Z Wiktorem Węgrzynem, inicjatorem Międzynarodowego Motocyklowego Rajdu Katyńskiego, rozmawia Beata Falkowska
Czas Bożego Narodzenia przynagla nas do wiary w to, co po ludzku niemożliwe. Cieszę się, że rozmawiam w tym świątecznym okresie z Panem, bo uchodzi Pan za speca od rzeczy niemożliwych.
– (śmiech) Robię po prostu to, co się da zrobić. Muszę powiedzieć, że mam bardzo wielu sojuszników. I odnoszę wrażenie, że po jednej i po drugiej stronie życia. Są takie momenty, gdy naprawdę czuję pomoc nie z tej ziemi, gdy wydaje mi się, że jestem do czegoś niezbyt przygotowany, a udaje się i wychodzimy zawsze obronną ręką. Jak dotychczas przynajmniej.
Jak Pana chowano, że jest Pan taki, jaki jest?
– Właśnie nieraz się nad tym zastanawiam. Bo że wyniosłem z domu głęboki patriotyzm, to jedno. Ojciec był żołnierzem 1939 roku w armii gen. Kleeberga, potem był w podziemiu, w Narodowych Siłach Zbrojnych. Z Katyniem zetknąłem się w 1943 lub 1944 roku, gdy tata przyniósł naramienniki oficerów z Katynia przywiezione przez PCK. Trafiły one do podziemia, krążyły po mieszkaniach. Jako 12-latek w 1952 roku z przyjacielem Zbyszkiem Tekielem na warszawskim Targówku rozwieszaliśmy wiersze o Katyniu. Tego wiersza nauczyłem się na pamięć, bo ciężko było wtedy dokumenty trzymać w domu. Do dziś go pamiętam. Tak jakoś od dziecka to życie związane jest z Katyniem.
Potem przyszła emigracja.
– Od 1973 roku mieszkałem w Chicago, tu poznałem żołnierzy II Korpusu gen. Władysława Andersa, ludzi zupełnie niezwykłych. Zaprzyjaźniłem się z Feliksem Konarskim „Ref-Renem”. Poznałem Władysława Kołacińskiego „Żbika”, jednego z dowódców Narodowych Sił Zbrojnych, płk. Mieczysława Niedzielskiego „Żywiciela”, płk. Kazimierza Szternala, cichociemnego, ostatniego dowódcę Powstania Warszawskiego na Mokotowie. W tym środowisku żyłem od 1973 roku. Te sprawy były dla mnie codziennością. I tak się zastanawiałem, co by było, gdybym żył przez te lata w Polsce i zjadał tę porcję codziennego komunistycznego kłamstwa, jakbym reagował na to wszystko.
Może tak samo?
– Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Przecież to już 70 lat totalnego kłamstwa. Żyjemy w kłamstwie. Wszystko, co piękne, polskie, jest zakazane. Jeżeli pan prezydent mówi, że patriotyzmem jest płacić podatki, to jest to zupełne nieporozumienie i fałsz. On nie rozumie, co to jest patriotyzm. Patrzę na to, co dzieje się w Polsce, z perspektywy amerykańskiej: kowboje opanowali miasteczko i robią, co chcą – rabują, kradną, kłamią. Wszystko im wolno. Tylko że kowboje na ogół potem uciekali, a oni zostają. Kiedyś wywozili Polaków na Syberię, potem strzelali w tył głowy, potem wysyłali z paszportem w jedną stronę, a teraz doprowadzili do takiej sytuacji, że ludzie sami wyjeżdżają. Emigrują najbardziej przedsiębiorczy młodzi ludzie, za granicą zakładają rodziny, nie zdają sobie sprawy, że to oznacza likwidację Polski.
Rozklejał Pan wiersze o Katyniu, gdy można było za to dostać kulkę w głowę. Nie dziwi Pana, że dziś wielu nie robi nic?
– Jesteśmy w komfortowej sytuacji, wtedy zabijali. Zresztą i dziś zabijają, mam na myśli słynnego „seryjnego samobójcę”. Ale dziś jest bezpieczniej, tyle że jak rządzi się telewizją przez 70 lat, można udowodnić, że w nocy jest jasno, a w dzień jest ciemno. Wszystko jest możliwe. Polacy są straszliwie okłamywani. Stąd taki strach tych kowbojów przed naszymi mediami, szczególnie przed Telewizją Trwam, która, miejmy nadzieję, wejdzie na multipleks. Chociaż jak się rozmawia z komunistami, trzeba pamiętać o trzech rzeczach: nie wierzyć, nie wierzyć i po trzecie nie wierzyć. Oni są oszustami, słowo „honor” dla nich nic nie znaczy. Kiedyś było trudno, ale i dziś nie jest łatwo. Podziały przebiegają często w poprzek rodzin. Syn drwi z ojca. Znam takie przypadki. Cudownie się stało, że kilka milionów ludzi broniło Telewizji Trwam, policzyliśmy się.
Motor kojarzy się z wolnością, nieskrępowaniem. Wolność ducha to według Pana…
– Robić to, co uważa się za właściwe, i nie zwracać uwagi na to, czy nam pozwalają, czy nie. Nie możemy iść na żaden kompromis. W naszej sytuacji kompromis to odejście od prawdy na rzecz kłamstwa. Czytałem przed chwilą tekst uczestnika rajdu katyńskiego, genetyka, pracownika naukowego. Ma on żal do tych kowbojów, którzy nas oszukują, ale kończy pytaniem: co ja, doktor habilitowany, zrobiłem, by nie pozwolić na to? Jesteśmy oszukiwani, ale pozwalamy się oszukiwać. Beznadzieja wokół powinna nas mobilizować do oporu, działania.
Motocykl jest rodzajem klucza do umysłów i serc Polaków, także młodych? Udało się ich trochę pootwierać przez te 13 lat rajdów?
– Motocykl na pewno przyciąga. Obserwuję na rajdzie wiele takich pozytywnych sytuacji. Kilka lat temu przyszedł do mnie młody człowiek i mówi: Dziękuję ci, ja wróciłem z tego rajdu całkowicie odmieniony, lepszy. W tym roku chcę pojechać z moją narzeczoną, niech ona też to zobaczy. Dotknięcie prawdy, spotkanie tam, na Wschodzie, Polaków robi ogromne wrażenie. Nie znam nikogo, kto by potraktował to obojętnie. Kolejna historia. Jechał z nami młody chłopiec, wytatuowany, po parę kolczyków w uchu, muzyk rapowy. Deklarował się jako ateista. Stwierdził, że on do kościoła chodził nie będzie, a w tym czasie zajmie się pilnowaniem motocykli. Powiedziałem mu: „Nie ma problemu, wiara jest łaską, może jeszcze jej dostąpisz, ale musisz wiedzieć jedną rzecz: nie ma Polski, polskiej historii, bez Kościoła katolickiego”. Po rajdzie ten chłopak ochrzcił swojego synka, napisał bardzo ładną relację. Bardzo miłym wątkiem jest także nasza przyjaźń z Wołominem.
Z całym Wołominem?
– Prawie. Cudowny człowiek, były radny z Wołomina, pojechał z nami na rajd, był tak zachwycony, że potrafił zarazić swym entuzjazmem mnóstwo ludzi z Wołomina, biznesmenów. Otrzymujemy od nich ogromną ilość darów. Dużo jest takich wyjątkowych chwil. W tym roku jechali z nami młodzież i nauczyciele, którzy wygrali konkurs o Katyniu. Bardzo mocno to przeżyli. Harcerze wileńscy także z nami jeżdżą. Zachęcam wszystkich młodych, którzy czytają ten wywiad. Organizujmy autobusy, furgony. Niech młodzi jadą z nami do Katynia.
Trudności Pana mobilizują? Jest Pan typem człowieka, który na pustyni zaczyna od razu kopać i szukać wody?
– W każdych warunkach trzeba się odnaleźć. Rajd przeszedł moje oczekiwania. Przecież zaczynaliśmy od kilkunastu osób. Te nasze przeżycia, tak trafiające do serc młodzieży, chciałbym jeszcze bardziej upowszechnić. Spodziewałem się, że rajdem katyńskim przełamiemy zmowę milczenia wokół pewnych tematów. Że nie da się nie dostrzec grupy stu motocyklistów jadących z prędkością 120 km na godzinę. To jest 5 km dudniącej drogi. Takich kolumn w Europie nie ma. To przyciąga uwagę. Media na wschodniej Ukrainie bardzo dużo o nas informują, nawet na Białorusi był bardzo pozytywny reportaż, największa cenzura jest w Polsce.
Jeżdżą z nami wszyscy: górnicy, marynarze, naukowcy, księża. Jeden zawód jest słabo reprezentowany – dziennikarze. Pojechał z nami kiedyś dziennikarz gazety motoryzacyjnej z koncernu Agory. Okroili mu ten tekst doszczętnie i zrobili z tego mało atrakcyjną pielgrzymkę, która jeździ po cmentarzach i płacze. To jest kłamstwo. Przepraszał mnie potem. Ale kto ma o tym informować? Dzieci władców PRL, które dziś opanowały media? Tylko Radio Maryja, Telewizja Trwam, „Nasz Dziennik” interesują się nami i informują o rajdzie.
Ten mój zamysł, by dotrzeć poprzez rajd do Polaków, przybliżyć im wielką, piękną historię, nadal nie jest zrealizowany. A to wspaniała historia. Kresy to niezwykła ziemia. Wszystko, co wielkie w naszej poezji, literaturze, muzyce, pochodzi z Kresów. Wielcy wodzowie: Żółkiewski, Sobieski, Piłsudski, to wszystko są Kresy.
Motocykl zwraca uwagę, to jest droga do serc ludzkich, gdyby jeszcze bardziej to nagłośnić.
Co wzrusza takiego twardego mężczyznę?
– Na rajdach jest dużo takich rzeczy. Po 13 rajdach oskorupiałem trochę, ale ciągle wielkie wrażenie robi na mnie wieś Bogdanowo i sierociniec prowadzony tam przez Polkę, Helenę Dworecką, niezwykłą osobę, córkę polskiego żołnierza, patrioty. Pierwsze dziecko, którym zajęła się pani Helena, zwróciło jej uwagę, gdy wypędzono je ze sklepu, bo śmierdziało. Było bardzo brudne i chciało chleba. Wyszła za tą dziewczynką, zapraszała na posiłek do domu, ale ona uciekała, w końcu poszła za nią, ale w dużej odległości. Weszła do mieszkania, złapała chleb i zjadła go pod stołem. Potem uciekła, ale powróciła. Ta dziewczynka mieszkała w lesie. Potem były kolejne dzieci. Dziś jest ich 11.
To taka „spontaniczna” pomoc czy sformalizowana?
– Po wielu problemach władze uznały działalność pani Heleny za rodzaj sierocińca. Ta najstarsza dziewczynka ma już 20 lat, chodziła do szkoły krawieckiej, pracowała w Grodnie, ale w każdy weekend przyjeżdżała do pani Heleny do Bogdanowa. Dwa lata temu wyszła za mąż za Polaka z Grodna, piękna dziewczyna. Każde dziecko w tym domu to historia, w którą trudno uwierzyć. Jeden chłopiec, wyrzucony z domu, mieszkał w psiej budzie. Miał niewładną jedną nogę i rękę, na których najczęściej spał. Trzyletnią dziewczynkę znaleziono na 25-stopniowym mrozie z zamarzniętymi na twarzy sopelkami łez. Mieszka teraz w tym domu. To jest dom niezwykły, tam mieszkają miłość i dobro. Od pięciu lat każdego roku zatrzymujemy się u pani Heleny, wozimy dzieci na motocyklach. A one dumne opowiadają o nas w szkole.
Zawsze spotykaliśmy się także z polskimi dziećmi w Smoleńsku. Kilka lat temu małe dzieci, które jeszcze nie chodzą do szkoły, śpiewały dla nas „Polskie kwiaty”, „Bo wszyscy Polacy to jedna rodzina”. Stoimy, dzieci śpiewają. Nagle patrzę, że jestem sam, chłopaki się porozchodzili, wołam: „Wracać, przecież te dzieci dla nas śpiewają”, patrzę, a oni wszyscy płaczą. Ten język kresowy, gdzieś tam daleko, i te dzieci, to robi wrażenie. Ciężko oddać w słowach ten moment, gdy zagląda się tym ludziom w oczy. Wilno, Lwów, tam Polacy przyjeżdżają, a my odwiedzamy czasem wioski, w których nikt nie pamięta wizyty Polaków. To są wzruszenia zupełnie niezwykłe. Polacy na Syberii, w Kazachstanie to tragiczny temat. Ci ludzie od trzech, czterech pokoleń czekają na powrót do Polski. A rocznie powraca do Ojczyzny kilka rodzin.
Jak przeżywa Pan Boże Narodzenie?
– Rodzinnie. Przyjechała wnuczka. Jak zawsze będziemy na Pasterce na Jackowie, tam jest polski kościół. Przyjeżdża bardzo wielu Polaków z całego Chicago i z okolic, tam się wszyscy spotykamy.
Czego życzy Pan sobie i Polakom na święta i nowy rok?
– Byśmy w nowym roku przepędzili tę bandę, która nami rządzi. Dla naszego wspólnego dobra.
2 komentarze
1. M.Marek/Nasz DziennikNie
M.Marek/Nasz Dziennik
Nie bójmy się Kresów
„Kto Boga w sercu, a kord ma przy boku
Ten znać powinien, że oko puklerzem,
Że cała dusza ma być wiecznie w oku.
Kto nie ma oka – nie będzie rycerzem…”
Tuż przed świętami Bożego Narodzenia w kościele Świętej Trójcy w
Chicago odbyło się spotkanie z komandorem Rajdów Katyńskich Wiktorem
Węgrzynem. Spotkanie zorganizowało Stowarzyszenie Rajd Katyński Pamięć i
Tożsamość. Poprzedziła je seria wywiadów w chicagowskich programach
radiowych: z Andrzejem Kieszem, Andrzejem Giedkiem – prezesem Związku
Podhalan w Ameryce, Markiem Boberem – redaktorem naczelnym „Kuriera
Chicago”, i siostrą Brunoną z Centrali Radia Maryja.
Pomimo okresu przedświątecznego na spotkanie przybyło ponad 100 osób.
Wyświetlony został film z VIII Motocyklowego Rajdu Katyńskiego
przedstawiający dwa dni pobytu motocyklistów na terenie obecnej
Białorusi. Te dwa dni to wiele rozmów z miejscowymi Polakami,
odsłonięcie jednego z dziewięciu już pomników Jana Pawła II, a także
wywiad z konsulem p. Świderkiem i oczywiście z rajdowcami.
Po filmie komandor podzielił się wrażeniami z ostatniego, XIII już
Rajdu, przybliżając nam Kresy i barwnie opowiadając o tych starych
polskich ziemiach, ich mieszkańcach, ogromnej tęsknocie za wolną Polską,
żalem i patriotyzmem.
Patriotyzmem, po który my – uczestnicy tych rajdów – jedziemy tam, na
Kresy nasze, aby go (patriotyzm i w wielką miłość do Polski) jeszcze
bardziej przybliżyć i wchłonąć. Aby dotknąć tych polskich miejsc –
miejsc urodzenia: Mickiewicza, Słowackiego, Chodkiewicza, Kościuszki,
Żółkiewskiego, Grottgera, Pułaskiego, Piłsudskiego, Orzeszkowej,
Rodziewiczówny i setek innych, którzy żyli Polską, rozsławiając Ją i
walcząc o Nią do ostatniej kropli krwi.
Wiktor Węgrzyn wspomniał spotkanie z panią Marią
Dobrzyńską-Karawajską (zm. 19 czerwca 2013 r.), poetką – siódme
pokolenie od Maćka nad Mackami z „Pana Tadeusza”, której
wiersz/wezwanie/prośbę przytaczam poniżej.
I coraz mniej wędrownych ptaków
Przybywa do Kresowych granic
Z zachodu, wschodu, z różnych szlaków
Do porzuconych niegdyś stanic
Do dawnych progów, których nie ma
Do mogił porośniętych trawą
Wciąż woła Was Ojczysta ziemia
Przesiąkła Waszych Ojców sławą
Przesiąkła krwią męczeńską braci
Którzy za Kresy życie dali
Od wieków za nie haracz płacim
Żołnierze nasi na śmierć stali
Nie nasza jednak była wola
Los rzucił Was pod obce nieba
Taka Polaków gorzka dola
Że wciąż wędrować kedyś trzeba
Czekamy Was Rodacy mili
Że znów wrócicie do nas wiosną
Czekamy tej radosnej chwili
Niech stare ścieżki nie zarosną…
Następnie komandor wraz z rajdem poprowadził nas dalej – przez
Kuropaty, Miednoje, Katyń, Smoleńsk, Charków – Pietichatki, Kijów –
Bykownię, Hutę Pieniacką, Ponary i krwawy Wołyń – to te smutne,
bolesne. Ale i te wielkie, zwycięskie, sarmackie – Zadworze, Diatatyń,
Kłuszyn 1610, Okopy Świętej Trójcy, Kamieniec Podolski, Zbaraż, Chocim
czy wreszcie Wiedeń – gdzie motocykliści przybyli z szumem husarskich
skrzydeł.
Opowiedział historię Zlotów Jasnogórskich, na który w 2011 roku
przybyło 35 tys. motocykli, rajdu śladami Żołnierzy Wyklętych czy
śladami ks. kard. Stefana Wyszyńskiego.
Wracając na Kresy, Wiktor Węgrzyn wspomniał o pięknej akcji
odnawiania zapomnianych i zaniedbanych cmentarzy na Kresach. Akcji
„Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia” zapoczątkowanej i prowadzonej
przez panią Grażynę Orłowską-Sondej z Wrocławia. To nasze wspaniałe
nekropolie i przeszłość, o której musimy pamiętać, a teraźniejszość to
pomoc rodakom na Kresach, np. w tych miejscach, gdzie przebywają sieroty –
Bogdanów. W sierocińcach spotykamy się z dziećmi, wozimy je na
motocyklach; przywozimy skromne dary, książki, słodycze i obietnice
przybycia za rok. Ich uśmiech i radość są najlepszą nagrodą, jaką można
sobie wymarzyć.
Następnie komandor odpowiadał na pytania z sali, po czym połamaliśmy
się opłatkiem. Składaliśmy sobie serdeczne życzenia świąteczne połączone
z prośbą uczestników o następne spotkanie po kolejnym, XIV już rajdzie.
Ten następny, XIV Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński zaowocuje
czwórkami, bo jednym z miejsc na trasie będzie Warna, a to przecież 1444
rok.
Wiktor Węgrzyn zachęcił również nauczycieli szkół polonijnych do włączenia się w akcję „Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia”.
Od siebie również gorąco zachęcam i wciąż namawiam: harcerze,
studenci – jedźcie na Kresy; pomóżcie ocalić naszą historię, naszą
pamięć i tożsamość.
Brońcie Polski – Brońcie Krzyża.
„…A kto rycerzem – ten już po zakonie
Znać to powinien, czego bronić trzeba:
Więc naprzód stawać ma w wiary obronie,
I Maryi Panny, tej Królowej nieba,
Potem w obronie granicy i – basta!
Bo reszta z tego już człeku wyrasta.
A kto się takim puklerzem uzbroi,
Kto przy Kościele i granicy stoi,
Ten się, prócz Boga, niczego nie boi”.
Nie bójmy się Kresów – Kochajmy Kresy – Kresy to Polska.
Jacek Kawczyński, Chicago, wsp. IK
http://www.naszdziennik.pl/polska-polonia/63523,nie-bojmy-sie-kresow.html
"Choćby Cie bracie zakuto w kajdany
i w ciemnym lochu przykuto do ściany
Nie trać nadziei, nie daj się rozpaczy
Bo jesteś Polak, a Polak nie płacze. "
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. Szczęsliwego Nowego Roku,Polska zmotoryzowana Husario
niech Wasze drogi bedą pełne słońca i Dobrych Ludzi...dzięki WAM za Lekcje Patriotyzmu,Dzięki za WSZYSTKO :)
A rozmowa z panem w Naszym Dzienniku jest naprawdę wzruszająca...
serdecznosci z drogi do Wolnej Polski...
"Zaszum nam Polsko "husarskimi skrzydłami :)
gość z drogi