POLSKI HOLOCAUST Z JEDWABNYM OSZUSTWEM W TLE
aleksander szumanski, wt., 05/08/2014 - 22:41
POLSKI HOLOCAUST Z JEDWABNYM OSZUSTWEM W TLE CAŁOŚĆ
Termin "ludobójstwo" (a dokładnie genocide, który później został przetłumaczony na ludobójstwo) wprowadził polski prawnik Rafał Lemkin (1900–1959; po emigracji do USA używający imienia Raphaël) w swojej pracy "Axis Rule in Occupied Europe" ("Rządy Osi w okupowanej Europie") wydanej w 1944 r. w USA.
Użyto go w akcie oskarżenia w procesie norymberskim (choć Karta Międzynarodowego Trybunału Wojskowego w Norymberdze nie wymieniała expressis verbis ludobójstwa, lecz jedynie zbrodnie przeciwko ludzkości, których kwalifikowaną postacią jest właśnie ludobójstwo). Do języka prawnego termin ludobójstwo wszedł za sprawą Konwencji ONZ w sprawie Zapobiegania i Karania Zbrodni Ludobójstwa podpisanej 9 grudnia 1948 r., której wstępny projekt był współtworzony przez Lemkina.
Artykuł II Konwencji definiuje ludobójstwo jako czyn "dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych”.
W pierwotnej wersji Konwencji z 1946 r. definicja ta obejmowała również zbrodnie popełnione z przyczyn "politycznych", lecz zostały one usunięte ze względu na naciski m.in. Związku Radzieckiego, prawdopodobnie z powodu obawy Stalina przed odpowiedzialnością.
Konwencja ta wskazuje, że karane jest nie tylko ludobójstwo, ale także podżeganie do niego, współuczestnictwo, usiłowanie jego popełnienia oraz zmowa w celu jego popełnienia. Celem skutecznego ścigania zbrodni, zapowiedziano karanie winnych bez względu na ewentualne sprawowanie przez nich funkcji państwowych. Karanie za zbrodnię ludobójstwa zostało powierzone sądownictwu wewnętrznemu państw-członków konwencji oraz sądownictwu międzynarodowemu, o ile dane państwo jest członkiem tego systemu.
Alain Besançon, francuski politolog, historyk socjologii i filozofii tak zdefiniował to pojęcie:
ludobójstwo w sensie właściwym, w odróżnieniu od zwykłej rzezi, żąda następującego kryterium: jest to rzeź zamierzona w ramach ideologii, stawiającej sobie za cel unicestwienie części ludzkości dla wprowadzenia własnej koncepcji dobra.
Plan zniszczenia ma obejmować całość określonej grupy, nawet jeśli nie zostaje doprowadzony do końca w rezultacie niemożliwości materialnej czy zwrotu politycznego.
Samo zjawisko jest o wiele starsze – ludobójstwem było na przykład wyniszczenie połowy populacji, około 60 milionów Chińczyków w trakcie mongolskich podbojów w XIII wieku, czy Jaćwingów i Prusów przez Krzyżaków w XIII-XIV wieku, represje Anglików w Irlandii w XVII wieku za rządów Olivera Cromwella, wyniszczenie Wandei w XVIII wieku przez rządowe "kolumny piekielne" w okresie Rewolucji Francuskiej.
W XX wieku ludobójstwo było zjawiskiem powszechnym w czasie wojen, by wspomnieć tylko rzeź Ormian dokonaną przez Turków, ludobójstwa wielu mniejszości narodowych przeprowadzane przez Związek Radziecki czy sztucznie wywołany głód na Ukrainie, rzezie dokonywane przez walczące strony w Afryce i Azji czy też niemiecką - nazistowską akcję przymusowego uprowadzania i germanizowania dzieci, zwaną „Rabunkiem dzieci”.
Eksterminacja ludności miała też miejsce w czasie kolonizacji obu Ameryk, w szczególności Ameryki Północnej, gdzie najpierw Hiszpanie doprowadzili do wytępienia rodzimej ludności na południu kontynentu poprzez zmuszanie ich do niewolniczej pracy, a później amerykańscy pionierzy i wojsko Stanów Zjednoczonych likwidując indiańskie wioski w trakcie kolonizacji środkowej części kontynentu.
W obu przypadkach eksterminacja nie była celem samym w sobie, lecz wynikiem ekspansji terytorialnej Europejczyków na ziemiach nowego lądu. Podobnie wyglądała sytuacja w przypadku wyniszczania rdzennej ludności w Ameryce Południowej czy w Australii, gdzie masowo ginęli Aborygeni.
Często jednak wymieranie tych grup etnicznych było spowodowane nie tylko zmuszaniem ich do ciężkiej pracy czy dosłownym zabijaniem lecz także niemożliwością przystosowania się do nowych warunków kulturowych wprowadzanych przez Europejczyków. Jednoznacznie nie można określić na ile procesy te były celowe i planowe, a na ile wynikały z nieświadomości odpowiednich instytucji.
Holocaust („całopalenie”, spolszczenie: Holokaust) – pierwotnie termin religijny oznaczający ofiarę całopalną (w tym znaczeniu może być stosowane również dziś), obecnie najpowszechniejszym znaczeniem tego słowa są prześladowania i zagłada prawie 6 milionów Żydów przez władze III Rzeszy oraz jej sojuszników w okresie II wojny światowej (w tym znaczeniu, jako nazwa własna, słowo Holocaust/Holokaust pisane jest wielką literą).
Część zamordowanych była arbitralnie uznana za Żydów przez Niemców - nazistów – byli to np. chrześcijanie (jak Edyta Stein) lub bezwyznaniowcy, całkowicie zasymilowani i niemający nieraz od pokoleń żadnego kontaktu z religią i kulturą żydowską. Niemcy - naziści uznawali za Żyda osobę, w której rodzinie do trzeciego pokolenia wstecz była przynajmniej jedna osoba pochodzenia żydowskiego. Było to więc kryterium rasowe, a nie religijne lub kulturowe. Definicję pochodzenia żydowskiego wprowadziły:
- niemieckie ustawy norymberskie z 15 września 1935 roku,
- tekst przemówienia Adolfa Hitlera w Reichstagu z 30 stycznia 1939 roku,
- dyrektywy R. Heydrycha dla szefów grup operacyjnych (Eisnsaztgruppen) z 21 września 1939 roku,
- rozporządzenie gen. gubernatora Hansa Franka z 15 października 1941 roku
- postanowienie o „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej” (Endlosung) z 20 stycznia 1942 roku
Polityka masowej zagłady, rozpętana już w połowie 1941, trwała ok. 40 miesięcy. Poprzedzała ją akcja T4, obejmująca zagładę osób psychicznie chorych, w czasie której opracowano technologię masowych mordów. Liczba żydowskich ofiar Holocaustu jest szacowana na prawie 6 milionów, choć dokładna liczba nie jest znana z powodu braku kompletnej ewidencji oraz systematycznego niszczenia archiwów i zacierania śladów przez władze niemieckie w obliczu klęski wojennej. Jedną trzecią tej liczby, czyli ok. 2 miliony, stanowiły dzieci. Liczba polskich Żydów wśród ofiar Zagłady szacowana jest według różnych źródeł od 2,6 mln do 3,3 mln osób.
Holocaust stanowił, obok Zagłady Romów, bezprecedensową próbę zagłady całego narodu przy użyciu metod przemysłowych, która nigdy wcześniej i później nie była przeprowadzona w takiej skali. Holocaust w założeniach miał doprowadzić do ostatecznego celowego rozwiązania „kwestii żydowskiej”, czyli wymordowania całego narodu, co nie było wprost wyrażonym celem wobec żadnej innej nacji (za wyjątkiem zagłady Romów)[. Stanowił systematyczny i realizowany przez aparat państwowy proces likwidacji całego narodu w tzw. Endlösung der Judenfrage („ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej”).
Drogowskazem wskazującym niemieckim nazistom jak należy postępować z zagrażającą aryjskości, grupą żydowską, było „dzieło" Adolfa Hitlera, zatytułowane Mein Kampf. Czytając pracę niemieckiego dyktatora, można odnieść wrażenie, że cierpiał on na jakiś rodzaj fobii, fobii związanej z narodem żydowskim. Wszędzie widział Żydów, wszędzie ich słyszał. W przekonaniu Hitlera, mieli oni zagrażać współczesnemu porządkowi, zwłaszcza temu lansowanemu przez powojenne Niemcy. Nie ulega jednak najmniejszej wątpliwości, że gdyby nie ogół niemieckiego społeczeństwa, który oddał swój głos w wyborach roku 1932, na hitlerowską frakcję, Europa kilkanaście lat później nie doświadczyłaby zbrodni ludobójstwa. Uzyskawszy do ręki prawne środki działania, począwszy od roku 1933 (a więc już w rok po sukcesie wyborczym), Hitler przystąpił do konsekwentnej realizacji swego planu. Pierwszym jego etapem miało być degradowanie społeczne oraz obywatelskie niemieckiej ludności żydowskiej. W ramach wspomnianego przedsięwzięcia, Żydom konfiskowano własność prywatną, zwalniano z pracy, bez uzasadnionych powodów więziono, oraz nakłaniano do przymusowej emigracji. Wszystkim tym działaniom towarzyszyła propaganda społeczna, zarzucająca ludności żydowskiej: pasożytnictwo, demoralizowanie oraz wykorzystywanie narodów, z którymi przyszło im egzystować.
Sytuacja stała się jeszcze bardziej tragiczna, kiedy w Europie wybuchła II wojna światowa. Przekonany o swej wielkości, oraz niezwyciężalności Hitler, szerzył antysemicką agitację we wszystkich krajach do których wkraczał, i które zajmował. W niedługim czasie, Żydzi zmuszeni byli nosić na rękach opaski z Gwiazdą Dawida, i zamieszkiwać specjalnie dla nich wydzielone dzielnice, tzw. getta. Odgrodzeni od reszty mieszkańców wysokimi murami, zamknięci na małej powierzchni, głodzeni, zapadali na ciężkie choroby, a jeszcze częściej umierali.
Głos mordowanych Żydów docierał oczywiście do międzynarodowej opinii, tak jak słyszalna musiała być informacja o zbrodniach dokonywanych w obozach śmierci ulokowanych przez niemieckich nazistów w okupowanej Polsce. Pytanie tylko dlaczego międzynarodowa opinia publiczna nie chciała usłyszeć tego jakże doniosłego wołania o pomoc. Dlaczego nie reagowali amerykańscy Żydzi. Dlaczego? Nie przekonuje mnie informacja, że czołowym politykom ówczesnego Zachodu, zwyczajnie nie chciało się wierzyć, że w cywilizowanym, XX-wiecznym świecie, zbrodnia na tak wielką skalę w ogóle może mieć miejsce. Nie ulega natomiast najmniejszej wątpliwości, że wspomnianym politykom wygodniej było formułować bezsensowne, płytkie wypowiedzi na temat prawdopodobnych mordów, niż uczynić choćby najmniejszy krok, mający na celu ograniczenie rozmiaru ludzkiej tragedii. I jeszcze jedno pytanie, skoro Zachodowi trudno było uwierzyć w skalę niemieckiego bestialstwa, to dlaczego ten sam Zachód, ci sami jego politycy nie uczynili nic, gdy dysponowali już dowodami na istnienie miejsc śmierci (mowa o fotografiach obozowych Żydów przekazanych dyplomacji anglosaskiej przez Jana Karskiego, kuriera Polski Podziemnej). Na tak postawione pytanie, opinii publicznej w zachodniej Europie oraz USA trudno było znaleźć sensowną odpowiedź.
Amerykańscy historycy pochodzenia żydowskiego, dzisiaj, po zakończeniu II wojny światowej znaleźli odpowiedź, czego dowód stanowią nagonki na historyków amerykańskich piszących prawdę o ludobójstwie w Polsce w latach okupacji niemiecko –sowieckiej.
Zachodzi istotne pytanie o stosunek samych Polaków do wojennej kwestii żydowskiej. Szacuje się, że blisko 30-50 tysięcy polskich Żydów, zdołała przetrwać wojnę, dzięki pomocy i ukrywaniu ich przez Polaków. Polacy wiele ryzykowali, tym bardziej, że zgodnie z brzmieniem ustawy z roku 1941, za ukrywanie ludności żydowskiej można było stracić życie.
W kraju działał także od roku 1942 Tymczasowy Komitet Pomocy Żydom, organizujący zbiórki pieniężne, udzielający zapomóg, pomagający w zdobyciu fałszywych dokumentów, lub miejsc ukrycia.
Trudno jest wskazać konkretną liczbę, informującą o skali pomocy okazanej przez Polaków podczas wojny ludności pochodzenia żydowskiego. Z całą pewnością była ona ogromna. Musiała być ogromna, skoro Polacy uhonorowani zostali Medalem Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata, przyznawanym przez Izraelski Instytut Pamięci Narodowej, za pomoc w ratowaniu żydowskiego życia. Poza tym, gdyby Polacy nie pomagali Żydom w czasie wojny, nie ukrywali ich i nie wspierali, nie byliby zagrożeni przez Niemców karą śmierci za podobne procedery. A byli, narażając na bezsensowną śmierć całe rodziny, a nie tylko pojedynczych ich członków.
Nie bez powodu też obozy koncentracyjne były przez niemieckich faszystów zakładane właśnie w okupowanej Polsce. Lokalizacji obozów śmierci na ziemiach polskich, sprzyjało centralne położenie kraju w Europie, duża liczba ludności żydowskiej zamieszkującej państwo, czy odpowiednia infrastruktura kolejowa. Jako instytucje państwowe, obozy koncentracyjne niemieckie, także te znajdujące się na ziemiach polskich, były finansowane przez III Rzeszę, i z niej rekrutowały swych pracowników, katów i oprawców niewinnych ofiar zbrodniczego nazizmu.
Lokalizacja niemieckich obozów w Polsce stanowi jeszcze do dzisiaj dodatkowy antypolski termin „polskie obozy koncentracyjne”, będący na rękę dzisiejszym politykom niemieckim i ich akolitom, amerykańskim historykom pochodzenia żydowskiego.
Szacuje się, że w krajach okupowanych przez III Rzeszę Niemiecką Holocaust pozbawił życia blisko 6 milionów osób pochodzenia żydowskiego. Konsekwencją polityki uprawianej przez Niemców w latach 1939-1945, było uznanie przez Trybunał Norymberski, Holocaustu za zbrodnię popełnioną przeciwko ludzkości. Trzy lata po zakończeniu wojny (1948 rok) Organizacja Narodów Zjednoczonych wydała Uchwałę w sprawie zapobiegania oraz karania zbrodni ludobójstwa.
Uznanie przez Trybunał Norymberski i Uchwałę Organizacji Narodów Zjednoczonych Holocaustu za zbrodnię popełnioną przeciwko ludzkości utożsamia Holocaust z ludobójstwem.
Polska była krajem najbardziej poszkodowanym w ilości strat ludzkich wynikłych z przebiegu II wojny światowej. Obrazuje to najlepiej statystyka:
We wrześniu 2012 roku obchodziliśmy 73 rocznicę tragicznego dla Polski września 1939 roku. Dwie daty 1 i 17 września 1939 roku dramatem tamtych dni weszły trwale do historii Polski. Ale 1 i 17 września 1939 roku dramat Polski dopiero się rozpoczął.
Spoglądając na statystyczne opracowania ofiar II wojny światowej dla poszczególnych krajów Polska poniosła największe, nie proporcjonalne straty w ofiarach. W tej nieszczęsnej tabeli jesteśmy na pierwszym miejscu.
Ilu Żydów zginęło w innych mordach niż Holocaust, jak usiłują to określić to historycy żydowscy, czyżby nie uważający Holocaustu za ludobójstwo?
Masowy mord na Polakach w sowieckiej Rosji w latach 1937-1938 był jednym z największych ludobójstw w historii naszego narodu - uważa historyk i politolog PAN prof. Wojciech Materski. W wyniku działań NKWD mogło wówczas zginąć nawet 140 tys. Polaków. Ilu wśród zamordowanych było obywateli polskich pochodzenia żydowskiego?
Dzisiaj mija 75. rocznica wydania osławionego rozkazu operacyjnego nr 00485 przez szefa NKWD Nikołaja Jeżowa, który rozpoczął systematyczną i masową eksterminację Polaków w latach 1937-1938 na terenie sowieckiej Rosji. Rozkaz, przed jego wydaniem, zaakceptowało Biuro Polityczne Komitetu Centralnego WKP(b) z Józefem Stalinem na czele.
22 czerwca 1941 roku Niemcy napadli na Związek Sowiecki. W tym dniu Sowieci w panice uciekali m.in. ze Lwowa pozostawiając miasto w anarchii. Uciekając rozpoczęli masakrę w lwowskich więzieniach, ale wszystkich więźniów nie zdążyli zamordować. Sam widziałem na dziedzińcu lwowskich „Brygidek” ściany ze śladami krwi i ludzkich mózgów. Niemców nie było jeszcze we Lwowie, więc Sowieci powrócili dokończyć mordów w lwowskich więzieniach. W sumie zamordowano wówczas ok. 3500 więźniów. Należy więc mówić o trzeciej sowieckiej okupacji Lwowa.
Uniwersytet lwowski im. Jana Kazimierza, założony przez króla Polski Jana Kazimierza w 1661 roku jako Akademia Lwowska; jako jeden z najstarszych w Europie Wschodniej i czwarty najstarszy uniwersytet założony na ziemiach Rzeczypospolitej Obojga Narodów, wychował wielu uczonych, również Polaków pochodzenia żydowskiego, jak Gerszon Zipper (1868-1921) wybitny prawnik, czy Maurycy Allerhand ur. 28 czerwca 1868 r. w Rzeszowie, zamordowany w sierpniu 1942 roku we Lwowie) – polski prawnik żydowskiego pochodzenia, profesor Wydziału Prawa Uniwersytetu im. Jana Kazimierza we Lwowie.
To lwowscy naukowcy profesorowie wyższych uczelni zostali zamordowani przez hitlerowsko – ukraiński batalion Nachtigall na stoku Góry Kadeckiej – Wzgórzach Wuleckich we Lwowie 4 lipca 1941 roku. Czy ktoś z naukowców pozwolił sobie na dywagacje rozróżniania wśród pomordowanych naukowców ich pochodzenia?
Powszechnie wiadomo, iż po wkroczeniu Niemców do Lwowa w czerwcu 1941 roku odbywały się regularne rzezie lwowskich naukowców, artystów, ludzi kultury, czy prostych rzemieślników Polaków i Żydów dokonywane przez Niemców i ukraińskich nacjonalistów OUN – UPA. Wśród wówczas pomordowanych Polaków główną grupę stanowili Polacy pochodzenia żydowskiego.
Na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej nacjonaliści ukraińscy OUN – UPA wymordowali w sposób okrutny około 200 tysięcy Polaków, Żydów, Rosjan, Ukraińców, Ormian. Czy to było ludobójstwo? Oczywiście tak, chociaż Sejm RP. pod naciskiem opinii publicznej uchwalił , iż mordy dokonane przez zwyrodnialców OUN – UPA noszą „znamiona ludobójstwa”. Czy mordy noszące „znamiona ludobójstwa” są ludobójstwem według definicji?
Oczywiście każde przestępstwo zdefiniowane prawnie jako ludobójstwo jest takim przestępstwem, bez żadnych dodatkowych „znamion”, „cech”, etc. Sądy powszechne skazują prawomocnymi wyrokami jedynie za stwierdzenie popełnionego czynu, bowiem znamiona, czy cechy jakiegokolwiek czynu zabronionego w zapisie kodeksu karnego nie stanowią przestępstwa zagrożonego wyrokiem sądowym.
Czym więc kierował się Sejm RP zapisem „znamiona ludobójstwa”?.
Zapewne kierował się tzw. zwaną poprawnością polityczną nie uznającą również „11 lipca Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian”. Tego dnia w 1943 roku bandy OUN -UPA dokonały zmasowanego ataku na kilkaset polskich wiosek na Kresach Wschodnich II Rzeczpospolitej. Zginęły tysiące Polaków, kobiet i dzieci.
Twierdząc, iż Polacy to naród szmalcowników, rabusiów i morderców, polskie placówki konsularne wydają obecnie antypolskie książki. Polacy to naród morderców skazanych na zagładę Żydów, szmalcowników i szantażystów, tak przedstawiają konsulowie Polaków za granicą w promowanych przez MSZ książkach – monografii – „Inferno of Choices – Poles and the Holocaust” polskojęzycznych tekstów antypolskich historyków. Padają oskarżenia Polaków o współpracę z Niemcami w dokonywaniu eksterminacji ludności żydowskiej. We wszystkich tych publikacjach pomieszczana jest mantra o polskim antysemityzmie, bezwzględności i chciwości przy rabunkach Żydów przeznaczonych przez Niemców na śmierć.
Polacy przedstawiani są jako złodzieje, bandyci, kolaboranci, donosiciele i napadający na Żydów, którym udało się uciec z getta i rabujących ich, przedstawiając się jako działacze Polski Podziemnej.
W publikacjach istnieje zarzut, iż Polacy wykorzystując sytuację stworzoną przez Niemców dokonywali rabunków mienia ludności żydowskiej.
Autorzy, w tym Grzegorz Berendt przedstawiają w złym świetle księży katolickich rzekomo okradających Żydów, którzy powierzali im na przechowanie swoje mienie, a nawet całe majątki, nie zwracając im depozytów.
Autorzy oskarżają nawet tych Polaków, którzy z narażeniem życia własnego i swych rodzin przechowywali Żydów po strychach, piwnicach czy kurnikach, pomawiając bohaterów o złe warunki bytowe przechowywanych i rzekome głodzenie ich, czerpiąc przy tym niebotyczne zyski.
Autorzy pomawiają polskich chłopów o organizowanie się w celu „polowania” na Żydów, którym udało się zbiec z getta.
„W niektórych wioskowych społecznościach, chłopi organizowali polowania na kryjących się po lasach Żydów. Czynili to z chciwości, gnani do zbrodni przez oczekiwanie łatwego zysku” – pisze autor. W innej publikacji autor stwierdza, iż mordercy Żydów na ziemi kieleckiej to członkowie AK, mordujący na zlecenie swoich dowódców. Autorzy imputują Polakom, chciwość, bezduszność i brak empatii w stosunku do mordowanych Żydów.
Jedna z autorek Barbara Engelking przeprowadziła całe studium poświęcone przyczynom dla których Polacy denuncjowali Żydów. Nie zapomniała przy tym o głównym, jej zdaniem czynniku, antysemityzmie.
Jednym z najważniejszych czynników wpływających na poglądy historyków amerykańskich na temat Polski w czasach II wojny światowej jest to, że większość fakultetów na uniwersytetach, poruszających tematykę Holocaustu, prowadzona jest przez profesorów pochodzenia żydowskiego, którzy w badaniach socjologicznych określili swój stosunek do Polaków jako negatywny.
Gwoli ścisłości – nie wszyscy żydowscy badacze pochwalają trendy panujące w pisarstwie związanym z Holocaustem, a niektórzy nawet popierają prace ukazujące polską historię i stosunki łączące Polaków i Żydów w bardziej stonowanych barwach. Ale niewielu było gotowych, by publicznie krytykować kolegów, gdyż obawiali się gniewu, jaki z pewnością by na nich spadł. Pomimo to genialny amerykański uczony prawdziwy enfant terrible, prof. Norman G. Finkelstein, w swojej książce z 2002 roku „Przedsiębiorstwo Holocaust”, stawił czoło ugruntowanym tezom. Potwierdził, iż żydowscy pisarze dla zysków politycznych i finansowych, jak również po to, by zwiększyć zainteresowanie Izraelem, bezwstydnie wykorzystywali Holocaust. Finkelstein uważa, iż taka postawa splamiła wspomnienia na temat Zagłady.
Istotnie ważne jest oświadczenie Finkelsteina które podał w czasie wywiadu dla czasopisma „Salon”. W owym wywiadzie zaatakował Elie Wiesela, ikonę literatury Holocaustu. Skrytykował go za „wypaczoną” wizję tamtych wydarzeń, po czym dodał: „wiemy tylko o tych zbrodniach, które służą interesom Stanów Zjednoczonych i Izraela, a zapominany o całej reszcie.
Norman Gary Finkelstein (ur. 8 grudnia 1953 w Brooklynie) – amerykański politolog żydowskiego pochodzenia, od 2001 do 2007 profesor De Paul University w Chicago, obecnie niezależny uczony. Specjalizuje się w dziedzinie konfliktu palestyńsko-izraelskiego oraz Holocaustu.
Prof. Finkelstein znany jest przede wszystkim jako autor kontrowersyjnych książek dotyczących ww. tematów.
Jego matka Maryla Husyt Finkelstein córka ortodoksyjnego Żyda dorastała w Warszawie, podczas niemieckiej okupacji przeżyła getto warszawskie oraz obóz koncentracyjny na Majdanku. Jego ojcem był Zacharias Finkelstein, również więzień warszawskiego getta, a następnie obozu zagłady Auschwitz-Birkenau
Do pocztu antypolskich poglądów dołączyły grafomańskie, nie naukowe książki Jana Tomasza Grossa jak np. „Sąsiedzi”, w której pomówił Polaków o mord dokonany na Żydach w Jedwabnem.
„Sąsiedzi” książka – fałsz historyczny, stanowiąca „źródło naukowe” dla b. prezesa IPN (2000 – 2005) Leona Kieresa, Aleksandra Kwaśniewskiego, Bronisława Komorowskiego i niestety dla Konferencji Episkopatu Polski doprowadziła do próśb - modlitw o przebaczenie za mord Żydów jedwabieńskich, rzekomo dokonany przez Polaków. Modlili się w Jedwabnem Kwaśniewski w 2001 roku oraz Komorowski w 2011 roku w towarzystwie trzech rabinów i przedstawiciela Konferencji Episkopatu Polski.
Czy mord 9 tysięcy polskich dzieci w łódzkim getcie nie był Holocaustem?
Tymczasem białostocki oddział IPN w 2003 roku wydał szeroko uzasadnione postanowienie o umorzeniu śledztwa z powodu nie wykrycia sprawców.
http://ipn.gov.pl/wydzial-prasowy/komunikaty/komunikat-dot.-postanowienia-o-umorzeniu-sledztwa-w-sprawie-zabojstwa-obywateli
JEDWABNE – ANTYPOLSKIE OSZUSTWO
W Jedwabnem Laudańskiego gnali gestapowcy – tygodnik „Głos” nr 27 7 lipca 2001
Relacja mieszkańca Jedwabnego, Zygmunta Laudańskiego skazanego w 1949 roku w sfingowanym ubeckim procesie na 12 lat więzienia za zamordowanie Żydów.
"Laudańskiego gnali gestapowcy" - tak zeznała do protokołu, przesłuchiwana przez oficera śledczego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Łomży, Marianna Supraska, mieszkanka Jedwabnego. W 1949 roku Urząd Bezpieczeństwa Publicznego zmontował proces w sprawie rzekomego uczestnictwa polskiej ludności tego miasteczka w znęcaniu się, a następnie zamordowaniu poprzez spalenie w stodole, obywateli polskich pochodzenia żydowskiego.
Dające świadectwo prawdzie zeznania pani Supraskiej i innych osób, które były bezpośrednimi świadkami dramatu Żydów z Jedwabnego, nie miały żadnego wpływu na przebieg wyreżyserowanego procesu.
Ta parodia bolszewickiego „wymiaru sprawiedliwości” miała miejsce 16 i 17 maja 1949 roku przed Sądem Okręgowym w Łomży. W grupie dwudziestu dwóch oskarżonych o udział w rzekomym pogromie Żydów w Jedwabnem znajdowali się również, mieszkający dzisiaj w Piszu bracia Laudańscy.
Obaj - Jerzy i Zygmunt - zostali skazani na wieloletnie więzienie. Młodszy Jerzy został skazany na 15 lat, starszy Zygmunt na 12 lat. Zygmunt Laudański, który pomimo swych 82 lat i dolegliwości żołądkowych, pamiątce po skopaniu go przez funkcjonariuszy łomżyńskiego UB, trzyma się dość krzepko i dysponuje znakomitą pamięcią, zgodził się zrelacjonować swoje przeżycia z tego okresu.
Zanim przejdę do relacji Zygmunta Laudańskiego, odniosę się pokrótce do agresywnie nagłaśnianej przez niektóre środowiska żydowskie książki Jana Tomasza Grossa "Sąsiedzi".
W 2000 roku Gross powielił w tym antypolskim paszkwilu ubeckie kłamstwa oraz tendencyjną i mało wiarygodną relację niejakiego Wasersztajna, żydowskiego oficera UB, którego z jedwabieńskiego pogromu uratowali Polacy.
Jadwiga Wąsowska-Kordas, bezpośredni świadek przemarszu Żydów przez miasteczko do stodoły, miejsca ich kaźni, o "rewelacjach" Wasersztajna, który wtedy nazywał się Stasiek Całka, mówi krótko:
"...ten swołocki duch bezczelnie kłamie, nikt z Żydów nie był skaleczony ani porżnięty, ani bez głowy, nikt z Polaków nie rozcinał Żydom brzuchów nad sadzawką. W pobliżu stodoły nie było żadnej sadzawki, a w tej pół kilometra dalej, to woda była czyściutka, bo tego samego dnia poiliśmy tam krowy".
Kłamstwa Grossa w kolejnych publikacjach demaskowali i nadal demaskują polscy historycy i publicyści. Wystarczy wspomnieć profesora Tomasza Strzembosza, profesora Jerzego R. Nowaka, Piotra Gontarczyka jak również Andrzeja Reymanna.
Podważając wiarygodność metod badawczych Grossa, poddają w wątpliwość faktografię na której się opierał. Nie sposób w jednym artykule prasowym zawrzeć wszystko, co wynika z obszernej dokumentacji i materiałów źródłowych zgromadzonych przez powoływanych historyków i dziennikarzy. Można jednak, zadać kłam oszczerstwom autora "Sąsiadów" i tym samym powstrzymać jego zapędy szkalujące naród polski.
Ksiądz Edward Orłowski, obecny proboszcz Jedwabnego udowodnił, że jego poprzednik z czasów sowieckiej okupacji, rozstrzelany przez bolszewików ksiądz Szumowski nie mógł 10 lipca 1941 roku stojąc w bramie jednego z domów na trasie przemarszu Żydów na spalenie, wołać do swych rodaków:
"Polacy, nie niszczcie Żydów, nie róbcie tego, Niemcy to za was zrobią". Podnieść księdza z grobu nie mógł nikt, nawet Gross, ponieważ tego duchownego już od pół roku nie było wówczas wśród żywych. Ksiądz Szumowski, aresztowany rok wcześniej jako "rukowoditiel kontrrewolucjonno-powstańczeskoj organizacji, kotoraja stawiła swojej celju podgotowku woorużennogo wosstanja protiw sowietskoj własti", został stracony w styczniu 1941 roku.
Potwierdzeniem tego jest kopia odpowiedzi Konsulatu Białoruskiego w Białymstoku z 26 października 1994 roku, jaka znajduje się w posiadaniu ks. Orłowskiego.
Dokument ten, jak również przytoczone poniżej fakty spisane z relacji Zygmunta Laudańskiego, jako jedne z wielu są niepodważalnymi dowodami kłamstw Grossa.
W świetle cząstkowych ustaleń podczas niedokończonej ekshumacji na miejscu zbrodni, prysły wszystkie mity i kłamstwa Grossa. Prysł mit o 1600 zamordowanych, a znalezione złote monety i obrączki oraz łuski i kule produkcji niemieckiej są dowodem na to, iż nie było rabunku ofiar po ich zabiciu i na miejscu zbrodni byli Niemcy, którzy strzelali do ofiar.
W sierpniu 1939 roku dziewiętnastoletni Zygmunt Laudański otrzymał kartę powołania do wojska. Nie sądzone mu było jednak walczyć z bronią w ręku. Jako fachowiec-murarz, wraz ze swoim ojcem mistrzem murarskim Czesławem Laudańskim, został skierowany do prac wykończeniowych systemu betonowych umocnień pod Wizną - tych samych, na których wyszczerbił sobie zęby pancerny korpus Guderiana, a ich bohaterscy obrońcy, jak legendarny już dzisiaj kapitan Raginis, woleli zginąć niż się poddać .
Kiedy Niemcy zbliżali się do Wizny, wszyscy pracownicy cywilni otrzymali rozkaz ewakuowania się do Baranowicz. Stamtąd do Sarn, a następnie do Kowla. Dalej nie było już gdzie uciekać. Kowel zajęty był przez Sowietów, a okupantom walnie pomagała żydowska milicja.
Wyposażona w karabiny i oznaki władzy, jakimi były czerwone opaski na rękawach, nadzorowała polskich jeńców wojennych, których zapędzono do zasypywania rowów przeciwlotniczych.
Żydzi naigrawali się z polskich oficerów, twierdząc, że "ich pańska Polska" już się skończyła.
We Lwowie pokazały się na murach miasta napisy:
„Chcieliście Polski bez Żydów, macie Żydów bez Polski”
Jednemu z podporuczników Laudańscy użyczyli cywilnego ubrania, które pomogło mu w ucieczce. Oni sami też nie mieli czego tutaj szukać. Teraz już w czwórkę, bo na szlaku wojennej tułaczki ojciec i syn spotkali dwóch pozostałych braci (Jerzego i Kazimierza), postanowili wracać do Jedwabnego.
Powrót ułatwiały posiadane rowery. Zbliżając się do rodzinnej miejscowości, bracia postanowili pomóc okolicznym rolnikom w wykopkach. W zamian, tytułem zapłaty, otrzymali kilka worków ziemniaków na zimę. Kiedy dotarli do domu, poraziła ich wieść o aresztowaniu ojca.
Czesław Laudański, znany i ceniony w Jedwabnem mistrz sztuki murarskiej, był jednym z wielu inicjatorów budowy kościoła parafialnego w tej miejscowości. Kiedy w 1926 roku wkopano pod budowę przyszłej świątyni kamień węgielny, świeccy i duchowni uczestnicy ceremonii pozowali do zdjęcia. Po latach ta właśnie fotografia była dla NKWD wystarczającym dowodem "nieprawomyślności" ojca.
Według Sowietów "komitywa" z duchowieństwem znaczyła tyle samo co antykomunizm, a to dawało przepustkę na deportację, albo na tamten świat.
Bracia dalecy byli od posądzania kogokolwiek o zadenuncjowanie ich ojca. Równie dobrze mogli to zrobić komunizujący Żydzi, jak i uważający się za komunistów czterej bracia Krystowczykowie.
Póki co postanowili się ukrywać, bo znając bolszewickie metody byli przekonani, że po ojcu przyjdzie czas i na nich. Najstarszy, Kazimierz, udał się pod Ostrów Mazowiecką, gdzie zamieszkał w miejscowości Poręba.
Jerzy i Zygmunt ukrywali się przez pół roku; rzadko nocowali w domu - najczęściej u znajomych gospodarzy, w stogach, w stodołach, na strychach.
Laudańscy nie mieli wrogów wśród rodaków i wśród znacznej części społeczności żydowskiej - w większości apolitycznej, zajmującej się handlem i rzemiosłem. Nic ich nie różniło, a pojęcie antysemityzmu było im obce. Nawet próba wejścia Laudańskich na miejscowy rynek odzieżowy, gdzie początkowo wcale nieźle im się wiodło, nie pozostawiła urazów ani niechęci. Handlowali, póki żydowscy kupcy dumpingiem nie zmusili ich do zwinięcia interesu. Nie zdołało to jednak zantagonizować sąsiadów.
W międzyczasie Zygmunt postanowił drogą legalną starać się o zwolnienie ojca. Podanie do okupacyjnych władz sowieckich z prośbą o zwolnienie podpisało wielu mieszkańców Jedwabnego, w tym również jedwabnieńscy Żydzi.
Dotychczasowe starania nie dawały rezultatów, a ciągłe ukrywania dawało się już we znaki, więc Zygmunt postanowił posłużyć się fortelem...
Jedną z form sowieckiej indoktrynacji na terenach okupowanych było rozdawanie Polakom tłumaczonej na język polski sowieckiej Konstytucji. Jeden z konstytucyjnych artykułów głosił, że nikt nie może odpowiadać i być pociągnięty do odpowiedzialności karnej za kogoś.
To postanowił wykorzystać Zygmunt Laudański. W piśmie skierowanym do Stalina i Kalinina pytał jak to jest, że on z powodu aresztowania ojca musi się ukrywać. Zmusza go do tego postępowanie miejscowych władz, dla których jest przestępcą. Chce zatem wiedzieć, czy kłamie sowiecka Konstytucja, czy też niewłaściwie wprowadzają ją w życie sowieccy urzędnicy.
Wykombinował, że atutem listu będzie miejsce nadania: małe polskie miasteczko okupowane przez Sowietów, z którego nikt nigdy do Moskwy nie pisał i prawdopodobnie nigdy nie napisze. To może kogoś zainteresować. Faktycznie zainteresowało. Odpowiedź przyszła na adres nieobecnego kolegi, który - za jego zgodą rzecz jasna - przezornie podał. Poinformowano Laudańskiego, że urząd Prokuratora Generalnego Związku Sowieckiego zainteresował się jego sprawą i zażądał od podległych mu organów stosownych wyjaśnień.Posiadając taką decyzję Zygmunt powrócił do domu.
Na razie nikt go nie niepokoił. Chcąc pomóc ojcu w utrzymaniu się przy życiu w łomżyńskim więzieniu trzeba było sukcesywnie dostarczać tam paczki żywnościowe. Każde wysłanie paczki wymagało zgody miejscowego naczelnika NKWD. Z koniecznym w takich przypadkach "zajawlenjem" udał się Zygmunt wprost do najważniejszego enkawudzisty w Jedwabnem.
Ten nie omieszkał wyrazić swego zadowolenia z nieoczekiwanego spotkania. Oni również mieli pismo z Moskwy. Szukali Zygmunta, aby wykazać się przed zwierzchnością. Od tej pory mógł się już nie ukrywać. Co więcej, jedwabnieńskie NKWD uważało go w pewnym sensie za "swego człowieka" i próbowało go wciągnąć do współpracy. Sowietom dawał się już we znaki polski ruch oporu. Ponosili straty. W potyczce z polską partyzantką zginął poprzedni naczelnik NKWD w Jedwabnem, niejaki Szewieliow.
Sowiecka akcja odwetowa zakończyła się częściowym powodzeniem. W jednej z leśniczówek osaczyli polski oddział. Wśród zabitych była również Jadwiga Laudańska, stryjenka Zygmunta. Pokrewieństwo to było dla niego realnym zagrożeniem. Uwolnił się od podejrzeń o współpracę z ruchem oporu twierdząc, że gdyby był w kontakcie z partyzantami, nie przyszedłby tutaj, aby się ujawnić.
Zdawał sobie jednak sprawę, żeprzyjmując jego wyjaśnienia NKWD miało wobec niego określone zamiary. Tak też było. Polecono mu utrzymywanie stałych kontaktów z miejscową "czerezwyczajką" i donoszenie o każdym obcym pojawiającym się w mieście. Wiedział, że jest inwigilowany. Pozostawało robić dobrą minę do złej gry albo rżnąć przysłowiowego głupa.
Podjął pracę w miejscowym MTS (maszino-traktornoj stancji), gdzie pracował aż do wejścia Niemców. Dorabiał murarką. Młodszy brat Jerzy terminował u szewca w warsztacie stryja Konstantego. Ojciec nadal przebywał w więzieniu. Żyli ciągłą nadzieją na jego uwolnienie, chociaż widoki na to były raczej mizerne.
Ani Jerzy, ani Zygmunt, z racji powiązań stryjostwa z ruchem oporu, nie mogli zanadto się "wychylać". Pozostawało najważniejsze - przeżyć, uniknąć wywózki w głąb Rosji i nie dać się aresztować.
Przemyśliwali o ucieczce za kordon, do Generalnej Guberni, do najstarszego Kazimierza. Ale uciekając skazaliby matkę na więzienie, zaś ojca na śmierć, a tego nie mogli zrobić. Żyli więc nadal w sowieckiej "szczęśliwości".
Tak jak im nakazywano, brali udział w świętowaniu "prazdnikow": "pierwomajskowo" i "oktiabrskowo". Tak jak im nakazywano, nosili transparenty, szturmówki i portrety sowieckich przywódców. Zygmunt z młodzieńczą tendencją do "zgrywy" łapał przeważnie za portret Stalina, co w połączeniu z odpowiednią mimiką i puszczaniem oka do zaufanych kolegów zapewniało wcale dobrą zabawę. Nie przewidział, że po latach Agnieszka Arnold kręcąc o nim film wykorzysta ten moment kreując go na "bolszewickiego bandytę".
Kiedy 22 czerwca 1941 roku do Jedwabnego wkroczyli Niemcy, Laudańscy cieszyli się jak wszyscy. Ale nie z powodu "wyzwolicieli". Powodem radości był fakt wojny między dwoma odwiecznymi wrogami. Wierzyli, że tak jak z pierwszej wojny światowej, tak i teraz Polska narodzi się z tej pożogi wolna i odrodzona.
Niemców nikt kwiatami nie witał. Raczej trzeba się było mieć na baczności, bo żartów z nimi nie było. Jeżeli nie strzelali, to brutalnie bili. Buta "rasy panów" już na samym początku niejednemu dała się we znaki.
Powrócił do domu ojciec - Niemcy po zajęciu Łomży wypuścili wszystkich sowieckich więźniów. Znajomi przywieźli go do domu ślepego i bez władzy w nogach. Jeszcze trochę, a skosiłaby go bolszewicka kostucha.
Wrócili również ci, którzy dotychczas ukrywali się przed Sowietami. Szukali winnych poniewierki i aresztowań - przeważnie tych z żydowskiej milicji. Na próżno, bo wszyscy zwiali z wycofującą się Armią Czerwoną. Niemcy rozstrzelali dwóch braci Wiśniewskich, którzy jako konfidenci NKWD denuncjowali osoby współpracujące z polskim ruchem oporu.
W obawie przed samosądem schronili się na posterunku żandarmerii niemieckiej. Niemcy po krótkim śledztwie zlikwidowali ich.
Pod ścianę postawili także Czesława Kurpiewskiego, który służył w ruskiej milicji. Tego ostatniego, jak głosiła plotka, najpierw stłukła stara Stryjkowska. Jeżeli tak było, to Kurpiewskiemu na pewno lanie się należało. Był wyjątkową kanalią.
O pogromach nie było słychać. Laudańscy rzadko chodzili do miasta. Opiekowali się ojcem.
Postanowili nie dać go śmierci.
Do ich domku przy ulicy Przytulskiej docierały różne wieści, jednak o jakichś masowych wystąpieniach ludności polskiej przeciwko Żydom nie słyszeli. To było nie do pomyślenia w obecności żandarmerii niemieckiej, która za wszelką samowolę stosowała tylko jedną karę - karę śmierci.
Jednymi z pierwszych zarządzeń nowego okupanta były te o oddawaniu broni i radioodbiorników oraz o ukrywaniu się Żydów. Za ukrywanie Żyda groziła śmierć, natomiast oni sami, gdziekolwiek by się ukrywali, mieli natychmiast powrócić do swych siedzib.
Pamiętnego dnia 10 lipca 1941 roku Zygmunt Laudański od rana przebywał w domu. Około południa do domu Laudańskich przyszedł człowiek z poleceniem od burmistrza, aby Zygmunt natychmiast stawił się w "Astorii". Był to nie istniejący już dzisiaj budynek usytuowany na rynku, gdzie mieszkał i urzędował burmistrz Karolak, renegat i zdrajca, który podpisał "folkslistę". Zygmunt jako murarz miał zgłosić się do naprawy kuchni.
Po drodze postanowił zajść na Stary Rynek do swej narzeczonej Anny i przy okazji odebrać swoje spodnie od mieszkającego po sąsiedzku żydowskiego krawca. Na Starym Rynku spotkał burmistrza Karolaka w towarzystwie umundurowanych Niemców, którzy wyganiali mieszkających w pobliżu Żydów z poleceniem aby udali się na rynek - ten właściwy, zwany Dużym albo Nowym Rynkiem.
Traf chciał, że krawiec, który naprawiał Zygmuntowi spodnie, zobaczył go przez okno i wyszedł z domu, chcąc mu je wręczyć. Nie pozwolił na to Karolak, który rugając Laudańskiego za opieszałość, popędzając i jego i krawca oraz wypędzonych w międzyczasie ze swych domów Żydów, spodnie polecił oddać matce Anny, narzeczonej Zygmunta.
Idąc z Żydami na Duży Rynek w asyście burmistrza i umundurowanych Niemców, był widziany między innymi przez wspomnianą na samym początku Mariannę Supraską. Osiem lat później korzystne dla niego zeznania tej kobiety zostały całkowicie zignorowane przez łomżyńskie UB, gdy "na siłę" (w przenośni i dosłownie) szukano winnych rzekomego pogromu.
Po wejściu na rynek zauważył grupy Żydów - kobiety, dzieci i mężczyzn - pielących trawę wyrastającą spomiędzy kocich łbów. Po wejściu do mieszkania burmistrza zastał żonę Karolaka, która poskarżyła się, że uszkodzona kuchnia nie pozwala jej zagotować wody na herbatę.
- „Niemców się najechało” i mąż chce ich zaprosić na posiłek - mówiła.
Poprosiła Zygmunta o szybką naprawę. Po uporaniu się z kuchnią pani burmistrzowej postanowił jak najszybciej wracać do domu. Na rynku było coraz tłoczniej, przybywało spędzanych przez Niemców Żydów. Udał się w kierunku Starego Rynku, tam gdzie mieszkała Anna, jego narzeczona.
Zawrócił go stojący w przejściu uzbrojony Niemiec. Krótkie "zurueck" wykluczało wszelką dyskusję. To samo spotkało go przy wylocie na Wiznę, jak również przy dojściu do ulicy Łomżyńskiej i Przestrzelskiej. Próbował dostać się na teren żydowskiej bożnicy - tam też nie został wpuszczony.
Niemcy w dalszym ciągu zganiali Żydów na rynek - sami lub przy pomocy zmuszanych do tego Polaków, którzy później, tak jak Stanisław Zejer, rolnik z Jedwabnego, stali się ofiarami ubeckiego "procesu" i zapłacili cenę najwyższą - własne życie.
Przy posterunku żandarmerii pełno Niemców i... właściwie jedyna droga wydostania się z matni. Zygmunt idzie w tym kierunku. Przejściem przy budynku wchodzi na teren żandarmskiej posesji, a stamtąd tylko krok do ulicy 11 Listopada. Wydostał się na ulicę idąc w kierunku cmentarza katolickiego, skąd obok domu Borawskich, polami dostał się do swojego domu.
Będąc już w domu, za jakiś czas zauważył, jak z miejsca gdzie znajdował się kirkut i stodoła Śleszyńskiego buchnął w górę kłąb dymu. Nie wiedział jeszcze co się stało. Tego dnia już z domu nie wychodził. Został przy chorym ojcu.
Martwił się o młodszego brata. Będąc świadkiem niemieckiej nagonki na żydowską ludność miasteczka oraz znając brutalność i bezceremonialność "nadludzi" w stosunku do Polaków i do Żydów, obawiał się, aby Jurkowi coś się nie stało.
W tym czasie najmłodszy, podobnie jak kilkunastu innych polskich mieszkańców miasteczka, pod nadzorem gestapowców i żandarmów zagoniony został do konwojowania Żydów na rynek. O "udziale" Jerzego Laudańskiego w rzekomym pogromie, tak zeznawał w 1949 roku wspomniany wyżej Stanisław Zejer:
"...widziałem Jerzego Laudańskiego, jak szedł za Żydami jak pędzili ich na rynek, za Laudańskim szli gestapowcy. Ze współoskarżonych więcej nikogo nie widziałem. Żydów tych prowadziło gestapo i oni ich bili".
Takich zeznań żydowscy oficerowie ówczesnego Urzędu Bezpieczeństwa nie brali pod uwagę. Do ich obowiązków należało przecież "udowodnić" winę podejrzanym gojom.
Po spaleniu stodoły Niemcy wydali zarządzenie, aby Żydzi, którzy uniknęli śmierci i ukrywają się, zgłosili się do wyjazdu do getta w Łomży - tam będą mogli "spokojnie żyć i pracować". Zgłosiło się ich dość sporo. Do czasu wyjazdu do łomżyńskiego getta, przebywali krótko w getcie jedwabnieńskim, które Niemcy naprędce zorganizowali naprzeciwko Starego Rynku. Istniało niedługo i służyło jedynie doraźnym potrzebom na czas masowego mordowania Żydów w ramach akcji "Einsatz Reinhard", jaka trwała na terenach zdobytych przez Niemców po 22 czerwca 1941 r.
W tym czasie wróciła też do swego domu w Jedwabnem Żydówka Ibram, która według Szmula Wasersztajna - koronnego świadka Jana T. Grossa - miała być zgwałcona i zamordowana przez Mierzejewskiego, u którego się ukrywała. Ibram została wzięta przez żandarmów na posterunek, gdzie usługiwała i pomagała w kuchni.
Niemcy polecili miejscowemu szewcowi Konstantemu Laudańskiemu, stryjowi Zygmunta i Jerzego, aby naprawiał im buty. Buty te odnosił na posterunek szewski terminator Jerzy Laudański, którego żandarmi zatrudnili również do czyszczenia obuwia. Musiał, chcąc nie chcąc, pucować je do połysku. Odmowa nie wchodziła w grę, stąd częste wizyty chłopaka w siedzibie jedwabnieńskiej żandarmerii.
I to także posłużyło później ubeckim oprawcom do wymuszenia na nim przyznania się do współpracy z władzami państwa niemieckiego, co pozwalało na oskarżenie z tzw. dekretu sierpniowego (z sierpnia 1944 roku).
Zygmunt początkowo miał zamiar wykorzystać "wizyty" brata na posterunku żandarmerii. Zdawał sobie sprawę, że Niemcy przejmując dokumenty po uciekającym w panice NKWD, mogli znaleźć również odpowiedź na list, jaki w sprawie ojca i swojej pisał do Moskwy.
Odnalezienie przez Niemców tego dokumentu oznaczało dla niego wyrok śmierci. Ale czyszcząc buty żandarmom, Jerzy nie miał praktycznie żadnych możliwości dotarcia do jakichkolwiek dokumentów, dlatego też zamysł ten został poniechany.
Stosowana przez Niemców odpowiedzialność zbiorowa uczyła przezorności: dla uniknięcia ewentualnych represji uradzono wysłać Jerzego do Poręby pod Ostrów Mazowiecką, gdzie mieszkał najstarszy brat, Kazimierz. Zygmunt musiał pozostać z chorym ojcem i matką; ktoś musiał zapewnić im opiekę i utrzymanie. Okazało się, że Jerzy wpadł z deszczu pod rynnę. Został złapany w ulicznej łapance i trzy lata przesiedział w hitlerowskich kacetach Auschwitz-Birkenau, Gross Rosen i Oranienburg. Po wojnie odsiedział jeszcze osiem z piętnastu lat, jakimi obdarowało go UB.
Ponowne przyjście Rosjan do Jedwabnego w 1944 roku zaznaczyło się w pamięci Zygmunta Laudańskiego. Aresztował go Krystowczyk (też Zygmunt, jeden z braci Krystowczyków, którzy w czerwcu 1941 roku uciekli wraz z Armią Czerwoną a teraz z nią powrócili), wróciła też sprawa zabójstwa Szewieliowa - naczelnika NKWD z Jedwabnego. Przypomniano też Zygmuntowi udział jego krewnych w antysowieckiej partyzantce.
Wiedział, że to nie przelewki. Takie postawienie sprawy mogło się skończyć tragicznie. Zaczął "pogrywać" nieaktualnym już listem do Stalina i Kalinina. Ale gdy dodał, że z poprzednim naczelnikiem był w "zmowie" właśnie po to, by ująć zabójcę Szewieliowa, poskutkowało. Udało mu się jeszcze wyciągnąć z posterunku milicji Nacewicza, którego niesłusznie posądzano o zabójstwo czerwonoarmisty w czerwcu 1941 roku.
Niestety Śleszyńskiego, właściciela stodoły, w której spalono Żydów, nie udało mu się wydostać. Chociaż Zygmunta wypuszczono, nie dane mu było długo cieszyć się wolnością.
Wkrótce do Jedwabnego zjechało UB. Nabrali ludzi na samochody i zawieźli do Łomży. Tam tak zaczęli ich tłuc, że podpisywali co tylko bijący chcieli. Sielawina i Kalinowska, które nie umiały pisać ani czytać, "podpisywały" krzyżykami wszystkie protokoły, które im podsuwano. Niebrzydowskiego, który za pierwszej okupacji sowieckiej pracował w MTS, zaczęli tłuc w pięty, żeby podpisał, że widział Laudańskich przy pędzeniu i paleniu Żydów w stodole. Chłop nie wytrzymał i podpisał. Przez długi czas nie mógł chodzić.
Wreszcie przyszedł czas i na Zygmunta. Przesłuchania odbywały się według schematu: zaciemniony pokój, śledczy za biurkiem i ciągle te same pytania - kogo widział przy mordowaniu Żydów?
Próbował uczciwie wyjaśniać, że przy tym nie był i nikogo nie mógł widzieć. Wtedy śledczy naciskał przycisk na biurku, gasło światło, a z sąsiedniego pomieszczenia wpadało trzech rosłych ubowców. Jedno uderzenie wystarczało, by leżał na podłodze. Leżącego kopali, gdzie popadło: po głowie, brzuchu, nerkach - nie wybierali. Gdy starał się osłaniać głowę - dostawał w genitalia („sposób” „Krwawej Luny” – Julii Brystygier płk NKWD), gdy je chronił - kopali w głowę, gdy mdlał - cucili wodą i znów bili. Po takiej "obróbce" mówił właściwie wszystko co chcieli. Starał się jednak podawać nazwiska tych, którzy byli poza zasięgiem UB albo nie żyli.
Na początek wymienił Karolaka, niemieckiego burmistrza w Jedwabnem - wyśmiali go. Podał nazwisko Kalinowskiego i Kurzeniowskiego, bo doszły go słuchy, że nie żyją. Zmusili go do wymienienia nazwiska Mariana Żyluka, jednak później został on przed sądem uniewinniony .Przy podpisywaniu protokołu śledczy dopisał, że w czasie przesłuchania nie stosowano przymusu fizycznego.
Laudański gwałtownie zaprotestował. Śledczy nie ponaglał. Znów nacisnął przycisk na biurku, znów zgasło światło i wpadło trzech ubeckich opryszków. Cios w głowę, podłoga, kopy ubeckimi butami, ból, utrata świadomości. Nie chciał umierać w katuszach, jakie zadawali mu żydowscy oficerowie UB. Liczył, że przed niezawisłym sądem dojdzie prawdy i sprawiedliwości.
Sędziemu poskarżył się już w pierwszym dniu procesu. Opowiedział jak go bito, jak wymuszano zeznania i dyktowano co ma powiedzieć.
"Niezawisły" sąd ze zrozumieniem wysłuchał podsądnego, po czym zwracając się bezpośrednio do Zygmunta sędzia zapytał, czy dysponuje on... zaświadczeniem lekarskim potwierdzającym doznane urazy.
W czasie procesu nie zeznawał żaden obiektywny świadek. O tym, że Marianna Supraska zeznała w śledztwie, że Laudańskiego gestapowcy gnali razem z Żydami, dowiedział się z publikacji profesora Tomasza Strzembosza w "Rzeczpospolitej" z 31 marca 2001 roku.
Na sali sądowej ze zdumieniem oglądał zeznających. Henryk Krystowczyk, jeden ze wspomnianych czterech braci, zeznał że na czas pogromu wrócił akurat z Wołkowyska i ukrywając się u swego stryjecznego brata Wacława przy ulicy Przestrzelskiej, widział przez dziurę w dachu, jak Zygmunt wraz ze swym ojcem Czesławem Laudańskim pędzili Żydów "piaszczystym gościńcem" do stodoły Śleszyńskiego.
W dokładnym rozpoznaniu Laudańskich nie przeszkadzała mu ani dwustumetrowa odległość, ani rosnące na tej przestrzeni drzewa i zarośla, które - jak to w lipcu bywa - pokryte były obfitym listowiem. Jak rozpoznał Czesława Laudańskiego, ojca Zygmunta, który w tym czasie z niedowładem nóg leżał w łóżku? Pozostało to jego tajemnicą... jak również sądu, który tym bredniom dał wiarę.
Zaprzeczenia na nic się nie zdały. Sensownych wyjaśnień, jak chociażby Wacława Krystowczyka, stryjecznego brata świadka i jednocześnie właściciela domu, z którego jakoby wspólnie mieli widzieć Laudańskich, sąd nie brał pod uwagę. Wacław Krystowczyk zdecydowanie zaprzeczył obecności Henryka w swoim domu, jak również wykluczył możliwość ukrywania się tam brata bez wiedzy gospodarza. Dementował tym samym kłamstwo o wspólnej obserwacji przez dziurę w dachu.
Sądowa fikcja w Łomży była mydleniem oczu opinii społecznej. Wyrok na Zygmunta i innych oskarżonych wydano na długo przed procesem.
Klamka zapadła i za Zygmuntem na długo zamknęły się drzwi więzienia, najpierw w Ostrołęce, później w Goleniowie, Strzelcach Opolskich i na koniec w warszawskim Mokotowie.
Nie tracił nadziei. Pisał zażalenia i skargi. Było o co walczyć, w domu czekała żona i dzieci.
Jednego z wizytujących inspektorów próbował złapać na wypróbowany fortel - "współpracę" z NKWD za „pierwszych” Sowietów. Kazano mu to opisać. Tej "taktycznej zagrywki" Zygmunt wstydzi się do dziś.
Fortel nie tylko, że się nie udał, ale okazał się fatalny w skutkach a Gross to znalazł i nagłośnił, że największy mordujący Żydów bandyta pracował dla NKWD. Takich kąsków Gross nie przepuszczał: nic nie przeszkodziło mu nazwać mordercą Bogu ducha winnego kalekę, jednonogiego sąsiada Laudańskich, starego Sielawę. W swych oszczerczych zapędach nie znał żadnej miary.
Po śmierci Stalina zaczęto jakby uważniej słuchać zażaleń Zygmunta. Na początku 1955 roku poszedł na całość: wyjawił wizytującemu inspektorowi wszystko - łącznie ze śmiercią Szewieliowa i stryjenką Jadwigą, która poległa w walce z sowieckim okupantem. Nie omieszkał wspomnieć o podejrzeniach ciążących na nim w związku z tymi faktami. Powiedział też o zamordowanym w celi mokotowskiego więzienia współwięźniu Antonim Karasiu. Wyraził obawy o swoje życie.
Wizytator kazał mu wszystko opisać, ostrzegając że jedna drobna nieścisłość w jego życiorysie obróci w niwecz starania o przedterminowe uwolnienie.
Na odpowiedź czekał trzy miesiące. Upragnioną wolność ujrzał 4 kwietnia 1955 roku. Otrzymał zwolnienie warunkowe. Brat Jerzy wyszedł na wolność odsiedziawszy osiem lat. Zaczęli od nowa układać sobie życie. Zabliźniały się rany, blakły wspomnienia.
Osiedlili się w Piszu, gdzie znaleźli pracę, dom i spokój... do chwili, gdy Gross rozpoczął światową akcję obrzucania błotem nie tylko Laudańskich i mieszkańców Jedwabnego, ale całej Polski i wszystkich Polaków.
A jeżeli antypolski J.T. Gross „filozof prawa” zechce w dalszym ciągu powoływać się na Laudańskiego, czy Karolaka jako polskich rzezimiechów mordujących obywateli polskich pochodzenia żydowskiego przez spalenie ich w stodole, lub mordowaniu w niewyjaśnionych okolicznościach, skazanych przez „bohaterskich” sędziów i śledztw „ niezależnych prokuratorów” typu Stefana Michnika, czy Heleny Wolińskiej – morderców sądowych, to niech się zrzeknie uprawiania kłamliwego zawodu „filozofa prawa” typu Komisji Burdenki, lub MAK Tatiany Anodiny.
Białostocki Oddział Instytutu Pamięci Narodowej wydał Postanowienie o umorzeniu postępowania przygotowawczego z powodu nie wykrycia sprawców.
http://ipn.gov.pl/wydzial-prasowy/komunikaty/komunikat-dot.-postanowienia-o-umorzeniu-sledztwa-w-sprawie-zabojstwa-obywateli
Jednakże polscy prezydenci Kwaśniewski i Komorowski urządzają doroczną hańbę pod nazwą „przeprosiny Żydów za Jedwabne” w towarzystwie trzech rabinów i przedstawiciela Konferencji Episkopatu Polski.
W tym kontekście wizyta wysłannika Putina konfidenta GRU Cyryla I złożona w Warszawie jako spełnione zaproszenie Konferencji Episkopatu Polski w osobie abp Józefa Michalika w symbolu „znak pojednania” sowiecko – polskiego budzi wielkie niepokoje.
Aleksander Szumański
Literatura, źródła:
WIESŁAW WIELOPOLSKI
redaktor naczelny
miesięcznika
"Wiadomości Piskie"
Wiesław Wielopolski, Tygodnik Głos NR 27 (884) 7 lipca 2001 za Wiadomości Piskie, 2001-07-07
powrot
„Jedwabne antypolskie oszustwo” http://niepoprawni.pl/blog/2171/jedwabne-antypolskie-oszustwo
Tekst skrócony ukazał się w „Warszawskiej Gazecie” 25 października 2012 r.
Aleksander Szumański
- aleksander szumanski - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
Etykietowanie:
napisz pierwszy komentarz