1 października 1939 – Zapomniane Wytyczno
Z czasów wojny 1919-1920 roku Polacy zapamiętali wiele ohydnych bolszewickich zbrodni na jeńcach wojennych i na ludności cywilnej. Przed wojną powszechnie znane było na przykład męczeństwo obrońców Zadwórza pod Lwowem.
Gdy w roku 1939 armia sowiecka wkroczyła bezprawnie na terytorium Rzeczypospolitej, by rzekomo „chronić” część obywateli polskich, których sowieci – nie wiadomo z jakich powodów – uznali za „swoich” [!], sytuacja się powtórzyła.
Jednym z najsmutniejszych miejsc tamtych zbrodni było Wytyczno na Lubelszczyźnie, w powiecie włodawskim. Zbrodnia dokonała się w niedzielę 1 października 1939.
Pomnik w Wytycznie i tablica pamiątkowa
Uznając polskich oficerów za „wrogów klasowych”, a żołnierzy stawiających opór za „bandytów”, armia sowiecka już we wrześniu i październiku 1939 zamordowała, według szacunków, około dwa i pół tysiąca polskich oficerów, żołnierzy i policjantów. Nie zginęli w walce, lecz jako jeńcy wojenni. Powinni być dopisani do rachunku katyńskiego!
Pierwszymi ofiarami sowieckich zbrodni byli obrońcy polskich granic – oficerowie i żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza. Wierni przysiędze żołnierskiej, bronili granicy Rzeczypospolitej przed napastnikami, którzy wtargnęli na jej terytorium. W rejonie miasta Sarny (woj. wołyńskie) sowieci rozstrzelali całą kompanię z batalionu KOP „Sarny”, wziętą do niewoli, razem 280 oficerów i żołnierzy!
Znanym już i często przytaczanym w literaturze historycznej, wymownym przykładem zbrodni wojennej na bezbronnych jeńcach była śmierć oficerów i podoficerów Pińskiej Flotylli Rzecznej, którzy – zgodnie z niepisanym prawem honorowym marynarki wojennej na całym świecie – zatopili przed kapitulacją swe okręty, by nie stały się łupem wojennym przeciwnika. Zostali za to zamordowani 26 września 1939 w Mokranach (rejon Brześcia) – nie przez NKWD, lecz przez regularny oddział sowieckich sił pancernych.
Największych zbrodni dokonano w Rohatynie (woj. stanisławowskie), gdzie dokonano rzezi na żołnierzach polskich i na ludności cywilnej, w Grodnie, Nowogródku, Sarnach i w Tarnopolu, także w Wołkowysku, Oszmianie, Świsłoczy, Mołodecznie, Kosowie Poleskim, Chodorowie, Złoczowie i Stryju. Po wkroczeniu do miasteczka czy osiedla dokonywano masowych rzezi, nie oszczędzając kobiet i dzieci. W Rohatynie rzeź taka trwała cały dzień”. W świetle relacji naocznych świadków, przytaczanych m.in. przez Juliana Siedleckiego, w Grodnie wiązano polskich jeńców i ciągnięto ich czołgami po bruku. W Grodnie wymordowano 130 uczniów [harcerzy] i podchorążych, dobijano rannych i obrońców. Dwunastoletniego Tadzika Jasińskiego przywiązano do czołgu […]. Po opanowaniu Grodna nastąpiły represje; rozstrzeliwano aresztowanych na tzw. Psiej Górze i w lasku «Sekret». Na placu pod farą leżał wał zamordowanych. Była to reakcja na obronę miasta przez żołnierzy wojska polskiego i harcerzy oraz na poskromienie dywersyjnej akcji jaczejek komunistycznych w przeddzień sowieckiego „wyzwolenia”. Atmosferę „wyzwolenia” przez sowietów Grodna oraz dramatycznego epizodu z Tadziem Jasińskim oddają liczne polskie relacje, m.in. relacja Grażyny Lipińskiej, więzionej później w Mińsku za działalnośc niepodległościową: Przeraźliwy zgrzyt ślimaka… Czołg staje tuż przede mną. Na łbie czołgu rozkrzyżowane dziecko, chłopczyk. Krew z jego ran płynie strużkami po żelazie. Zaczynamy z Danką [Bukowińską] uwalniać rozkrzyżowane, skrępowane gałganami ramiona chłopca. Nie zdaję sobie dokładnie sprawy, co się wokół dzieje. Z czołgu wyskakuje czarny tankista, w dłoni brauning – grozi nam; z sąsiedniego domu, z podniesioną do góry pięścią wybiega młody Żyd, ochrypłym głosem krzyczy – o coś oskarża nas i chłopczyka […]. Z domów wyległa czerń żydowska – twarze rozradowane, szwargocą. Wielu z nich wita tankistów po bolszewicku, przez podniesienie ręki z zaciśniętą pięścią. Gdzie się oni tego nauczyli? Ale kwiatów nie ma, tylko czerwona krew na brukach i krwawa na niebie łuna.
Znane są liczne przypadki rozstrzeliwania przez żołnierzy sowieckich wziętych do niewoli żołnierzy polskich w rejonie Wilna. Sowieci nie dotrzymywali żadnych umów o kapitulacji, „oficerskie słowa” ich komandirów nie miały żadnego znaczenia. Dowódca obrony Lwowa, gen. Władysław Langner, skutecznie obronił się przed atakami niemieckimi i podpisał kapitulację z dowództwem sowieckim. Przewidywała ona, po złożeniu broni, wymarsz polskiego wojska i policji w kierunku granicy rumuńskiej. Po poddaniu się wszystkich jeńców wywieziono w głąb Związku Sowieckiego, do obozów. Część odnalazła się potem na listach katyńskich. Niektórzy oficerowie, świadomi wartości umów z sowietami, popełnili samobójstwo. Gdy kolumna policjantów minęła rogatkę przy ulicy Zielonej, zostali oni zastrzeleni. Innych zamordowano w Brygidkach. Żołnierze sowieccy rabowali domy i gwałcili kobiety, a sowiecka komenda miasta nie reagowała.
O okrucieństwie i bezprawiu, pod parasolem ochronnym armii czerwonej lub z jej aktywnym udziałem, świadczą liczne, przerażające relacje, m.in. cytowana przez Czesława Grzelaka relacja wójta gminy Urszulin pod Wytycznem, Józefa Klaudy: Na drodze w pobliżu mego domu leżał żołnierz polski, ranny w brzuch. Miejscowi Ukraińcy bili go i kopali. Przed śmiercią powiedział mojej sąsiadce, Polce, że nazywa się Władysław Matusik i pochodzi z Pruszkowa (…). W pobliżu zabudowań dworskich bolszewicy rozstrzelali trzech bezbronnych, wziętych do niewoli żołnierzy polskich (…). Po boju bolszewicy polecili rannych wnieść do domu ludowego, gdzie zamknęli ich na klucz, nie udzielając żadnej pomocy lekarskiej (…). Wszyscy zmarli z upływu krwi. Poległych i zmarłych odarto z mundurów a dokumenty złożono na stosie i spalono.
22 września 1939, po obronie Grodna, sowieci rozstrzelali w Spoćkiniach (25 km od Grodna), strzałem w tył głowy, gen. Józefa Olszynę-Wilczyńskiego i jego adiutanta. Znamy wstrząsającą relację żony generała, Alfredy: Widok, który się ukazał moim oczom, był tak okropny, że nie miałam sił iść dalej […]. Mąż leżał twarzą do ziemi, lewa noga pod kolanem była przestrzelona w poprzek z karabinu maszynowego. Tuż obok leżał kapitan [adiutant generała - PSz] z czaszką rozłupaną na dwoje […], na czerepie sterczały zmierzwione, oblepione krwią włosy […]. Oczy i nos [generała] stanowiły jedną, krwawą masę, a mózg wyciekał uchem […]. Zginął, a wraz z nim wyniki dwudziestokilkuletniej pracy w Grodnie, wraz z dwutysięczną biblioteką i wszystkim, czym żył przez lat 49. Nic po nim nie pozostało, prócz pamięci i rozpaczy w moim sercu.
Za oddziałami Armii Czerwonej posuwały się siły specjalne NKWD, dokonujące aresztowań i zbrodni na lokalnych elitach polskich, do czego wykorzystywały informacje przekazywane przez miejscowe jaczejki i organizującą się „milicję ludową”. Tę „milicję”, złożoną z sowieckich kolaborantów różnych narodowości, nielojalnych obywateli Rzeczpospolitej wysługujących się agresorowi, można porównać do Selbstschutzu w niemieckiej strefie okupacyjnej. Jedni i drudzy dopuścili się licznych zbrodni na obywatelach Rzeczpospolitej w pierwszym okresie okupacji.
O ty, co się wydarzyło 1 października 19349 w Wytycznie, pisał Andrzej Panasiuk w Dziejach wsi Wytyczno (w historii gminy Urszulin):
W dniach 30 września i 1 października 1939 oddziały Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP), pod dowództwem gen. Wilhelma Orlika-Ruckemana, stoczyły tu ciężki bój z jednostkami armii czerwonej, które dokonywały odwrotu za linię demarkacyjną na Bugu. Zanim doszło do boju, we wrześniowych dniach przez Wytyczno najpierw przechodziło tysiące uciekinierów z zachodniej części Polski, a następnie niewielkie grupki żołnierzy z rozbitych polskich oddziałów.
Po przeprawieniu się przez Bug oddziały KOP (liczące około 3.000 żołnierzy) przybyły 30 września w okolice Wytyczna. Przemarsz wojska odbywał się prawie bez przeszkód, jedynie batalion „Bereźne”, stanowiący tylną straż kolumny, natknął się przy przekraczaniu szosy Chełm-Włodawa w rejonie wsi Osowa na jakiś pododdział sowiecki z 2 czołgami. Celne strzały z małej odległości armaty 75 mm zapaliły czołgi i skutecznie ostudziły zapał do ataku piechoty nieprzyjacielskiej.
W ciągu nocy i nad ranem 1 października maszerując od strony Lubowierza osiągnięto rejon Wytyczna, otoczony bagnami, wodami Jeziora Wytyckiego i niewielkimi lasami. Przecinała go szosa Włodawa-Lublin, na której odbywał się ciągły ruch jednostek sowieckich.
Dowódcy oddziałów polskich 30 września późnym wieczorem zatrzymali się w domu wójta Józefa Klaudy, który te chwile zapamiętał następująco: Wracając wieczorem 30 września 1939 (sobota) z urzędu gminnego w Urszulinie do swojego domu w Wytycznie (jechałem rowerem), zostałem zatrzymany przez żołnierzy polskich, pilnujących mostku na szosie obok jeziora. Po wylegitymowaniu puszczono mnie do domu. W czasie rozmowy z plutonowym, dowódcą placówki, dowiedziałem się, że pochodzi on z Wileńszczyzny i służy w Korpusie Ochrony Pogranicza. W domu zastałem generała ze sztabem. Jak się okazało, był to dowódca KOP, gen. bryg. Wilhelm Orlik-Rückemann. Poinformowałem go o sytuacji w okolicy i niedawnym przemarszu armii czerwonej w kierunku na Cyców-Łęcznę-Lublin.
Rankiem następnego dnia – w niedzielę 1 października – od strony starego gościńca prowadzącego do Łęcznej, około godziny 8, pokazało się trzech jezdnych. Po stwierdzeniu przez lornetkę, że to bolszewicy, w tym oficer – leżący przy erkaemie kapral (stanowisko erkaemu znajdowało się przy skrzyżowaniu dróg, obok mego domu) pociągnął po jezdnych serią. Oficer spadł z konia, dwaj pozostali odjechali galopem. Po kilkunastu minutach z tego samego kierunku nadleciały pociski artyleryjskie, a jednocześnie ukazała się atakująca piechota bolszewicka, wsparta samochodami pancernymi.
Do pierwszych starć doszło już 1 października, pomiędzy pierwszą a drugą w nocy, gdy czołowe oddziały zaczęły przekraczać szosę, aby skryć się w lasach na zachód od niej i podążać dalej w kierunku Parczewa. Ówczesny mieszkaniec Kantoru Longin Samson wspomina, jak około 1 w nocy wpadło do naszej chałupy wojsko polskie. (…) Weszli, od progu wołając: „światła nie palić!” W tym samym czasie usłyszeliśmy trzy głośne wystrzały. Jak się okazało, strzały zapaliły sowieckie trzy czołgi, co było u nas widać przez niedaleki cmentarz.
Do rana szosę przekroczyła większa część pułku KOP „Sarny”, tabory i artyleria, która została umieszczona przy jeziorze, od strony Wólki Wytyckiej. Sama miejscowość nie została obsadzona, a jedynie dozorowana przez oddział saperów z jednym rkm. Żołnierze batalionów pułku „Sarny” zajęli natomiast pozycje wśród bagien i lasków na Łowiszowie. Batalion „Polesie” nie przekroczył drogi i rozłożył się w rejonie wsi Wytyczno.
Oddziały polskie zostały zaatakowane przez jadącą od strony Urszulina kolumnę czołgów sowieckich 36 brygady pancernej, które wycofywały się za linię demarkacyjną na Bugu. Po zauważeniu oddziałów polskich, Sowieci zatrzymali się w okolicy zabudowań Romaniuka i dworu w Czernikowie. O świcie wysłali na zwiad 3 jeźdźców konnych, jednak po ich rozpoznaniu Polacy rozpoczęli ostrzał z rkm-ów. Oficer zginął, pozostałych dwóch uciekło galopem. Po kilkunastu minutach z tego samego kierunku rozpoczęła ostrzał artyleria, a następnie wzdłuż szosy od strony Urszulina natarła piechota wsparta czołgami i ostrzałem artyleryjskim. W pierwszym starciu Polacy ogniem działek przeciwpancernych i pojedynczych armat 75 mm zniszczyli czołg wroga i 3 traktory komsomolec. Ostrzał artyleryjski wojsk sowieckich skierowany został na polskie pozycje artyleryjskie w Wólce Wytyckiej.
Rosjanie dokładnie wiedzieli, jakiego nieprzyjaciela mają przed sobą i jakie jest jego położenie. Nad jednostkami KOP-u krążyły samoloty nieprzyjacielskie i atakowały ich stanowiska bombami oraz ogniem karabinów maszynowych. Artyleria w sile 4 baterii również ostrzeliwała nieprzerwanie polskie stanowiska. W odpowiedzi polskie działa nie były dłużne i pomimo ostrzału, zmuszającego je do ciągłych zmian stanowisk, powstrzymywała skutecznie kolejne ataki piechoty, niszcząc następne 2 czołgi. Ciężkie i ręczne karabiny maszynowe Polacy ukrywali gdzie tylko to było możliwe. Ostrzały ze stogów siana, drzew, okien domów, czy pływających po jeziorze łodziach utrudniały sowietom natarcie na polskie pozycje. W swoich raportach Rosjanie pisali, jak jeden z oddziałów poniósł dotkliwe straty od ognia z takiej pływającej łodzi.
Niestety, polskim artylerzystom zaczęło brakować amunicji. Ogień stawał się coraz rzadszy, strzelali już tylko do dobrze widocznych i rozpoznanych celów. Przed południem na obie baterie pozostało tylko 20 pocisków. Coraz częściej dochodziło do walki bezpośredniej. Doszło do walki na bagnety, co doprowadziło do zniszczenia 170 ludzi przeciwnika – z przesadą zapisano w jednym z sowieckich raportów.
Generał Orlik-Rückemann, chcąc zyskać na czasie i odwrócić uwagę nieprzyjaciela od szosy, aby przegrupować jak najwięcej polskich oddziałów do lasu na zachód od Wytyczna, przed godziną dziewiątą wydał drogą radiową rozkaz do dowódcy batalionu „Polesie”, aby ten uderzył na skrzydło przeciwnika, które znajdowało się przed południowym skrajem lasu, na wschód od Wytyczna. Atak miał ubezpieczać batalion „Bereźne”. Mimo potwierdzenia rozkazu, uderzenie nie nastąpiło. Zarówno dowódca batalionu „Polesie” ppłk Dyszkiewicz, jak i ppłk Jacek Jura bezskutecznie próbowali poderwać swoich żołnierzy do ataku. Zmęczeni i całkowicie wyczerpani, nie byli wstanie do dalszej walki. Jeden z żołnierzy Jerzy Giżycki po latach wspominał:
Po zwycięskiej bitwie pod Szackiem przeszliśmy przez Bug i kierując się na Włodawę dotarliśmy do wsi Wytyczno. Tutaj z marszu zostaliśmy rozlokowani na polach uprawnych z kapustą. Mieliśmy nieprzespane noce i żadnego jedzenia, tak więc korzystając z okazji, czekając na atak, posilaliśmy się surową kapustą, by zaspokoić pierwszy głód. Nie trwało to długo, gdyż po chwili widzieliśmy nacierającą tyralierę sowieckiej piechoty w dużej ilości. Próby poderwania nie udają się, gdyż był silny ostrzał z karabinów maszynowych i broni ręcznej. Pada koło mnie mój towarzysz Romek Gawłowski, uczeń gimnazjalny. Część z kopistów zaczęła się poddawać, część w panice porzuciła broń i rozproszyła się po okolicy. Przy oficerach pozostało niewielu, a batalion „Polesie” przestał praktycznie istnieć. Ja i inni żołnierze zostajemy odprowadzeni na tyły, gdzie na wielkiej polanie, otoczonej czołgami następowała zbiórka jeńców – żołnierzy i oficerów – dodaje Giżycki.
Prawie cała wieś została zajęta przez wroga, a do niewoli, według przesadzonych sowieckich meldunków, wzięto 400 osób. Wobec takiego obrotu sprawy i meldunku ppłk Sulika, że jego żołnierze nie wytrzymają następnego silnego uderzenia wojsk sowieckich, gen. Orlik-Rückemann postanowił zwołać naradę dotyczącą możliwości prowadzenia dalszej walki. W naradzie udział wzięli płk Bittner, ppłk Sulik, mjr Czernik, mjr Gawroński i mjr Marcinkiewicz.
Po naradzie z oficerami, wobec beznadziejnej sytuacji bojowej, gen. Orlik-Rückemann zdecydował, że o 12 żołnierze zaprzestaną walki i spróbują oderwać się od nieprzyjaciela, kierując się w lasy koło Sosnowicy, gdzie nastąpi rozwiązanie wojsk KOP-u oraz rozproszenie pododdziałów i żołnierzy w różnych kierunkach. Nie mając już możliwości dalszej walki, chciałem przynajmniej ratować żołnierzy – pisał Ruckemann. Byliśmy już na zachód od Bugu i rozproszonym żołnierzom nie grozi już niewola. Oficerowie po przebraniu się też mogą niewoli uniknąć. Ogłosiłem moją decyzję.
Do poszczególnych oddziałów walczących bezpośrednio z wrogiem poszły odpowiednie rozkazy. Pierwszy odskok na południe od lasu w m. Sosnowice, skąd oddziały rozchodzą się w różnych kierunkach. Artyleria po oddaniu ostatnich strzałów niszczy działa. Oddziały niszczą broń po oddaniu pierwszego odskoku. Dowódcy żegnają się tam z oddziałami. Sztab grupy KOP przesunie się do lasu na południe Parczewa i tam będzie czekał na oficerów, z którymi chcę jeszcze omówić możliwość naszej dalszej pracy. Pozostawione działa miały być zniszczone.
Jednak nie wszystkim udało się przebić przez pierścień wroga. Batalion „Rokitno”, maszerujący za głównymi siłami wojsk KOP-u, nie przeszedł na drugą stronę szosy i w większości dostał się do niewoli. Batalion „Bereźne”, który po starciu z czołgami nieprzyjacielskimi w rejonie Osowy maszerował jako straż tylna całego zgrupowania, dotarł do szosy znacznie dalej na wschód od Wytyczna, w rejon Dominiczyna, i musiał przez cały dzień odpierać ataki piechoty nieprzyjaciela, dowożonej samochodami od strony Dubeczna. Był również atakowany z powietrza. W godzinach popołudniowych wykorzystał chwilowe osłabienia ataków i przedostał się przez szosę. W rejonie Sosnowicy na szosie Włodawa-Parczew stoczył kolejną potyczkę z czołgami sowieckimi, niszcząc dwa z nich. Batalion KOP „Bereźne” nie złożył broni. Dołączyły do niego grupy żołnierzy KOP, które nie wykonały rozkazu niszczenia broni i rozproszenia się. Tego rozkazu nie wykonała również bateria armat, która z rejonu Wólki Wytyckiej, bezdrożami Durnego Bagna dotarła w lasy parczewskie, gdzie dołączyła do Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie”. Wśród żołnierzy, którym udało się przebić z okrążenia, był gen. Ruckemann.
Jeszcze przez jakiś czas po opuszczeniu przez kopistów swoich pozycji, niebo nad Wytycznem i Wólką Wytycką rozjaśniały wybuchy pocisków artyleryjskich i krechy pocisków broni maszynowej. Nieświadome niczego dowództwo sowieckie nakazywało dalszy ostrzał opuszczonych przez Polaków pozycji. Na ten obszar wojsko sowieckie wkroczyło po upływie około 2 godzin, orientując się w końcu, że polskie oddziały rozproszyły się. Nad okolicznymi lasami przelatywały samoloty zwiadowcze, w celu ustalenia kierunku odejścia polskich żołnierzy. Wielu z nich zabito, a jeszcze więcej wzięto do niewoli. Następnie nakazano miejscowej ludności zebrać z pół i lasków poległych oraz rannych i umieścić przed domem ludowym.
W ostatniej bitwie KOP pod Wytycznem zginęło podczas walk najprawdopodobniej 93 żołnierzy polskich (w tym strzelcy Bronisław Babiej, Roman Gawłowski, Jefimka Bebko, Józef Biernacki, zamordowany we dworze Leonard Boguciński, Władysław Matusik, Michał Czeczuga, Józef Czyż, Bolesław Gajrdzik, Jan Kozanek, Jan Kramek, Józef Mikula, Jan Piliński, Stefan Ptaszkowski, Antoni Banasiuk, zamordowany w Mietiułce Stefan Stachyra, Kazimierz Sykut, Józef Świerczyński, podporucznicy rezerwy Józef Śnieżno i lekarz Józef Trzpil oraz dowódca Batalionu KOP „Małyńsk” mjr piechoty Lucjan Grott), a około 400 zostało wziętych do niewoli.
Wielu z żołnierzy zostało zamordowanych w niewoli lub zmarło wskutek zadanych ran (w tym dowódca Brygady KOP „Polesie” Tadeusz Różyczki-Kołodziejczyk, dowódca Batalionu KOP „Rokitno” mjr piechoty Maciej Wojciechowski, komendant kwatery głównej Apolinary Jagodziński i dowódca Pułku KOP „Baranowicze” ppłk piechoty Jacek Jura, którzy najprawdopodobniej zostali zamordowani w podwłodawskich lasach, kpt. Antoni Stańkowski, który zmarł w szpitalu włodawskim 14 października, kpt. łączności Stanisław Antoni Solarski, zamordowany w Borysiku i pochowany na cmentarzu w Wereszczynie, strzelec Marceli Warmszel zmarły w szpitalu włodawskim 4 października, podporucznicy rezerwy Stefan Zakrzewski i Stanisław Kłosowski oraz Adam Zalewski zmarli w szpitalu we Włodawie. Jan Mazur zmarł w trakcie transportu do Włodawy, ranni Stochmiałk i Wójcicki zmarli w Sosnowicy i zostali pochowani na miejscowym cmentarzu). Źródła są rozbieżne, co do strat wojsk sowieckich, w swoich raportach sowieci podają liczbę 31 zabitych i 94 rannych. Niektóre źródła podają liczbę zabitych kilkakrotnie większą od liczby poległych Polaków. Tak sądził Józef Klauda, tłumacząc, iż straty sowieckie, jako strony atakującej, musiały być proporcjonalnie wyższe, stąd wściekłość i zemsta na bezbronnych.
Z cywilów zginęła mieszkanka wsi Wytyczno Stanisława Sokołowska, którą kule dosięgły, gdy przebiegała przez szosę, by ratować swojego wnuka. Pierwsza kula trafiła w nogę, druga już w głowę. Gdy wszyscy wybiegli opłakiwać kobietę, zaczęły palić się budynki Sokołowskich tak, że całe gospodarstwo strawił ogień. Tam znajdował się sowiecki obserwator, który przekazywał swoim położenie polskich oddziałów. Gdy go zauważyli, to w kierunku zabudowań Sokołowskich Polacy zaczęli strzelać pociskami artyleryjskimi. Zabili sowieta, ale jednocześnie spłonęło całe ich gospodarstwo – wspomina Longin Samson. Całą rodzinę przyjęło do siebie małżeństwo Andersów. Ofiar byłoby zapewne więcej, jednak wielu mieszkańców tego dnia schowało się we wcześniej przygotowanych schronach. Nasz ojciec wykopał wcześniej schron pokryty grubymi belami i przykrył je ziemią. Jak tylko samoloty latały, to nas wszystkich schował opowiada Marianna Prucnal.
Poległych w bitwie pochowano na skraju lasu łowiszowskiego, 3 ciała żołnierzy wyznania Mojżeszowego miejscowi Żydzi przewieźli i pochowali na włodawskim kirkucie. Mieszkańcy zwożący zwłoki poległych żołnierzy z pobojowiska, w tym Jan Trojanowski, wykopali na miejscu bitwy w Kantorze 2 mogiły, w których – jak twierdził Trojanowski – umieszczono 72 ciała. Obecny w tym dniu Józef Klauda naliczył zaś 87 pochowanych ciał w największej mogile. Liczbę tą uzupełnia Edward Romanowski, inicjator i główny organizator budowy obecnego pomnika upamiętniającego poległych. Szacuje, że łącznie pochowanych mogło być 104 polskich obrońców.
Poległych żołnierzy sowieckich pochowano na Wielkim Łanie, gdyż po bitwie w tej wsi ich wojska zatrzymały się na noc.
W listopadzie 1950 prochy poległych polskich żołnierzy ekshumowano i przewieziono na zbiorowy cmentarz we Włodawie. W miejsce dawnego pochówku w 1989 usypano kopiec i wybudowano symboliczny cmentarz.
Ze szczególną bezwzględnością sowieci obeszli się z żołnierzami, którzy trafili do niewoli. Ukazuje to relacja wójta Józefa Klaudy. Pamiętał, że bolszewicy nakazali ludności zebrać z pól poległych oraz rannych i pozwozić na plac przed Domem Ludowym. Rannych polecili wnieść do Domu Ludowego, gdzie zamknęli ich na klucz, nie udzielając pomocy lekarskiej. Pozamykali również okiennice, aby nikt nie mógł wydostać się ze środka. Dopiero w poniedziałek 2 października 1939 zjechała z Włodawy sowiecka kolumna sanitarna, niby w celu udzielenia rannym pomocy lekarskiej. Oczywiście, wszyscy ranni zmarli z upływu krwi. Poległych i zmarłych z ran żołnierzy polskich obdarto z mundurów, a dokumenty złożono na stos i spalono, aby uniemożliwić w przyszłości ich identyfikację. Umundurowaniem podzielili się żołnierze sowieccy i miejscowi Ukraińcy.
Podobne relacje przedstawia inny ze świadków, Longin Samson. Wspomina, jak ruski żołnierz poszedł do Kremera, gdzie było trzech rannych żołnierzy polskich i wziął ze sobą najlżej rannego. Przeprowadził go na cmentarz, gdzie były doły wykopane. Kazał mu wejść do tego dołu i powoli przysypywał rannego. Polski żołnierz chwytał się „ruskiego” za nogi i błagał o litość, mówiąc, że ma żonę i dwoje dzieci. Po chwili bolszewik wyciągnął pistolet i go zastrzelił strzałem w głowę.
Jerzy Giżycki wspomina, jak całą noc pędzono nas do Lubomla, nie pozwalając po drodze odpocząć, ani napić się, ani nic zjeść. Ci, którzy marszu nie wytrzymywali, byli po drodze dobijani przez konwojentów. Dopiero w Lubomlu udało się po raz pierwszy otrzymać trochę jedzenia oraz jakąś wodę i po załadowaniu nas do pociągów, do wagonów towarowych, odtransportowano nas do ukraińskiego miasta Szepietówki. Tam posegregowano oficerów i żołnierzy.
Oficerowie już do domów nie wrócili, zginęli w Katyniu, Kozielsku, czy Starobielsku, żołnierzy pozostałych puszczono do domów (zamieszkałych na terenie zajętym przez Sowiety) lub wywieziono na Sybir.
Wielu najstarszych mieszkańców pamięta jeszcze zachowanie miejscowych Ukraińców. Gdy wojsko sowieckie zbliżało się do wsi, Ukraińcy pospiesznie ustawili na początku wsi od strony kościoła drewnianą bramę z przyczepionymi licznymi czerwonymi wstążkami. Sami zaś nakładali na ramiona czerwone szmaty. Podczas toczonej walki niektórzy miejscowi Ukraińcy strzelali za węgła do broniących się żołnierzy KOP-u […]. Józef Klauda wspominał, jak już po zakończeniu walk w rowie przydrożnym, biegnącym obok moich zabudowań, czerwonoarmista zastrzelił bezbronnego szeregowca, każąc mu uprzednio podejść do siebie. Przed zgonem żołnierz ten zdążył mi jeszcze powiedzieć, że nazywa się Kazimierz Sykut. Na drodze, w pobliżu mego domu, leżał żołnierz ranny w brzuch. Miejscowi Ukraińcy bili go i kopali. Przed śmiercią powiedział mojej sąsiadce – Polce, ż nazywa się Władysław Matusik i pochodzi z Pruszkowa. Sąsiadka przekazała mi jego nazwisko. W pobliżu zabudowań dworskich bolszewicy rozstrzelali trzech bezbronnych, wziętych do niewoli żołnierzy polskich. Ciała ich polecili zakopać w przydrożnym rowie. Na prośbę miejscowej nauczycielki, która przypuszczała, że jednym z rozstrzelanym może być jej mąż. Rozkopałem w nocy, po odejściu bolszewików, mogiłę rozstrzelanych. Jeden z nich miał dokumenty na nazwisko Leonard Bogudziński, szeregowy. Przy ciałach dwóch pozostałych nie było dokumentów ani znaków tożsamości. Mąż nauczycielki wrócił po kilku dniach. Rozebranych do bielizny żołnierzy polskich, w liczbie osiemdziesięciu siedmiu, pochowano w rogu prawosławnego cmentarza, znajdującego się naprzeciwko młyna. Trzech żołnierzy wyznania Mojżeszowego zabrali Żydzi na kirkut do Włodawy, a trzech rozstrzelanych (jak podałem wyżej) zakopano w rowie przy szosie.
O kolejnych polskich żołnierzach, zabitych przez ukraińskich cywilów, wspomina inny ówczesny mieszkaniec sąsiadującego Dominiczyna Edmund Brożek: Dwaj oficerowie wojska polskiego, uczestnicy bitwy pod Wytycznem, przyszli do wsi Dominiczyn z prośbą, by sołtys skierował ich na nocleg do polskiej rodziny. Sołtys Stanisław Tomaszewski uczynił to, lecz w tym samym momencie zjawiło się trzech Ukraińców z czerwonymi opaskami, byli to: Chwećko, Borowski i Zieliński. Wymienieni Ukraińcy zabrali rozbrojonych oficerów, mówiąc do sołtysa, że sami ich przenocują. Było to przed wieczorem. W nocy wyprowadzono oficerów polskich za budynki Stanisława Wojtaluka. Zostali rozstrzelani na dróżce wśród zarośli, graniczących z łąką Wakuły i Mielniczuka. Miejsce, w którym dokonano zabójstwa, nazwane było „Peseryta”. Następnego dnia rano martwi oficerowie zostali odnalezieni przez chłopców pasących krowy.
Podobnych przypadków było więcej, o jednym opowiada Marianna Prucnal: Moja teściowa opowiadała, jak do jednego żołnierza strzelali Ukraińcy. Trafili jego, ale nie zabili. Wieczorem teść z teściową zabrali go do stodoły i opatrzyli rany. Poprosił, aby powiadomić rodzinę z Warszawy. Jego żona przyjechała, ale w nocy Ukraińcy przyszli i jego dobili. Ktoś musiał przyskarżyć.
Nie wszyscy jednak zginęli, wielu polscy mieszkańcy okolicznych wsi przebrali w cywilne ubrania, a następnie rozproszyli się po lasach.
Podobne zachowywali się niektórzy Żydzi, którzy służyli Sowietom za przewodników. Pracujący we dworze w Czernikowie Żyd o przezwisku Pachcia przeprowadził wojsko sowieckie przez Kochanowskie i Olszowo, by skierować ich na stacjonującą w Wólce Wytyckiej polską artylerię przeciwpancerną.
Nie wszyscy Ukraińcy przejawili wrogość do Polaków, u jednego z nich schronienie w dniu bitwy znalazł ks. Kazimierz Szlędak.
Po bitwie grupy pościgowe armii czerwonej wyłapały około 300 żołnierzy polskich. Widziano ich 2 października pędzonych pod konwojem w stronę lasów pieszowolskich przez wieś Wielki Łan, na wschód. Zostali prawdopodobnie wymordowani w lasach włodawskich. Byli wśród nich dowódcy KOP-u płk dypl. Tadeusz Różyczki-Kołodziejczyk, płk KOP „Sarny” Lucjan Grott i ppłk Jacek Jura. Druga kilkudziesięcioosobowa grupa jeńców była prowadzona przez Urszulin, Świerszczów w stronę Trawnik. Ci zostali prawdopodobnie rozstrzelani i pochowani na cmentarzu protestanckim w jednej z wiosek – kolonii niemieckiej na południe od Świerszczowa, choć kpt. Stanisława Antoniego Stolarskiego zamordowano już w okolicach wsi Borysik. Większość zbiorczego batalionu KOP „Polesie" i część batalionu KOP „Rokitno”, czyli około 800 żołnierzy, którzy nie zdołali przekroczyć szosy, rozproszyło się po lasach lub dostało się do niewoli i wszelki ślad po nich zaginął.
Po polskich i sowieckich żołnierzach pozostało we wsi i okolicznych lasach bardzo dużo broni. Była przy poległych, ale przede wszystkim chowali ją rozpraszający się po lasach kopiści, którym bez broni było o wiele łatwiej „przeniknąć do cywila”. Zakopywali w miejscach wiadomych tylko dla nich samych lub przekazywali polskim mieszkańcom z prośbą o ukrycie. Do dziedzica Grzmisława Krassowskiego z Pieszowoli przybył jeden z dowódców oddziału, z prośbą o ukryciu większej ilości broni. Została zakopana między stawami w kilku drewnianych skrzyniach.
Przebywająca u Krassowskich wiosną 1940 znana poetka Krystyna Krahelska (autorka Hej, chłopcy, bagnet na broń, poległa w Powstaniu Warszawskim) dla upamiętnienia bitwy pod Wytycznem napisała pieśń Kołysanka o zakopanej broni, znaną również pod tytułem Smutna rzeka:
Smutna rzeka, księżyc po niej pływa,
Nad nią ciemne dłonie chyli klon,
Śpij dziecino, nic się nie odzywa,
Śpi w mogiłach zakopana broń.
Smutna rzeka, usnął las ciernisty,
Srebrne gwiazdy spadły w srebrną toń,
Gdzieś po polach, gdzieś po lasach mglistych,
Czujnie drzemie zakopana broń.
Smutna rzeka, księżyc po niej spłynął,
Ciemna noc na liściach kładzie dłoń,
Śpij dziecino, śpij żołnierski synu,
Już niedługo obudzimy broń.
Prawdę o bitwie pod Wytycznem utrzymywano w tajemnicy i skutecznie fałszowano. Tylko uczestnicy bitwy oraz miejscowa ludność znała prawdę. Do 1989 oficjalnie o bitwie mówiło się niewiele, a jeżeli już, to za stronę przeciwną uznawano Niemców. W jednej z nielicznych wzmianek, umieszczonej w „Tygodniku Chełmskim” z 1981 roku, napisano: Rankiem 1 października oddziały zgrupowania KOP stoczyły walkę z wojskami niemieckimi, które uderzyły kierunku południowego od szosy Trawniki-Włodawa. Po krótkim starciu gen. Ruckeman-Orlik zarządził rozwiązanie zgrupowania. Wojsko rozproszyło się w terenie.
Piotr Szubarczyk
http://kmn.info.pl/?p=20816
- Zaloguj się, by odpowiadać
4 komentarze
1. Trzeba nieustannie przypominać
o straszliwej dzikości tych azjatyckich morderców.
O niedptrzymywaniu przez nich żadnych umów i niewyznawaniu przez nich żadnych zasad...
2. kto tam byl na kierowniczych stanowiskach...wowczas
Bolszewizm ma to do siebie...ze w sumie nie ma wiele wspolnego z ruskimi
...przypomina ten bolszewizm - polskie obozy smierci, a tak kreowane przez niemca - co robi kasa dawana w odpowiednie lapy i tak bedzie do konca swiata.
3. @victor
tak sie składa, że mordowali nas pospołu. Z jednej strony niemieccy mordercy, z drugiej rosyjscy. Nie mów, że w Rosji radzieckiej nie było Rosjan, a w Niemczech hitlerowskich nie było Niemców. Potem się zamienili. Niemcy poszli do siebie, Rosjanie zostali i w obozach pobudowanych przez Niemców urządzili nam nowe, komunistyczne mordownie. Tylko dla Polaków.
Ci, co szli z Niemcami lub z Ruskimi, mordowali nas z nimi wspólnie. W Powstaniu nawet Kałmucy z zaciągu SS.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
4. Alez oni wykonywali litylko rozkazy...Gory
Od kiedy - to doly sie licza...I to nawet w Rosji...
...W Polsce we wczesnym prlu tez bylo wielu mordercow, ba byli nawet tacy z porzadnych 'szczepow' co polszli na sluzbe do znanej nacji...A dzis na slonych (w 'polsce') swiadczeniach i korytach, i grzebani na Powazkach.