„A na drzewach zamiast liści….”
czyli s***nie w banie i tak już zostanie.
Przychodzą takie nieraz momenty w życiu, że człowiek traci wiarę i nadzieję. Że, gdy się rano obudzi, wstanie, umyje, ubierze, zje śniadanie… i włączy telewizor, radio lub komputer, to się dowie…, że jest już po przełomie. Przesileniu. Że racje, w które on silnie wierzył i którym ufał, wzięły górę. Że znieprawienie i zaprzaństwo gdzieś tam sobie precz poszło i nastał czas, w którym krzywdy zostały nazwane, rozliczone, ukarane…. Że jakieś siły złe, nieczyste, haniebne i plugawe zostały pokonane. Że swojemu dziecku i wnukom będzie mógł godnie i śmiało spojrzeć głęboko w oczy a nie uciekać w popłochu wzrokiem z poczuciem jakiegoś wstydu, zażenowania i… kompromitacji. Że teraz właśnie, gdy nazwano zło złem a dobro dobrem, to dopiero wtedy będzie można zacząć budować jakąś nową rzeczywistość. Że winni zbrodniom usłyszeli „winny”. Że….
Tak sobie nieraz właśnie człowiek o tym wszystkim myśli i codziennie uświadamia sobie swoją dziecięcą naiwność. Bo też na przykład teraz, gdy od tygodnia trwają wice w związku ze śmiercią i pochówkiem sowieckiego namiestnika, to człowiekowi ciągle w uszach dzwoni to „A na drzewach zamiast liści….” I co? I nico. Bo nawet Kościół zachował się politycznie poprawnie, czyli po linii i na bazie…. Że o państwowych władzach, to już nie ma co mówić, one stoją tam, gdzie dawniej stało…. Gdzieś tam ledwie co dało się usłyszeć anemiczne głosy protestu jakichś Bardzo Ważnych Ludzi, może kilkaset, może tysiąc bądź dwa tysiące sobie pokrzyczało, pogwizdało, pobuczało…. I dalej nico. Weekend przyszedł… trzeba pomyśleć o chabaninie na grilla, a tak w ogóle, to… ciepła woda w kranie leci… a wieczorem w telewizorniach poleci stany zgrany schemat – Ten zabłąkany może Konrad Wallenrod, postać dramatyczna, sama kiedyś tam skrzywdzona, ale i heroiczna i dalekowzroczna, otoczona w swojej ostatniej drodze przez zbolałych żałobników… Ojciec Kompromisu…, a… na drugim biegunie zdziczała, rozszalała prawica, pewnie rządne krwi pisiory, ekstremiści, wyrostki i zadymiarze…., bo o łysym, osiłku w moro i bejzbolówce, prowokatorze odciąganym przez funkcjonariuszy (?) w skórzanych kurtkach, to się pewnie reżymowe media nie zająknął…. I się pojawią… boleściwe mordy niedolustrowanych lub niezlustrowanych…. Spokojnie, Kaczafiego też w to wkręcą, bo… że szargając pamięć milczał lub że nie potępił „wichrzycieli” i „warchołów”. Wszystko będzie…, stara, sprawdzona urbanowska szkoła demagogii, cynizmu, fałszu, obłudy, hipokryzji i zakłamania, uprawiana przez resortowe dzieci już drugą dekadę…. pod parasolem i za parawanem Właśnie Zmarłego i tego drugiego, co to nie ma tyle krzepy by dojść do sali sądowej a ma siłę na byczenie się na plażach egipskich i na lansowanie się w „zaprzyjaźnionych telewizjach”. Eh… aż się mdło robi i się zbiera na wymioty.
Ale… ale czy przesilenie przyjdzie, bo o tym chyba tu mowa? Cóż, myślę, że próżne to nadzieje. Bo, co? Bo, znowu ruska maszynka „wymiksowała” z urn PiS i – według pewnej byłej poseł – „przypadkowe społeczeństwo” przeszło nad tym do porządku dziennego. Jakiś „Majdan”? A…, tak, to ten od Dody Elektrody, myśli sobie statystyczny elektorat. Zblatowane, zglajszachtowane masy, jak siedziały cicho, tak siedzą dalej…. a kawiarniana opozycja i kawiarniani rewolucjoniści przestawiają sobie te wirtualne dywizje, które jakoby rządzących mają już, już… wywieźć na taczkach. Kandydaci na wodzów „Majdanu” właśnie biegają po butikach i dobrych sklepach w poszukiwaniu dobrych i luksusowych walizek, garniturów, butów, krawatów…, w których pojadą do Brukseli, by jakoby… tam od wewnątrz dokonać tego przewrotu. A i tak, gdzieś tam na boku, gdzie może mniej będzie kamer i aparatów fotograficznych wścibskich papparazzi, ze swoimi „śmiertelnymi” (hihi) wrogami gdzieś tam w jakimś pubie, restauracji, knajpie przy drogim winie lub czymś mocniejszym, będą nabijali się w kułak, jak to wykiwali swoich wyborców… bo mądrość etapu. Żadne wielkie halo przecież każdy powie, bo… bo co to wielkie oj tam, oj tam, wszak ważne, by się pięknie różnić. A „Człowiek Honoru” poszedł już do piachu i się zza grobu rechocze, jak to 38 milionów udało mu się wyrolować. Włącznie z, a może przede wszystkim tych, którzy najgłośniej pokrzykiwali i pokrzykują, że „A na drzewach zamiast liści….”, bo jak zapowiadał, że go Historia rozliczy, to tak się stało. Ale, halo, halo, przecież solennie się zarzekał, że „No, niech mnie tylko spróbują tknąć, to aureolki zaczną spadać.” No, to wszelaki konfidencki płaz mniejszy i większy w lot paniał wskazówki swego pana, bo… taka… mądrość etapu.
I żadnych, to powiedzmy sobie wyraźnie i dokładnie, żadnych to rozliczeń nie będzie, jak ich nie było i nie ma. Żadnego „A na drzewach zamiast liści…”, żadnego „raz sierpem, raz młotem….”, bo… nie ma i nie będzie do tego klimatu. Ilu to musiało tych z tymi aureolkami, no również tych jakoby zacnych (może i nawet po prawej stronie także) właśnie odetchnąć, że Spawacz o nich zabrał tajemnice do grobu? Ilu z nich ma też tę nadzieję, ze drugi generał uczyni tak samo? Bo też, ile to znajomości, przyjaźni, dobrych układów by się załamało i poszło precz, gdyby… się wydało. Że ten zacny pan, któremu całe życie czapkowaliśmy, to się okazał tak naprawdę kanalią, szumowiną, łachudrą…. A może tym zacnym panem, był nasz dziadzio lub stryjek kochany… lub serdeczna ciotka…. Bądź ten odwieczny przyjaciel ze szkoły podstawowej, średniej…, któremu najgłębsze nasze sekrety (w tym i sercowe) żeśmy w konfidencji powierzyli… a czego ślady są w ubeckich szpargałach. Żadne „a na drzewach….” Bo albo się tym łudzimy albo jesteśmy łudzeni…. Ba, nieraz można nawet pogadać z różnymi naszymi znajomymi i/lub sąsiadami, o których wiemy, że są „po naszej stronie”, o tym… „jak to jest”. I momentalniey, z met, nagle się orientujemy, że właśnie czas rozmowy się skończył, każdy ma cos do załatwienia, ważne są sprawunki i „nie mam już czasu”, a tak w ogóle, to „co ja mogę?”, „nie mam na to wpływu”, „”oni nas rozrabiają” i… dalej powtarzanie tego, co się usłyszało w Zacnym Radio lub przeczytało w Zacnej Gazecie.
A bo co? A bo oby wywracać przyszłość swoich dzieci i wnuków oraz ich życie? Przecież tyle kompromisów się po drodze zrobiło, z tyloma rzeczami się pogodzono, tyle razy się dobrą minę do złej gry robiło, że teraz ważna jest ta… nasza mała stabilizacja. Bo za jakie racje iść na barykady, robić rewolty, powstania, „Majdany”…, wywozić szubrawców na taczkach? Skoro i tak ważny jest codzienny kefir do bułki i plasterek sera lub szynkowej. A i tak strach jest dostać od zomowca, pardon policjanta, pałą czy poczuć gaz łzawiący. Co najwyżej oglądając wieczorem Dziennik Telewizyjny, pardon jakieś „Wiadomości” czy jak się to teraz nazywa, do telewizora się krzyknie „złodzieje!”, „mordercy!”, bądź w sklepie lub na ulicy się z sąsiadem (niedolustrowanym lub niezlustrowanym) pogada, że „No, wie pan, jest tak źle, bo to i to….” Żadnego wywożenia na taczkach nie będzie. A młodzi? Mają pokaz fontann, Masy Krytyczne, Openery, luz, blues i zabawa… i bekę z moherów. Nawet śmieciówki i kredytowe chomąto ich nie uwierają. Co najwyżej, to na rzeczywistość to sobie obluzgają w komórce w na portalu społecznościowym lub ćwierkaczu. Żadnego, „A na drzewach zamiast liści…” nie będzie. Wszak Generał to dla młodych to ten odważny, który wziął za mordę mohery….
Polisa bezpieczeństwa czerwonej soldateski leży tam, gdzie nikt jej nie ruszy, bo ktoś w końcu ten Historyczny Kompromis żyrował. Dajcie sobie spokój z tymi wirtualnymi „Majdanami”.
- MoherowyFighter - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz