Wypadki kieleckie, prowokacja, sowietów, PRL-u; Część II

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

 

Raport biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka przekazany ambasadorowi USA w Warszawie Arthurowi Bliss Lane'owi
Zajścia kieleckie z dnia 4 lipca 1946 r.

 

                                                            

 

Biskup Diecezjalny,  Czesław Kaczmarek, / "Omnia Pro Christo Rege"
 
Ks. prof. Jan Śledzianowski, nad Trumną Ksiedza Biskupa Czesława Kaczmarka, powie:
 
Przeszedł czyściec na ziemi
 
 
Czy Kościół odmówił potępienia zbrodni kieleckiej? 
 
   Pisałem w pierwszej cęści  o potępieniu prowakcji sowieckiej , UB-eckiej  przez przedstawiciela Kościoła w Polsce, kardynała Hlonda. Nie inaczej mogli postąpić inni biskupi polscy. W samych Kielcach zaraz 5 lipca wojewoda kielecki zwołał przedstawicieli miasta i duchowieństwa w sprawie wydania odezwy nawołującej kielczan do spokoju. Projektu takiej odezwy zebranie jednak nie przyjęło. Uchwalono, by odezwę taką przygotowała Kuria Biskupia. Ta istotnie przygotowała ją w dniu 6 lipca, ale władze rządowe jej nie opublikowały. To też Kuria przygotowała inną odezwę i kazała ją odczytać z ambon kościołów kieleckich w niedzielę dnia 7 lipca. Przyczyniła się ona wybitnie do uspokojenia umysłów w Kielcach. W dniu 11 lipca Kuria wydała do całej diecezji drugą odezwę. Wymowa jej jest niedwuznaczna, zupełnie wyraźna. Zbrodnia i zbrodniarze zostali potępieni z całą stanowczością. A jednak dziwna rzecz, odezwy tej prasa rządowa nie tylko nie przedrukowała, lecz ją w ogóle przemilczała, nie przestając mimo to atakować Kościoła w Polsce za jego milczenie w sprawie ekscesów kieleckich. Prasa ta domaga się zarazem zbiorowego wystąpienia Episkopatu polskiego przeciwko antysemityzmowi. Jest to żądanie paradoksalne, a nawet ubliżające Kościołowi. Poza tym jest ono niewykonalne nie tylko z przyczyn o charakterze zasadniczym. Ogromna większość Żydów w Polsce, jak już mówiliśmy wyżej, szerzy gorliwie komunizm, pracuje w osławionych urzędach bezpieczeństwa, dokonuje aresztowań, pastwi się nad aresztowanymi i zabija ich, a za to spotyka się z niechęcią społeczeństwa, które komunizmu nie chce, a metod Gestapo ma już dosyć. I oto Kościół, stosownie do życzenia prasy rządowej, ma uroczyście ogłosić, że ta niechęć społeczeństwa jest nieuzasadniona, że postępowanie Żydów jest całkiem niewinne, że winni są tylko Polacy, którzy się na nich oburzają.
To jest właśnie prawdziwy sens żądań prasy rządowej. Przemilcza się to, że Kościół codziennie i stale głosi wykluczającą antysemityzm miłość bliźniego, że jak najszczerzej i najchętniej wyciąga rękę do Żydów dobrej woli, że zakazuje niezwykle surowo napadania na Żydów (zabójstwa kieleckie nazwano przecie w odezwie Kurii Kieleckiej z 11 lipca "zbrodnią wołającą o pomstę do Boga", godną całkowitego i bezwzględnego potępienia), ale żąda się, by Kościół publicznie, urzędowo orzekł, że Polacy i katolicy nie mają do nich słusznej urazy.
Wygląda to na żądanie od Kościoła, by zaaprobował system terroru, jaki jest obecnie w Polsce stosowany.
Jeżeli prasa rządowa stale wytyka Kościołowi miłość bliźniego, którą się jakoby w stosunku do Żydów nie odznacza, jeżeli ustawicznie mówi o jego obowiązkach, to może wreszcie sprowokować Episkopat Polski, że wykona on to żądanie i spełni swój obowiązek, a mianowicie powie katolikom polskim całą prawdę, nie tylko o zabijaniu Żydów, ale i mordowaniu tych tysięcy Polaków, po śmierci których nie urządza się śledztwa i wspaniałych procesów sądowych, o których nie mówi się przez wszystkie radia i o których nie piszą dzienniki całego świata.
Następstwa procesu sądowego w sprawie wypadków kieleckich
Zajścia kieleckie tymczasowy rząd polski rozgłosił możliwie jak najbardziej, postarał się o to, by dowiedziała się o nich jak najobszerniej zagranica, urządził proces-mon-stre w stosunku do zabójców. Genezy wypadków nie pozwolił poruszać przed sądem, ale choć cała prasa rządowa stale i obszernie mówi o niej już przez dwa miesiące, prawdy niezupełnie dało się zataić.
Nie w prasie, bo o tym pisać nie wolno, ale prywatnie w społeczeństwie zaczęto stawiać pytania, na które proces nie dał odpowiedzi, których w sposób niezrozumiały nie poruszył i nie wyjaśnił. A więc pytano na przykład o to, w jaki sposób zginęli podczas zajść dwaj Polacy, skoro Polacy byli stroną napadającą, a Żydzi bezbronnymi? Jak wytłumaczyć śmierć oficera, który przecież był uzbrojony i któremu towarzyszyli żołnierze? Jak wyjaśnić zjawisko, że mordowanie Żydów mogło się odbywać w biały dzień i to przez 8 godzin[6].
Pytania te, a może i odpowiedzi, jakie na nie dawano, dochodziły prawdopodobnie do wiadomości władz rządowych, te ostatnie musiały coś robić, aby zapobiec wytworzeniu się przekonania, że proces z 8-11 lipca nie odtworzył całej prawdy, że przeciwnie, tylko ją zaciemnił. 1 oto 15 lipca, tj. w 11 dni po wypadkach kieleckich, PAP podała suchą notatkę, że w związku z wypadkami w Kielcach zostali aresztowani szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa w Kielcach Sobczyński, wojewódzki komendant milicji i jego zastępca oraz komendant komisariatu. Jako powód aresztowania podano nie dość energiczną działalność władz podczas wypadków[7]. Krok ten miał dać odpowiedź na pytania, które sobie wszyscy w związku z wypadkami kieleckimi zadawali. Nie można jednak wytłumaczyć wszystkiego brakiem energii tych paru oficerów rządowych, szereg pytań nadal czeka na odpowiedź. Zresztą nawet fakt ów aresztowania powiększa tylko wątpliwości, bo przecie gdy wypadki kieleckie czekały na proces tylko 4 dni, to od aresztowania tych oficerów upłynęło już półtora miesiąca. Aż do tej pory nie wytoczono im procesu, choć minister bezpieczeństwa, komunista Radkiewicz, w rozmowie z korespondentem "New York Timesa" przyznał winę Urzędu Bezpieczeństwa w wypadkach kieleckich[8] i choć mogliby oni wiele powiedzieć o genezie i początku zajść, nie wiadomo nawet, czy osadzono ich w więzieniu. Informacja o tym byłaby tym bardziej wskazana, że są pogłoski, iż aresztowano ich tylko dla pozoru, że w rzeczywistości Sobczyński otrzymał już pod zmienionym nazwiskiem awans na inne stanowisko. W rezultacie coraz więcej osób nie wierzy dziś w urzędową wersję o zajściach kieleckich, nawet część prasy zagranicznej zaczyna się na nią patrzeć krytycznie. Istotnie, analiza dokładna całej tej sprawy oraz zeznania świadków naocznych, którzy nie są kupieni lub sterroryzowani, jak to miało miejsce w procesie kieleckim, obalają tę wersję zupełnie.
Wnioski i zakończenie
Analiza wypadków i zeznania świadków doprowadzają nas do następujących wniosków w sprawie zajść kieleckich 4 lipca 1946 r. Wskutek komunistycznej działalności Żydów wytworzyła się w stosunku do nich nienawiść szerokich mas w Polsce. Rzeczywiste wypadki ginięcia dzieci w Kielcach przypisywane Żydom nie wywołały jej, lecz powiększyły ją w wysokim stopniu. Z tego postanowiły skorzystać pewne komunistyczne czynniki żydowskie w porozumieniu z opanowanym przez siebie Urzędem Bezpieczeństwa, aby wywołać pogrom, który by dało się potem rozgłosić jako dowód potrzeby emigracji Żydów do własnego kraju, jako dowód opanowania społeczeństwa polskiego przez antysemityzm i faszyzm i wreszcie jako dowód reakcyjności Kościoła, którego zabijający byli członkami. W tym celu władze bezpieczeństwa nie zapobiegły powstającemu zbiegowisku, nie zawiadomiły o zajściu prokuratora, nie dały rozkazów milicji i wojsku do energicznego wystąpienia. Władze bezpieczeństwa nie przewidziały jednak, jak się zdaje, rozmiarów zajścia. Żydzi z ulicy Planty nr 7, niechcący na skutek instrukcji czy też z innych powodów otworzyć drzwi milicji, sprawili tym, że zaczęła je wyważać siłą. Odpowiedzieli na to strzałami, które spowodowały atak na nich milicji i motłochu, przy czym milicjanci i żołnierze chwytali Żydów, mordowali ich lub wydawali tłumowi na ulicy, a ten pastwił się nad nimi na oczach oddziałów milicjantów i wojska. Przedstawiciele Urzędu Bezpieczeństwa ograniczyli się tylko do obserwowania osób, zresztą w drugiej fazie zajść nie byli już w stanie ich opanować, gdyż większość milicji i wojska sympatyzowała z tłumem.
Do mordujących na ulicy Planty 7 należy zaliczyć milicjantów i żołnierzy, robotników oraz zebrany przypadkowo motłoch. Aresztowań dokonano tylko wśród tego ostatniego, gdyż posadzenie na ławie oskarżonych także milicjantów i robotników, będących członkami PPR, uniemożliwiłoby ukucie zarzutu, że mordowali tylko katolicy, uniemożliwiłoby atakowanie Kościoła katolickiego oraz andersowców i PSL. Ponieważ odsłonięcie całej prawdy o wypadkach skompromitowałoby rząd wobec społeczeństwa polskiego i zagranicy, a nawet wobec Żydów, których krwi chciano użyć dla celów politycznych, przeto na procesie nie pozwolono omawiać początków zajścia, gdyż świadkowie procesu mogliby się z tego domyślić istoty rzeczy.
Tak się przedstawiają w świetle bezstronnego badania wypadki kieleckie z dnia 4 lipca 1946 r. Wnioski nasze pozwalają na danie łatwej odpowiedzi na pytania, któreśmy w toku niniejszych rozważań wysuwali. Na zakończenie jeszcze jedna uwaga. Ci, którzy zabijali w Kielcach, godni są niewątpliwie najsurowszego potępienia niezależnie od tego, że byli sprowokowani, że działali w afekcie. Wszelki antysemityzm jest uczuciem poniżającym człowieka i nieetycznym. Mordowanie ludzi, choćby innej rasy czy przekonań, czy klasy społecznej, jest zawsze zbrodnią. Ale jeżeli w dniu 8 lipca zasiadło na ławie oskarżonych tylko 8 zabijających, to nie można tego nazwać aktem sprawiedliwości, bo powinni na niej zasiąść także i ci, którzy do wypadków kieleckich doprowadzili, którzy je sprowokowali, którym na nich zależało.
Nie umieścił ich wśród oskarżonych sąd, ale umieszcza ich moralnie opinia polska. Umieszcza ona na ławie oskarżonych i tych wszystkich, którzy sieją nienawiść, którzy ze zbrodni kieleckiej robią towar na sprzedanie, starając się pogłębić różnice w społeczeństwie polskim i zohydzić Polskę zagranicy.
Źródło: Akta śledztwa, t. 3, k. 521-538, kopia, mps.
Raport ks. bp. Czesława Kaczmarka pochodzi z tomu przygotowanego przez Instytut Pamięci Narodowej: "Wobec pogromu kieleckiego", pod redakcją Łukasza Kamińskiego i Jana Żaryna, Warszawa 2006, s. 185-201
[1] "Dziennik Łódzki" z 10 VII 1946, nr 186 [tu i dalej przypisy w oryginale dokumentu, oznaczone numerami od 1 do 8],
[2] "Dziennik Łódzki" cyt[owany] wyż[ej] poprawił tu [sformułowanie użyte przez] prokuratora na "rząd emigracyjny". Taki okrzyk byłby możliwy, choć świadkowie go nie potwierdzają
[3] "Dziennik Polski", 19 VII 1946, nr 195.
[4] "Catholic Herald", 26 VII 1946, nr 3152.
[5] Próbką mówienia prawdy przez prasę rządową jest fakt podany w czołowym jej tygodniu kulturalnym "Odrodzenie" z dnia 25 VIII 1946 r., że Żydzi telefonowali do biskupa, lecz ten nie chciał się udać na miejsce wypadków.
[6] Tak głosi akt oskarżenia, w rzeczywistości zajścia trwały od godz. 9.00 do 3.00 po południu, z przerwą trzygodzinną.
[7] "Dziennik Polski", 16 VII 1946, s. 2.
[8] Zob. "The Tablet" z 10 VIII 1946, s. 1, szp.
 
Nasz Dziennik, wtorek, 4 lipca 2006, Nr 154 (2564)

http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=my&dat=20060704&id=my11.txt

 

*ksiądz Leonard Świderski "Ogladały oczy moje"
 
Całą mowe pogrzebową Księdza . profesora  Jana Śledzianowskiego, opublikuje jutro 

 

Etykietowanie:

5 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

1. Szanowny Panie Michale

"Ale jeżeli w dniu 8 lipca zasiadło na ławie oskarżonych tylko 8 zabijających, to nie można tego nazwać aktem sprawiedliwości, bo powinni na niej zasiąść także i ci, którzy do wypadków kieleckich doprowadzili, którzy je sprowokowali, którym na nich zależało.
Nie umieścił ich wśród oskarżonych sąd, ale umieszcza ich moralnie opinia polska. Umieszcza ona na ławie oskarżonych i tych wszystkich, którzy sieją nienawiść, którzy ze zbrodni kieleckiej robią towar na sprzedanie, starając się pogłębić różnice w społeczeństwie polskim i zohydzić Polskę zagranicy. "

Nie umieszczono sprawców z wiadomych względów. Dzisiaj tamte zamiary są realizowane przez kontynuatorów i zbierających owoce tamtych prowokacji - róznych Grossów i organizacje typu ADL.

Pozdrawiam serdecznie

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

2. Do Pani Maryli

Szanowna Pani Marylo,

Przykre ale prawdziwe.
Dziś to elitom nadają michniki, grossy, baumamy, śpiewaki, lityńscy:

Tu ich chowano i wychowano


Można powiększyć


Ukłony moje najniższe

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

3. Do Pani Maryli

Szanowna Pani Marylo,

Przykre ale prawdziwe.
Dziś to elitom nadają michniki, grossy, baumamy, śpiewaki, lityńscy:

Tu ich chowano i wychowano


Można powiększyć


Ukłony moje najniższe

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

4. Do Pani Maryli

Szanowna Pani Marylo,

Wytwórnia Metro-Goldwyn-Mayer (lub MGM) została założona przez Żydów
Samuel Goldwyn urodził się w Warszawie jako Szmuel Gelbfisz

Mayer, właściwie Eliezer Meir urodzony w w Mińsku,

Jeden i drugi wyjechali do Ameryki przez Niemcy

Warner Bros, to też firma założona przez trzech braci pochodzenia żydowskiego z Mazowsza: Aaron, Szmul i Hirsz Wonsal

Ukłony moje najniższe

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika Maryla

5. arch.IPN/- Skompromitować

zdjecie

arch.IPN/-

Skompromitować Kościół

Gdy biskup kielecki Czesław Kaczmarek stanął
14 września 1953 roku przed sądem, miał za sobą dwa lata i osiem
miesięcy pobytu w więzieniu.

Izolowany od świata, głodzony, poddawany psychicznemu terrorowi,
traktowany środkami farmakologicznymi wywołującymi otępienie i zmiany
osobowości, był strzępem człowieka. Przeszedł – jak obliczyli historycy –
223 przesłuchania, trwające po kilkadziesiąt godzin, podczas których
przekonywano go, że duchowni i wierni nie chcą już znać ordynariusza,
„niemieckiego kolaboranta”, że nikt na niego w diecezji nie czeka, że
nie ma dla niego innej drogi niż przyznanie się do „winy”.

Przed pokazowym procesem biskup Kaczmarek został poddany intensywnej
kuracji medycznej dla zatarcia śladów nieludzkiego traktowania. Razem z
nim na ławie oskarżonych zasiedli księża: Jan Danilewicz – były skarbnik
kurii kieleckiej, Józef Dąbrowski – były kapelan biskupa Kaczmarka i
Władysław Widłak – były prokurator seminarium duchownego w Kielcach,
oraz zakonnica Waleria Niklewska – wszyscy „winni działalności
szpiegowskiej” na rzecz imperialnych ośrodków. Władzom zależało na
nadaniu sprawie jak największego rozgłosu. 

Rozsadzić od środka

Prześladowania Kościoła rozpoczęły się już w Polsce Lubelskiej.
Księża ginęli od kul MO i UB, jak rozstrzelany w lesie pod Rzeszowem w
grudniu 1944 roku ks. Michał Pilipiec, który w kazaniach występował
przeciwko sowieckiej przemocy, czy skrytobójczo zamordowany w 1945 roku
ks. Stanisław Zieliński – obrońca kraśnickich parafian przed czerwonym
terrorem. W 1946 roku zginął ks. Michał Rapacz – zawleczony z plebanii w
Płokach na sznurze do lasu pod Trzebinią i tam zamordowany za otwarte
głoszenie niezgody na komunizm.

Władze nadały rozgłos pokazowemu procesowi ks. Władysława Gurgacza,
skazanego w 1949 roku w Krakowie na śmierć i rozstrzelanego za
roztoczenie opieki duszpasterskiej nad oddziałem partyzanckim Polskiej
Podziemnej Armii Niepodległościowców w Nowosądeckiem. „Herszta w
sutannie” – jak pisała prasa – fotografowano w celach propagandowych z
plikami dolarów i z pistoletem wis na kolanach. „Pokazówkę” urządzono w
Nowym Sączu ks. Józefowi Dryi, aresztowanemu w 1951 roku za kazanie, w
którym przestrzegał: „Nie idźcie za gwiazdą ze Wschodu”.

Zaciekły atak na Kościół rozpoczął się pod koniec lat 40., gdy władze
komunistyczne rozprawiły się ze zbrojnym podziemiem niepodległościowym i
z PSL opozycją polityczną. Do 1955 roku w więzieniach znalazły się
setki duchownych. Funkcjonariusze UB torturowali ich, dręczyli
psychicznie, przesłuchiwali bez końca, przedłużali im tymczasowe
areszty.

Równolegle do prześladowań prowadzono politykę rozsadzania Kościoła
od wewnątrz przez zorganizowany na przełomie lat 40. i 50. ruch „księży
patriotów”, popierający – wbrew Prymasowi Kardynałowi Stefanowi
Wyszyńskiemu – władzę „ludową”, a także za pośrednictwem Stowarzyszenia
PAX, katolickiej organizacji świeckich, która otrzymała prawo wydawania
własnej prasy. Zamiast niszczyć Kościół brutalnymi metodami na wzór
sowiecki, co mogło wzmocnić w polskim społeczeństwie antykomunistyczne
nastroje, władze podjęły przemyślaną akcję skompromitowania go w oczach
wiernych.

Biskup „kolaborant”

Biskup kielecki był osobą nadającą się znakomicie – z punktu widzenia
komunistów – do obnażenia przed wiernymi „prawdziwego” oblicza
Kościoła. Trzy listy pasterskie z lat 1939 i 1940, w których nawoływał
do zachowania spokoju społecznego, potraktowano jako dowód na jego
„kolaboracyjną” przeszłość. – Niemcy byli silni, a przelewanie krwi,
zdaniem biskupa, było bezsensowne – wyjaśnia ks. prof. Jan
Śledzianowski, autor opracowania „Czesław Kaczmarek. Biskup Kielecki
1895–1963”. – Ordynariusz wyraźnie wskazywał, na czym się skupiać: na
pracy dobroczynnej, charytatywnej, pomocowej. Taką postawę uważał w tym
czasie za wskazaną. Potem, gdy wybuchła wojna niemiecko-rosyjska i
pojawiła się szansa na skuteczną walkę, biskup wspierał ruch oporu,
patronował kapelanom Armii Krajowej, którzy byli powoływani za jego
zgodą, od początku wojny pomagał Żydom – zaznacza ks. prof.
Śledzianowski.

Przykładem zastosowanej przez propagandę manipulacji niech będzie
zmiana słowa „godność” na „gościnność” w jego liście z 9 października
1939 roku, który w oryginalnej wersji brzmiał: „Dlatego wzywam Was,
żebyście, nasamprzód wierni świętym przykazaniom Boga i Kościoła,
okazali się posłusznymi względem władz administracyjnych we wszystkim,
co nie sprzeciwia się sumieniu katolickiemu i naszej polskiej godności”.

Co zdecydowało, że właśnie biskupowi Kaczmarkowi postanowiono
urządzić pokazowy proces z nagonką prasową o niezwykłym nawet jak na
lata 50. natężeniu?

Historycy wymieniają zdecydowanie antykomunistyczną postawę
ordynariusza po wojnie, jego krytyczny stosunek do projektu umowy między
Kościołem a państwem z 1950 roku, a także bezkompromisowe stanowisko
wobec ruchu „księży patriotów”. Wspominają też jego bliskie kontakty z
ambasadorem USA w Polsce Arthurem Bliss Lanem, którego znał ze studiów
we Francji i któremu po lipcowym pogromie kieleckim w 1946 roku
przekazał raport powołanego przez siebie zespołu – dokument wskazujący
bezpiekę jako inspiratora zbrodni oraz podkreślający kontekst polityczny
tragedii. Kierowana odgórnie prasa mściła się, obciążając ordynariusza w
latach 40. winą za kielecki dramat. Zastanawiające jest jednak to,
dlaczego podczas procesu w 1953 roku prokuratura nie wytoczyła przeciwko
niemu żadnego zarzutu związanego z tą sprawą.

Moskiewski ślad

Bezpośrednim pretekstem aresztowania był fakt, że biskup Kaczmarek
odmówił wszczęcia postępowania kanonicznego wobec dwóch księży z
Wolbromia: Piotra Oborskiego i Zbigniewa Gadomskiego, aresztowanych w
kwietniu 1950 roku za współpracę z partyzantką antykomunistyczną. Władze
utrzymywały, że złamał umowę między Kościołem a państwem, zobowiązującą
Kościół do karania duchownych zaangażowanych w działalność podziemną.

Każda z tych okoliczności i wszystkie razem uzasadniają zatrzymanie
księdza, nie wyjaśniają jednak, zdaniem wielu historyków, dlaczego
władze postanowiły złamać i zniszczyć publicznie przedstawiciela
Episkopatu Polski. Pojawiają się w związku z tym sugestie, że jego
proces miał stanowić przygotowanie do ostatecznej rozprawy z Kościołem:
procesu Prymasa Wyszyńskiego. Przecież „ostateczna decyzja o wytoczeniu
rządcy diecezji kieleckiej pokazowego procesu niewątpliwie została
zaopiniowana przez kierownictwo ZSRS” – na co zwraca uwagę Tomasz
Domański w publikacji „Wokół procesu biskupa kieleckiego Czesława
Kaczmarka”, przypominając, że „w maju 1953 roku podczas wizyty w Moskwie
Bierut pytał o celowość przeprowadzania otwartego procesu i
najprawdopodobniej takie potwierdzenie uzyskał, bowiem bez tego do
procesu by nie doszło”. Być może na Łubiance zrodził się przewrotny
plan, według którego „sprawę kielecką” traktowano jako przymiarkę do
pełnej kompromitacji polskiego Kościoła.

Oskarżeni „przyznają się” do winy

Ordynariusz kielecki został aresztowany w styczniu 1950 roku przez
ekipę UB z płk. Józefem Światło, wicedyrektorem X Departamentu MBP na
czele, co świadczy o znaczeniu, jakie władze przywiązywały do sprawy.
Równocześnie zatrzymano wikariusza generalnego ks. Jana Jaroszewicza, a
do września 1952 roku kilkunastu następnych duchownych, spośród których
czworo zasiadło obok biskupa Kaczmarka w procesie pokazowym.

Bezpieka przygotowała się do rozprawy z biskupem: torturom fizycznym w
śledztwie towarzyszyły moralne – wykorzystano słynny „zielony zeszyt”
ks. Leonarda Świderskiego, sekretarza biskupa, a zarazem jego osobistego
wroga, w którym zarejestrowany w 1950 roku jako agent UB „Iwa” ksiądz
opisywał nieobyczajne rzekomo życie biskupa. W rękach UB znalazł się
więc pierwszorzędny materiał do szantażu.

Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie kilkakrotnie przedłużał biskupowi
areszt tymczasowy, zatrzymując wciąż kolejnych duchownych i świeckich –
sprawę najwyraźniej traktowano jako „rozwojową”. Jej ciąg dalszy
przewidział Prymas Stefan Wyszyński, który 14 stycznia 1952 roku
zanotował w swoich zapiskach: „Kielce mogą być poligonem w sprawach
kościelnych […]. Nowe aresztowania wskazują na to, że przygotowywany
jest proces bpa Kaczmarka. Aresztowania są kompletowaniem przyszłych
świadków. […] taktyka tu wprowadzona jest polem doświadczalnym dla
rozkładu od wewnątrz Kościoła”.

Zadbano o głośną medialną oprawę procesu, który rozpoczął się 14
września 1953 roku przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie.
Dzienniki ogólnopolskie oraz radio wzięły udział w kreowaniu obrazu
biskupa „zdrajcy” i „kolaboranta”. Transmisje z sali sądowej odbywały
się na żywo, organizowano wiece piętnujące zmaltretowanych śledztwem
duchownych, a bezpieka zbierała codziennie doniesienia informatorów o
nastrojach społecznych. Akt oskarżenia przygotowywali funkcjonariusze z
samych szczytów władzy, m.in. Józef Różański, dyrektor Departamentu
Śledczego MBP, i płk Stanisław Zarako-Zarakowski, naczelny prokurator
wojskowy. Znalazły się w nim takie zarzuty, jak: „popieranie
faszystowskich ugrupowań”, „współdziałanie z niemiecką władzą
okupacyjną”, „nawoływanie wiernych do uległości i współpracy z
okupantem”, „usiłowania obalenia przemocą władzy robotniczo-chłopskiej i
ludowo-demokratycznego ustroju Polski”, „prowadzenie akcji przeciwko
odbudowie kraju i planowej gospodarce”, „organizowania i kierowania
akcją wywiadowczą na terenie Polski w interesie imperializmu
amerykańskiego i Watykanu”, „przyjmowanie od zagranicznych ośrodków
dywersyjnych i szpiegowskich pieniędzy w walucie obcej”.

Biskup Kaczmarek „przyznał się”, odczytując notatki przygotowane
wcześniej przez Różańskiego, podobnie uczynili pozostali oskarżeni. 22
września ordynariusza skazano na 12 lat więzienia, ks. Danilewicza na
10, ks. Dąbrowskiego na 9, ks. Widłaka na 6, a siostrę Niklewską na 5
lat w zawieszeniu. 

„Odcinamy się…”

Kilka dni później, gdy skazani trafili za kraty, władze wykorzystały
do ich szkalowania Stowarzyszenie PAX. „Na rozprawie sądowej
zanalizowana została przestępcza działalność oskarżonych, jak i jej
skutki” – pisał w adresowanym do inteligenckiego odbiorcy „Wrocławskim
Tygodniku Katolików” Tadeusz Mazowiecki. „[…] atmosfera środowiska
społecznego rozniecająca lub choćby tylko podtrzymująca bezwzględną
wrogość wobec osiągnięć społecznych Polski Ludowej, wpływy polityczne
przychodzące z zewnątrz i wyrosła na tym wszystkim błędna postawa
polityczna ks. biskupa Kaczmarka, która doprowadziła go do kolizji z
prawem, oto sumarycznie ujęte przyczyny działalności przestępczej
oskarżonych. […] Doprowadziły ks. biskupa Kaczmarka do działalności
wrogiej wobec interesu narodowego i postępu społecznego […].
Doprowadziły w szczególności nie tylko do postawy przeciwnej nowej
rzeczywistości naszego kraju, nie tylko do podrywania zaufania w
trwałość władzy ludowej i naszych stosunków społecznych w Polsce, ale i
do uwikłania się we współpracę z ośrodkami wywiadu amerykańskiego. […]
Dlatego więc nie tylko bolejemy, ale i odcinamy się od błędnych poglądów
ks. biskupa Kaczmarka, które doprowadziły go do akcji dywersyjnej wobec
Polski Ludowej […]”.

Cztery dni po procesie biskupa Kaczmarka, jeszcze przed publikacją we
„WTK”, został aresztowany Prymas Stefan Wyszyński, zaś we wrześniu 1953
roku jego współpracownik biskup Antoni Baraniak, którego nazwisko
padało podczas „procesu kieleckiego” w kontekście sporządzania przez
Prymasa „szpiegowskich raportów” dla Watykanu. Biskup Baraniak milczał
jednak przez ponad dwa lata w więzieniu przy Rakowieckiej, w celi z
niemieckimi mordercami, milczał trzymany nago dniami i nocami w
pomieszczeniu, gdzie po ścianach spływała nieustannie woda, milczał
torturowany. Nie wydobyto od niego zeznań, które – jak przypuszczają
badacze – miały posłużyć do pokazowego procesu Prymasa, więc zwolniono
go w 1955 roku – wyniszczonego i skrajnie wyczerpanego.

Po pięciu latach więzienia, także w 1955 roku, władze zgodziły się
wypuścić biskupa Kaczmarka na rok ze względu na stan jego zdrowia.
Ostatecznie został zwolniony w maju 1956 roku. W tym czasie Prymas
Wyszyński przebywał izolowany pod strażą w klasztorze w Komańczy. Do
Warszawy powrócił na fali październikowych zmian – tak kończył się
pierwszy etap walki z Kościołem, która miała trwać aż do 1989 roku, a w
nowej odsłonie kontynuowana jest do dzisiaj.

Anna Zechenter, IPN Kraków


http://www.naszdziennik.pl/mysl/52034,skompromitowac-kosciol.html

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl