O elitach jak zatrute jelita i o sieciach realności, które trzeba szykować na połów.
Piotr Francisze..., śr., 20/02/2013 - 19:10
Mainstream polski, podobnie jak europejski, czy światowy, rozczarowuje od wielu lat. Rozczarowanie
przybrało jednakże w ostatnich tygodniach
tak wielkie rozmiary , że stało się
gorzkie, ostro niestrawne - jak trucizna.
Mainstream polski przestał być strawny - jest jak
zatruty pokarm, jak zgniłe jajo w koszyku, z którego nic dobrego już się nie
wykluje. Sam zasiadł w wieżach z kości słoniowej, gdzie zajmuje się obsrywaniem
czym się da – ludu mieszkającego poniżej samozwańczych elit, na polskim łez padole. Najczęściej sra
jadowitym słowem i obrazem, fałszem, który zabija własność i wolność, czyli –
tu – właściwość bycia gospodarzem - sobą i u siebie, i pośród innych ludzi… na padole.
Ta elita przypomina mi jelita człowieka w stanie agonalnym.
Taki człowiek, tu – naród polski, skazany jest na obumieranie, członek po
członku, organ po organie. Elita jak zatrute jelita tymczasem nie ustanie w
zapychaniu własnych bebechów – szmalcem, czyli inaczej mamoną, władzą,
czyli inaczej pychą, i pogardą dla ludu, czy inaczej frajerów. Taką prostą myśl,
każdy z nas, powinien sobie uświadomić, zanim umrze (choćby i za sto lat) i
pozostawi Polskę, Europę i Świat własnym dzieciom i wnukom.
Neoliberalizm, w postmodernistycznym stadium dyktatury relatywizmu
zanegowanych wartości, stał się brudnym i zamulonym
emocjonalnie i mentalnie korytem chciwości i zachłanności jelit, uznających siebie za elity polskie,
europejskie i światowe. Tym gęściej zapychających nieczystościami oraz wirusami siły witalne zdrowia i zdrowego rozsądku
ustroju ludzkości, im bliżej płynie głównego ścieku cywilizacji śmierci.
Przestałem ograniczać refleksję do Polski. Mój grajdołek, na
skraju Polski, dłużej przetrwa, lecz i
on nie przetrwa w chorym świecie. Taki świat wykończy Polskę,
nawet jeśli w Polsce stałby się prawdziwy cud,
a lud przebudziłby się z letargu.
A ponieważ nic nie wskazuje, żaden znak na niebie i ziemi,
że Lud Boży zajaśnieje światłem świadomości Miłosiernego, choroba, zatrutych pogardą, nienawiścią i zachłannością jelit,
będzie rozprzestrzeniać się po całym ustroju – jak rak. Narzucać własną
geometrię podstępu i wykluczać każdy odruch autoimmunologiczny organizmu, gdy ten
postara się zmobilizować i podejmie
walkę, by powrócić do zdrowia. Nowotwór, wspierany przez felczerów finansjery, nauki, polityki,
ekonomii, medycyny na usługach oligarchii, stał się w tym stadium nieuleczalny.
Po prostu. Musi upaść cywilizacja śmierci, aby pojawiło się miejsce w naszym świecie - na cud.
A ponieważ nie mam wpływu na cuda, które są domeną Pana
Boga, mogę napisać tylko o moich postanowieniach poprawy. Każdy orze, jak może –
ja tak:
1.
Robię lewatywę jelit w moim życiu, co oznacza,
że odcinam się na czas postu i pokuty od mediów mainstreamu. Od zatrutego
pokarmu, którym karmi się rody i narody. A cóż takiego tracę? A nic, mniej niż
nic, bo zyskuję: Zyskuję świeże powietrze oraz dostęp do zdrowego pokarmu, czas
- na dobrą literaturę, edukację, modlitwę, medytację, pracę (…) i przestrzeń - na interaktywne dialogi z
osobami, które znam realnie lub tylko wirtualnie, i sobie cenię. Jeśli mam prowadzić dialog, to
przecież nie z jelitami, lecz najpierw poukładać się wypada z własnym rozumem i
sercem, by następnie poukładać rozmaite sprawy w świecie i relacje z
konkretnymi osobami. Jeśli mam coś zmieniać, to w perspektywie realnej strefy
własnych wpływów. Bo czyż mój skowyt
bezsilnej wściekłości, gdy patrzę, że Bóg widzi, co się dzieje u panów i nie
grzmi, cokolwiek zmieni? Bo czyż powstrzymam owczy pęd lemingów do zaparcia się
samych siebie w imię świętego spokoju?
2. Nie wzmacniam własną uwagą chorych narracji
mainstreamu i odzyskuję radość z prostych rozmów prowadzonych z prostymi ludźmi.
Moje gorzkie żale pojawiają się tylko raz, w momencie, gdy uświadamiam sobie,
że gdybyśmy tak wszyscy postąpili, cyrk marionetek polskich (i ruskich, i
germańskich, i żydowskich, i amerykańskich, i chińskich) byłby runął jak piramida budowana z ruchomych
piasków nicości – w ciągu trzech dni i
nocy. Pstryk, pyk, pyk i pstryk – i nie
ma całej tej wielkiej ściemy clownów i chamów. Ale – niestety – nie jestem marzycielem, co
oznacza, że nie wierzę w cud (na niwie świadomości zbiorowej) wyłączenia się innych komórek ciała polskości
i ludzkości z dokarmiania komórek
rakowych – tej cywilizacji raka w piramidzie.
3.
W przemianie postrzegania istotna jest mała rzecz, tak maleńka, że praktycznie
niewidoczna. Otóż, Tajemnica polega na drobnej zmianie perspektywy
postrzegania. Nie odcinam się od świata, lecz inaczej wychodzę do świata, a gdy
to rozumiem, nie zamykam się w wieży z kości słoniowej ani na pustelni. Furta
na dziedziniec mojej godności pozostaje
otwarta, lecz otworzą ją wyłącznie osoby, które zechcą przejść przez portal interaktywnej
współpracy, czyli wspólnej refleksji, debaty, twórczości, edukacji, pracy i
modlitwy, prowadzonej w realnej strefie wpływów – dla dobra.
4.
Zło, które pozostaje poza wpływem mojego dobra,
nie będzie przeze mnie uleczone. Czy uleczę np. sławnego Stefana z nienawiści, albo
moje współczucie wybawi Katarzynę, matkę Magdaleny od cierpienia, w którym –
pisząc scenariusz dla wołającej o pomstę sprawiedliwości lub tylko już obłąkanej tragedii - zamknęła
własne życie? Matka Madzi, bo taka była
wola decydentów mainstreamu, na całą
dobę zdetronizowała z pola uwagi Polaków o wiele istotniejsze dla Polski
decyzje ekip rządzących, de facto – zapowiadające złamanie Konstytucji dla
realizacji politycznego planu. I co nam
zrobicie, Polaczki, głupie owce? – słyszałeś ten śmiech Donalda, uświadomiłeś sobie
chociaż, że rżnie już nie głupa, lecz bawi się z debilami w berka? Debata o
budżecie państwa, o realnych problemach gospodarki,
o alternatywnych dla ściemy rządzących rozwiązaniach – prowadzona przez niektórych
posłów w Sejmie i przez niektórych
obywateli w Internecie - była w tym
czasie (jest i będzie) obserwowana przez nielicznych. I czyja to wina? Wilków, pasterzy czy baranów?
Zła
czy dobra, które nie potrafi, nie chce lub nie ma woli, odciąć się od zła,
zakręcić tego kurka, który dokarmia zło? Nie oglądam ogłupiaczy mainstreamu.
Czy po dokonaniu tego wyboru mniej wiem o procesach tego świata? Wiem – o wiele
więcej. Zamiast obżerać się trującymi newsami o wszystkich plagach Polski i
świata, które zabijały dziś dobro w ludziach, piszę ten felieton. To prawie
nic, ale prawie wszystko – w tym momencie. Za kilka chwil pojawią się nowe
wyzwania i zadania. Pojawią się realni ludzie ze swoimi problemami. Będą - są,
zamiast najważniejszych urojeń nadawanych z nadajników mainstreamu? Tak, gdyż
oni dziś są najważniejsi.
5.
Najważniejsza jest sieć, załatana w realnej
sferze wpływów, o fraktalnej powtarzalności boskich wzorów dla życia, w której
nie ma dziur zniewolenia i kłamstwa –
dziurawa nie przynosi połowów. Co jest taką siecią bez dziur? Świadomość
dotykająca drugiej świadomości, osoba dotykająca drugiej osoby – z godnością i
bez lęku. Sieć osób. Internet i jego interaktywności są niczym, gdy topią
człowieka w bezosobowej wirtualności. Internet, jako punkt wyjścia dla
budowania w realnym świecie małych solidarności pomiędzy konkretnymi ludźmi, ma jednak przyszłość. Temat ten, jak
wszystkie strumienie i rzeki naszego świata, dopiero zacznie stawać się
wyzwaniem. Dźwiękiem dzwonu wzywającym do przebudzenia. Krużgankami wiary – dla
edukacji, dla innowacyjności, dla współpracy, dla przedsiębiorczości, która
tworzy pracę i sens. Polem ogrodu dla wielu kreatywnych i świadomych ludzi.
Temat sieci zaplatającej umysły (i serca) ludzkie od wirtualności do realności i interaktywnie tak
samo - w drugą stronę, otwiera drogę do
wyjścia z mgły, w której media mainstreamu zamknęły - jak w celi pozornie bez wyjścia – ludzkość.
Każdy potrafi wyjść z wieży z kości słoniowej, ale i z rynsztoka, gdy uświadomi
sobie, że od wewnątrz nie da się zaryglować żadnych drzwi więzienia. Czyżby
dlatego Bóg – poza tym, że mieszka gdzieś w tajemnicach teologów – postanowił ukryć
się w ludzkim sercu? Bóg, który jest miłością,
i który jest wszystkim we wszystkim, nie prowadzi hodowli owiec. Ale przyzywa –
do świętości, do uświęcania życia, do doświadczania godności, do zauważenia
Siebie – również w drugim człowieku.
6.
Wyobraziłem sobie (a któż mi zabije wyobraźnię?),
że ścieżek losu wiodących do przeznaczenia, w różnorodności, którą pokochało
życie, może być nieskończenie wiele. Którą ścieżką losu podąży ludzkość? Którą
wybiorą Polacy? Którą wybiorę ja lub Ty? Gdzie jest ten moment wyboru? Wystarczy
jedna chwila nieuwagi, sprzysiężenie sił mrocznych i ponurzanych w chlewach
swej niezaspokojonej zachłanności, aby ścieżka zeszła na manowce. Manowce są
więc tak samo kwestią prywatną jak i wspólnotową. Ścieżka jest więc tak samo
kwestią indywidualną jak i solidarnościową. Prościej idzie się ścieżką z
przewodnikami lub w grupie ludzi mających oczy szeroko otwarte. Lecz biada,
trafić na ślepego, który uzyskał licencję przewodnika. Niestety, w cywilizacji śmierci,
tylko ślepcy lub widzący na jedno oko –
oko własnego ego i interesu, uzyskują licencję. Nasz świat, a w nim wielu
ludzi, dało się zahipnotyzować, ululać w obłędzie urojonych koncepcji władzy,
zatruć ideologicznie, przykuć do fałszywych paradygmatów. Gdy gdzieś tam ludzie
w jakiejś grupie wydają się już budzić z letargu, wodzowie polityczni,
religijni i ci, od kreowania mamony ex nihilo, dosypują do pokarmu trucizny i
mówią, że to lekarstwo. Dzięki niespożytym zasobom ludzkiej naiwności i
mistrzowskiej propagandzie, leczą nas zresztą bardzo skutecznie.
7.
Lekarstwo, które jest trucizną, to nasz złoty
cielec. Upadamy przed nim na kolana, nurzamy się w mirażach postępu, którymi
emanuje wokół. Cielec nas programuje, cielec nas lansuje do sławy i kariery oraz cielec naznacza nam ślepych
królów mamony i autorytetu do posługi. Jeśli ktoś myśli, że przekroczyłem oto
właśnie próg herezji i szargam świętości, to współczuję. Cielec to cielec –
zabobon i wróg ludzkości, niewiara ograniczająca siebie do ślepych wierzeń i
niewiedza opętana wolą mocy, nienawiść i pogarda, której tak łatwo ulegamy,
mrok nieświadomości, pomruk chciwości i ryk odwróconego w materializmach i
postmodernizmach porządku rzeczy. To – w
gruncie rzeczy – my sami. My zbajerowani lub my zamotani. Gdyby chociaż
prawdziwe było w naszym świecie powiedzenie o jednookim, który został królem w krainie
ślepców, gdyż najdalej widział, ergo powinien przewodzić. Nie jest.
No to jak? Jak jest? Ledwie kilka kresek porysowałem na
kartce i chcę kończyć szkic. Kto ma wyobraźnię, dorysuje sobie cały obraz. Kto
przeczytał do końca, temu dziękuję za uwagę. Będą kolejne szkice. To nic, że niedokończone.
W niedokończeniu rozwija się nasze życie. Rzeczy naprawdę
ważne wyłaniają się głębiej.
Dziś napiszę tak o sensie wyłaniania świadomości z
Ducha: Dla duszy szukającej drogi
powrotnej do Boga ważne są wszystkie potrącenia strun prawdy w doświadczeniu - i tych harmonijnych i jasnych, i tych w dysharmonii
unurzanych w mroku. Z tego, co uświadomione i nieuświadomione, powstaje muzyka
codzienności. Pewnie nikt z nas nie skomponuje opery dla najbliższych godzin jak Bach, Mozart, czy Beethoven, ale niech ta
nasza orkiestra nie milknie. Niech zagra
najlepiej jak potrafi, tam gdzie jesteśmy. Pośród innych ludzi.
A ja, no cóż, takie napisałem dziś słowo – ani mądre, ani
specjalne głupie. Niedokończone.
- Piotr Franciszek Świder - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz