Towarzysz… yyy…yyy… Nałęcz
Tomasz Nałęcz, bo o nim głównie będzie mowa, bryluje dzisiaj we wszystkich mediach głównego ścieku i jest to w oczywisty sposób zrozumiałe. Jego pryncypał walczy o reelekcję, a przecież dla Nałęcza jest to także kolejny wielki osobisty bój o być, albo nie być przy korycie. Dodajmy, bój nie pierwszy w jego politycznej karierze usianej zdradami i lokajskimi hołdami składanymi różnym faworytom. Podobne nasycenie telewizyjnych ekranów towarzyszem Nałęczem już kiedyś przerabialiśmy. Działo się to w trakcie i po aferze Rywin-Michnik, a popularność i rozpoznawalność zyskał on dzięki szefowaniu sejmowej komisji śledczej powołanej do wyjaśnienia afery i zidentyfikowania grupy trzymającej władzę.
Nałęcz doszedł wtedy do wniosku, że stał się już tak atrakcyjnym politycznym kąskiem, że najwyższy czas porzucić towarzystwo Leszka Millera i SLD, których sondaże dramatycznie leciały na łeb na szyję.
Jako, że rok 2005 był rokiem podwójnych wyborów postanowił natychmiast uciekać z tonącego transportującego „Chamów” czerwonego Titanica i dołączyć do rozbijającego SLD Marka Borowskiego, czyli „Żydów”, aby w ten sposób ocalić swoje stanowisko przy półce z konfiturami. W ten sposób powstała Socjaldemokracja Polska (SDPL), której kandydatem w wyborach prezydenckich miał zostać rozłamowiec, towarzysz Marek Borowski. Warto przypomnieć, co mówił wtedy Nałęcz podczas konwencji SDPL: Drogie Koleżanki, Szanowni Państwo i Koledzy! Dam wyraz temu, co przepełnia serca nas wszystkich, zebranych w tej sali: Marek Borowski jest najlepszym kandydatem na prezydenta Polski. Ogłosimy to, gdy tylko zarządzone zostaną wybory - z wielu powodów. Ja, jako historyk, najważniejsze atuty Marka Borowskiego widzę w jego wzorcowym, jakby pisanym na zamówienie Historii życiorysie. Jest tam skromność i odwaga, mądrość i oddanie ludziom, pryncypialność i pojednawczość. Instynkt historyka podpowiada mi, że wierność zasadom i oddanie ludziom wyniósł Marek z rodzinnego domu. O ojcu Marka, Wiktorze Borowskim, Leopold Unger, wielkiej klasy publicysta, pisze w swoich wspomnieniach, że był osobą wielkiej uczciwości i życzliwości dla ludzi. Że był ideowym człowiekiem lewicy, przekonanym o słuszności obranej drogi, ale wolnym od dogmatów i potrafiącym słuchać innych.
Ta lejąca się szerokim potokiem wazelina to znak firmowy Nałęcza, zdobyty podczas dwudziestoletniego stażu w PZPR, do której wstąpił jeszcze na studiach mając 21 lat. Warto też przypomnieć, kim tak naprawdę był wychwalany przez Nałęcza, ojciec „najlepszego kandydata”.
Wiktor Borowski (Aron Berman) - Urodził się w rodzinie polsko-żydowskiej. W latach 1921–1926 był działaczem Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. W latach 1925–1929 należał do Związku Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej "Życie". W latach 1925–1927 był redaktorem naczelnym "Głosu Robotniczego". Od 1926 należał do Komunistycznej Partii Polski. W latach 1933–1939 przebywał w więzieniu – trzykrotnie skazywano go za działalność wymierzoną przeciwko suwerenności i niepodległości Polski. Ponad rok spędził w strukturach Kominternu w Moskwie. W PRL był między innymi zastępcą redaktora naczelnego „Trybuny Ludu”.
Wróćmy do kampanii wyborczej z 2005 roku. Bardzo szybko okazało się, że sondaże Marka Borowskiego wypadają gorzej niż blado, media tracą nim zainteresowanie, a dopingowany przez Czerską, chęć kandydowania w wyborach prezydenckich zgłosił nagle inny komuch, Włodzimierz Cimoszewicz znany również, jako TW „Carex”. Co ciekawe od razu na starcie sondaże dały mu 20% poparcia. Co robi Nałęcz? Oczywiście natychmiast zostawia, a mówiąc wprost zdradza „najlepszego kandydata” Borowskiego i rzuca się w ramiona „najlepszego kandydata” Cimoszewicza.
Pech jednak chciał, że w samym środku kampanii wyborczej wybucha uszyta przez służby tak zwana „afera Jaruckiej” podważająca uczciwość Cimoszewicza i zarzucająca mu ukrycie akcji Orlenu, których nie wpisał do oświadczenia majątkowego. Kolejny „najlepszy kandydat” Nałęcza wycofuje się z prezydenckiego wyścigu, a nasz król wazeliny zostaje na lodzie. Miotający się jak norka w klatce między „Chamami”, a „Żydami” nie ma już listy, z której mógłby wystartować do parlamentu. W ciągu tylko jednej kampanii wyborczej zdradził Millera, później Borowskiego, a kolejny kandydat, który miał być trampoliną dającą Nałęczowi tak upragnione stanowisko przy korycie zostawił go na lodzie wracając do swojej puszczy.
Polityczna hibernacja Nałęcza trwała aż do 2009 roku, kiedy to zgłosił chęć kandydowania w wyborach prezydenckich w 2010 roku. Co prawda w międzyczasie zawsze był w gotowości i postawiony na baczność przez media pluł zza węgła na PiS oraz Jarosława Kaczyńskiego, ale prawdziwą walkę o koryto u boku Komorowskiego rozpoczął tak naprawdę przystępując do sekty pancernej brzozy. Po smoleńskim zamachu szybko zrezygnował z kandydowania i całym swoim oślizłym lokajskim jestestwem wsparł Bronka Komorowskiego, kolejnego w jego karierze „najlepszego kandydata”.
Myślę, że gdyby w Polsce przyznawano doroczną nagrodę Politycznej Ściery Roku to na półce w pokoju Tomasza Nałęcza stałby już cały rząd statuetek. Trzymam kciuki, aby tegoroczny wyborczy bój wyrzucił tego pozbawionego zasad i moralnego kręgosłupa oślizłego karierowicza na tak daleki aut, z którego nie będzie widać nawet zarysów koryta, przy którym stołował się na nasz koszt całymi latami wraz ze swoją małżonką, towarzyszką Darią Nałęcz, dzisiaj podsekretarzem stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
Artykuł opublikowany w Warszawskiej Gazecie
www.warszawskagazeta.pl
Nowy numer tygodnika Polska Niepodległa już w kioskach
www.polskaniepodlegla.pl
- kokos26 - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz