Mówienie o dopuszczalnych granicach prowokacji w sytuacji, gdy jest namacalny dowód, iż został dokonany zamach stanu, zamach stanu na podstawowy filar demokratycznego państwa prawa - na niezależność sądownictwa, to sądzenie policjanta, za pobrudzenie lakierek gangstera przy jego aresztowaniu, a jednocześnie puszczenie wolno owego gangstera-mordercę.
W naszym przypadku, głównym winowajcą nie jest nawet ów sędzia Milewski, lecz cały układ, który doprowadził do sytuacji, kiedy nie działają żadne mechanizmy państwa prawa, tylko odpowiednie koneksje i sitwy.
Przypomnę, że w czasie autobusu wyborczego D. Tuska, też była dziennikarska prowokacja w stosunku do burmistrza Żyrardowa, czy też Milanówka, który w rozmowie telefonicznej z dziennikarzem czołobitnie przyjmował wszystkie dyrektywy ze sztabu wyborczego (jak sądził) - premiera.
Efektem sprawy będzie ukaranie dziennikarza za prowokację szkodzącą władzy (gdyby szkodziła opozycji - to proszę bardzo) i ukaranie sędziego - tylko nie za jego postawę (ta jest godna pochwały - wg zasad panujących w amberpaństwie), ale za to, iż dał sie przyłapać.
W sytuacji, w jakiej znalazło się polskie sądownictwo nie dziwią już wyroki zapadające w sprawach, gdzie jedną ze stron jest osoba będąca w opozycji do władzy - są to wyroki mające formę politycznej zemsty - wyroki mające zniszczyć dorobek życiowy tego, który ośmielił sie sprzeciwiać władzy. Mam na myśli wyroki przeciwko Min, Ziobrze, posłowi Kurskiem, czy redaktorowi Wyszkowskiemu. Także postępowanie sądu wobec wspaniałego i niezależnego filozofa - profesora Wolniewicza.
napisz pierwszy komentarz