O czym nie myślę, kiedy myślę o bieganiu
Myślisz o maratonie? A może słyszałeś, że przebiegnięcie 100 km jest możliwe? Nie? Aż tak się nie rozpędzasz? Po głowie chodzi ci tylko połowa królewskiego dystansu lub skromne 10 km w godzinę? Jeszcze za dużo? Wystarczy pięć kilometrów, byle regularnie, w dobrym tempie, bez zadyszki – zgrabnie, ładnie i w ogóle?
Jeżeli nie pamiętasz, kiedy ostatnio to robiłeś, a chciałbyś zacząć biegać i na którekolwiek z powyższych pytań odpowiedziałeś twierdząco, masz problem. Tym poważniejszy, im dalej zabrnąłeś w swoich marzeniach. Nie martw się jednak. Sprawa nie jest beznadziejna. Wystarczy, że wybijesz sobie te dalekosiężne plany z głowy. Skąd o tym wiem? To proste. Dokładnie to przerobiłem.
Zacznij od znalezienia odpowiedniej trasy. Najlepiej położonej na tyle blisko domu, żeby przygotowywania do startu nie urastały do osobnej wyprawy. Weź ze sobą rower z licznikiem lub GPS. Pomyśl, gdzie będziesz startował, rozpocznij odmierzanie. Zapamiętaj, gdzie wypada pięćset metrów, kilometr, półtora i tak dalej. Przyda się, nawet gdybyś miał zamiar biegać z jakimś pokazującym dystans urządzeniem. Chodzi o to, żebyś nie musiał się zastanawiać, ile już masz za sobą i ile jeszcze chciałbyś dać radę.
Zainwestuj w kilka par wygodnych skarpet, ale nie kupuj jeszcze butów biegowych. Na pewno masz w domu jakieś w obuwie sportowe. Przygotuj resztę stroju. Bluzę z długim i krótkim rękawem, spodnie, czapkę z daszkiem lub opaskę na głowę. Powinno udać ci się skompletować wygodny strój bez specjalnych nakładów finansowych. To rozsądne, ponieważ nawet jeszcze nie zacząłeś, więc szkoda by było wyrzucać kasę na coś, co ma bardzo duże szanse wylądować na dnie szafy zanim nawet zostanie wyprane kilka razy…
Teraz zastanów się, kiedy masz wolną godzinę. Na początek tyle wystarczy na przygotowanie, sam bieg i jeszcze na prysznic z okładem. Wygospodaruj ten czas najlepiej trzy razy w tygodniu, minimum dwa razy, raczej nie rzadziej. Dobrze, gdyby nie były to kolejne dni. Na przykład sobota, wtorek i czwartek. Pora dowolna. Rano, po południu lub wieczorem. Masz z tym problem? Spróbuj policzyć ile minut dziennie zabiera ci Internet, telewizja, spanie. Widzisz więc, że się da. Logistycznie jesteś więc gotowy. Zaczynamy.
Dzień pierwszy. Ubrany niezbyt ciepło stoisz na linii startu. Jeszcze raz sprawdzasz, czy aby po głowie nie kołata ci się myśl, że już za chwilę zrobisz pierwszy krok do maratonu. Usuwasz sprzed oczu wizje wiwatujących tłumów, wyświetlacza zegarka pokazującego trzy godziny pięćdziesiąt minut, dumnie eksponującego się na twojej piersi numerka startowego… Na wszelki wypadek myśli o 21 km i 97,5 metrach, dziesięciu, pięciu a nawet tylko skromnych trzech kilometrach odrzucasz również bardzo daleko. Udało się? Świetnie. Upewnij się więc jeszcze tylko, czy dobrze zawiązałeś buty i podreptaj chwilę w miejscu. Zerknij na rękę, puść w ruch stoper. Zacznij przebierać nogami.
Zatem biegniesz. Za chwilę pierwsze pięćset metrów będzie za tobą. Zajęło ci cztery minuty, pięć, więcej? Nieistotne. Ważne, że raczej na pewno jeszcze choć trochę możesz, więc kontynuujesz. Szybciej lub wolniej. Tak jak potrafisz. Nic na siłę. Dobrze, wystarczy. Masz już serdecznie dosyć. Z trudem łapiesz oddech, bolą cię mięśnie, ogarnia zniechęcenie… Zatrzymujesz się więc i zapamiętujesz dystans oraz czas jaki na niego potrzebowałeś. I nie ma znaczenia, czy był to kilometr w 8 minut, czy może trzy w pół godziny. Istotne, że zacząłeś. Wracaj do domu, bierz prysznic, odpoczywaj. Zasłużyłeś.
Powyższy schemat starasz się powtórzyć dwa, trzy razy w tygodniu. Przebrać się, biec, zmęczyć, wrócić idąc. Twoim jedynym celem jest regularność, ale nawet tutaj nie popadaj w przesadę. Nic nie musisz. Chciej chcieć i tyle. Nie obchodzi cię więc, czy dzisiaj przebiegłeś kilometr szybciej niż ostatnio, czy może udało ci się pobiec dalej. Lub odwrotnie – że po zaledwie kilkuset metrach opadłeś z sił i zawróciłeś zrezygnowany. Pamiętaj, że dystans i czas zapisujesz każdorazowo tylko w celach statystyczno-porządkowych. Nie zawracaj sobie później tym zbytnio głowy. Skup się na „tu i teraz”. W ten sposób łatwiej będzie ci uniknąć niepotrzebnej, deprymującej przesady.
Postępując w ten sposób systematycznie masz dużą szansę już w stosunkowo niedługim czasie zauważyć, że biegasz coraz regularniej, szybciej i dalej. Wtedy odkryjesz, że coraz częściej nie możesz się doczekać, kiedy znów założysz swoje specjalne, długo wybierane i kupione za niemałe pieniądze specjalistyczne buty treningowe. Że masz osobne miejsce w szafie na spodenki, bluzki i inne akcesoria biegowe.
Z niedowierzaniem spojrzysz w arkusz, gdzie od początku zapisywałeś wyniki i stwierdzisz, że nie wiesz kiedy i jak z kilometra w 8 minut zrobiło się 8 kilometrów w godzinę, a później 10 w niecałe 60 minut… Okaże się, że 42 kilometry z małym okładem są dla ciebie całkiem realnym wyzwaniem,
a pytanie o półmaraton skwitujesz wzruszeniem ramion wiedząc, że spokojnie dasz radę. Jednym słowem poczujesz, że tak po prostu i najzwyczajniej w świecie tak jak ja pokochałeś bieganie.
Uzupełnienie/podsumowanie:
-trzy razy w tygodniu to moje optimum,
-bywam, że po przebiegnięciu 500 metrów mam dość. Wtedy wracam i nie robię z tego problemu,
-sporadycznie wydłużam dystans do około 15 kilometrów, ale staram się raczej trzymać swojej aktualnej normy,
-nie biegam ze słuchawkami, ale zaczynałem z nimi, bo nie wyobrażałem sobie, że poradzę sobie bez muzyki. Myślę, że byłby mi pomocne, ale teraz wybieram ciszę,
-dopiero po blisko roku kupiłem markowe buty, spodenki, bluzy, zegarek z GPS. Uważam, że na początku spokojnie można się bez nich obyć,
-próbowałem zimą bieżni, ale tylko się zmęczyłem. Teraz biegam nawet przy minus 15 stopniach. Jedynie podczas deszczu nie potrafię się zmobilizować.
- dużo paliłem i od ponad trzech lat nie palę; nie piję alkoholu. Obżeram się bez umiaru. Uwielbiam ciężkostrawne potrawy :-)
-zawsze biegam sam, nie biorę udziału w imprezach biegowych.
Biegam od blisko dwóch lat. Ponad 15 miesięcy dość regularnie. Przeciętnie od dwóch do czterech razy w tygodniu. Zaczynałem od kilometra-półtora w 8-12 minut. Później długo było 4-5 km w pół godziny. Nie pamiętam dokładnie, kiedy zrobiło się z tego około 7 km w 45 minut. Ostatnie pół roku to przeciętnie 11 km w mniej więcej godzinę.
Moja rada: Nie każdy może znajdować przyjemność w układaniu kostki Rubika, pływaniu, grze w szachy, boksie, rozwiązywaniu krzyżówek, strzelaniu z łuku, bilardzie lub nurkowaniu. To oczywiście tylko przykłady, ale chodzi o prostą prawdę życiową mówiąca, że nie wszystko jest dla każdego i koniec. Jeżeli więc sama myśl o bieganiu cię przeraża lub próbujesz biegać i nic ci z tego nie wychodzi, lepiej sobie odpuść i tyle.
Moje motto: „Bieganie jest czynnością zbyt osobistą, by jego intymną atmosferę zakłócać czyimś towarzystwem lub rywalizowaniem.”
PS Chociaż tekst został napisany w formie poradnika, jestem jedyną osobą, która sprawdziła na sobie opisane w nim “sposoby na bieganie.”
PS2 Tak, czytałem „O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu” ;-)
Filed under: sport
- dzierzba - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz