Refleksje męża zaufania
Wybory w Polsce da się fałszować! No, to rzeczywiście Amerykę odkryłem, powiecie (w powiecie). Owszem – dla własnych potrzeb odkryłem ją. Niby nie jest to zejście na ląd w okolicach przyszłego Bostonu i zrobienie filmu „o życiu i twórczości miejscowej, indiańskiej prowincji” (przepisy leśnych dziadków z PKW zabraniają nagrywania przebiegu głosowania), tym niemniej jest to tak wyraźny zarys linii brzegowej, z elementami drzewostanu, że o żadnej fatamorganie mowy być nie może. Ale od rzeczy, znaczy do adrema.
Zostałem mężem. Jeszcze nie stanu, tu bowiem czekam na zaproszenie do WSI24, gdzie opiszę dlaczego Polska powinna przystąpić do Federacji Rosyjskiej. Tymczasem zostałem mężem zaufania. W wyborach samorządowych, co to były dni parę pozawczoraj, we gminie jednej Mazowsza. Tam, gdzie w takich wyborach, 4 lata temu, ludziska masowo dostawali zaćmy krzyżykowej i nijak nie mogli się powstrzymać przed stawianiem po kilka sztuk tych znaczków, a wspomniane dziadki z PKW wyraźnie przeca mówiły, że ich ręczne systemy IT Rosja nie policzą za ważne takich głosów. (Chyba, że to naręcza krzyżyków ponastawianych w słusznej, platformiano – peselowej sprawie!) Szczęśliwie mamy granice województw i na tych granicach świetne służby fitosanitarne (szkolone, jak i dziadki, jak i dyplomaty, w Moskwie), które powstrzymały wtedy zarazę nieważności głosowania. W efekcie uzyskaliśmy wszechświatowy sukces w statystyce wyborczej. Okazało się bowiem, że JEST MOŻLIWE w Polsce Tuska i Komorowskiego istnienie zwartych tzw. społeczności lokalnych, w których jedna część ludzi 5 razy wolniej od drugiej części przyswaja sobie prosty komunikat: Stawiaj jeden krzyżyk! I jest to na tyle wolno, że do dnia wyborów nie dają rady tego rozumem pojąć. Wystarczy, że środkiem takiej społeczności idzie granica województw – i okręgów wyborczych. I nie ma problemu, wszystko da się wytłumaczyć. Albo inaczej: W OGÓLE NIE MA O CZYM MÓWIĆ, I SIĘ NIE MÓWI!
Doświadczenia męża zaufania, przynajmniej moje, to przede wszystkim wnioski z obserwacji. To efekt takiej, a nie innej sytuacji w konkretnie tym lokalu wyborczym, w którym ja byłem. W innych, w których „wybieranie”, a dokładnie: zachowanie członków komisji, było odmienne, obserwacja była nie jedynym doświadczeniem, bo dochodziło np. do dialogów proceduralno – poznawczych. Nie oznacza to jednak, że i sama obserwacja nie wystarcza do formułowania wniosków. Zwłaszcza, że to ogląd sytuacji, które za oznaczające nie to, co naprawdę oznaczają, mogą uznać wyłącznie „umysły” pokroju kraśkowego, czy innego kidawo – błońskiego.
Podstawową kwestią jest sprawa, jak sądzę intencjonalnego, nie dostrzegania prowincjonalnego familiaryzmu w wyborach. Wpływ tego zjawiska na sam akt głosowania jest w takich miejscach, jak to „moje”, olbrzymi. Najbardziej jaskrawy tego dowód stanowi, bez wątpienia szczere, zdumienie osób wchodzących do lokalu bez dokumentu tożsamości i otrzymujących od komisji informację, że nie mogą zagłosować. Właściwie tacy ludzie, a było ich wystarczająco dużo, by uznać ich za reprezentatywnych, posługiwali się wtedy zdaniem z jednym sensem, może tylko różnie formułowanym: „Ale co wy tu opowiadacie, przecież ZAWSZE głosowaliśmy bez dowodów, toż znacie mnie!”. Moja obecność, tak mniemam przynajmniej, powodowała, że komisja była w takich przypadkach „twarda”, ale jej z kolei reakcja na takie wybuchy zdziwienia nie pozostawia złudzeń, co do tego, jak drzewiej bywało. Otóż ZAWSZE wtedy „oświecała” ciemny lud, że „zmieniły się przepisy”. I teraz dowód jest JUŻ bezwzględnie potrzebny. A poprzednio, znaczy, nie był, w każdym razie BEZWZGLĘDNIE nie był, co należy czytać jako: Wystarczała nasza przezpłotowa znajomość. Towarzyszące temu zerkanie na moją skromną osobę było z całą pewnością wywołane niespotykanym w owej gminie krojem marynarki. Trzeba przyznać, że większość wyborców przychodziła jednak z dowodami, ale podejrzewam, że dość często znikający w trakcie dnia członkowie komisji (telefony, „na chwilę wychodzę”) kultywowali tradycje wieści gminnej. No dobrze, ale tak naprawdę, w czym jest problem z tymi dowodami?
Sam nawet fakt wydania komuś kart do głosowania bez udokumentowania tożsamości tego ktosia nie musi być wcale przyczynkiem do oskarżeń o fałszerstwo. Jest to, owszem, złamanie przepisów wyborczych i jako takie stanowi (nie jedyny) dowód kompletnego braku nie to, że jakiegoś wysokiego profesjonalizmu, ale w ogóle JAKIEGOKOLWIEK merytorycznego przygotowania komisji do pracy w charakterze – komisji właśnie. Wymóg tego nieszczęsnego dowodu to wszak tu absolutny elementarz prawa. Do tej kwestii jeszcze wrócę. Wracając zaś do „pozyskiwania” kart bez dokumentu tożsamości, według mnie należy zwrócić uwagę na coś innego. Otóż ta pozorna dezynwoltura komisji oznaczać może, że – gdy nie ma „cerbera” – idzie się zupełnie na całość i następuje głosowanie przez członka komisji „w imieniu kogoś z rodziny, sąsiada, znajomego (niepotrzebne skreślić)”. Trzeba, bowiem też wiedzieć, że niektóre podpisy, szczególnie osób starszych, nie są nadmiernie wyszukane i, co tu dużo gadać, pozostają „w zasięgu” dziesięciolatka. Skoro, więc można „potwierdzać tożsamość” człowieka przez „3 członków komisji” (autentyczna wypowiedź ze strony osób z komisji w sąsiedniej miejscowości!), cóż stoi na przeszkodzie, by też przez, działającą wspólnie lub w porozumieniu, komisję „potwierdzić” wybór KOGOŚ (właściwego …) przez np. sędziwą mamę – głosując za tę mamę (Taka słaba dziś, po co to ją fatygować, wiadomo przecież na kogo by oddała głos, a i podpisuje się tak, jak ja, w końcu jestem jej córką, nad czym tu się zastanawiać?), no co, za przeproszeniem, stoi?
Obserwując prace wiejskiej komisji wyborczej widać, jak na dłoni, że w tym szaleństwie jest metoda. To jest, jak to się mówi, pas transmisyjny leśnych dziadków. Towarzystwo sięgające i początkami, i środkami swojej kariery peerelowskich rad gminnych, jakiś POP, jakiegoś sekretarzowania w PZPR. Jak to podsumował bohater „Psów”, zawsze w komisjach. Jestem pewny, że członkowie tych wioskowych (a czemu mam nie używać tego wyrazu?) komisji, a już szczególnie „funkcyjni”, przewodniczący i jego zastępcy, dorabiają sobie w ten sposób od – CO NAJMNIEJ! – 1989 r. I to jest przerażające, bo ci ludzie, siedząc w tych komisjach ćwierćwieku, nawet z samego siedzenia nie nauczyli się najbardziej podstawowych norm wyborczych. I nie wygląda na to, by byli oni od pilnowania tam przepisów. Ich rola została zdefiniowana przez Kiszczakowych „twórców” Okrągłego Stołu u tzw. zarania. Widać spory potencjał otwartości takich komisji na dyskusje z wyborcami o „takim, czy innym kandydacie” bezpośrednio przy urnie. Dla nich nie ma żadnego problemu w instruowaniu jednej osoby, czekającej z kartami w dłoni na zwolnienie się miejsca w kabinie, by zagłosować, przez drugą osobę, która już swój głos oddała. No, bo jaka to niezgodność z regułami? „Przecież to babcia i wnuczka! Czy pan zwariował?”. W procedurach i procesach karnych wyłącza się ze śledztw i z orzekania prokuratury i sądy zlokalizowane w miejscach działania podejrzanych. W, nie to, że najważniejszym, ale w KRYTYCZNYM dla funkcjonowania demokracji mechanizmie wyborów, w Polsce normą jest jawnie korupcyjna praktyka polegająca na, mówiąc krótko, liczeniu głosów rodziny i sąsiadów przez – rodzinę i sąsiadów. Nie dałbym przy tym złamanego szeląga na taką komisję w dowód uznania za jej rzeczywiste zrozumienie powagi sytuacji. To, co ja widziałem, to nic innego, jak kolejny gminny event (fakt, mogłem mieć pecha, jeszcze raz przywołując światowe standardy polskiej statystyki wyborczej …). Tylko didaskalia nieco inne. I inne stragany, ale na wciąż tym samym bazarze. Herbatki, kawki, kanapeczki, ploteczki. Jesteśmy przy decydowaniu, jak będzie wyglądało nasze życie. A w przypadku takiej głębokiej prowincji, nawet znacznie więcej: czy w ogóle da się (prze)żyć zostając w Polsce. Chłop na wsi więcej szacunku wykazuje wybierając kurę na rosół. W końcu sam będzie jadł ten towar. Pytanie, zatem, czy taka komisja jest, po prostu, głupia i nie widzi oczywistego, że dla samej siebie szyje garnitur (albo jednorazowy krawat), czy też wykonuje kawał KOMUŚ BARDZO POTRZEBNEJ roboty. Obstalowywałbym to drugie. W końcu nie po to komuna przez 45 lat prowadziła wylęg i hodowlę człowieka radzieckiego, by teraz – po objęciu w 1989 r. już samodzielnej władzy – esbecy nie wykorzystywali na szeroką skalę produktów tego chowu.
To, co się teraz dzieje wokół nie – liczenia głosów i tzw. prac PKW, nie jest żadnym kryzysem. Mamy do czynienia z bardzo precyzyjnie nakręconym mechanizmem, który działa właśnie kompletnie bez zarzutu. Jeśli jest tu jakiś system, to wcale nie ów informatyczny, już chyba oficjalnie ogłoszony przez michnikoidy JEDYNYM sprawcą tego bagna, tu działa coś zupełnie innego: cały mafijny system relacji społecznych i zależności finansowych. Prosty komunikat od takich gnid, jak Komorowski, Tusk, Sikorski, Pawlak, Piechociński, czy Kopacz: Tych – i KAŻDYCH INNYCH! – wyborów PiS nie ma prawa wygrać!, jest zamieniany w długi ciąg skomplikowanych, wielowarstwowych działań, wykorzystujących wszystkie najbardziej podłe ludzkie przywary. Pojawiają się pieniądze, kwestia dalszego zatrudnienia, pazerność, egoizm, traktowanie spraw publicznych wyłącznie jako okazji do zarobienia. A wszystko sterowane przez aktualnego dona, na miarę władzy, o którą toczy się walka. Jest poziom lokalnych kacyków, najczęściej z szamba peeselowskiego, jest szczebel powiatowych watażków, koryto wojewódzkie, jest wreszcie Warszawa, z dostępem do miliardów, okupowana tak przez słomę w butach, jak i znających świat, a zwłaszcza kogo trzeba „z miasta". Nad wszystkim czuwa zaś właściwa centrala, w zależności od werbunku posługująca się albo cyrylicą albo u – umlaut.
Przykre w tym wszystkim jest jedno: te komisje, ci świadomie biorący udział w niszczeniu państwa wyborcy, to wszystko są Polacy, nasi rodacy. Nie chodzi o tych, którzy sterują maszyną kłamstwa, dla nich nie ma już ratunku, a ich miejscem jest przestrzeń wokół latarni, bez oparcia stóp o podłoże. Żal jest zwyczajnych ludzi, którzy, jak w chocholim tańcu, w umysłowym otępieniu dają się prowadzić kanaliom, które w normalnych czasach ta sama wieś wywiozłaby na wozie z gnojem „za granicę”. Zadaniem podstawowym teraz jest odzyskanie tych nieszczęśników dla Polski. Ale najpierw trzeba im przypomnieć, że gdy w okolicy ich kurników kręci się lis, ani nie otwierają przed nim drzwi ani też nie zamykają się w domu, udając, że ten lis to jakaś propaganda … kacza. To jest konkretna robota dla PiS. My, co mogliśmy, zrobiliśmy. Na miarę naszych zdolności. Tak przynajmniej sądzę.
O Polsce warto myśleć. I dla Niej pracować.
- Warszawa1920 - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
4 komentarze
1. @Warszawa1920
"To, co się teraz dzieje wokół nie – liczenia głosów i tzw. prac PKW, nie jest żadnym kryzysem. Mamy do czynienia z bardzo precyzyjnie nakręconym mechanizmem, który działa właśnie kompletnie bez zarzutu. Jeśli jest tu jakiś system, to wcale nie ów informatyczny, już chyba oficjalnie ogłoszony przez michnikoidy JEDYNYM sprawcą tego bagna, tu działa coś zupełnie innego: cały mafijny system relacji społecznych i zależności finansowych."
Dokładnie tak jest. Kto NADAL myśli, że żyje w demokratycznym państwie prawa, ten nastojaszczyj durak, sowieckiego chowu.
Pozdrawiam
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. @Warszawa1920
...O Polsce warto myśleć. I dla Niej pracować.
Może raczej nie - warto... ale TRZEBA...
Przyznam, że ja żyję nadzieją, iż TO, czego jesteśmy świadkami w związku z ostatnimi wyborami... sprawi, że może chociaż część zmanipulowanych przejrzy na oczy...
Pozdrawiam serdecznie
ZOBACZ => DLACZEGO PAD zawetował Nowelizację ustawy Prawo oświatowe?! <=
3. Oni grają na czas
aby wprowadzić ręczne liczenie głosów i zrobić powtórkę z historii 3xTAK.
Mieli już parę dni aby się do tego dobrze przygotować.
4. :-)
http://www.youtube.com/watch?v=cCBoD5jM6Bc&feature=youtu.be
zz