Towarzysze milionerzy
Jak stać się bogaczem? Jan Krzysztof Bielecki ponoć twierdził przed laty, że „pierwszy milion trzeba ukraść”. Histor...
Jak stać się bogaczem? Jan Krzysztof Bielecki ponoć twierdził przed laty, że „pierwszy milion trzeba ukraść”. Histor...
Jak stać się bogaczem? Jan Krzysztof Bielecki ponoć twierdził przed laty, że „pierwszy milion trzeba ukraść”. Historie współczesnych, naprawdę zarobionych biznesmenów wskazują z kolei, że „zajumanie” komuś kasy nie jest najlepszym rozwiązaniem. O wiele korzystniej jest podprowadzić (o, pardon! podpatrzyć i wdrożyć na niezagospodarowanym jeszcze gruncie) pomysł znajomych, albo przetworzyć ideę, która sprawdziła się wcześniej – na przykład – za granicą. Tak było z Markiem Zuckerbergiem, który zgodził się po latach boju na podpisanie z braćmi Winklevoss, ponoć pierwotnymi pomysłodawcami największego dzisiaj portalu społecznościowego, wielomilionowej ugody. Tak działo się też w przypadku najbardziej chyba medialnego polskiego milionera, który bez skrępowania przyznaje w wywiadach, że prowadzone przez niego biznesy są „inspirowane” istniejącymi i świetnie funkcjonującymi patentami.
„Najmłodszy polski milioner”, „Mickiewicz biznesu”, „bogacz z trądzikiem” – takimi tytułami, jeszcze kilka lat temu, niektóre gazety okraszały artykuły o Kamilu Cebulskim. Urodzony w 1984 roku (tak jak wspomniany Zuckerberg) biznesmen swój pierwszy interes założył jeszcze w liceum, kiedy to – dzięki pomocy mamy – postanowił zemścić się okrutnie na swoim pracodawcy, zostać przedsiębiorcą z prawdziwego zdarzenia i zarabiać kokosy. Udało się. Przynajmniej teoretycznie. Cóż, zemsta to świetna pobudka.
Biznesmen w trampkach
W dawnych wywiadach Cebulski przekonywał, że – jako nieopierzony nastolatek – nie ulegał charakterystycznym dla tego wieku pokusom. Nie topił smutków w kupionym po okazaniu fałszywej legitymacji piwku, nie wgapiał się beznamiętnie – tak jak jego rówieśnicy – w ekran telewizora. Zamiast tego czytał, dokształcał się i z pasją przerabiał, jeszcze w szkole średniej, materiał programowy obowiązujący na studiach. No i – jak twierdzi - handlował reklamami i miejscem na stronach internetowych. Robił też strony internetowe - na zlecenie klientów. Podobno był najlepszym w swoim mieście programistą. A przy okazji – jak twierdzi – jedynym z prawdziwego zdarzenia. To dlatego upublicznił dane o swoim majątku i przychodach, które wyniosły go na 7. miejsce rankingu „Najbogatszych polskich młodych gwiazd” tygodnika „Wprost” z informacją: „Kamil Cebulski, informatyk 24 lata, do tej pory zarobił ponad milion złotych jako założyciel i prezes firmy ESC Poland (sprzedaż internetowa, reklama internetowa, itp.)”.
Czy w znalezieniu się w tym rankingu zalewie dwie pozycje od Agnieszki Radwańskiej pomógł młodemu przedsiębiorcy jego mentor Jan Fijor – niegdyś publicysta „Wprost”?
Pierwszą firmę zarejestrowała Cebulskiemu mama. Warunkowo, rzecz jasna. Zanim miał stać się biznesmenem pełną gębą, musiał poprawić kulejące stopnie. Znając życie - opuścił się w nauce przez to, że pochłonęła go lektura podręczników z zakresu zarządzania i marketingu.
Poświęcenie się opłaciło, bo nastoletni wówczas Cebulski zaczął – jak twierdził - zarabiać więcej, niż dyrektor jego ogólniaka. Jak to zrobił? Jedna, wypowiedziana jego ustami wersja głosi, że sprzedawał bryki. Tak, te same „ściągi” i streszczenia, które (wtedy) już od kilku lat zaczęły wypierać pełnowymiarowe lektury i które były dostępne w większości kiosków i księgarni. W wydaniu Cebulskiego jednak „bryki” były dostępne nie w opatrzonej formie papierowej, a multimedialnej. A że młodzież kocha wszelkiej maści nowinki i pachnące świeżością technologie – ponoć pomysł chwycił. Pal licho, że czytelnictwo zaczęło kuleć. To nie wina Cebulskiego! On przecież podwędził i powielił sprawdzony już patent. Nic więcej.
Druga wersja historii o pierwszych krokach młodego przedsiębiorcy – także opowiedziana przez samego Cebulskiego – głosi, że pomysł na biznes wykorzystywał fakt, że „wtedy”, czyli jakieś 15 lat wstecz, Internet był dobrem luksusowym – pożądanym i bardzo kosztownym. Połączenie (w kawiarence internetowej) z siecią kosztowało kilka złotych za godzinę, a kwota ta zdecydowanie przekraczała zasób portfela przeciętnego małolata. Co zatem zrobił Cebulski? W ramach działania założonego za 300 zł (pieniądze nastoletni przedsiębiorca dostał w prezencie, od mamy) biznesu przyszły „milioner” kupował (sic!) popularne strony www, a następnie... nagrywał je na płytach. Te ostatnie z kolei sprzedawał swoim pozbawionym dostępu do świata wirtualnego rówieśnikom tak skutecznie, że już wkrótce stać go było na kupno zestawu do golenia za 500 złotych. Zestawu, którego – jak twierdzi – nigdy nie użył. Od zarobienia na zestaw do golenia do prawdziwej fortuny droga jest wprawdzie daleka, ale Cebulski pokonał ją ani chybi z prędkością światła, skoro już w wieku 19 lat ogłosił, że wycofuje się z aktywnego biznesu…
Wycofał się, bo choć Eldorado zdawało się nie mieć końca, to jednak było tylko złudzeniem - po chwili nastąpiło sromotne tąpnięcie biznesiku. Plany ambitnego Cebulskiego pokrzyżowało... Ministerstwo Oświaty, które zdecydowało się – znienacka! – zamienić starą Maturę na Maturę nową. „Bryki”, „ściągawki”, „streszczenia” – które dziś, w wywiadzie udzielonym dla TV Superstacja, Cebulski nazywa „encyklopediami” – się zdezaktualizowały. Jakby tego było mało, bardziej rozwinięta (dosłownie i w przenośni) konkurencja zwęszyła świetny pomysł na interes i – jak to w biznesie bywa – podprowadziła go niecnie. Internet zrobił się tańszy, bardziej powszechny, a przedsiębiorczy licealista przestał – po prostu – wyrabiać. Nie był w stanie pogodzić nauki z pracą, a tyrał nawet po kilkanaście godzin na dobę. Przez to całe zamieszanie zapomniał też o konieczności rozliczania się z fiskusem. Finalnie, po roku działalności firma zbankrutowała, a do drzwi jego domu zapukał komornik, który nakazał mamie przedsiębiorcy zapłacić aż 30 tysięcy złotych tytułem zaległych podatków (które inni płacić przecież musieli!).
„Nie mieliśmy gotówki. Owszem był drogi sprzęt, który można było sprzedać, ale za część wartości. Ale ja wolałem go wykorzystać. To doświadczenie wiele mnie nauczyło i otworzyło oczy” – mówił w wywiadzie medialny najmłodszy milioner. Mając na uwadze to, jak potoczyły się jego dalsze losy można założyć, że faktycznie wyciągnął wnioski z podatkowej wpadki. Ciekawe tylko, czy zmusił się – aby spłacić fiskusową zaległość – do sprzedaży tego nieszczęsnego, wartego pół tysiąca złotych, nieużywanego zestawu do golenia…
Chciwy i mściwy
Dzisiaj Cebulski – mimo biznesowego falstartu – wciąż realizuje się w sferze przedsiębiorczości. Niedawny, najlepszy programista w rodzinnym Jędrzejowie prowadzi kilka stron internetowych, pod którymi nie podpisałby się zapewne żaden, czynny zawodowo specjalista od tworzenia witryn www. Archaiczne, z technicznego punktu widzenia zupełnie nietrafione i zbudowane – jak twierdzą poproszeni o opinię profesjonaliści - na przekór sprawdzonym zasadom marketingu internetowego serwisy Cebulskiego stoją w miejscu. Część z adresów promowanych przez najmłodszego milionera jest do kupienia. Wszystkie te przedsięwzięcia – a dokładniej nieaktualizowane niewypały – nie przeszkadzają jednak biznesmenowi w promowaniu swojej osoby i w zarabianiu „jakichś tam” pieniędzy. Ile „najmłodszy milioner RP” ma na koncie? Cóż, Cebulski mocno dystansuje się od swoich dawnych wypowiedzi. Odcina się też niejako od treści zawartych w jego książce. „Efekt motyla” – publikacja dostępna w formie e-booka, audiobooka czy w wersji papierowej, oferowana na jednej ze stron Cebulskiego za kilkadziesiąt złotych – opierała się przecież na tezie, że jej autor jest „młodym milionerem, który zdradza tajemnicę swojego sukcesu”. Cebulski wielokrotnie to potwierdzał nie tylko w mediach, ale także reklamując swoje kursy na przykład takim sloganem: „Zaprasza Kamil Cebulski – najmłodszy polski milioner”.
Teraz, Cebulski otwarcie mówi: „w życiu nie zarobiłem tylu pieniędzy, nikt mi tego nie udowodni, a ja się do tego nie przyznam”. Na swoim blogu ujawnia z kolei, że wciąż miewa problemy z fiskusem. „Pierwsze (pismo – dop. aut.) to podanie o zamianie grzywny na prace społeczne. Jak sąd się zgodzi to dokonując takiej zamiany sąd musi anulować odsetki i koszty sądowe. Wtedy się zapłaci samą grzywnę i potem sąd musi anulować prace społeczne. Przerabiałem to już z 10 razy, będąc systematycznie karany za uchylanie się od płacenia podatków czy mandaty.”
Być może najmłodszy milioner nie wyciągnął jednak nauki ze spotkania z komornikiem oczekującym od jego mamy spłaty zaległego podatku. Pewnym jednak jest, że wpadka z fiskusem (pierwsza, druga, dziesiąta...) nie ostudziła jego ambicji. Po liceum Cebulski prowadził, między innymi, firmę opierającą się na pośrednictwie w handlu i – o zgrozo – zaczął się promować na fali biznesowego falstartu i tego, że niektóre media ogłosiły go „polskim Rockefellerem juniorem”. Nie wiadomo, jak potoczyły się losy jego pozostałych działalności. Można jednak przypuszczać, że kreowanie własnego wizerunku to do dzisiaj ulubiona dyscyplina sportowa i główne zajęcie biznesmena z kucykiem. Oprócz biegania po stacjach telewizyjnych Cebulski zajmuje się też nauczaniem. Altruista z Jędrzejowa uznał bowiem, że jego „sukces” może być motywujący i że chętnie podzieli się z młodymi, ambitnymi i aspirującymi przedsiębiorcami swoim sekretem. A przy okazji – zarobi na tym. Cebulski w końcu nie ukrywa, że jest chciwy. A dokładniej „chciwy, bo mi się chce”.
Alchemia dla naiwnych
Cebulski założył „uniwersytet”. Myli się jednak ten, kto sądzi, że po skończeniu takiej szkoły uzyska jakikolwiek, prestiżowy tytuł. W błędzie jest też każdy, kto po „uniwersytecie” spodziewa się wyszkolonej i doświadczonej kadry, stabilnego rozkładu zajęć czy stałej filii. Nieruchomości szkoła Cebulskiego nie posiada, bo to „dodatkowe koszty i w budynki nie warto inwestować”. Program nauczania czy profil szkoły to jedna wielka abrakadabra – „uniwersytet” oferuje nauki z zakresu biznesu. Ot, po prostu.
Spółka będąca właścicielem „uniwersytetu” zarejestrowana jest pod adresem prywatnego mieszkania Jana Fijora (sic!), ale na jej stronie www podany jest adres przekierowujący, prowadzący do... wirtualnego biura (a raczej – wirtualnej skrzynki) w Sheffield, w Anglii. Takie rozwiązanie stosowane jest przede wszystkim przez przedsiębiorców prowadzących wirtualne (dosłownie i w przenośni) biznesy, przez osoby, których nie stać na wynajem stacjonarnego biura lub które – z różnych powodów – nie chcą podawać (jako adresu działalności) swojego miejsca zamieszkania. Wirtualny „box office” w Anglii niewiele nam więc o „uniwersytecie” Cebulskiego i Fijora powie. Sporo jednak możemy dowiedzieć się o kadrze wykładowców.
Próżno szukać tu utytułowanych profesorów czy wykwalifikowanych pedagogów. Są za to... przedsiębiorcy. Między innymi właściciel piekarni – niedoszły absolwent szkoły zawodowej – który od zera założył firmę zatrudniającą aktualnie ponad 300 pracowników. Tak przynajmniej twierdzi „rektor” (sam przyznaje, że bez dyplomu studiów wyższych) wspomnianego „uniwersytetu”, Kamil Cebulski – milioner, który (jak dziś twierdzi) nigdy nie zarobił „takich” pieniędzy, najlepszy programista w Jędrzejowie, właściciel kilku upadających, nieaktualizowanych serwisów i adresów wystawionych na sprzedaż oraz (w przeszłości) nastoletni biznesmen, który zalegał z podatkami do tego stopnia, że do drzwi domu jego matki (formalnej właścicielki firmy) zapukał komornik.
Dzisiaj, Kamil Cebulski płaci właścicielom (ponoć) świetnie prosperujących firm za udzielanie wykładów w jego Uniwersytecie. Według reklamy „uczelni” Cebulskiego - łączny majątek ponad stu przedsiębiorców firmujących swoimi nazwiskami i twarzami to dziwaczne przedsięwzięcie wynosi ponad 3,2 miliarda złotych! Dla statystycznego Kowalskiego to fortuna. Sęk w tym, że naprawdę najbogatszy Polak – Jan Kulczyk – ma na koncie ponad 11 miliardów!
Zastanawia mnie dlaczego przedsiębiorcy (prowadzący swoje biznesy z sukcesami) muszą imać się dodatkowego zatrudnienia?– to chyba na zawsze pozostanie sekretem. Tajemnicę sukcesu milionera odkryć może natomiast każdy, kto zainwestuje chociażby w kurs podstawowy – przeznaczony dla raczkujących przedsiębiorców, składający się z ośmiu weekendowych spotkań i kosztujący niespełna 2000 złotych (plus opłata za wikt i opierunek). Pikuś, prawda? Zwłaszcza dla początkującego biznesmena czy planującego założyć działalności studenta, który marzy o tym, żeby dostać za półdarmo patent na zdobycie złotych gór – tak jak ponoć zdobył je Cebulski. Taka sobie alchemia dla naiwnych.
Niestety, nie wiadomo, na czyje wykłady trafi student „uniwersytetu”. Na liście ujawniającej personalia prelegentów znaleźć można zarówno uznane nazwiska, jak i dane „biznesmenów” prowadzących niewielkie, niszowe przedsiębiorstwa. Zajęcia odbywają się za to w pięciu krajach: Polsce, Zambii (sic!), Tajlandii, Holandii i Wielkiej Brytanii.
Jak dowiedzieliśmy się, za „uniwersytetem” stoi Jan Fijor – aktualny guru Cebulskiego, człowiek dzisiaj kreujący się na osobę nieskazitelną, a jeszcze kilkadziesiąt lat temu towarzysz z uporem maniaka próbujący wyjechać do rodziny w Utrechcie, na staż do Austrii czy do Argentyny.
Przedsiębiorczy obieżyświat
„Alternatywna lekcja przedsiębiorczości”, „Odmień swoje życie”, „Jak myśleć, żeby stać się bogatym i niezależnym finansowo”, „Jak zmienić sposób myślenia, aby z etatowca stać się przedsiębiorcą" – takimi frazesami promowana jest działalność „edukacyjna” Kamila Cebulskiego. Medialny milioner zbiera żniwa po dawnej sławie i niewiele robi sobie z tego, że popularna wyszukiwarka internetowa – po wpisaniu jego imienia i nazwiska – wypluwa na pierwszym miejscu słowo „OSZUST”. Cebulski kojarzony jest dziś (bardziej niż ze świetnie prosperującym biznesem) z niepodpartą umiejętnościami butą, samouwielbieniem, publicznym przyznawaniem się do machlojek finansowych, pogardą dla wszystkich przejawów patriotyzmu - nawet lokalnego. Wystarczy zresztą zacytować chociażby wyrażone publiczne odczucia Kamila Cebulskiego o katastrofie Smoleńskiej: „szczerze powiedziawszy tragedia polega na tym, że ten samolot był za mały, za mało polityków... przestało funkcjonować". (TV Superstacja - Nie ma żartów 12.09.2013).
Kamil Cebulski publicznie określa Polskę jako „kraj dziadów”, a nas wszystkich Polaków – jako „dziady”…
Kontrowersyjne, kosmopolityczne poglądy Cebulskiego nie robią wrażenia na Janie M. Fijorze - jego dobrym znajomym, współwłaścicielu „uniwersytetu”, a w praktyce jego mentorze.
Na oficjalnej stronie swojego „wydawnictwa” Fijor umieścił dość obszerną notkę biograficzną. Można z niej wyczytać, że urodzony w Zakopanem w 1948 roku biznesmen, publicysta, dziennikarz, podróżnik, pracujący wcześniej między innymi jako sprzątacz odpowiedzialny za porządek w biurach, jako barman, sprzedawca okien, pośrednik nieruchomości, agent ubezpieczeniowy i makler należy do „pokolenia straconego liberalizmu”. Wszechstronnie uzdolniony Jan Fijor jest też magistrem chemii kwantowej (Uniwersytet Jagielloński ukończył „po pewnych trudach”), niedoszłym doktorem, byłym pracownikiem fabryki kosmetyków, szczęśliwym mężem, ojcem i dziadkiem. Biznesmen-globtroter aplikował też (bez powodzenia, jak przyznaje) na członka Stowarzyszenia PAX (nie przyjęto go ponoć na wniosek Romualda Szeremietiewa, który dostrzegł w osobie przyszłego podróżnika wroga klasowego i ideowego). Fijor nie załamał się niepowodzeniem – zaliczył kursy uzupełniające z dziedziny informatyki i znalazł zatrudnienie jako doradca prezydenta Warszawy ds. informatyzacji. Niestety, i na tej posadzie nie przyszło mu na dłużej zagrzać miejsca – a wszystko za sprawą jego postawy ideowej, która nie cieszyła się aprobatą ówczesnego sekretarza POP PZPR.
Fijor był jednak niezłomny. Miał ambicje, chciał „coś” robić, realizować się. Skoro nie udało się na państwowym garnuszku (ach te nieskazitelne poglądy!), załapał się do redakcji „Słowa Powszechnego”. Tak zaczęła się jego kariera „medialna”. Błyskotliwa, bo międzynarodowa – po wielu latach starań i okresie szlifowania warsztatu Fijor objawił bowiem kolejny talent i błysnął jako dziennikarz sportowy, piszący dla „Słowa” sprawozdania z Mundialu w Argentynie (1978). Do Ameryki Południowej udało mu się dostać po prawie dekadzie walki o paszport, którego „ci na górze” odmawiali mu za – wiadomo! – nieskazitelny charakter.
Oprócz bycia dziennikarzem etatowym Fijor pracował też jako „free-lancer” (pisownia oryginalna – dop. aut.). Szumnie rozwijającą się karierę przystopował stan wojenny. Mało przychylne czasy zmusiły Fijora do opuszczenia Polski. Dziennikarz, korespondent, podróżnik etc. etc. wyjechał z kraju na prawie 17 lat. Przebywając w tym czasie w Meksyku i USA tracił powoli nadzieję na to, aby jeszcze kiedyś umiłowaną Ojczyznę zobaczyć. Żeby stłumić smutek – i zagospodarować czas w przerwach między sprzątaniem biur czy byciem maklerem – pisywał do prasy polonijnej, udzielał się w radio i w telewizji, prowadził z małżonką miesięcznik „Kobieta”, a więc jedyne, polskojęzyczne i konserwatywne zarazem pismo dla płci pięknej.
Czego jeszcze o Fijorze możemy dowiedzieć się z opublikowanej na jego stronie notki biograficznej? Choćby tego, że uwielbia podróże (zwłaszcza egzotyczne) i że po 17 latach udało mu się wrócić do Polski, gdzie wraz z Kamilem Cebulskim prowadzi „uniwersytet” dla przyszłych milionerów. I gdzie – tak przy okazji – usiłuje wykreować się na światowca, wszechstronny autorytet. O podróżach, „osiągnięciach”, pomysłach na biznes czy planach budowy szkoły w Lindzie (w której Zambijczycy będą mogli dowiedzieć się najpewniej, jak powtórzyć sukces Cebulskiego) mówi i pisze sporo. Wody w usta nabiera dopiero wtedy, kiedy zapyta się go o bycie Tajnym Współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa.
Moralne salto
Przedstawiona na stronie Jana Fijora biografia jest znacząco wyretuszowana i różni się od doniesień historyków badających przeszłość przedsiębiorczego globtrotera. O tym, że Fijor współpracował z tajnymi komunistycznymi służbami - jako pierwszy – poinformował w swoim artykule „Pospolita twarz SB: Przypadek TW 'Berety'” Daniel Wincet z gdańskiego IPN. FW tekście wyszło na jaw, że Fijor został pozyskany do współpracy 6 stycznia 1982 roku przez podporucznika Janusza Huka z Wydziału II Departamentu IV MSW (pion antykościelny). Jan Fijor – ówczesny „poszukiwacz” stałego zatrudnienia, a późniejszy globtroter i osoba kreująca się na moralnie krystaliczną – podpisał lojalkę własnoręcznie, przyjął pseudonim operacyjny „Bereta” i otrzymał numer 61246. W zamian za współpracę ambitny i marzący o podróżach TW liczył na uzyskanie paszportu do Brazylii.
Jan Fijor, według badaczy IPN, donosił na dziennikarzy pism „Zorza” i „Słowa Powszechnego”, a także na członków Stowarzyszenia PAX. TW „Bereta” (nazwisko panieńskie żony Fijora, Grażyny) donosił też na rzecznika prasowego hiszpańskiego episkopatu (z którym spotkał się jako korespondent „Słowa Powszechnego”) i zdawał obszerne relacje z pobytu w Argentynie i Brazylii. Funkcjonariusze SB chwalili sobie współpracę z Fijorem, który działał chętnie i aktywnie, głównie z egoistycznych pobudek.
Współpraca na linii Fijor-SB zakończyła się w 1984 roku, bo - zdaniem naszych źródeł – na polecenie radzieckiego wywiadu wojskowego GRU przejęły go PRL-owskie służby wojskowe. Niedawny TW, dziennikarz, podróżnik i przyszły mentor „najmłodszego polskiego milionera” wyjechał z „ukochanego kraju” na 17 lat. Rzucił się w wir pracy dla konserwatywnych tytułów, propagował tezy wolnorynkowe, zaczął zarabiać (podobno) miliony. Wykonał moralną woltę – przepoczwarzył się w antagonistę socjalizmu. Przez długi czas nie tylko ukrywał swoją przeszłość, ale też kreował się na odwiecznego wroga socjalizmu… Zareagował dopiero w 2007 roku, kiedy Daniel Wincet z gdańskiego IPN zdemaskował TW „Beretę”. Na początku Fijor zaprzeczał, zapierał się. Potem – tak jak w komentarzu na swojej stronie – przyznał się do podpisania lojalki.
„Co do zobowiązania, to już parokrotnie pisałem, że dla mnie nie było ono równoznaczne z nawiązaniem współpracy. Podpisałem to częściowo ze strachu, częściowo dla świętego spokoju, wiedząc, że i tak nic z tego nie wynika” – tłumaczył.
Nie jestem upoważniony, by moralnie oceniać postawę Fijora i dokonywać sekcji na jego ówczesnych poglądach. Trudno mi jednak uwierzyć, że przedsiębiorczy biznesmen nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji takiej decyzji. Jeszcze trudniej zaufać deklaracjom, że nawiązał współpracę z SB dla „świętego spokoju”, bo przecież wiele osób wolało odmówić podpisania niż mieć „święty spokój”… O tym, że nie o to chodziło świadczą chociażby listy kierowane od 1975 roku do wysokich rangą urzędników.
„Szanowny Panie I-szy Sekretarzu”
W liście z 4 czerwca 1975 roku, adresowanym do „Szanownego Pana I-szego Sekretarza” Fijor prosi o pomoc w załatwieniu paszportowej bolączki. Absolwent UJ, pracownik ZZG określa siebie mianem „uczciwego obywatela Polski Ludowej, patrioty i socjalisty”, który – przez kładące cień na jego krystalicznej opinii pomówienia – nie może wyjechać poza granice kraju. 12 mają 1976 roku Fijor prosi o wsparcie „Szanownego Pana Komendanta” i w chaotycznym liście tłumaczy, że sprawa jego „podpadnięcia” powinna ulec wygaszeniu. O jakie podpadnięcie chodzi? O ucieczkę – jak pisze Fijor – jego „dość zresztą mało znajomego” kolegi, Józefa Sragi z Polski i kontakt tegoż kolegi z „wywiadem Zachodnim”. Mimo że przyszły TW Bereta odcina się od poczynań Sragi – kolejny raz odmawia mu się paszportu. Fijor zaznacza też żarliwie, że jego postawa i światopogląd związane są z socjalizmem, na dowód czego zapisał się do Stowarzyszenia PAX, od roku udziela się w prasie (gdzie podejmuje „istotne zagadnienia”) i pracuje zawodowo na rzecz pomnażania dóbr „Ojczyzny, Polski Ludowej”. Dalej, w tym samym piśmie, Fijor zarzeka, że nie zależy mu na wyjazdach na Zachód, ale na uznaniu go „nie-wrogiem” wartości, które są dla niego najświętsze i umożliwieniu mu wyjazdu do przyjaciół w Holandii. Środki na sfinansowanie wycieczki Fijor posiada – 200 dolarów zgromadzonych na koncie PeKaO.
Przyszły TW paszportu nie otrzymuje. Działa za to aktywnie – jak wskazują pozytywne opinie wydane na jego temat – w Kole Socjalistycznej Młodzieży Polskiej przy Stołecznym Ośrodku Elektronicznej Techniki Obliczeniowej, wykazując się „dojrzałością ideologiczną”. Jest też oddanym współpracownikiem „Trybuny Ludu” i niedoszłym absolwentem Studiów Wyższych w Instytucie Filozofii Marksistowskiej UJ.
Fijor kształci się w Studium Nauk Społecznych przy KW PZPR, ale paszportu wciąż nie dostaje. Kolejny raz – w oficjalnym piśmie z 7 listopada 1977 roku – odwołuje się od tej decyzji i zaznacza, że sfinansowany z własnych środków dewizowych (coby nie obciążać budżetu resortu) wyjazd byłby dla niego szansą na podniesienie kwalifikacji zawodowych (planuje wówczas podjąć pracę na potrzeby MSW). W tym samym liście sugeruje, że dotychczasowe odmowy były „dziełem nieporozumienia, insynuacji a może złośliwości pewnych ludzi w Zakopanem”.
Od tych ostatnich dość radykalnie się odcina, korzystając z przywilejów posiadania stołecznego meldunku. Fijor ucieka z rodzinnego miasta, ale Zakopane upomina się o niego w osobie Stefanii Nowak, która w czerwcu 1979 prosi Wydział Paszportowy Stołecznej Komendy Milicji Obywatelskiej w Warszawie o „wstrzymanie względnie o podanie miejsca wyjazdu za granicę Ob. Jana Fijora zamieszkałego w Warszawie (...) ponieważ winien jest większą sumę pieniędzy (...) pożyczoną w 1977 od St. Nowak w Zakopanem oraz usiłuje wykrętnie uciec przed odpowiedzialnością karną za niespłacenie długu dowiedziawszy się
że Adwokat kieruje sprawę na drogę sądową!”. Tą „większą sumę pieniędzy” p. Stefania przekazała na zakup dla niej mieszkania w Warszawie – wtedy był to prawdziwy majątek. Czyżby to właśnie był ten pierwszy milion „zarobiony” przez Jana Fijora?
Mimo że osoba Fijora budzi liczne kontrowersje, udaje mu się wreszcie otrzymać upragniony paszport. W 1978 roku wyjeżdża do Argentyny na cztery miesiące (wbrew deklaracjom, że wybiera się na miesiąc do USA). Po tym zdarzeniu tłumaczy się władzom, że realizował „zadania specjalne wyznaczone przez Wicepremiera PRL”, podpisuje lojalkę, korzysta z ustawy amnestyjnej i w Stanie Wojennym dostaje zgodę na wyjazd do Brazylii w celu „zbierania materiałów do książki”. Do kraju wraca po 17 latach. Jako zdeklarowany wolnorynkowiec, zapalony antysocjalista określający miniony ustrój „syfem” i... milioner!
O dwóch takich...
Kamil Cebulski ma 30 lat. Z PRL pamięta zapewne niewiele. Wychował się w wolnym kraju i – jeszcze jako nastolatek – zarabiał więcej niż dyrektor jego szkoły. Mimo że jego pierwszy biznes okazał się klapą, ogłoszono go „najmłodszym milionerem”. Ta łatka, medialny stygmat sukcesu, towarzyszy mu do dziś. Opinia „bogacza z trądzikiem”, przebojowego przedsiębiorcy to chyba jego największe osiągnięcie. Do tych pomniejszych zaliczyć można zamiłowanie do kreowania własnego wizerunku, prowadzenie kilku, nieaktualizowanych i niewiele znaczących serwisów, skłonność do publicznego przyznawania się do problemów z fiskusem, kpienie z patriotyzmu, zrobienie z chciwości atutu, założenie „uniwersytetu” w którym „bogacze” uczą (za niespełna 2 000 złotych od głowy) aspirujących przedsiębiorców zarabiania milionów czy namawianie Polaków do emigracji i zakładania firm w „bardziej przychylnej” Wielkiej Brytanii.
Co jeszcze osiągnął Cebulski? Niestety, niewiele. Polskim Markiem Zuckerbergiem raczej nie zostanie. Jego credo zaczerpnięte jest z prozy Paulo Coelho, więc – mając takich, literackich autorytetów – na Nobla także liczyć nie powinien. Biorąc pod uwagę, że język ma niewyparzony i wrogów (czy to faktycznych, czy urojonych, czy nawet dyskutantów krytykujących jego działalność w merytoryczny sposób) lubi zaszczycić stekiem soczystych wyzwisk, trudno mu będzie znaleźć w przyszłości poważnych partnerów biznesowych. No, chyba że w rynsztoku.
Wychodzi więc na to, że kooperacja na linii Cebulski-Fijor jest jedynym rozwiązaniem. Ten ciekawy tandem – mimo znacznej różnicy wieku – działa nad wyraz sprawnie. Panowie mają wspólne plany. Chcą, dla przykładu, budować szkołę na „Czarnym Lądzie” i uczyć biednych Zambijczyków przedsiębiorczości. W związku z tym, że Cebulski na polskim rynku kojarzy się nie z biznesmenem, a z oszustem (tak przynajmniej podpowiada wyszukiwarka internetowa) – niedawny „najmłodszy milioner” musi szukać nowych gruntów. Takich, na które mógłby przenieść i zaszczepić podpatrzony gdzieś pomysł. Być może w Zambii właśnie osiągnie wreszcie upragniony sukces. Na złość krytykom, bo – jak pokazała historia jego kariery – zemsta jest jego największą, najsilniejszą pobudką.
W podboju Afryki pomoże byłemu „młodemu milionerowi” były TW SB. Jan Fijor nie oczyścił się z zarzutów stawiających go w roli donosiciela, w szczególności na polonię amerykańską, i – przynajmniej w Polsce – jest przez to delikatnie nadpalony biznesowo. Oprócz tego, kolega „Bereta” zdaje się podzielać pogląd Cebulskiego, który twierdzi otwarcie, że „pieniądze szczęścia nie dają tylko tym, którzy ich nie mają”. A poza tym lubi egzotycznie podróże. I wreszcie ma paszport...
Zamiast post scriptum
Gdy przed kilku miesiącami rozpoczęliśmy badanie działalności Kamila Cebulskiego i Jana Fijora, skontaktowały się z nami osoby podające się za funkcjonariuszy służb specjalnych – zarówno „polskich”, jak i zagranicznych (tych z państw demokratycznych). O ile służby polskie dawały do zrozumienia, że lepiej zostawić ten temat, to z kolei zagraniczne wydawał się być bardzo zaniepokojone „parasolem ochronnym polskich służb” roztoczonym nad działalnością „towarzyszy milionerów”…
Co prawda Jan Fijor wielokrotnie powoływał się na znajomość z Edwardem Mazurem i wieloma funkcjonariuszami obecnych służb specjalnych, ale nie mamy jeszcze mocnych dowodów na to, że „uczelnie” prowadzone przez „rektora” Kamila Cebulskiego (pod patronatem Jana Fijora) w Tajlandii, Holandii, Afryce i Wielkiej Brytanii służą do legalizowana pieniędzy pochodzących z obrotu narkotykami, choć właśnie taka działalność byłaby tego niemal podręcznikowym przykładem.
Zresztą sam Kamil Cebulski podczas publicznego wystąpienia na Pikniku Nowej Prawicy w 2013 r. oznajmił, że ostatnio jego „wolontariusze przemycili z Zambii do Wielkiej Brytanii 500 paczek papierosów” – czy na pewno papierosów?…
Gdy tylko pytaliśmy o możliwość prowadzenia tego typu działalności w ramach „uczelni rektora” Cebulskiego i Fijora niemal natychmiast pojawiły się groźby, że autor niniejszego tekstu „zgnije w areszcie”…
W takim razie nasuwa się pytanie – kiedy uczestnicy „studiów” organizowanych przez uczelnię rektora Cebulskiego będą wzywani przez właściwe władze celem wyjaśnienia czy rzeczywiście uczestniczyli w tych kursach, czy tylko ich dane zostały wykorzystane do…? Pozostawiam czytelnikom dopowiedzenie reszty, podobnie jak odpowiedź na pytanie – w jaki sposób można w ciągu kilkunastu miesięcy zarobić milion złotych na wydruku ściąg? A także w jaki sposób w stanie wojennym można było wyjechać do USA i w ciągu krótkiego czasu zostać milionerem?...
Maciej Lisowski
nr legitymacji prasowej – PL 1582
Korzystałem z:
http://korwin-mikke.pl/wideo/pokaz/kamil_cebulski__piknik_prawicy_2013_cz_i_/1425
http://www.prawica.net/node/9842
http://www.solidarni.waw.pl/pobierz/JanFijor-TW_Bereta.pdf
http://www.rp.pl/artykul/576596.html?print=tak
http://www.fijor.com/kimjestem/
http://www.fijor.com/ipn-contra-fijor/
http://korwin-mikke.pl/ogolne/zobacz/smutna_korespondencja_fijora_z_kalifornii/81697
http://www.kamilcebulski.pl/kraj-dziadow-zostaw-dziadom/
http://www.youtube.com/watch?annotation_id=annotation_3542575121&feature=iv&src_vid=Gnsckvmqxso&v=yWcuJgrq-_o
http://www.youtube.com/watch?v=Gnsckvmqxso
http://www.poranny.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100523/MAGAZYN/751424169
http://www.asbiro.pl/
Artykuł wraz ze zdjęciami akt IPN i innymi - został opublikowany na strone internetowej Fundacji LEX NOSTRA
http://www.fundacja.lexnostra.pl/index.php/wiadomosci/interwencje/206-towarzysze-milionerzy
W artykule wykorzystano grafiki w postaci skanów dokumentów IPN, pochodzące z materiałów prasowych oraz fragmenty zrzutów ekranowe stron, dostępnych w internecie filmów i programów TV (na zasadzie prawa cytatu).
- Fundacja LEX NOSTRA - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
- ASBIRO
- Cebulski
- Europejski Trybunał Praw Człowieka
- Fijor
- Fundacja LEX NOSTRA
- Jan
- Kamil
- Maciej Lisowski
- media
- milioner
- Ministerstwo Sprawiedliwości
- obserwator
- organizacja społeczna
- pieniądze
- pranie
- Prokurator Generalny
- prokuratura
- przedstawiciel społeczny
- Sąd Apelacyjny
- Sąd Okręgowy
- Sąd Rejonowy
- sprawiedliwość
- Strasburg
napisz pierwszy komentarz