Doktor Andrzej Drzycimski kłamie
Na dniach ukazała się na rynku wydawniczym dwutomowa monografia Westerplatte autorstwa dr. Andrzeja Drzycimskiego.
Pierwsze wrażenie było bardzo dobre. Szczegółowe potraktowanie rozlicznych kwestii, ogrom przypisów źródłowych i komentarzy. Całość rokowała bardzo obiecująco. Niniejszy tekst nie ujrzałby jednak najpewniej w ogóle światła dziennego, gdyby nie pewien pożałowania godny incydent spowodowany przez autora monografii.
W drugim tomie publikacji ("Westerplatte. Reduta wojenna 1939", s. 325, przyp. 336) dr. Drzycimski ustosunkował się do czynionych prób weryfikowania powszechnie przyjętej liczby poległych obrońców składnicy. Napisał on między innymi: Listę poległych na Westerplatte ustalono dopiero po wojnie i liczyła 14 osób, do tego dodano strz. Jana Czywila, który zmarł już po kapitulacji w szpitalu niemieckim w Gdańsku. W ostatnich latach tę liczbę poległych i zmarłych kwestionowano. Robili to zwłaszcza J. Żebrowski i K. H. Dróżdż, przyjmujący, że jeszcze cztery-sześć osób zginęło lub zostało rozstrzelanych z rozkazu komendy (?) za rzekomą dezercję. [podkreślenie moje - K.H.D.]
Panie doktorze Drzycimski !
Biorąc pełną odpowiedzialność za swoje słowa, oświadczam, że Pan kłamie. W żadnej z moich dotychczasowych publikacji nie poczyniłem jakiejkolwiek wzmianki o czterech-sześciu dodatkowych poległych, czy też tym bardziej - jak Pan próbuje mi suponować - rozstrzelanych za dezercję. Wypraszam sobie, ażeby rozpowszechniał Pan tego rodzaju insynuacje pod moim adresem. W przeciwnym razie będę zmuszony oskarżyć Pana o pomówienie i poszukać sprawiedliwości na drodze sądowej. Kreuje się Pan na uznany autorytet w tematyce Westerplatte (poniekąd słusznie) stosujący się do zasad krytyki naukowej, a swojego zarzutu nie spróbował nawet podeprzeć odniesieniem źródłowym. Zarzuca mi Pan w swojej pracy (t. II, s. 340, przyp. 391), że opieram się na domniemaniach , a nie na warsztacie naukowym. Ot, syndrom szewca, co bez butów chodzi.
W wywiadzie udzielonym M. Gotardowi [Czego jeszcze nie wiemy o Westerplatte, historia.trojmiasto.pl, 4 listopada 2014 r.] podaje Pan: To wielka satysfakcja, ale i odpowiedzialność, że ktokolwiek będzie teraz o Westerplatte pisał, będzie musiał sięgnąć do mojego "Westerplatte". Otóż sięgnąłem po Pańską publikację i z zażenowaniem stwierdzam: nie dość, że staje się Pan ofiarą własnej megalomanii, to na dodatek całkowicie bezpodstawnie usiłuje Pan wmówić czytelnikowi nieprawdę. Gdzież ta odpowiedzialność, o której Pan mówi ?
Oto widomy przykład, jak w jednej chwili można stracić czyjeś poważanie i autorytet znamienitego ponoć historyka. Zdaje się, że Pańskie postępowanie należałoby skwitować maksymą: Timeo Danaos et dona ferentes (Wergiliusz, "Eneida").
- Krzysztof Henryk Dróżdż - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
10 komentarzy
1. @Autor
W zacytowanym przez Pana zdaniu z książki Andrzeja Drzycimskiego jest kilka przekłamań.
W dzisiejszym "Dzienniku Bałtyckim" kreuje się/jest kreowany na besserwissera w dziedzinie Westerplatte, co przychodzi mu tym łatwiej, że pernamentnie zapomina o cudzym pierwszeństwie, wypowiadając się w taki sposób, jakby właśnie odkrywał coś jako pierwszy.
Mówi np. następująco:
Dziennik działań bojowych pancernika
„Schleswig-Holstein” od 25.08. do 7.09.1939 r., oprac. J. Roszko i J. Żebrowski, Kraków 1995;
Dziennik działań bojowych pancernika
„Schleswig-Holstein” od 08.09. do 2.10.1939 r., oprac. J. Żebrowski, Toruń
1999;
Zanim poddał się Hel. Niemiecki
dokument z 1939 roku, oprac. J. Żebrowski, Łódź 2003;
Dziennik okrętowy
pancernika „Schleswig-Holstein”: 25 sierpnia-7 września 1939 r. Dokument
Kriegsmarine z 1939 roku, oprac. J. Żebrowski,
Rzeszów 2008;
Westerplatte 4:48: dokument
Kriegsmarine, oprac. J. Żebrowski, Ciechocinek 2010.
Jak widać, Jacek Żebrowski uwypuklił nawet godzinę "4:48" w tytule ostatniej ze swoich publikacji. Czyżby przewidywał, że historykom takim jak Drzycimski, będą się mylić fakty?
O tym jak i dlaczego w świadomości historycznej jako godzina początku wojny i pierwszy wystrzał z pancernika utrwaliła się "4:45", napisałem szerzej w publikacji, która ukaże się na wiosnę 2015.
Pozdrawiam Pana.
2. Pisze po raz trzeci
Mam nadzieje, ze usuwa mnie ciagle jedynie niewidzialna reka.
Ach ci historycy, prosci idiografowie. Jak doktor tej nauki moze napisac:
"jeszcze cztery-szesc osob zginelo lub zostalo rozstrzelanych z rozkazu komendy (?) za rzekoma dezercje".
Czyli, niby co? Mamy srednio-pieciu bohaterow czy zdrajcow?
A do tego drugie pietro - "rzekoma dezercja". Rece opadaja! Prosze tak nie pisac.
3. @Tymczasowy
Ma Pan rację - tu jest drugie piętro. Służy, jak całe to zdanie - dezawuacji ustaleń dotyczących większej liczby ofiar. Dlatego Drzycimski używa erystycznych chwytów. Lapsusy: "rzekoma dezercja", rozkaz rozstrzelania wydany przez jakowąś bezosobową komendę, lekką ręka rzucone "cztery-sześć osób" (ofiar) służą krytyce badaczy mówiących o większej liczbie poskich poległych. W komentarzu powyżej wymieniłem już nazwiska badaczy i podawane przez nich liczby.
Swoją drogą kwestia "dezercji" jest rzeczywiście "rzekoma". Nie ma najmniejszych dowodów na dezercję.
Pozdrawiam
4. Kazef
To jest przyklad niby porzadnej roboty badawczej (udajacej klasyczna), a rzeczywiscie stwarza sie dziwna amorficznosc sytuacji i twierdzen, zamiast samych kosci i miesni, a nie tluszczyku, ktory zawsze sie sam wpycha i zawsze przynosi klopoty, tak dla ksiazek, jak i dla naszych grzesznych cial.
Slowo "komenda" mimo ograniczonosci mojej erudycji, jest dziwne i niezbyt pasujace w tym kontekscie.
Jako przedstawiciel nauk nomotetycznych musze podkreslic, ze Wielkosc Westerplatte nie polega na liczbach, kilkanascie czy kilkadziesiat ofiar, prosze przyznac, to nie jest roznica skali, biorac pod uwage opisywane bitwy WWI i WWII, gdzie do ataku podrywaly sie tysiace i tysiace bardzo szybko zalegaly martwe na przedpolu. Sila Westerplatte lezy w MICIE opartym na mocnych podstawach. Oto jacys nie-komandosi, nie Super-mani,tylko chlopi z Kieleckiego bronili bohatersko jakiejs tam straznicy granicznej. I zadali kleske poteznej armii niemieckiej. Poniosla ona straszliwe straty w czasie kampanii wrzesniowej, w piechocie, samolotach i czolgach. Warto je ciagle przytaczac. Niestety w swiadomosci spolecznej chyba dominuje wersja tych roznych komisji sikorskich, na czele z profesorami Kotami. Jeden zacieklejszy od drugiego. Moze nawet psychopaci.
Pozdrawiam.
5. @Tymczasowy
Znów przyznam Panu rację. Słowo "komenda" brzmi tu dziwnie. Spróbuję zastanowić się dlaczego.
Założenia:
- na terenie Składnicy dowodził Komendant (Sucharski), i miał z-cę, czyli z-cę Komendanta (Dąbrowski)
- mamy świadomość, że na W-tte walczył niewielki polski oddział i grupa oficerów musiała być niewielka (komendant dowodził niewielką grupą ludzi)
- słowo "komenda" jest bliskoznaczne do słowa "rozkaz".
Autor piszący o "rozkazie komendy" celowo używa hiperboli, żeby zdeprecjonować rzekomy rozkaz, łącząc go z bliżej niezidentyfikowaną osobowo "komendą" i jej niejasną rolą. Ale nie zauważa przy tym, że hiperbola siłą semantycznej pułapki obraca się przeciwko niemu. Bo "rozkaz komendy" brzmi nam gdzieś daleko jak "rozkaz rozkazu" (masło maślane), nadto jeśli kojarzymy, że na Westerplatte broniła się jedynie mała grupka oficerów i żołnierzy, wówczas mówienie o jakiejś "komendzie" brzmi dziwacznie. Dowodzi braku językowego wyczucia u autora frazy, a nie jego retorycznych umiejętności.
6. I jeszcze jedno
Siłą językowych, kulturowych przyzwyczajeń, i - zwłaszcza w przypadku Westerplatte - dzięki sile mitu i wielokroć powtarzanego przekazu, użycie w kontekście obrony Składnicy sformułowania "rozkaz komendy" oznacza dla nas znaczeniowo przydawanie dodatkowej rangi rozkazowi i oficerom (dowódcom), którzy go wydali. Tymczasem w cytowanym zdaniu autor (Drzycimski) użył tego sformułowania po to, aby rangę rozkazu, a właściwie samo zaistnienie rozkazu podwazyć. I to nam zgrzyta.
7. Co do "komendy"
mysle, za autor ma jakies braki w kindersztubie. Jak sie od dziecka starannie opanowuje pewne stopnie wtajemniczenia, na przyklad uczy sie powiedzen lacinskich i greckich, poszerza ogolna wiedze humanistyczna, choc tego w szkolach nie wymagaja,to nie popelnia sie takich dziwnych bledow.
Moze to wplyw pracodawcy - L. Walesy?
Wlasciwie to przestalo to mnie interesowac.
8. To jest bydlactwo
mające w Wikipedii najpiękniejsze życiorysy...
Każda świnia stara się porządnego człowieka przynajmniej gnojówką ochlapać.
Przepraszam za kolokwializmy, ale chciałem Panu dodać otuchy.
Wojciech Kozlowski
9. Uwag do monografii dr
Uwag do monografii dr Drzycimskiego mógłbym poczynić dużo więcej - uznałem jednak, że na uwypuklenie błędów tegoż przyjdzie pora przy innej sposobności.
Zgadzam się z Panem co do tego, że "liczba piętnastu ofiar jest z pewnością zaniżona". Istnieje mnóstwo danych świadczących o tym, iż w rzeczywistości było ich dużo więcej. Osobny rozdział o stratach osobowych załogi WST znajdzie się w mojej następnej książce: poza publikacjami wymienionych przez Pana autorów, oparcie będą tu stanowiły dodatkowo dokumenty i przekazy ze zbiorów prywatnych, które wcześniej nie były znane, ewentualnie nie brano ich pod uwagę.
Tak jak napisałem - nie neguję, że poległych westerplatczyków było więcej niż piętnastu. Rzecz w tym, iż nigdzie nie odnosiłem się do owych przywoływanych przez Drzycimskiego "czterech-sześciu". O rzekomych "rozstrzelanych za dezercję" będzie także mowa w wyżej zapowiadanej książce. Przedstawię, co miał do powiedzenia na ten temat między innymi kpr. Władysław Goryl, dowódca wartowni nr 4.
Odwzajemniam pozdrowienia.
K. H. Dróżdż.
10. K. H. Dróżdż
Życzę powodzenia w planach wydawniczych. Proszę poinformować - nawet w tym wątku, o ukazaniu się Pańskiej publikacji.
http://www.bip.nauka.gov.pl/g2/oryginal/2014_04/157177897273175a3992c46b407027b9.pdf