Kpt. Graczyk – świadek mimo woli (Piotr Gontarczyk)

avatar użytkownika Maryla

„Operacja Graczyk” zaczęła się od informacji przekazanych z Instytutu Lecha Wałęsy do zaprzyjaźnionych mediów. Zeznania funkcjonariusza SB okazały się jednak dla Wałęsy kompromitujące – pisze politolog i historyk

To właśnie kpt. Edward Graczyk w 1970 r. pozyskał do współpracy tajnego współpracownika ps. Bolek. Zdjęcie z 7 grudnia 2008 r.
źródło: EAST NEWS
To właśnie kpt. Edward Graczyk w 1970 r. pozyskał do współpracy tajnego współpracownika ps. Bolek. Zdjęcie z 7 grudnia 2008 r.

Zeznania kpt. Edwarda Graczyka miały przekreślić wiarygodność książki opisującej kontakty Lecha Wałęsy z SB. Dziś, analizując ich treść „na zimno”, można stwierdzić, że stało się dokładnie odwrotnie. A cały zgiełk rozpętany wokół sprawy to zwyczajna propagandowa hucpa.

 

Zeznania kompromitujące

W piątek 29 listopada 2008 r. w prasie i portalach internetowych pojawiły się informacje o odnalezieniu przez IPN i przesłuchaniu uznawanego wcześniej za zmarłego funkcjonariusza SB kpt. Edwarda Graczyka. To właśnie Graczyk w 1970 r. pozyskał do współpracy tajnego współpracownika ps. Bolek. Zdaniem gdańskiego oddziału Instytutu Lecha Wałęsy kpt. Graczyk zaprzeczył, jakoby były prezydent był kiedykolwiek agentem SB. Miał to być kluczowy dowód oczyszczający Wałęsę od jakichkolwiek „pomówień” i „ostatecznie przekreślać” informacje zawarte w książce „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii” autorstwa wyżej podpisanego i Sławomira Cenckiewicza.

Sam prezydent publicznie triumfował. Miotał inwektywy, publicznie wzywał do spalenia niewygodnej książki i twierdził, że jej autorami powinien zająć się prokurator. Fakt, że Graczyka nie udało się odnaleźć, miało być skutkiem szeroko rozgałęzionego spisku godzącego w dobre imię byłego prezydenta. „Uśmiercenie świadka – głosił oficjalny komunikat Instytutu Lecha Wałęsy – to manipulacja historyczna autorów książki zaakceptowana przez kierownictwo IPN”.

Kłopot polega jednak na tym, że praca „SB a Lech Wałęsa” została napisana na podstawie rozległej kwerendy archiwalnej obejmującej dziesiątki tysięcy dokumentów. To one służą za podstawę, aby można było weryfikować zeznania kpt. Edwarda Graczyka. Ale na pewno nie odwrotnie. Inaczej uznały niektóre gazety z „Wyborczą” i „Trybuną” na czele. W sprawie braku wiarygodności książki zabrało głos grono tych samych co zwykle dyżurnych publicystów i polityków. Nie zabrakło też kilku wypowiedzi historyków.W najbardziej intrygującej Marcin Zaremba (Uniwersytet Warszawski) pytany o to, dlaczego Cenckiewicz i Gontarczyk nie dotarli do tak ważnego świadka, stwierdził, że to „teczkolodzy”, którzy nie umieją rozmawiać ze świadkami historii. Sęk w tym, że Graczyk został uznany za zmarłego w orzeczeniu sądu lustracyjnego z 2000 r. A z takim świadkiem naprawdę trudno porozmawiać. Jak dotąd, w warsztacie poważnego historyka nie ma jeszcze seansu spirytystycznego.

Szkoda, że zeznania kpt. Graczyka nie mogły być uwzględnione w książce „SB a Lech Wałęsa”. Wzmocniłyby one nasze twierdzenia na temat charakteru kontaktów Wałęsy z bezpieką

„Operacja Graczyk” została rozpoczęta fachowo, w piątek po południu, od informacji przekazanych z Instytutu Lecha Wałęsy do zaprzyjaźnionych mediów. To dało pewną przewagę, w weekend bowiem życie toczy się „na pół gwizdka”. W przestrzeni publicznej dominują piątkowe newsy często sterowane przez ich inicjatorów. Tak jak to było w wypadku sprawy zeznań kpt. Graczyka. Jednak w poniedziałek, kiedy zostały one opublikowane, rytm całej operacji wyraźnie opadł. Nie ma się co dziwić. Zeznania wspomnianego funkcjonariusza SB są dla Wałęsy po prostu kompromitujące.

 

O Niemcach i Żydach

Przede wszystkim warto zauważyć, że kpt. Graczyk wprost potwierdził kluczowe ustalenia pracy „SB a Lech Wałęsa”: w czasie wydarzeń grudniowych 1970 r. został on wysłany z Wydziału II SB KWMO w Olsztynie dla wzmocnienia gdańskiej SB. Tu pracował w Wydziale III gdzie, jak zeznał, podlegał „pułkownikowi K.”. Chodzi oczywiście o wspomnianego w naszej książce naczelnika tej jednostki płk. Jana Kujawę. Pod jego kierownictwem Graczyk „zabezpieczał operacyjnie” Stocznię Gdańską. Przesłuchiwany potwierdził też, że spotykał się z Lechem Wałęsą i rozmawiał na tematy związane ze stocznią. Rozmówca Graczyka nie był oficjalnie wzywany przez SB. Zgodził się też na pomoc w pacyfikowaniu wzburzonych nastrojów i przekazywał funkcjonariuszowi informacje.

Zeznania kpt. Graczyka pokrywają się więc z treścią zachowanych dokumentów archiwalnych. Do najważniejszych z nich należy notatka szer. Marka Aftyki sporządzona w 1978 r. na podstawie dokumentacji archiwalnej dotyczącej Lecha Wałęsy z lat 1970 – 1976. Aftyka napisał w niej m.in.: „wymieniony do współpracy z organami bezpieczeństwa pozyskany został w dniu 29 XII 1970 r. jako TW ps. Bolek. Na zasadzie dobrowolności przez st. inspektora Wydziału II KW MO w Olsztynie kpt. E. Graczyka (…) w latach 1970 – 72 wymieniony (…) przekazywał nam szereg cennych informacji dotyczących destrukcyjnej działalności niektórych pracowników”.Kiedy do opinii publicznej dotarły informacje o prawdziwej treści zeznań przesłuchanego oficera, Lech Wałęsa znalazł się w dość kłopotliwej sytuacji. Wykorzystując fakt, że w Olsztynie kpt. Graczyk zajmował się kontrwywiadem, były prezydent zaczął tłumaczyć, że rozmawiał z nim „o Niemcach i Żydach”. Ale z zeznań byłego esbeka i szeregu dokumentów jasno wynika, że wspomniany funkcjonariusz zajmował się w Gdańsku protestem robotników, bo właśnie po to został przysłany z Olsztyna.

 

1500 złotych na bilet

Charakter kontaktów Wałęsy z SB jednoznacznie opisuje opublikowany w książce donos TW „Bolka” przyjęty w marcu 1971 r. właśnie przez kpt. Graczyka. Dotyczy on pracowników stoczni, a w szczególności kolegi Lecha Wałęsy, Józefa Szylera. Skutek był taki, że Szyler stał się obiektem intensywnego rozpracowywania Służby Bezpieczeństwa, potem dotknęły go represje. Z donosu tego wynika również, że TW „Bolek” dostarczył SB kartki własnoręcznie sporządzone przez jego kolegów. Miały one posłużyć do analizy porównawczej, czy przypadkiem któryś z nich nie był autorem posiadanych przez bezpiekę anonimów i ulotek.

Warto tu zaznaczyć, że w 1992 r. istniało jeszcze kilka dokumentów dotyczących sprawy, a sporządzonych przez kpt. Graczyka. Wśród nich była między innymi notatka z 19 grudnia 1970 r. dotycząca jego pierwszej rozmowy z Wałęsą. Prócz niej – kilka informacji pozyskanych od TW „Bolek” w 1971 r. Dokumenty te nie zachowały się do naszych czasów. Zostały ukradzione w latach 1992 – 1993, kiedy cała dokumentacja dotycząca TW „Bolek” znalazła się w dyspozycji ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsy.Również inne elementy zeznań kpt. Graczyka stanowią dla byłego prezydenta nie lada problem. Funkcjonariusz stwierdził jednoznacznie, że w czasie spotkań z Wałęsą wręczał mu pieniądze. Także i ten fakt znajduje potwierdzenie w dokumentach archiwalnych. Wedle wspomnianej już notatki szer. Aftyki na temat Wałęsy: „za przekazane informacje był on wynagradzany i w sumie otrzymał 13 100 zł”.

Zeznania Graczyka szczegółowo opisują tylko jedną wypłatę. Miał on wręczyć Wałęsie 1500 zł jako zwrot kosztów podróży za wyjazd do Warszawy na spotkanie z Edwardem Gierkiem. Kłopot w tym, że 1500 zł było wówczas kwotą bardzo wysoką, a spotkanie z I sekretarzem KC PZPR odbyło się w Gdańsku, nie w Warszawie. Nie było więc uzasadnienia, by wspomniane pieniądze traktować jako zwrot kosztów. Inne dokumenty wskazują, że było to po prostu wynagrodzenie za współpracę z SB.

 

Rękopis TW „Bolka”

Kwestia owych 1500 zł jest chyba najważniejszym elementem układanki. Kapitan Graczyk rozpoznał bowiem i potwierdził autentyczność pokwitowania z 18 stycznia 1971 r. odnoszącego się do wspomnianej kwoty. Zostało ono własnoręcznie sporządzone przez odbiorcę pieniędzy, który napisał: „Kwituję odbiór 1500 zł, tysiąc pięćset złotych, od pracownika Służby Bezpieczeństwa za współpracę i udzielone informacje. Bolek”. Na dole pokwitowania kpt. Graczyk napisał: „W dniu 18.01.1971 r. wręczyłem TW ps. Bolek sumę 1500 zł (jeden tysiąc pięćset) za przekazywane informacje”.Ten i inne dokumenty sporządzone ręką TW „Bolek” w 1991 r. poddano ekspertyzie grafologicznej, porównując je z rękopisami Lecha Wałęsy. Wynik był niejednoznaczny. Z jednej strony stwierdzono duże podobieństwa, ale wskazano też wyraźne różnice. Można przypuszczać, że te drugie wynikają głównie z błędu, jaki poczyniono, dobierając materiał porównawczy. Dokumenty TW „Bolek” powinny zostać porównanie z rękopisami Wałęsy z lat 70., a nie, jak to uczyniono, z lat 80. To przecież w życiu Lecha Wałęsy zupełnie inne epoki.

Generalnie jednak autorzy ekspertyzy uchylili się od jednoznacznego werdyktu, ponieważ dokumenty sporządzone przez TW „Bolek” były tylko kserokopiami. Służba Bezpieczeństwa kolportowała je w latach 80., próbując skompromitować Wałęsę przez fakt współpracy z SB. Nie można więc było stwierdzić z całą pewnością, czy dokumenty te były autentyczne (do czego przychylaliśmy się w książce „SB a Lech Wałęsa”), i potraktowaliśmy je oddzielnie, dokładnie wyjaśniając skomplikowane pochodzenie.

Dziś ich prawdziwość została potwierdzona przez wytwórcę dokumentu. Gdybyśmy więc znali wcześniej zeznania kpt. Graczyka, całą sprawę opisalibyśmy bardziej jednoznacznie. Czyli zdecydowanie mniej korzystnie dla Lecha Wałęsy.

Warto jednak pamiętać, że zeznania kpt. Graczyka zawierają liczne sprzeczności. Z jednej strony potwierdził on fakt, że przekazał Wałęsie pieniądze, a z drugiej mówił, że „nic mu nie wiadomo”, by był on zarejestrowany jako agent SB. Jednocześnie potwierdza autentyczność pokwitowania pieniędzy wręczonego mu TW „Bolek” i przyznaje, że takim właśnie pseudonimem była opatrzona sprawa Wałęsy.

Sprzeczności te są charakterystyczne. Zachodzi w nich wyraźny dysonans pomiędzy faktami a wątpliwymi próbami ich interpretacji. Graczykowi chodziło o przekonanie, że jednoznaczne fakty opisane w dokumentach nie można traktować jako tajną współpracę z SB. To typowa taktyka funkcjonariuszy byłej Służby Bezpieczeństwa, którzy nie chcą obciążać swoich dawnych osobowych źródeł informacji (OZI).

Z ich punktu widzenia sytuacja jest dość oczywista: pozostają wierni etosowi SB i Polsce Ludowej, która była ich ojczyzną i zapewniła im do dziś godne życie i wysokie emerytury. Sądowe przysięgi czy reguły prawa nie mają dla nich żadnego znaczenia. Ich ojczyzną nie jest bowiem niepodległa Rzeczpospolita, tylko dawny PRL. Dlatego ważniejsze dla opisu przeszłości powinny być dokumenty archiwalne, a nie współczesne zeznania funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa.

 

Bezradność Wałęsy

Źle się stało, że – zapewne na skutek ludzkiego błędu – kpt. Graczyk nie został wezwany na salę sądu lustracyjnego w 2000 roku, choć jego zeznania nie miałyby wpływu na treść (korzystnego dla Wałęsy) orzeczenia. Szkoda również, że treść tych zeznań nie mogła być uwzględniona w pracy „SB a Lech Wałęsa” czy też w „Sprawie Lecha Wałęsy” wydanej niedawno przez Cenckiewicza. Wzbogaciłyby one i wzmocniły przedstawione tam twierdzenia na temat charakteru kontaktów Lecha Wałęsy z SB.

Otoczenie Lecha Wałęsy zdawało sobie sprawę z prawdziwego znaczenia zeznań Graczyka. Zapewne dlatego, wbrew wcześniejszym ustaleniom z prokuratorem IPN, zdecydowało się na nagłośnienie sprawy. Chodziło o zminimalizowanie konsekwencji ujawnienia kłopotliwego dokumentu i „przykrycie” go przez kilka dni własną, fałszywą wersją wydarzeń. Ale zgiełk medialny już opadł i sprawę można analizować spokojnie. Nietrudno wtedy dostrzec, że „operacja Graczyk” nie mogła skończyć się sukcesem. Wykazała za to bezradność Lecha Wałęsy wobec ujawnienia kompromitujących faktów z historii.

Autor, politolog i historyk, jest wicedyrektorem Biura Lustracyjnego Instytutu Pamięci Narodowej. Opublikował wraz ze Sławomirem Cenckiewiczem książkę „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”.

Rzeczpospolita

 

 

http://www.rp.pl/artykul/150424,231064_Kpt__Graczyk____swiadek_mimo_woli__.html

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz