Zgliszcza tamtego świata...
Ponieważ zbierane są podpisy o ustanowienie 11 lipca Dniem Męczeństwa Kresowian – tutaj: http://blogmedia24.pl/node/62127 postanowiłam spisać wspomnienia osób, które były tam 11 lipca. Oto pierwsze – mojej znajomej, która wtedy nazywała się Stasia Klimkiewicz.
Nasz dom stał w miejscu, które nazwano kolonią Wandówka. Od imienia pani Wandy Rudnickiej, która odziedziczyła ten majątek, ale sobie z nim nie radziła, więc rozparcelowała go i sprzedała kilku rodzinom – takim jak nasza. Młode jeszcze małżeństwa z dziećmi. Z pomocą rodziców i sąsiadów pobudowali dom. Tato uprawiał tu buraki cukrowe. Piękne,dorodne. Podobnie inni - niedaleko w Strzyżowie była cukrownia, która je skupowała.
Tak było przed wojną. Kiedy się wojna zaczęła, to najpierw zajęli Wołyń Rosjanie i wywieźli na Syberię siostrę i braci mojego ojca. Ciocię Lodzię, stryja Gienka, który był gajowym w Rusnowie, jego żonę i synów, stryja Zygmunta, który był gajowym w Mikuliczach Szlacheckich i najmłodszego stryja Bolka. Pierwszy list od nich - kartkę złożoną w trójkąt - dostaliśmy dopiero w 1941 roku przed Wielkanocą. Przepłakaliśmy te święta ze szczęścia, że żyją.... I że wiemy gdzie są...
Mama i ojciec wysyłali im paczki - obszyte płótnem kawałki słoniny... I one do nich docierały. A czerwcu 1941 roku na Wołyń przyszli Niemcy i zaczęły się ataki Ukraińców. Pojedyncze bardzo szybko. A gdy przyszedł rok 1943 tych ataków było coraz więcej...Byłam dzieckiem, ale widziałam co się dzieje. Docierały do nas wiadomości o pogromach... W każdej chwili mogli przyjść i tutaj. Noce często spędzaliśmy w polu. My, to znaczy moi rodzice, dwie starsze siostry, ja i mały braciszek.
W stajni stał przygotowany do ucieczki wóz – załadowany najpotrzebniejszymi rzeczami: pościel, okrycia, ubrania, warzywa, słonina i smalec i suchary. W każdej chwili można było zaprząc konia i uciekać... Do Włodzimierza. Tak było ustalone - w miastach było bezpieczniej, a tam mieliśmy rodzinę.
11 lipca była niedziela... Tato zabrał dwie starsze siostry i poszli do kościoła – do Sielca, kilka kilometrów od naszego domu. Mama z małym Kaziem i ze mną została w domu. Kazio bawił się, jak to małe dziecko, a Mama śpiewała. Cale życie bardzo lubiła śpiewać... Dzięki Niej poznałam patriotyczne piosenki – na przykład te z Powstania Styczniowego. Śpiewaliśmy je w rodzinnym gronie... Ale wtedy na podwórze wpadł mój ojciec chrzestny, nasz sąsiad, Stanisław Sokołowski. Blady, przerażony z rozwianymi włosami. - Kuma śpiewa, a nie wie co się dzieje! - krzyknął. - Ukraińcy idą tutaj! Usłyszą was... Uciekajcie!
Mama złapała brata na ręce i pobiegliśmy do wozu. Zaprzęgła klacz i ruszyliśmy w kierunku Włodzimierza. Kazio jechał na wozie, my z Mamą szłyśmy, żeby nie obciążać klaczy.
Trzeba było po drodze zawiadomić Tatę i ostrzec mieszkańców Sielca i innych, którzy jak Tato poszli do kościoła. Zwykle po Mszy świętej zatrzymywali się przy kościele w Sielcu, ksiądz rozmawiał z wiernymi, a dzieci częstował smakołykami. Żeby dostać się do Sielca trzeba było zboczyć na wschód i przez wody dostać się tam czterema mostami. Ale mostów już nie było. Zostały spalone przez Ukraińców. W ich miejsce powstały jakieś kładki, prowizoryczne przeprawy ułożone przez mieszkańców…
Wobec tego Mama musiała zostać z wozem przy głównej drodze, a ja, to właśnie ja miałam tę straszną wiadomość o zbliżających się bandach Ukraińców zanieść rodzinie, sąsiadom i mieszkańcom Sielca. To ja miałam ich ostrzec, powiedzieć, że nasi nie powinni wracać do Wandówki, a najlepiej to wszyscy powinni uciekać... To ja miałam im uratować życie... Zabrałam w tę misję książeczkę do nabożeństwa i parasolkę od słońca, którą kupiłam za pieniądze ze sprzedanych butelek... To były moje ważne rzeczy – miałam już przecież 10 lat... - Muszę... mówiłam sobie idąc po tych kładkach. - Muszę... Była to pierwsza w moim życiu tak wielka i tak ważna misja. - Muszę... powtarzałam, starając się bardzo, żeby nie upaść i nie pobrudzić sobie jasnej kretonowej sukienki. Później już pomyślałam że była bardzo jasna i bardzo widoczna, ale udało się! Dotarłam do kościoła i powiedziałam wszystkim co się dzieje... Teraz my - Tato, siostry Hania i Henia i ja pobiegliśmy do Mamy i ruszyli razem do Włodzimierza.
Do naszych krewnych jak się okazało dotarło już kilka innych rodzin z okolicznych wsi... Koczowaliśmy tam modląc się całymi dniami w kościele o ocalenie. Któregoś dnia ktoś przyniósł wiadomość: - Ukraińcy idą na Włodzimierz.... Wszyscy rzucili się do drzwi, za którymi akurat stałam... - Tu jest dziecko! krzyknął ktoś do tłumu i dzięki temu nic mi się nie stało. Ale do dzisiaj to pamiętam...
Kiedy skończyło się jedzenie Polacy wspólnie złożyli się żeby opłacić załogę pociągu pancernego... Miał przejechać trasą wiodąca do ich domów i powrócić do Włodzimierza. Moja energiczna i przedsiębiorcza Mama oznajmiła, że ona też pojedzie do Wandówki i zabierze co się jeszcze da... Gdy już zapakowała kilka tobołków najpotrzebniejszych rzeczy przybiegł młody Ukrainiec, Woronin, za którego wcześniej, kiedy jeszcze nie było tej nienawiści, wyszła córka mojego wuja, Cesia. - Uciekaj, ciotka krzyknął – będą palić wasze domy! Mama złapała dwa tobołki, pobiegła w pole i ukryła wśród roślin. Rzeczywiście, wkrótce się pojawili. Patrzyła jak płonie nasz rodzinny dom i wszystkie nasze zabudowania. Już nie mieliśmy zapasów... Już nie mieliśmy domu... I już było wiadomo, że nie ma tu po co wracać.
Poszła na na stację, a tam naczelnik, też Ukrainiec, ale przyzwoity człowiek, doradził żeby lepiej szła wzdłuż torów i tam wsiadła... - Ja ich zawiadomię i włożę rzeczy do pociągu... Dotrzymał słowa, włożył tobołki... A my we Włodzimierzu straszliwie baliśmy się o Mamę... Kiedy wróciła, to była już nie tylko Mamą, ale naszą wielką, wspaniałą bohaterką. Nie mieliśmy domu, ale mieliśmy naszych Rodziców... A oni postanowili, że nas uratują. Kiedy Niemcy ogłosili nabór na roboty w Niemczech to ojciec się zgłosił. Tak opuściliśmy Wołyń i pojechali do Niemiec.
Ta podróż była dramatyczna. Ukraińcy ostrzeliwali pociąg kilkakrotnie. Po drodze płacząc śpiewaliśmy: „Serdeczna Matko, opiekunko ludzi....” W Białymstoku okazało się, że do pociągu wsiada obsługa ukraińska. Jak myśmy się bali - uciekliśmy od nich stamtąd, a oni zabiją nas tutaj... Ale chyba trochę bali się Niemców. Potem wieźli nas przez Warszawę pod ciągłymi nalotami. Wreszcie dojechaliśmy do Kieln. Tam Polaków w różne miejsca kierowano do pracy. W obozie mieszkaliśmy po sześć rodzin w izbie - sztubie. A z nami tysiące pluskiew. Ale żyliśmy. Wszyscy. A ja marzyłam o polskiej szkole, której tam nie było..
Kiedy przyszło wyzwolenie powiedziano nam, że teraz my możemy ograbić Niemców. I nikt z Polaków tego nie zrobił! Polacy po prostu tak nie postępowali...
Znaleźliśmy się pod angielską strefą okupacyjną. Przenieśli nas do budynku szkoły w Kieln. Mieliśmy teraz co jeść... Dostawaliśmy pomoc z UNRRA. A po pewnym czasie wywieźli nas na wyspę Sylt. A potem do Flensburga, do budynków, które kiedyś były koszarami. Teraz każda rodzina dostała własny, oddzielny pokój. Och, to był już powrót do cywilizacji. Urządzono nam wreszcie polską szkołę. Znaleźli się nauczyciele, albo w ogóle wykształcone osoby, bo w tej masie ludzi byli przedstawiciele różnych zawodów. Jedni uczyli, inni organizowali... Powstało harcerstwo, mieliśmy sztandar, z którym szliśmy, dziewczęta i chłopcy na Msze święte odprawiane przez polskich kapelanów wojskowych. Kwitło życie kulturalne. Powstał chór - znów mogliśmy śpiewać polskie pieśni patriotyczne! Powstał też teatr, na scenie którego wystawialiśmy dramaty polskich autorów i tańczyła najsławniejsza bodaj polska tancerka – młodziutka wtedy Maria Krzyszkowska. Mieliśmy świetlicę z kółkami zainteresowań...
No i zaczęli przyjeżdżać do nas kurierzy z Polski i namawiali do powrotu. Wyświetlali filmy propagandowe - na których szły procesje i odprawiano nabożeństwa... A my przecież wiedzieliśmy, że Polskę zajęli czerwoni. Docierały do nas wiadomości, że wszytko się zmieniło, że wszystko jest inaczej, że upada kultura. Nawet dzieci wołały: – Nie chcemy do Ruskich! Nie chcemy!
Była możliwość jechać do Stanów Zjednoczonych albo do Ameryki Południowej, ale jednak tęskniliśmy za Polską. Do Polski wróciła w tym czasie moja serdeczna koleżanka w tym samym wieku, Amelia. Pojechała z bratem. A moi Rodzice przez Czerwony Krzyż poszukiwali rodziny. I okazało się, że stryj Gienek z Syberii poszedł do Armii Andersa i potem z generałem Maczkiem dotarł do Niemiec. I to on nas odnalazł - dostaliśmy od niego list. Potem napisała do nas ciocia Lodzia: - Jestem z Bolkiem w Cieplicach, przyjeżdżajcie! Więc któregoś dnia Tato mówi: zapisaliśmy się do Polski... A my w płacz: - Nie chcemy do czerwonych... Nie chcemy do Ruskich! Ale ruszyliśmy tam, gdzie była nasza rodzina... Popłynęliśmy statkiem towarowym wśród min i dotarliśmy wreszcie do Szczecina. Potem na trasie pociągu był Ostrów Wielkopolski. Stąd ludzie rozjechali się w różnych kierunkach. A my przez Wrocław, gdzie zobaczyliśmy prawie same ruiny. Papierosy z UNRRA wymieniliśmy na czereśnie. Był lipiec 1947 roku .. Potem dalej – i w okolicy Wałbrzycha, patrzymy, góry... Jak pięknie. Zachwyt. Chcielibyśmy tu zostać...
Wreszcie Jelenia Góra. Tu czekała na nas z wozem ciocia Lodzia. A potem spotkaliśmy się z żoną stryja Zygmunta, który zginął we Włoszech, już po zdobyciu Monte Cassino... Czuło się, że to już nie jest tamta przedwojenna Polska, więc ja i ośmioletni Kazik zaczęliśmy planować ucieczkę. Chcieliśmy wrócić do Flensburga, bo tamten obóz tętniący polskim życiem kulturalnym bardziej nam prawdziwą, przedwojenną Polskę przypominał...
Ale rodzice nas upilnowali i w Cieplicach stworzyli skrawek tamtego świata i tamtego domu, który spłonął latem 1943 roku ...
- guantanamera - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
11 komentarzy
1. @guantanamera
bardzo Ci dziekuję za spisanie tych wspomnień. To jest świadectwo tych, co przeżyli, aby pamięć o pomordowanych nie została zapomniana.
Gdyby nie tacy wspaniali, odważni ludzie jak Ewa Siemaszko, nic byśmy nie wiedzieli o rzezi wołyńskiej. Nikogo ani w PRL ani w III RP nie interesowało upomnienie się o pamięć o tysiącach Polaków. To samo dotyczy KL Warschau. Tak samo mieli być zapomniani Zołnierze Wyklęci.
Ewa Siemaszko jest badaczką losów Polaków zamieszkujących Kresy
Południowo-Wschodnie, współautorką monumentalnej, dwutomowej pracy z
2000 r. „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na
ludności polskiej Wołynia 1939-1945”.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. @Maryla
Kilka lat temu czytywałam artykuły p.Ewy i Jej Ojca zamieszczane w prasie - fragmenty Ich wspaniałej książki. Od kilku dni powracam do nich - w internecie.
Odnajduję też wpisy ludzi, którzy poszukują wiadomości o znajomych z określonych stron Wołynia...
To co spisałam, to świadectwo dziecka jakim była moja znajoma. Namówiłam Ją na te wspomnienia - uważam, że każde takie wspomnienie jest bardzo cenne... Dostałam też spisane na maszynie świadectwo Jej starszej kuzynki - już dramatyczne. Umieszczę je tutaj - przynajmniej we fragmentach. Chcę pokazać jak inna była tamta Polska i jak dobrzy byli tamci ludzie...
3. @guantanamera
trzeba wszystko spisywać, rejestrowac, każde świadectwo. Póki żyją świadkowie.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
4. @Maryla
Właśnie temu zamierzam się poświęcić w najbliższym czasie - spisać świadectwa znajomych mi osób... Wiem, że nie wolno dopuścić, by znikły w niepamięci. Są osobiste i dlatego tak cenne - każde jest świadectwem Dziecka Bożego... Jedynego i niepowtarzalnego... I skrzywdzonego przez grzech...
5. Wspomnienie Marii Krzyszkowskiej
A to jest fragment wywiadu udzielonego przez Marię Krzyszkowską (Krzyszkowska_Witkewicz pdf) opowiadający o tym samym okresie i tym samym obozie:
" - Wiedziałam tylko, że muszę wrócić do Polski.
- I kiedy pani wróciła?
- Jak odzyskałam wolność - 3 maja 1945 roku - to piękna data. Niemcy wyrzucili nas z
fabryki i przez dwa tygodnie gnali w stronę Hamburga. Szliśmy tak dwa tygodnie - z Berlina pod Hamburg. Szkielety, a nie ludzie. Dali nam najpierw kawałek chleba i jakąś puszkę. Wzdłuż szosy widzieliśmy leżące trupy, przeważnie mężczyzn. Mężczyźni są słabsi. Przez cały czas to widziałam - po obu stronach. Byłam mocna, wiec po pewnym czasie zaczęliśmy wygrzebywać z ziemi kartofle. Jadłam te surowe kartofle. Któregoś razu, w nocy, zatrzymaliśmy się w jakiejś stodole.
W pewnej chwili wyskoczył właściciel i powiedział: “Słuchajcie, jesteście wolne! Niemców już
nie ma!” On też był Niemcem, ale chodziło o pilnujących nas SS-manów. No i ruszyłam w świat
razem z grupką moich koleżanek. Gdzieś znalazłam pochewkę od rewolweru, no i wpadłam do
jakiegoś mieszkania z prośbą o jedzenie. Pan sobie to wyobraża? Niemcy - ci gospodarze - nie od razu je dali. Byłyśmy chyba jak zwierzęta bez picia, bez jedzenia, nie mówię już nawet o jakimś myciu się. Potem przedostałam się na wyspę Sylt, gdzie dostałam się do UNRRY - oni między innymi wysyłali paczki dla ofiar wojny. Dyrektor UNRRY, Belg, strasznie mnie polubił. Chciał mnie nawet uznać za córkę i zabrać do Belgii. W pracy bardzo pomogła mi znajomość języka francuskiego. Tam również powstał teatr, w którym tańczyłam. Spotykali się młodzi ludzie - ktoś recytował, ktoś śpiewał, grał na jakiejś harmonii czy fortepianie. Zabawialiśmy się, coś chcieliśmy robić. Odzyskaliśmy przecież wolność, po dziewięciu miesiącach w Ravensbrück, w obozie. Mam nawet jakieś wycinki prasowe i zdjęcia z tego okresu.
- Ale dlaczego nie wracała pani spod Hamburga do Polski...
- Bez pieniędzy, bez ubrania, bez niczego? W jaki sposób? Trzeba było poczekać na
pierwszy transport do Polski ... Trudno sobie wyobrazić te czasy.
- Jak długo była pani na wyspie Sylt?
- To nie było długo. Może dwa miesiące - najwyżej. Mam zdjęcia, pocztówki z tego
okresu. Morze, wydmy - wszystko to kojarzy mi się z jakimś strasznym smutkiem. Cały czas
myślałam tylko o tym, czy żyją moi najbliżsi i żeby wrócić do Warszawy. A wracałam pierwszym
transportem. "
I jeszcze dalej takie znamienne zdanie o zgliszczach tamtego świata:
"Proszę pana, po wojnie skończyły się dobre zasady. Trzeba było żyć. Jak ktoś przeszedł obóz koncentracyjny, przeżył wojnę, widział to wszystko, to takie sprawy naprawdę nie miały już żadnego znaczenia."
6. @guantanamera
trzeba pisać i dawać świadectwo ! Bo propaganda ta najbardziej wroga pokazuje kły, Michnik wkracza osobiście :
Historycy polscy i ukraińscy są podzieleni w ocenach rzezi na Wołyniu. To zrozumiałe, gdyż polskie i ukraińskie punkty widzenia są odmienne. I zrozumiałe jest, że jedni i drudzy szukają głównych winowajców po stronie przeciwnika. Uparcie powracają pytania o przyczyny tego strasznego konfliktu.
Józef Łobodowski, uparty obrońca idei pojednania polsko-ukraińskiego, zapytywał już w 1952 r. na łamach "Kultury" paryskiej: "Jakież jest wyjście z krwawego kręgu tej nienawiści, która potrafi rodzić podobne tragedie? Spierać się bez końca o to, kto pierwszy zaczął, kto bardziej zawinił, kto przelał więcej krwi? Czy może właśnie pokusić się o inne pierwszeństwo, o pierwszeństwo wyciągniętej dłoni?".
Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75968,13615316,Nie_spierajmy_sie_o_to__kto_bardziej...
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
7. bardzo ważny dokument o świadectwach
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
8. tamten świat...a ślub Kwasniewskiej...
rtm. Franciszka Flataua z panną Kirstówną. Państwo młodzi na pierwszym
planie. W lewym górnym rogu jako druhny córki marszałka Piłsudskiego:
Jadwiga (pierwsza) i Wanda. Jako drużbowie dwaj najmłodsi oficerowie 1 Pułku Szwoleżerów Józefa Piłsudskiego (8 września 1934 r.).
http://audiovis.nac.gov.pl/
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
9. Tamten świat ...
"Zgliszcza tamtego świata - wołyńskie wspomnienia...." Pod takim tytułem zacznę niebawem publikować świadectwo zmarłej niedawno ś.p. Stanisławy Morelowskiej-Jóźwiak, kuzynki pani Stasi, której wpomnienie z dzieciństwa opublikowałam tutaj - w tym wpisie.
Zbliża się 70-ta Rocznica Ludobójstwa Wołyńskiego i konieczne trzeba przypominać tamte wydarzenia. Ujawniać prawdę o nich... Zwłaszcza, że właśnie obserwujemy jak bardzo niektórzy chcieliby tę prawdę zmieniać, relatywizować, zamazywać.
Pani Stanisława Morelowskia-Jóźwiak spisała swoje wspomnienia w 1997 roku właśnie po to, by prawda przebiła sie przez mury zakłamania. Żeby przetrwała. By pamięć o możliwie wszystkich ofiarach tamtych rzezi uchronić od zapomnienia...
I myślę, że ś.p. Stanisława Morelowska-Jóźwiak, autorka tych wspomnień chce, by zostały tutaj uwiecznione.
10. Przywołuję dzisiaj
świadectwo Pani Stasi o tamtych dniach...
A także opowieść @eski: http://eska.salon24.pl/720206,opowiem-wam-o-wolyniu
11. droga @Guantanamero
kawał dobrej roboty,dzięki :)
gość z drogi