Krzysztofa Dowgiałłę.
Tekst ten ukaże się niedługo drukiem jako aneks do mojej książki pt. „Na ulicach Gdyni – 17
grudnia 1970” („nowe fakty – nowe interpretacje”), wydanej na koniec 2014 r.
W książce niemało miejsca poświęciłem rozwiązaniu zagadki powstania ballady, m. in.
kwestionując upowszechnione twierdzenie o osobie jej autora.
Jednak dopiero obecnie – nowo pozyskane dowody – zmuszają mnie do jednoznacznego
zaprzeczenia tej wersji autorstwa, po kilkunastu latach (z różną intensywnością) badania tej
sprawy.
Andrzej Fic

        W książkach dla młodzieży wybijane są na czoło dwie informacje dotyczące Grudnia
1970 r.: że uwiecznionym na znanej fotografii zabitym człowiekiem niesionym na drzwiach
jest Z. Godlewski oraz, że za autora „Ballady o Janku Wiśniewskim” uznawany (sic) jest
Krzysztof Dowgiałło.
Dowiodłem nieprawdziwości pierwszego twierdzenia w wydanej kilka miesięcy temu książce
pt. „Na ulicach Gdyni – 17 grudnia 1970”, a drugiemu twierdzeniu, o autorstwie ballady –
któremu również poświęciłem niemało miejsca kwestionując je – chcę obecnie już
jednoznacznie zaprzeczyć, w oparciu o nowo pozyskane dowody.
         W 2010 r. zostały opublikowane uwagi poddające w wątpliwość napisanie „Ballady o
Janku Wiśniewskim” przez Krzysztofa Dowgiałłę, ur. w 1938 r. w Nowomalinie, architekta,
opozycjonistę lat 70. i 80. z Trójmiasta. Takie wątpliwości bywały formułowane i wcześniej,
ale w „Biuletynie IPN” nr 12/2010 po raz pierwszy zostały rozpatrzone w kontekście
możliwości powstania utworu pod piórem innej – i to konkretnej – osoby.
Autor artykułu, Piotr Brzeziński, podając szereg argumentów – w tym wyniki analizy
filologicznej ballady i możliwego pierwowzoru jej fragmentu (w opracowaniu Piotra
Szubarczyka – obaj są historykami IPN) – uznał, że bardziej prawdopodobnym autorem
znanego utworu jest Jerzy Stanisław Fic (mój stryj).
Wśród argumentów przeciwko autorstwu K. Dowgiałły wskazuje się, że wiersz jest napisany
w stylu właściwym dla robotnika, a nie inteligenta. Podany przez K. Dowgiałłę czas napisania
wiersza, jakoby w dniu tragedii, nie wydaje się prawdopodobny wobec słów „świat się
dowiedział, nic nie powiedział”. J. Fic, świadek niesienia zabitego na drzwiach wyjętych z
baraku w którym mieszkał, potrafi przekonująco wytłumaczyć dlaczego w wierszu jest mowa
o „padających” starcach i kobietach oraz wiele innych kwestii uwiarygodniających jego
autorstwo, a K. Dowgiałło nie. Chłopcy z Grabówka i Chyloni są kolegami J. Fica od
dzieciństwa, a K. Dowgiałło miał nieporównanie większy wybór miejsc z których mógł
przywoływać uczestników zdarzeń, bo pochodzili przecież ze wszystkich dzielnic Gdyni i
różnych miast Polski. Dlaczego K. Dowgiałło miałby przywoływać „chłopców z Grabówka i
Chyloni”, skoro 17 Grudnia był świadkiem zdarzeń jedynie w dzielnicy Wzgórze Marcelego
Nowotki, 3 kilometry od Grabówka i jeszcze dalej od Chyloni? Jerzy Fic napisał setki
wierszy, a wierszy Krzysztofa Dowgiałły nie widziano na oczy.
       Jednym z wielu wątków mojej książki jest owa przykra sprawa dotycząca autorstwa
ballady, ponieważ miałem bezpośrednio pozyskaną wiedzę dotyczącą tej kontrowersji – od
momentu jej wystąpienia pod koniec lat 90. Wiedzę również o przyczynie zaniechania
zbadanie tej kwestii w 1999 r. przez Wiesławę Kwiatkowską – pierwszą i najważniejszą
badaczkę gdyńskiego Grudnia. Przyczynie, która była skutkiem mojej argumentacji
wyłożonej autorce „Grudniowej Apokalipsy”, wówczas jeszcze (niestety) bez zapoznania się
przeze mnie z relacją mojego stryja – Jerzego Fica. Argumentacji niesłusznej, co przyznałem
W. Kwiatkowskiej dopiero w listopadzie 2004. Wynikało to stąd, że kontaktu z Jerzym Ficem
praktycznie nie miałem, a moja wieloletnia współpraca z Krzysztofem w podziemiu lat 80.
skłaniała mnie do daleko posuniętego doń zaufania. Przede wszystkim dobre doświadczenia z
osobą napotkaną w trudnych czasach, ale i niechęć do badania sprawy na gruncie rodzinnym,
skłoniły mnie do opowiedzenia się za autorstwem Dowgiałły, a nie mojego stryja.
      W piątym roku od ukazania się wspomnianego tekstu P. Brzezińskiego pt. „Ballada o
Janku Wiśniewskim” pojawił się artykuł Barbary Szczepuły w „Dzienniku Bałtyckim”
(23.01.2015) w obronie autorstwa i prawdomówności K. Dowgiałły. To w ogóle pierwsza
taka publiczna obrona. Najwyraźniej powtórne podniesienie tej sprawy przez samego P.
Brzezińskiego (w tej gazecie 19.12.14) jak i moja książka, o której egzemplarz zostałem
poproszony przez redakcję (jakoby w celu omówienia jej), przekonały niektóre osoby, że
sprawa nie pójdzie w zapomnienie.
Polemika ta jest właściwie skierowana do wymienionych wyżej historyków, a do mojej
książki jedynie w formie jakby oskarżenia P. Brzezińskiego już o samo jej przywoływanie
(napisano: „rekomendowanie”), co historyk czynił z uwagi na szersze ujęcie w niej problemu
autorstwa „Ballady” niż w jego tekstach.
To, ze w książce polemicznej wobec dotychczasowych publikacji skutecznie obalam wiele
utartych twierdzeń dotyczących gdyńskiego Grudnia, zwłaszcza bezpodstawnych prof. J.
Eislera, np. o Z. Godlewskim będącym jakoby chłopakiem niesionym na drzwiach i
uwiecznionym na znanej fotografii (odrzucenie tej nieprawdy pociąga za sobą szereg
interesujących implikacji), czy dowodzę pomniejszenia liczby ofiar w oficjalnych danych w
oparciu o nowo pozyskane lub niedocenione do tej pory ważne fakty – autorki nie
interesowało.
B. Szczepuła zarzuciła historykom ignorowanie znaczenia – jej zdaniem – opozycyjnych
zasług K. Dowgiałły oraz zawodowej i społecznej pozycji (m. in. jako byłego posła), dla
uznania wiarygodności jego twierdzenia o napisaniu ballady.
Na pozostałe argumenty przedstawione w artykule – pomijając ten nierzeczowy (dawnych
zasług) – pozwolę sobie spróbować dać odpowiedź, także z powodu braku zainteresowania
polemiką (tymczasowego zapewne) ze strony historyków. Moim bowiem zdaniem, w nowych
wypowiedziach K. Dowgiałły i jego świadków uzyskanych przez dziennikarkę w 2015 r.,
których pisemne oświadczenia wcześniej (2007 r.) zostały złożone w procesie sądowym o
prawa autorskie do ballady, zawarte są dodatkowe fakty stwarzające możliwości
przeprowadzenia bardzo ciekawych dowodów dla wyjaśnienia sprawy autorstwa.
Natrafiłem tez na inne istotne fakty i dowody, mianowicie związane z ewolucją tytułu utworu,
które rozświetlają zagadkę jego powstania i – wraz z tamtymi – przesądzają w podnoszonej
kwestii.

                                  O rzekomej twórczości poetyckiej K. Dowgiałły

      B. Szczepuła wskazała na – jakoby – nieprawdziwość twierdzenia P. Brzezińskiego, że K.
Dowgiałło nie pisał wierszy. Opublikowała wypowiedź architekta: „Przez całe życie pisałem
wiersze – mówi mi Dowgiałło, zirytowany, że znowu musi dowodzić, iż nie jest wielbłądem.
Gdyby Brzeziński zajrzał np. do ‘Toposu’, mógłby nawet je przeczytać i przeprowadzić
wnikliwą analizę filologiczną, jak to robi jego kolega z IPN Piotr Szubarczyk w przypadku
jakiegoś propagandowego wiersza Fica” […].
      Przed dalszym ciągiem wypowiedzi K. Dowgiałły omówię ten fragment. A ponieważ i ja
podałem w swojej książce, że Krzysztof wierszy nie pisze – m. in. w oparciu o jego własne
zapewnienie mnie o tym w 1988 i 2006 r. – udałem się do czytelni po „Topos” do którego nas
odsyła, żeby zobaczyć twórczość, w której musiała się już zaczytywać B. Szczepuła.
Natomiast od P. Brzezińskiego wiem, że K. Dowgiałło (w czerwcu 2010 r.) nie pokazał mu
zadnego swojego wiersza (ani nie wskazał gdzie ich szukać) tłumacząc się ich rozproszeniem.
Ten fakt stał się dla historyka powodem napisania we wspomnianym artykule „Ballada o
Janku Wiśniewskim” („Biuletyn IPN” 12/2010), że Dowgiałło ma mieć tylko jeden wiersz
(balladę), a J. Fic ich setki w swym dorobku.

                                                     Co znalazłem w „Toposie”?

      W numerze nr 1/2000 „Toposu” znalazłem prozę K. Dowgiałły, co pokrywa się z jego
zapewnieniem mnie w 2006 r.: prozę czasem pisuję, wierszy nie. Jest to ni to esej, ni to miniopowiadanie „Wieczni asystenci” (7 str. A5).
Natomiast w numerze 1-2 z 2004 znalazłem na stronie 106 wiersz „Ostatnie spotkanie z
Panem Cogito” podpisany imieniem i nazwiskiem: „Krzysztof Dowgiałło”. Jest to jedyny
wiersz podpisany: „Krzysztof Dowgiałło”, od 1993 r. – początku ukazywania się
dwumiesięcznika – do lata 2010 r. (czyli do pojawienia się u niego historyka z pytaniem o
twórczość). Stronę wcześniej (105) znajdują się kilkuzdaniowe fragmenty prozy, dość
poetycko ujętej, podpisane identycznie.
Zatem gdyby P. Brzeziński szukał „rozproszonych” wierszy rzekomego autora ballady –
nawet mimo jego zniechęcającej do tego wykrętnej odpowiedzi – bez żadnych wskazówek
gdzie szukać, przynajmniej przez kilka jeszcze miesięcy (licząc od czerwca 2010 r.), nie
znalazłby nic więcej. Ale czy chociaż ten wiersz jest naprawdę autorstwa inzyniera
Dowgiałły?

                     Nieprawdopodobne nagromadzenie mylących niejasności

      Autorstwo wiersza „Ostatnie spotkanie z Panem Cogito” nie wydałoby mi się nazbyt
wątpliwe – nawet mimo braku noty o autorze tylko w tym jednym przypadku (!) na cały
numer dziesiątków nazwisk wymienionych w ok. 200-stronicowym piśmie – gdyby nie owe,
stronę wcześniejsze, fragmenty prozy zatytułowane: „Anioły i diabły”.
Widoczne w tych fragmentach zainteresowanie angeologią i odniesienia do literatury
klasycznej pozwoliły mi bowiem kojarzyć strony 105-106 „Toposu” z jeszcze innym
możliwym autorem: Krzysztofem Junoszą Dowgiałło ur. w 1959 r., autorem eseju „Anioł i
diabeł w Europie”, filozofem i historykiem bez powiązań rodzinnych z rzekomym autorem
ballady. Na moje pytanie zadane w marcu 2015 r., dr Krzysztof Junosza Dowgiałło
odpowiedział (cyt. z pamięci): – „Tak, to mój wiersz i proza”. O wierszu: „Pisało się takie
rzeczy… ale to przed 30. laty”.
Interesujące jest też, dlaczego w 2004 roku w ogóle wydrukowano ten prawie młodzieńczy
wiersz i kawałek prozy w „Toposie”, 20 lat (może więcej) po ich napisaniu?
Nawet gdy w 1998 r. nr 3 „Toposu” był w całości poświęcony tematowi aniołów w
literaturze, odniesienia do twórczości K. Junoszy Dowgiałły nie było. Czy dlatego, że
środowisko redakcji „Toposu” nie przenika się ze środowiskiem (też trójmiejskim) w którym
dobrze czuje się dr K. J. Dowgiałło? Nie wiem. Ale znowu widać te zbiegi okoliczności
napotykane na każdym kroku badania twierdzenia o autorstwie: brak notki o autorze, przy
jednoczesnym niepodaniu drugiego imienia autora (którego on używał), a nawet (koniec
końców) trudna dostępność tego numeru czasopisma (przy jednoczesnej łatwości znalezienia
wzmianki w Internecie o bliżej nieokreślonej publikacji Krzysztofa Dowgiałły w dziale
poezja „Toposu” 1-2/2004) – mogą budzić poważną nieufność.
Czy to ten utwór, wg K. Dowgiałły, mieli analizować historycy??
Przez 17 lat istnienia „Topos” nie opublikował (innego wydawnictwa Krzysztof nie wskazał)
żadnego więcej wiersza podpisanego nazwiskiem „Dowgiałło”. Ale (uwaga, uwaga…)
opublikował zaraz po pojawieniu się u niego pod koniec czerwca 2010 r., dociekliwego
historyka. Zapewne każdy, dla przekonania się o prawdziwości zapewnień K. Dowgiałły,
chciałby te „rozproszone” wiersze ujrzeć jako istniejące przed czerwcem 2010 r., czyli przed
pierwszym (moim zdaniem w ogóle) przypadkiem „wezwania” do wykazania się nimi, i
szukałby ich do tej daty. Potrzeba wyczekiwania na pojawienie się ich dopiero w przyszłości
– w tej sytuacji został postawiony P. Brzeziński wypowiedziami Dowgiałły – może bowiem
budzić podejrzenie jakiegoś rozpaczliwego ratowania twarzy zagrożonego kompromitacją
rzekomego poety rodem z Nowomalina, nagle w 2015 r. twierdzącego, że wiersze pisał przez
całe życie.

                        Te dwa jeszcze wiersze podpisane: „Krzysztof Dowgiałło”

wyszły – jak nadmieniłem – w „Toposie”. Choć nie w najbliższym po pojawieniu się
„ciekawskiego” historyka, czyli lipcowo-sierpniowym (na to mogło być już za późno, może
sam autor musiał je… dopiero odnaleźć, albo może numer wakacyjny dwumiesięcznika
złożono przed wakacjami), ale już we wrześniowo-październikowym, tj. w numerze 5/2010
czasopisma.
Taki to kolejny zbieg okoliczności: przez siedemnaście lat żadnych publikacji, ale gdy
zapytano o nie – natychmiast.
(N. b.: ten egz. „Toposu” mógł być dostępny dopiero w październiku, czy raczej listopadzie
lub później, gdy artykuł do „Biuletynu IPN” był juŜ pewnie oddany redakcji).
Tym razem „Topos” zamieścił notkę o autorze: „ur. 1938 r. w Nowomalinie”, „publikował
opowiadanie w ‘Wiadomościach ‘ londyńskich i w ‘Toposie’”.
      Zatem redakcja „Toposu” nie stwierdziła w tej notce faktu żadnej wcześniejszej publikacji
jakiegokolwiek wiersza architekta K. Dowgiałły, konsekwentnie nie potwierdzając także
owego „Ostatniego spotkania z Panem Cogito” na jej łamach – co uważam za najważniejsze
dla oceny, że nie jest to wiersz architekta Dowgiałły. Jedynie prozę – jedno opowiadanie,
czyli: „Wieczni asystenci” (nr1/2000). Bardziej jest to jednak może esej, a jeśli opowiadanie,
to bez indywidualnego bohatera i akcji.
Zatem wreszcie, z pisanych „przez całe życie” wierszy, udało się coś upublicznić na chwilę
przed ukazaniem się artykułu P. Brzezińskiego na temat ballady, o którym, że będzie na
kolejną grudniową rocznicę 2010 r., poeta architekt mógł dowiedzieć się już w połowie roku.
Są to: wiersz „Kolęda” (12 wersów, 48 słów wraz ze spójnikami) i drugi, bez tytułu,
dedykowany pamięci Kazimiery Iłłakowiczówny (8 wersów, 33 słowa wraz ze spójnikami).
Wydają się zupełnie przypadkowe, bez związku ze sobą i czasem publikacji. Nie wiem
dlaczego to one, jako jedynie opublikowane, mają być tak ważne dla autora piszącego „całe
życie”.

                                                             Wygłup

      Zamiast pomocy w prowadzonych badaniach, historycy mogli jeszcze przeczytać w
artykule B. Szczepuły słowa K. Dowgiałły, „zirytowanego, że znowu musi dowodzić”
autorstwa: „Moja piosenka wzorowana jest – powiedziałbym naukowcom z IPN, którzy
przeprowadzają swoje znakomite analizy – na podwórkowej balladzie „żył sobie kiedyś
hrabia / on zwał się Rodryg, ona Francesca, / a niedaleko za ich meliną / mieszkała sobie
jedna Wiśniewska”. Dalej autor wyraża nadzieję, że wraz z informacją iż stylizował swój
utwór na balladę ludową, przydadzą się te wyjaśnienia pracownikom IPN do nowych analiz.
       Drwiny te nie dowodzą skromności, która (w artykule B. Szczepuły) miała szczególnie
cechować K. Dowgiałłę. Nie odmawiając nikomu zabiegania o honor (w opinii osoby
cytowanej przez B. Szczepułę, właściwy Krzysztofowi), nie sądzę żeby mógł on być łatwy do
pogodzenia z niekrytą irytacją przy okazji pytań do których stawiania K. D. dał powody.
Ale skoro nie wypada wywoływać irytacji Krzysztofa wątpliwościami, więc już nie udam się
do niego z pytaniem: ile takich wierszy robotniczych, jak ballada, napisał? Przecież okazja
była w 1976., 1980-81 r. i później.
Zrozumiałe jest, że udowodnienie autorstwa ballady po tylu latach nie może być łatwe. Ale
przedstawiony przez K. Dowgiałłę dowód, po prostu dowód wiarygodności,
prawdomówności w przypadku obecnie wyartykułowanego twierdzenia, że wiersze pisał całe
życie, jest – moim zdaniem – nie do przyjęcia. Przyglądając się tym wyjaśnieniom
przekazanym przezeń B. Szczepule wykazałem, że mozna o nich powiedzieć wyraźnie, iż
stanowią jedynie kompromitującą parodię uzasadnienia wygłoszonych twierdzeń.

                                         Autorstwo a prawa autorskie

      W 2007 r., pół roku po złożeniu w IPN relacji przez J. Fica o napisaniu ballady oraz po
swoistej „konfrontacji” z J. Ficem (w mojej obecności: opis w książce), która m. in. wykazała
brak oryginału utworu przez obu Panów, K. Dowgiałło podjął działania o uzyskanie praw
autorskich.
      B. Szczepuła napisała w odniesieniu do sprawy sądowej z 2007 r.: „Po przedstawieniu
dowodów Krzysztof Dowgiałło został prawomocnie autorem ballady. Pokazuje mi plik
papierów”.
To twierdzenie, zostania (prawomocnie) autorem, nie jest do przyjęcia jako prawdziwe, gdyż
sprawą, kto napisał balladę, sąd nie zajmował się, a jedynie przeniesieniem praw autorskich.
W tym „pliku papierów” sądowych zostało zapisane (a w szczególności w dwustronicowym
protokóle z podpisem przewodniczącego sądu i protokólanta, po trwającej 15 minut [!]
rozprawie z 14.05.2007 r. – bo jak podano: od godziny 13.15 do 13.30), że została zawarta
ugoda pomiędzy Mieczysławem Cholewą a K. Dowgiałło, czyli nastąpiło zrzeczenia się praw
autorskich do ballady przez M. Cholewę na rzecz K. Dowgiałły.
M. Cholewa przyjął na siebie prawa autorskie w 1981 r., aby wykonanie ballady mogło być
włączone do filmu A. Wajdy „Człowiek z marmuru”, bowiem poszukiwany w 1981 r. jej
autor (były m. in. komunikaty w radio), nie zgłosił się. Dlatego w 2007 r., na pierwszą prośbę
K. Dowgiałły, chętnie zrzekł się tych praw w oświadczeniu dołączonym do pozwu i
zastrzeżeniem w nim, że nie wie, czy K. Dowgiałło jest autorem ballady. Do zrzeczenia się
praw wystarczyło mu wiedzieć, że on sam nim nie jest. Ugoda przewidywała też, że K.
Dowgiałło nie będzie domagał się zwrotu już wypłaconych M. Cholewie tantiem. To
wszystko.
      Ale choć oświadczenia świadków znajdujące się w tym „pliku papierów” nie były
specjalnie ciekawe dla sądu i sąd nie odniósł się do nich ani jednym słowem, to są ciekawe
dla historii. Przyjrzyjmy się sile tych – wg B. Szczepuły – „przedstawionych dowodów”.

             Świadek K. Dowgiałły: Andrzej Romanowski (w 1970 r. pracował w PBO
„Miastoprojekt”).

      W owym „pliku papierów” pokazanych B. Szczepule było oświadczenie – bez daty (!)
dołączone do pozwu z 15 marca 2007 r. – podpisane przez Andrzeja Romanowskiego, jakoby
naocznego świadka zaistnienia ballady już wieczorem 17.12.1970 r. Miał mu – jak zapewnia
– „świeżo napisany wiersz” przeczytać kolega K. Dowgiałło. Wiersz ten jest identyfikowany
przez świadka ze znaną balladą, co wyraził w zdaniach: „Jego treścią były poranne
wydarzenia w Gdyni, których świadkiem był Krzysztof.”; „Wiersz wydał mi się pełen
nienawiści dla sprawców tragedii. Po latach dowiedziałem się, że zyskał dużą popularność
jako ‘Ballada o Janku Wiśniewskim’”.
      Zatem świadek „naoczny” (obecnie z profesorskim tytułem naukowym), nie dzieli się
swoim doświadczeniem tożsamości tych tekstów, nie uświadomił sobie samodzielnie
tozsamości tekstu przeczytanego mu (jak twierdzi) w 1970 r. z tym, który „po latach”„zyskał
dużą popularność”, lecz przyjął na wiarę czyjeś zapewnienie go o tym. Twierdzi bowiem:
„dowiedziałem się” („po latach” o tej tożsamości).
      Spójrzmy jeszcze na zamieszczoną przez P. Brzezińskiego w „Biuletynie IPN” 12/2010 r.
wypowiedź K. Dowgiałły o balladzie w odniesieniu do dnia 17.12.1970 r. (str. 77): „Dałem ją
do przeczytania Andrzejowi Romanowskiemu. Powiedział, ze dużo w niej nienawiści”.
Mamy kolejny z wielu szczególnych zbiegów okoliczności w całej sprawie. Obaj panowie
mieliby samodzielnie zapamiętać ten sam drobiazg: błahe odczucie sprzed 37. lat (licząc do
2007 r.) miałby zapamiętać Romanowski, a słowne wyrażenie tego odczucia przez
Romanowskiego miałby pamiętać po 40. latach (licząc do 2010 r.) Dowgiałło.
Sprawę wiarygodności tego zbiegu okoliczności osłabia jeszcze wypowiedź A.
Romanowskiego udzielona B. Szczepule do artykułu z 23.01.2015 r.
A. Romanowski nie powołuje się już w 2015 r. na to, czego się dowiedział „po latach” (jak
napisał w 2007 r.), lecz na jakąś cudownie odświeżoną własną pamięć doświadczenia, że:
„Dowgiałło czytał mi wiersz o Janku Wiśniewskim 17 grudnia 1970 r.” (konkretnie ten! bo o
Janku Wiśniewskim!). Ale interesujące jest tez „pogorszenie” się pamięci świadka w innym
stwierdzeniu: „Podobno powiedziałem Krzysztofowi, ze za duzo w wierszu nienawiści, ale
tego juz nie pamiętam”.
Pojawia się zatem pytanie: czego świadek nie pamięta, skoro pamięta? Oczywiście nie
pamięta co napisał w oświadczeniu złoŜonym w 2007 r. w sądzie. Inaczej oparłby się na
sporządzonym przez siebie dokumencie powtarzając, Ŝe odczucie dotyczące nienawiści
skonstatował w 1970 r.
Ale skąd zatem A. Romanowski może pamiętać to, czego – jak mówi – już nie pamięta?
Uważam, że jest tylko jedno wyjaśnienie: od K. Dowgiałły, który mu przy sporządzaniu
oświadczenia w 2007 r. „przypomniał” jego odczucia z 1970 r., za czym przemawia cytat z
wypowiedzi K. Dowgiałły w „Biuletynie IPN”.
Oczywiście też, ten element nienawiści jako jedyny konkret tożsamości przedmiotów
doświadczenia z 1970 r. i doświadczenia „po latach”, nawet gdyby nie ukazane tu
dyskredytujące tę tożsamość komplikacje, trzeba ocenić jako znikomej wartości dowodowej.
Jednak ten „minimalizm dowodowy” może – dla niewymagającego odbiorcy – nosić
znamiona wiarygodności. A licząc do roku 2007, momentu decyzji o wystąpieniu o prawa
autorskie, przez ćwierć wieku K. Dowgiałło miał do czynienia tylko z niewymagającymi
adresatami swego twierdzenia o napisaniu ballady.
      Wniosek końcowy z tych przesłanek byłby taki: A. Romanowski ani w 2007. ani w 2015 r.
nie pamiętał z bezpośredniego doświadczenia niczego, co dotyczyłoby napisania ballady
przez K. Dowgiałłę w grudniu 1970 r.; opierał się w swych zapewnieniach jedynie na wierze
w prawdomówność kolegi o tym, o czym – jak moŜe mu się wydaje – mógłby pamiętać.

            Świadkowie K. Dowgiałły: Czesław Tumilewicz (w 1970 r. pracował w PBO
„Miastoprojekt”).

      10 stycznia 2007 r., świadek – w odniesieniu do grudniowych dni 1970 r. – napisał
oświadczenie na prośbę K. Dowgiałły: „Kilka dni po dramatycznych wydarzeniach, gdy nie
było nikogo poza mną w pokoju, kolega odczytał mi z karteczki wiersz. Był to tekst, który
potem był znany jako piosenka ‘Janek Wiśniewski padł…’. Nie podobał mi się wówczas,
pamiętam, ten tekst napisany tradycyjnie z rymami. Dopiero później jak zaistniał publicznie,
w piosence, doceniłem jego wielkość. Byłem dumny, że autorem jest mój przyjaciel ale nie
dzieliłem się z nikim tą wiadomością by nie narażać go na represje ówczesnych władz.
Dopiero w latach osiemdziesiątych kolezanka, równiez architekt Dorota Ś., powiedziała mi,
że wie kto jest autorem tekstu piosenki. Oczywiście padło wówczas nazwisko Krzysztofa
Dowgiałło” [w oryginale występuje pełne nazwisko koleżanki].
      Ostatniego zdania B. Szczepuła nie zacytowała w swoim artykule, co „poprawiło”
wymowę oświadczenia. Cóż tu jeszcze komentować: mamy wierzyć, że Cz. Tumielewicz
pamiętał wiersz przez wiele lat, mimo, że nie zrobił na nim wrażenia – nie mówiąc juz o tym,
żeby dobrego – wartego zapamiętania. Oświadczenie jest też tak napisane (świadek podpisał
się tytułem profesorskim), że nie wynika z niego jasno kiedy dowiedział się kim był autor
wiersza. Poniewaz jednak nie informuje wprost o wiedzy od 1970 r. o autorstwie Krzysztofa
oraz dlatego, że wzmianka wyjaśniająca o koleżance Dorocie Ś. nie miałaby inaczej
uzasadnienia, skłaniam się ku przekonaniu, iż świadek dopiero w latach 80. zasłyszał o
autorstwie Dowgiałły – najpierw od owej koleżanki, gdy w kółku znajomych informacja ta
zaczęła krążyć (w 1981 r. albo nawet po 1986 r.). Ale wtedy tym bardziej byłoby trudno
zrozumieć, że taki incydent z nieciekawym wierszem można pamiętać, przez lata nie mogąc
łączyć jego autorstwa ze znaną sobie osobą, i jeszcze wiersz ten po wielu latach rozpoznać –
bez pomocy. Szczególnie, jeżeli świadek nie pamiętał nawet tego, pod jakim tytułem wiersz
„potem był znany” – w tym również w chwili pisania oświadczenia w 2007 r., a tego prawie
nie można nie wiedzieć będąc inteligentem z Trójmiasta, do tego jeszcze dumnym z autorstwa
przyjaciela. Czyli gruba niedokładność w podaniu tytułu („Janek Wiśniewski padł”) na
pierwszy i byle jaki rzut oka uwiarygodniająca to świadectwo, jako „mimowolny dowód”
niezamazywania skutków upływu czasu, jest ukazana w zupełnie niewłaściwym miejscu:
dotyczy tytułu wiersza, który jest wszystkim przypominany co najmniej raz w roku, a nie
wiersza rzekomo ujrzanego w 1970 r. Z tych wszystkich powodów uderza sztuczność
konstrukcji oświadczenia, bez oparcia w wiarygodnych konkretach bezpośredniego
doświadczenia.

      Świadkowie K. Dowgiałły: Anna Czyżowa (w 1970 r. pracowała w PBO
„Miastoprojekt”).

      W oświadczeniu Anny Czyżowej z datą 05.11.2006 r. czytamy: „Doskonale pamiętam
wiersz pod tytułem ‘Ballada o Janku Wiśniewskim’, który podawano sobie z rąk do rąk w
naszym biurze zaraz po dniu 17 grudnia 1970”. Nie wiedziałam wówczas, że autorem tego
wiersza jest mój szwagier p. Krzysztof Dowgiałło. Dowiedziałam się o tym znacznie później
z ust kolegów z naszego biura”.
      Mniej istotną rzeczą jest tu niezgodność z twierdzeniem Czesława Tumielewicza, wg
którego „kilka dni po wydarzeniach” K. Dowgiałło odczytał mu wiersz jakby ukradkiem,
„gdy nie było nikogo” poza nimi w biurze, a nie – jak doskonale pamięta A. Czyżowa –
„wiersz podawano sobie” w biurze „z rąk do rąk".
Natomiast druga kwestia: doskonała pamięć A. Czyżowej – o której zapewnia – jest
najbardziej niesprzyjająca dla wiarygodności tego świadectwa. Świadek twierdzi bowiem, że
pamięta wiersz z tytułu. W oparciu o materialne dowody (niedawno zdobyte) przedstawię
niżej nieprawdopodobieństwo sytuacji, że wiersz ten – jeśliby nawet rzeczywiście został
napisany przez K. Dowgiałłę – nosiłby tytuł podany przez A. Czyżową. Udowodnię, że tytuł
„Ballada o Janku Wiśniewskim” zaistniał dopiero latem 1981 r.

                                                Ewolucja tytułu „ballady”

       Żaden ze świadków, a nawet rzekomy autor nie wie, że wiersz ten miał w latach 1980-
81 inny tytuł niż obecnie znany. Szczęśliwie dla dochodzenia do prawdy o autorstwie, K.
Dowgiałło nie zauważył w jakich okolicznościach w latach 1980-81 znany obecnie tytuł,
dwuetapowo ewoluując, dopiero powstał.
M. Cholewa zaczął śpiewać ową „balladę” jako „Pieśń o Janku z Gdyni”, bo pod takim
tytułem znalazł ten wiersz – jak twierdzi – w podziemnie wydanej broszurze wydawnictwa
„Archiwum”. Jest na to dowód materialny: ten wiersz wydany w 1980 r. przez podziemną
„Bibliotekę Literacką” w Warszawie też ma taki tytuł (zapewne jest to przedruk z
wydawnictwa „Archiwum”).
Po drugie, wykonanie utworu przez M. Cholewę stało się podstawą do nagrania w Szwecji
płyty winylowej przez firmę Natana Tenenbauma (emigranta z 1968 r.) – po polsku i
szwedzku – z tytułem: „Pieśń o Janku z Gdyni”. W listopadzie 1980 r. 5 tych płyt miał
przywieźć do Polski Bogdan Lis; jedna trafiła do M. Cholewy. Jest zatem drugi dowód
materialny.
Ale podczas „Festiwalu Piosenki Zakazanej” w sierpniu 1981 r. rozprowadzano kasety z tym
utworem, wykonanym przez M. Cholewę, pod nowym tytułem: „Ballada o Janku z Gdyni”
(czy z zamiłowania do ballad L. Cohena, jak dziś M. Cholewa bardziej przypuszcza niŜ
pamięta?). To jest trzeci dowód materialny na ewolucję tytułu.
Jednak tytuł musiał być zmodyfikowany z co najmniej kilkutygodniowym wyprzedzeniem.
Dlaczego można tak myśleć? Ponieważ innym torem nastąpiła dalsza jego modyfikacja.
Grupa przygotowująca K. Jandę do wykonania „ballady” w filmie „Człowiek z marmuru”, w
porozumieniu z M. Cholewą (choć może i sam M. Cholewa – który już nie pamięta jak to się
odbyło), zmodyfikowała tytuł jeszcze dalej, i brzmiał on już tak jak dziś: „Ballada o Janku
Wiśniewskim”. Pod tym teŜ nowym i ostatecznym tytułem M. Cholewa zarejestrował „Pieśń
o Janku z Gdyni” w ZAIKS-ie. Sam M. Cholewa był też dość zaskoczony tym, ze to nie jego
wykonanie weszło do filmu lecz Jandy. Siłą jakiegoś bezwładu kasety przygotowane na
festiwal (który odbył się już po zarejestrowaniu utworu) nazywają „Pieśń o Janku z Gdyni”
jeszcze „Balladą o Janku z Gdyni”.
      Czy zatem mielibyśmy mieć do czynienia z kolejnym z wielu, niezwykłym zbiegiem
okoliczności? Mianowicie Dowgiałło napisałby był utwór pod znanym obecnie tytułem. Ktoś
dokonałby był zmiany tytułu, gdy wiersz przechodził z rąk do rąk, na „Pieśń o Janku z
Gdyni”. To jest możliwe. Ale ścisłe przywrócenie tytułu oryginału miałoby się odbyć na
skutek przypadkowych – i to dwutorowych – modyfikacji ?(!). To nie do uwierzenia,
zwłaszcza, że znane okoliczności wykluczają uczestniczenie w tym procesie K. Dowgiałły.
Zresztą, on nigdy nie twierdził, że musiał działać na rzecz zmiany tytułu, choć… wykazywał
się „doskonałą pamięcią” „rozpoznając” zmiany wprowadzone przez cenzurę w 1981 r. do
„jego” wiersza. Ale była to tylko wiedza upowszechniona najpierw przez M. Cholewę. Czy
zatem nie z powtórzenia za pieśniarzem?
      Tak to jest z doskonałą pamięcią nie tylko A. Czyżowej ale i samego K. Dowgiałły, który
– jakoby – pamiętał ze swojego wiersza poszczególne słowa (jeśli nie każde słowo – jak np.
podczas „konfrontacji” z Jerzym S. Ficem, opisanej w książce), ale prawdziwego tytułu
zupełnie nie i do dziś nie zdaje sobie z tego problemu sprawy. Zawsze posługiwał się
sformułowaniami: „balladę napisałem…”, 18.12.1970 r. „poprosiłem sekretarkę” „o
przepisanie ballady”, „dałem ją do przeczytania”: [balladę], etc.
Natomiast Jerzy S. Fic zawsze twierdził, że tytuł zupełnie nie pochodzi od niego: wiersz
zatytułował chyba słowem „wydarzenia”, może z określeniem „grudniowe” (nie pamięta
dobrze). I o ile jego bardzo obszerna relacja z napisania ballady – tak w odniesieniu do
okoliczności jej powstania wiosną 1970 r., jak i obrazów które złożyły się na jej poszczególne
wersy (nie wszystkie z obecnej wersji wiersza J. F. uważa za napisane przez siebie) –
spełniają kryteria niesprzeczności i realności (odsyłam do analiz w książce), to jak
widzieliśmy, wyjaśnienia składane przez K. Dowgiałłę tylko mnożą sprzeczności i
nadzwyczajne zbiegi okoliczności. Nie potrafi wydobyć się z tych absurdów kolejnymi
dopowiedzeniami ani sam, ani z pomocą niewiarygodnych świadków, ani przychylnej mu
dziennikarki, która swoim artykułem opartym na tych dodatkowych wyjaśnieniach
uzyskanych w 2015 r., przekreśliła – moim zdaniem – choćby cień prawdopodobieństwa
prawdziwości twierdzeń Krzysztofa Dowgiałły o autorstwie słynnego utworu.
      W moim przekonaniu, po nieudanych próbach w 1986 i 1989 r. (odnotowanych przeze
mnie w książce) wycofania się z błędu podania się w 1981 r. – w niewielkim gronie – za
autora ballady, K. Dowgiałło ugiął się pod naporem rozgłosu, jakiego może dość nawet
niewinny w zamiarze figiel, zaczął nabierać.
Na marginesie - z obowiązku badawczego - może zauważę też, że nagłaśnianie takiej wersji autorstwa miewało użyteczny charakter partyjny, wywołując np. (w latach 2000.) internetowe wpisy w rodzaju: „nasz człowiek napisał balladę!”. Być może nawet i w 1981 r. dla konkurujących frakcji w łonie „Solidarności” autorstwo popularnego utworu mogło mieć znaczenie.
      Jerzy Fic nie zabiega o prawa autorskie do utworu, ani jakiekolwiek korzyści z jego
napisania. Podkreśla, że swoich wierszyków nigdy nie pisał dla pieniędzy.

         [Rozmowę z Jerzym Ficem na temat szczegółów napisania ballady i opis rozwijania się w
latach 1999- 2014 kontrowersji wokół autorstwa utworu, zawiera moja książka: „Na ulicach
Gdyni – 17 grudnia 1970”.
Głównym jednak jej tematem jest głęboka weryfikacja dotychczasowej wiedzy o wydarzeniach
ulicznych z 17 grudnia w Gdyni i poszerzenie jej; w wielu wątkach – także co do liczby ofiar
śmiertelnych – m. in. dzięki nowym relacjom świadków. Kolejne nowe relacje świadków i ich
analizy będzie zawierał przygotowany do druku aneks do książki, którego powyższy tekst jest
fragmentem].

       Andrzej Fic

 

napisz pierwszy komentarz