Nieudana misja Generała (1)
godziemba, pon., 13/01/2014 - 07:32
Objęcie w czerwcu 1947 roku stanowiska prezydenta RP przez Augusta Zaleskiego doprowadziło do długotrwałego kryzysu w środowisku polskiej emigracji powojennej. W latach 1952-1954 gen. Sosnkowski podjął próbę zakończenia tego konfliktu.
Kilka tygodni przed śmiercią prezydent Władysław Raczkiewicz w dniu 27 kwietnia 1947 roku desygnował na swego następcę Augusta Zaleskiego – szefa swej kancelarii cywilnej, nie informując o tym dotychczasowego następcę – przewódcę Polskiej Partii Socjalistycznej oraz premiera Tomasza Arciszewskiego. W myśl postanowień tzw. umowy paryskiej z 30 września 1939 roku zmiana taka musiała zostać podjęta w porozumieniu z premierem oraz poprzedzona konsultacjami ze stronnictwami politycznymi.
Dopiero na trzy dni przed śmiercią w dniu 3 czerwca 1947 roku prezydent Raczkiewicz zarządził ww. konsultacje, których wyniku nie zdążył już poznać. Dwa stronnictwa rządowe: Stronnictwo Narodowe oraz Stronnictwo Pracy opowiedziały się za kandydaturą Augusta Zalewskiego, podczas gdy PPS zdecydowanie było jej przeciwne, podkreślając, iż Raczkiewicz nie mógł zwolnić następcy bez jego zgody, a Arciszewski nigdy nie zrzekł się następstwa . Zalewskiemu wsparcia udzielił także Główny Inspektor Sił Zbrojnych gen. Władysław Anders.
Pomimo tych wątpliwości August Zalewski w dniu 9 czerwca 1947 roku Zaleski został zaprzysiężony jako prezydent RP, a 2 lipca 1947 roku udzielił dymisji Arciszewskiemu, mianując premierem gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego. PPS zdecydowanie odmówiła udziału w nowym rządzie, uznając jednocześnie Zaleskiego za uzurpatora. Polityczny rozłam wśród emigracji stał się faktem.
W ciągu najbliższych lat doszło do stopniowej dekompozycji obozu popierającego prezydenta Zaleskiego. Stronnictwo Narodowe wystąpiło na wiosnę 1949 roku z rządu, przechodząc do zdecydowanej opozycji. W powołanej przez kolejnego premiera Tadeusza Tomaszewskiego Radzie Narodowej główną siłą stanowiła piłsudczykowska Liga Niepodległości Polski, w której czołową rolę odgrywał b. wojewoda śląski Michał Grażyński. Przez cały czas po stronie Zaleskiego stał gen. Anders cieszący się wielkim poważaniem wśród kombatantów Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie.
Równocześnie opozycyjnie nastawione stronnictwa: PPS, SN, część SP oraz powstały w 1945 roku piłsudczykowski Polski Ruch Wolnościowy „Niepodległość i Demokracja” (NID), utworzyły Radę Polityczną. O ile obóz prezydencki, zwany „zamkowym” zdecydowanie stał na stanowisku nienaruszalności postanowień konstytucji kwietniowej, to przedstawiciele partii skupionych w Radzie Politycznej opowiadali się za demokratyzacją stosunków politycznych oraz bardziej elastycznego podejścia do kwestii legalizmu. Ponadto obóz „zamkowy” był za prowadzeniem działalności politycznej wyłącznie w oparciu o własne środki, natomiast stronnictwa Rady Politycznej nie wzdrygały się przed korzystaniem ze źródeł zagranicznych, głównie amerykańskich, co narażało je na pomówienia o agenturalność (patrz tzw. afera Bergu).
Wobec daleko idących rozbieżności kolejne próby mediacji pomiędzy obiema grupami kończyły się fiaskiem. Istnienie dwóch (pomijam środowisko skupione wokół Mikołajczyka, tworzące w Stanach Zjednoczonych Porozumienie Stronnictw Demokratycznych) konkurujących ze sobą środowisk uniemożliwiało prowadzenie skutecznej polityki zagranicznej, która miała być przecież głównym środkiem walki o sprawę polską. Potrzeba jedności stawała się coraz bardziej paląca w miarę podnoszenia się temperatury zimnej wojny. W listopadzie 1952 roku wybory prezydenckie w USA wygrał Dwight Eisenhower opowiadający się za „polityką wyzwolenia”, która miała zastąpić nieskuteczną „politykę powstrzymywania”.
Idealnym kandydatem na mediatora wydawał się być gen. Kazimierz Sosnkowski, pełniący w latach 1943-1944 funkcję Naczelnego Wodza, przebywając od jesieni 1944 roku w Kanadzie. Władze brytyjskie do końca 1949 roku uniemożliwiały Generałowi wyjazd z Kanady, tak więc dopiero po cofnięciu tego zakazu doszło do aktywizacji Sosnkowskiego zwłaszcza na terenie Stanów Zjednoczonych. W trakcie przemówienia na Święcie Niepodległości w Montrealu 12 listopada 1950 roku Generał zwrócił się z apelem: „Doprawdy czas już najwyższy, by nasi politycy partyjni odłożyli zagadnienia wewnętrzne do czasu powrotu do kraju i zajęli się bliżej odpowiedzią na pytanie: jak powrócą i z czym powrócą. A odpowiedź owa na pewno nie zależy od tego, jak się rozsiądą na obczyźnie polskie Pawły i Gawły, lecz od wyniku, jaki łączny wysiłek Polaków potrafi osiągnąć na arenie międzynarodowej”.
Jednocześnie w swych deklaracjach podkreślał, iż „w żadnej fazie polityki mocarstw zachodnich ni wolno nam rezygnować z istoty legalizmu opartego na zewnątrz o ciągłość naszych tytułów prawnych oraz o deklarację rządu Arciszewskiego, który odrzuca pakty jałtańskie i zaprzecza im wszelkich skutków prawnych dla narodu i państwa polskiego”.
Duże wrażenie wywołała jego wizyta w Brazylii latem 1952 roku, w trakcie której wygłosił kilka wykładów w tamtejszym Sztabie Generalnym, gdzie przyjmowano go z honorami należnymi głowie państwa. Pozycję Generała umocniły spotkania z kandydatami w amerykańskich wyborach prezydenckich, odbyte w końcu października 1952 roku. Oba zwaśnione środowiska były przekonane o konieczności podjęcia próby porozumienia, oba też skłonne były zaakceptować jako mediatora b. Naczelnego Wodza. W opinii publicznej Generał był człowiekiem honoru, nie uwikłanym w londyńskie „potępieńcze swary”.
W takich okolicznościach 10 grudnia 1952 gen. Kazimierz Sosnkowski przybył do Londynu. W wygłoszonym w dniu 29 grudnia 1952 roku przemówieniu określił zjednoczenie polskiej emigracji jako zagadnienie centralne, od którego zależały inne kwestie: organizacja polskiej walki politycznej na terenie międzynarodowym, rozwiązanie problemu niemieckiego, sprawa związku państw Europy Środkowo-Wschodniej, odbudowa Polskich Sił Zbrojnych. W tym zjednoczeniu nie mieli być uwzględnieni jałtańczycy, jako „obciążeni niezmywalnym grzechem matkobójstwa”. Równocześnie dokonał surowej analizy londyńskiej rzeczywistości, piętnując „ducha egocentryzmu grupowego”, „zawistną zarozumiałość” osobistą i grupową oraz brak zdolności do pracy zespołowej. „Ilokroć w swoich rozważaniach –mówił Generał –nad życiem uchodźctwa zacząłem głębiej zdrapywać tynk z domu naszej polskiej niezgody, aby dotrzeć do sedna sprawy, dochodziłem do wniosku, że brak polskiej solidarności narodowej nie jest wynikiem sporów, toczonych o zasady lub cele polityki polskiej, lecz płynie z odmiennych zgoła źródeł i pobudek. Wydawało mi się wówczas, że (…) nad Tamizą toczy się zacięty bój o to, kto w przyszłości, po szczęśliwym uwolnieniu Kraju, rządzić będzie nad Wisłą! Bój ten nazwałem kiedyś bojem o przysłowiową skórę na niedźwiedziu. Z góry bowiem jest wiadomo, że władza w Polsce należeć będzie do tych, którzy trwają na ziemi ojczystej i z sercem wiernym orz duszą nienaruszoną przetrwają wszystko”. Przypomniał również, iż legalizm jest „dobrem powszechnym, własnością ogółu obywateli”, o czym winni pamiętać wszystkie osoby piastujące stanowiska, będące symbolem ciągłości prawnej państwa polskiego.
Mowa Generała, będąca wielkim apelem o jedność, była wielokrotnie przerywana oklaskami słuchaczy. Wydawać by się mogło, iż Sosnkowski osiągnął wielki sukces, jednak Zaleski nie był gotowy do ustępstw. Także Anders nie mógł zdawać sobie sprawy, iż wzrost znaczenia gen. Sosnkowskiego oznacza nieuchronnie osłabienie jego własnej, tak silnej dotąd pozycji. Nie bez znaczenia był spór obu generałów dotyczący szturmu na Monte Cassino, podjęty przez dowódcę II Korpusu bez wiedzy i zgodny Naczelnego Wodza. Gen. Sosnkowski sprzeciwiał się temu, obawiając się ogromnych strat w trakcie czołowego natarcia. „Biały pióropusz się panu śni”- miał powiedzieć Andersowi.
W planach gen. Sosnkowskiego podjęcie mediacji miało zostać poprzedzone konsultacjami w sprawie powołania następcy prezydenta, których finałem miała być zmiana urzędującej głowy państwa. W tej sprawie stronnictwa nie były zgodne. O ile Rada Polityczna zgadzała się z tym scenariuszem, to partie skupione wokół Zaleskiego wspierały koncepcję zjednoczenia, ale bez zmiany osoby prezydenta.
W czasie nieobecności Generała, który wrócił do Kanady, zwaśnione obozy miały wypracować wspólny Akt Zjednoczenia. Okazało się to zbyt trudne. Obie strony piętrzyły kolejne przeszkody, a wzajemne niechęci i uprzedzenia uniemożliwiały porozumienie. Wedle Generała należało parafować tekst uzgodnionego Aktu Zjednoczenia, doprowadzić do połączenia grup rozłamowych stronnictw i uzyskać deklarację Zalewskiego o gotowości do ustąpienia jeszcze przed formalnym podpisaniem Aktu. Gen. Sosnkowski sądził, iż „sam fakt dojścia do porozumienia pomiędzy stronnictwami oraz postawa opinii publicznej wystarczą, aby spowodować właściwą reakcję p. Augusta”. Przyszłość dobitnie ukazała, jak bardzo się mylił licząc na honorową decyzję Zaleskiego.
Cdn.
- godziemba - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
Etykietowanie:
napisz pierwszy komentarz