Bohaterowie nie zawsze są odważni
Bohaterowie nie zawsze są odważni
Nie zamierzam tu rozważać kompleksowo problemu bohaterstwa i ‚bojowości’ pozostawiając ten temat odważnym ekspertom, ale chciałbym zamieścić wybrane przykłady z życia wzięte, które poznałem na własnej skórze w (pół) światku akademickim.
Przypomniałem sobie znany mi jeszcze z czasów studenckich opis zachowania się w czasach stalinowskich wybitnego polskiego uczonego (pochodzenia żydowskiego) Leopolda Infelda o orientacji lewicowej, ale i naukowej, uformowanej w II RP we Lwowie, a potem we współpracy z Einsteinem. Kiedy wrócił do Polski w 1950 r. miał oczywiście problemy, mimo swej generalnej akceptacji dla budowanej rzeczywistości politycznej. Kiedy jeden ze ‚stalinków’ z ZMP domagał się nieprzyjęcia do pracy na uczelni wybitnej absolwentki uniwersytetu, bo ta chodzi do kościoła – profesor (choć nie kościelny) wyrzucił ‚stalinka’ za drzwi i zagroził swoją dymisją jeśli absolwentka nie zostanie zatrudniona. Zachował się jak trzeba !
Jakoś w czasach już nie stalinowskich, u schyłku PRLu, czy w III RP, nie spotkałem się z podobnym zachowaniem profesorii (także tej ‚solidarnościowej’, ‚kościelnej’) w przypadku niemerytorycznych działań wobec niewygodnych ( z jakiegoś powodu, nie tylko kościelnego, bo ten raczej już nie był stosowany) członków/ kandydatów na członków społeczności akademickiej. Pozamerytorvczne kryteria w (pół)światku akademickim jakby stały się normą, a ‚zachowania się jak trzeba ‚ co najmniej źle widziane w starannie wyselekcjonowanej konformistycznej/oportunistycznej społeczności.
Tak się składa, że w tym roku mamy okrągłe rocznice i zdobycia Monte Cassino i Powstania Warszawskiego, i tak się złożyło, że dwaj Bohaterowie tych wydarzeń znaleźli się ostatnio w zasięgu mojej działalności fotoreporterskiej, choć nie bohaterskiej. Wcześniej byli mi znani na platformie akademickiej i jakoś odegrali pewną rolę (choć nie decydującą) w operacjach usuwania mnie z tej platformy.
Pomijam tu personalia, bo nie chodzi o to aby o kimś coś nieprzyjemnego (choć prawdziwego) napisać, ale aby poznać zróżnicowane postawy ludzi mających w życiorysach blaski (te się podkreśla) , ale i cienie (te się pomija).
Dodam tylko, że obaj też się znali, także ze strony tej ciemniejszej.
Bohater spod Monte Cassino w czasach PRLu działał w ZBOWiD i jeździł z samym Włodzimierzem Sokorskim (podobno całkiem sympatycznym ?!) bo chyba mu było bliżej do władzy warszawskiej, niż londyńskiej (mimo Sybiru i tułaczki).
Z tego co do mnie dochodziło bohater Powstania Warszawskiego (w latach 80 tych pro-Solidarnościowy) nie miał o nim z tego powodu dobrego zdania (delikatnie mówiąc).
Ja żyłem z oboma raczej na poprawnej stopie, przy sporym dystansie wiekowym ( i nie tylko).
Zwykle jednak postawy ludzkie się krystalizują w sytuacjach trudnych.
Kiedy działania operacyjne (symbioza PZPR-SB-środowisko akademickie) wobec mojej osoby zaczęły się krystalizować w kierunku pożądanym dla rządzących (na różnych szczeblach) również skrystalizowały się postawy bohaterów – członków środowiska akademickiego.
Pamiętam jak się sprawił bohater spod Monte Cassino 6 stycznia 1986 r. o godz. 18. 15 otwierając posiedzenie krakowskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Geologicznego. Tyle czasu upłynęło a ja pamiętam datę, a nawet godzinę, choć zwykle nawet mam problem z latami. No cóż, rzuciłem wówczas merytoryczną, geologiczną rękawicę ‚przyłożonemu’ – towarzyszowi dyrektorowi i trzeba było go wspierać (stąd m. in. zmieniona data posiedzenia na Trzech Króli !). Nie wiem skąd znalazłem tyle sił aby pozostać na sali aby przedłożyć racje merytoryczne, uznając prezentację mojej osoby przez Bohatera spod Monte Cassino jako przejaw okresowego zgłupienia.
Niedługo potem na ważnej ogólnopolskiej sesji z wieloma ‚gwiazdami’ polskiej geologii, które jednak merytorycznie jakoś nie potrafiły rozbłysnąć , zostałem zelżony publicznie przez jednego z ‚profesorów’ przy przyzwoleniu i wsparciu innych – mu podobnych. Bohater spod Monte Cassino był tego świadkiem, a nawet bardziej, bo poinformował mnie o dalszym lżeniu kuluarowym. Nie powiedział – Dość tego !, lecz tak, jakby nic się nie stało. No cóż, kanonada profesorska nie osiągnęła poziomu Monte Cassino, ale jednak była egzekucją publiczną i pokazała, że z JW można zrobić wszystko, bez jakiejkolwiek reakcji otoczenia. Niektórzy ‚prof.’ ( i nie tylko) pamiętają to do dnia dzisiejszego, mimo upływu lat, a nawet wieków. Takie egzekucje (i swój brak reakcji) pamięta się długo, szczególnie jak się nie potrafiło zachować jak trzeba.
Nie trzeba było długo czekać na dalsze wydarzenia operacyjne prowadzące do relegowania mnie z uczelni wobec czego oczywiście żaden z bohaterów (także mniejszej rangi) nie zareagował. Reakcje studentów i młodych można było spacyfikować.
Pozbawiony pracy udałem się do bohatera Powstania Warszawskiego sprawującego funkcję kierowniczą w zakładzie gdzie ‚robiłem’ doktorat, byłem ‚drugą nogą’, częstym, czynnym uczestnikiem seminariów (częstszym od wielu pracowników tego zakładu) itp. także do pewnego czasu powiązany siecią kolportażu podziemnego.
Bohater Powstania znający (częściowo) moje kłopoty doznał zrazu ataku amnezji (zapomniał co ja właściwie robię), coś bredził, że ja ‚po trupach do celu’ a nawet do Jaruzelskiego !, ale po rozmowach z podwładnymi okazało się, że nikt (żaden ‚trup’ ?) nie jest przeciw.
Zatem udał się w ‚kwerendę’ po Krakowie zbierając opinie na mój temat i był już niemal załamany, bo opinie były pozytywne (zapewne chcieli abym czasem do nich się nie zgłosił, bo by mieli problem). Na całe szczęście z opresji wybawiła go sekretarka z samego ‚Pekinu ‚ (słynny dar największego z językoznawców dla narodu polskiego, gdzie mieściła się i nadal mieści siedziba PAN, razem z duchem tamtych czasów), która rozpatrzyła na miejscu moje ‚zbrodnie’. Bohater nie poszedł w ślady Infelda i nie wyrzucił sekretarki na zbity pysk, nie zagroził dymisją, lecz odetchnął z ulgą. Dostałem na piśmie od Bohatera Powstania – że zatrudnić mnie nie może ! Jak ktoś został skazany na śmierć (choćby zawodową) winien zejść z tego świata, przynajmniej akademickiego.
Na tym się jednak nie skończyło. Gdy przyszła tzw. transformacja ustrojowa rozpoczęto działania operacyjne aby usunąć mnie także z Polskiego Towarzystwa Geologicznego gdzie miałem jeszcze swoją redutę w postaci sekcji tematycznej, a co gorsza domagałem się transformacji Towarzystwa na gruncie etycznym i merytorycznym. Sprawę przekazano do sądu koleżeńskiego (skolegowanego z władzami) a gdy ten jakoś – mimo wszystko – się ociągał, wymieniono jego skład na bardziej koleżeński, dając buławę Bohaterowi Powstania. Ten jakoś zupełnie nieaktywny wcześniej w Towarzystwie ożywił się wielce i do relegowania mnie z Towarzystwa innych przysposobił. W końcu to by mu ulżyło wielce, bo by świadczyło, że nie przyjął na etat samego hunwejbina.
I w tym aspekcie jakoś drogi Bohatera Powstania i Bohatera spod Monte Cassino wcześniej rozbieżne, jakby się nieco zeszły. W Towarzystwie byłem bowiem formalnie przynależny do oddziału krakowskiego, w którym Bohater spod Monte Cassino był wiceprzewodniczącym (pod pantoflem jędzy antynaukowej). Na pokazowym, starannie przygotowanym zebraniu zostałem po raz kolejny zlinczowany, bez protestu kogokolwiek – skoro bohaterowie nie protestowali, a nawet w linczu brali udział, to co mówić o zwykłych peerelczykach ?!
To nie były już czasy stalinowskie, kiedy mimo wszystko byli jeszcze tacy, którzy potrafili się zachować jak trzeba, mimo potęgi zła. W ciągu prylu takich ubywało, i podczas transformacji dominowali już bohaterscy konformiści/oportuniści oraz mieszkańcy podręcznych strusiówek.
I tak to pozostało, a nawet się rozwinęło do dnia dzisiejszego.
Filed under: Teksty niewygodne Tagged: bohaterowie, postawy
- Józef Wieczorek - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz