Bij Ruska (2)
godziemba, śr., 05/06/2013 - 05:50
Wyścig Pokoju był imprezą, budzącą olbrzymie zainteresowanie społeczne. Stąd też zwycięstwo w 1956 roku Stanisława Królaka nad koalicją kolarzy sowieckich wywołało powszechny entuzjazm.
Wyścig Pokoju zainicjowany został w 1948 roku przez komunistyczne redakcje „Głosu Ludu” (potem „Trybuny Ludu) oraz Rudego Prava”, do których dołączył w 1952 roku wschodnioniemiecki dziennik „Neues Deutschland”.
Impreza z każdym rokiem nabierała na znaczeniu, stając się sportową dumą socjalizmu. Komunistyczni propagandyści podkreślali, iż wyścigi organizowane na zachodzie Europy przybierają „zwyrodniałe formy antagonizmów między różnymi reprezentacjami, są też bezustanne intrygi i kłótnie wewnątrz drużyn narodowych, inspirowane przez konkurujące ze sobą wielkie firmy rowerowe. U nas braterska atmosfera, przyjacielska współpraca wychodziła daleko poza ramy drużyn, ogarniała wszystkich uczestników wyścigu. (…) Tu u nas, Wyścig Pokoju jest potężna manifestacją szczęśliwych ludzi w wolnych krajach”.
W 1954 roku wyścig zyskał nowy wymiar, gdy po raz pierwszy wzięła w nim udział ekipa sowiecka. Wyścig stał się polem zaciętej rywalizacji z Sowietami. Nic więc dziwnego, iż „Polskie społeczeństwo, zmęczone latami stalinowskiego terroru i upokarzane na każdym kroku przez Wielkiego Brata, odbierało zwycięstwa polskich kolarzy nie tylko jako sukces sportowy, ale także, a może przede wszystkim, jako „utarcie nosa” ZSRR, okazję do udowodnienia swej wyższości i niezależności choćby w tym małym wycinku życia, jakim był sport” .
Polskie szaleństwo zaczęło się od 8 etapu wyścigu 1956 roku, którego trasa wiodła z Lipska do Karl Marx Stadt (Chemnitz). Stanisław Królak wygram ten decydujący etap, następnie zachował żółtą koszulkę lidera wyścigu do samego jego końca. Jego wspaniała jazda w wyścigu, z dnia na dzień podnosiła poziom emocji, a o jego walce z sowieckimi kolarzami krążyły różne opowieści. Największy rozgłos zyskała opowieść o tym, jak Królak na ostatnim etapie utorował sobie drogę do zwycięstwa bijąc pompką rowerową, w tunelu Stadionu Dziesięciolecia w Warszawie, sowieckiego zawodnika. Sam Królak zaprzeczał tym opowieściom, jednak przyznawał, iż walka w peletonie była twarda, a niekiedy wręcz brutalna.
Marian Więckowski, który startował z Królakiem, wspominał: „Nigdy nie było tak, żeśmy się z premedytacją bili podczas wyścigu. Owszem, czasem, gdy droga wąska albo meta blisko, gdy boczny wiatr, to się kolarze garażowali. Ale inaczej nie”.
Po zwycięstwie Królak stał się natychmiast wielkim bohaterem, który wygrał z „Ruskimi”. Ludzie zaczepiali go na każdym kroku, prosząc o autografy i wspólne zdjęcia. Ogromną popularność młodego kolarza szybko zauważyły także władze. Oto pojawił się człowiek idealnie pasujący na wzór socjalistycznego sportowca. Był zwykłym chłopakiem z sąsiedztwa, który dzięki ciężkiej pracy na treningach, odniósł wielki sukces. Wedle „Przeglądu Sportowego” „to nie bożyszcze rozentuzjazmowanych tłumów, to nie bohater mitycznych legend – to sportowiec nowego typu, twardy, wytrwały i ambitny, o żelaznej wytrzymałości i upartej woli zwycięstwa. To prawdziwy gorący patriota, godny reprezentant naszego narodu. Takich sportowców o nowej socjalistycznej moralności chcemy wychowywać, takich chcemy stawiać za wzór młodszym, takich właśnie ofiarnych i mocnych, wielkich i skromnych potrzebuje nasza socjalistyczna ojczyzna – bo takich musimy mieć tysiące, by móc walczyć zwycięsko o najpiękniejsze idee świata, o pokój i socjalizm”.
Królak nie okazał idealnym wzorem „socjalistycznego sportowca” – zaczął startować w pokazowych wyścigach, za udział w których inkasował znaczne pieniądze. Został za to zdyskwalifikowany na rok czasu. W kilka lat później przyłapano go na próbie zakupu dolarów. Został oskarżony i skazany na rok więzienia w zawieszeniu na cztery lata i 10 tysięcy złotych grzywny. To był koniec wielkiej kariery Królaka.
Władze poczuły się oszukane, że idol całej młodzieży zaangażował się działania „niegodne socjalistycznego mistrza sportu”. I tak samo jak wcześniej propaganda budowała jego popularność, tak teraz niszczyła go w oczach Polaków.
Nadal w Wyścigu Pokoju trwała ostra rywalizacja polsko-sowiecka. I tak gdy na metę ostatniego etapu z Łodzi do Warszawy w 1957 roku jako pierwszy wjechał sowiecki kolarz Czerepowicz, tłum zaczął gwizdać, aż towarzyszowi Wiesławowi uszy pękały. „Publiczność gwiżdże – narzekała nazajutrz „Trybuna Ludu” – bo jest zła, że nie wygraliśmy, jak sobie tego życzyła. Bardzo to brzydko wyglądało”.
Znany polski zawodnik Tadeusz Mytnik wspominał,. iż „zamiast Wyścigu Pokoju był to wyścig wojny. Nie było etapu, byśmy się nie bili z reprezentantami ZSRR, naszymi największymi wrogami. Pamiętam starcia z Wiaczesławem Gorełowem czy Aavo Pikkuusem. Kiedyś tak się mocowałem z Jurijem Awierinem, że w czasie jednego etapu dwa leżeliśmy w rowie”.
Z kolei Mieczysław Nowicki dodawał: „Rosjanie jeździli bardzo niebezpiecznie. Najgroźniejszy był Jewgienij Lichaczew. Rozpychał się, powodował katastrofy. (…) Na jednym, w 1975 r., upadł przez niego nasz lider Ryszard Szurkowski. Następnego dnia otrzymałem zadanie pilnowania Lichaczewa. Jechaliśmy przez tereny budowlane ogrodzone siatką. Zaczęliśmy się pchać. Lichaczedw wpadł na siatkę, a my byliśmy najlepsi na etapie. Innym, razem potężnie zbudowany Berndt Drogan złapał za kark radzieckiego rywala i jak zając „posłał” w pole”.
Taka to była internacjonalistyczna przyjaźń, taki to był, Wyścig Pokoju.
Cdn.
- godziemba - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz