NIE WYCIERAĆ SOBIE GĘBY HOLOCAUSTEM
aleksander szumanski, sob., 30/06/2012 - 18:31
Nie wycierać sobie gęby Holocaustem
List pod takim tytułem skierował do redakcji „Krakowa” z marca 2012 roku, polski doktor nauk medycznych Leszek Leon Allerhand (ur. 1931 we Lwowie) – wnuk i jedyny żyjący spadkobierca spuścizny prof. Maurycego Allerhanda, przedwojennego prawnika żydowskiego pochodzenia; były ordynator Szpitala w Zakopanem, były główny lekarz polskiej kadry olimpijskiej w sportach zimowych.
Od redakcji „Krakowa”:
Autor tego listu, to były lekarz polskiej reprezentacji narciarskiej; pochodzi ze Lwowa w którym przetrwał okupację (m.in. przez kilka miesięcy ukrywał się w grobowcu na Łyczakowie), obecnie mieszka w Zakopanem.
List ten dotyczy tekstu Piotra Zychowicza „Sprawiedliwy wśród szmalcowników” opublikowanego w „Rzeczpospolitej” z dnia 20 stycznia 2012 roku.
Według informacji własnej autor listu dr Leszek Allerhand przesłał go do redakcji „Rzeczpospolitej” i nie otrzymał odpowiedzi.
Oto ów list:
Zapoznałem się z artykułem „Sprawiedliwy wśród szmalcowników” Piotra Zychowicza, zamieszczonym 20 stycznia 2012 r. w „Rzeczpospolitej” i będącym recenzją filmu Agnieszki Holland „W ciemności”. Postanowiłem odnieść się do treści tej recenzji ponieważ urodziłem się we Lwowie i wraz z rodzicami przetrwałem w tym mieście okres okupacji, a więc realia tego okresu nie są mi obce (…).
Okres wojny, okres okupacji niemieckiej to czas krwawego terroru i planowanego mordowania narodu żydowskiego. Powstają nowe, nieznane dotąd sytuacje, ludzkie zachowania, reakcje. Rodzi się nowa filozofia dnia codziennego. Często zaskakująca i okrutna. Autor artykułu pyta: „niech każdy z nas odpowie sobie, czy naraziłby życie własnego dziecka dla obcych ludzi”? Albo: „czy zabicie jednego albo dwóch Niemców – co nie ma najmniejszego wpływu na przebieg działań wojennych – jest warte poświęcenia tylu rodaków”? Między wierszami powstaje nie zadane wprost pytanie – czy warto było pomagać i ukrywać Żydów? Na to pytanie mogą odpowiedzieć liczni „Sprawiedliwi wśród Narodów Świata”, jak również dokumenty Polski Podziemnej. Problem ten na pewno przerasta skomplikowaniem umysł autora.
Dochodzimy do określenia „szmalcownik”. Według słowników był to osobnik, który w sposób okrutny i bezwzględny wymuszał od Żydów pieniądze w zamian za życie( a ściślej w zamian, za to że nie doniósł Niemcom o ich ukrywaniu się). Spotkać go można było nie tylko wśród miejskiego motłochu, ale i w salonach. Wiem coś na ten temat.
Wszystkie formy pomocy Żydom były na ogół wynikiem najbardziej szlachetnych, ludzkich, wręcz bohaterskich zachowań, włączając w to również wzajemne umowy pieniężne. Przyjmuje to ze zrozumieniem nawet Yad Vashem przy przyznawaniu tytułu „Sprawiedliwego”. Zatem między szmalcownikami, a ratującymi Żydów istnieje przepaść, a nie „cienka różnica” jak sugeruje autor, choćby w tytule artykułu. Przykro.
Schodzimy do kanałów. Obserwujemy niewiarygodną, ponadludzką walkę grupy ludzi o przetrwanie. Starają zaadaptować się do kanałowych korytarzy, z czasem zmieniają się ich zachowania, reakcje, słowa, myśli. Tragiczne warunki, nieustanna ciemność, wilgoć, smród, rodzą depresję na granicy szaleństwa i myśli samobójcze. Starają się za wszelką cenę zachować swoją tożsamość, swoje ludzkie istnienie. Powstają, odzywają się dawno zapomniane uczucia, przeżycia dawnych lat.
Autor artykułu nie wnika w codzienność życia w kanałach. Interesują go tylko niektóre sceny i zachowania. Bogaty Żyd, mający jeszcze sporo gotówki, stara się uzależnić od siebie pozostałych biedniejszych ziomków. Najbardziej ludzki dowód istnienia, jakim jest zbliżenie erotyczne autor wspomina z obrzydzeniem, bowiem są one zbyt częste i długie, a ciągną się jak flaki z olejem. Podniecona Żydówka onanizuje się, jest to „wstrętne i żenujące”.
Ale w kanałach zdarzają się też inne sytuacje. Autor pisze o Żydach znajdujących się w piwnicy w podziemiach kościoła. Żydzi słyszą dochodzącą z niego pieśń. Jedna kobieta zaczyna rodzić. Wstrząsająca scena porodu wreszcie kończy się. Męski noworodek wrzeszczy, płacze, a kanał odpowiada zdwojonym echem. Wszyscy są niespokojni. Matka tuli dziecko, tuli coraz mocniej i mocniej, wreszcie niemowlę milknie. Wokół na wpól oszalałej kobiety słychać już tylko ciszę.
Komentarz autora do tej wstrząsającej sceny jest prosty i jasny. Żydzi boją się, że gdyby wierni usłyszeli płacz dziecka przerwaliby mszę świętą i całą grupę wydali Niemcom. Jest „oburzający…nachalny wątek antykatolicki” – pisze autor. Ta obrzydliwie nikczemna interpretacja autora tekstu nie może być usprawiedliwiona nawet nieukrywaną niechęcią do reżyserki filmu(…).
Opisany elegancki oficer na koniu, który zabija więźnia to untersturmfuhrer Rokita, jeden z zastępców komendanta obozu Willhausa. Ślązak, przedwojenny kierownik orkiestry tanecznej, podobno z okolic Katowic. Ofiara to członek orkiestry obozowej, który podobno nie wykonywał przykładnie swoich obowiązków. Osobiście mógłbym wymienić takich „Rokitów” kilkunastu. Komentarz autora do tego zdarzenia:
„zwykły kicz rodem z najgorszych PRL-owskich gniotów, albo hollywoodzkich superprodukcji, sprzedających holocaust w wersji „fast food”. PRL to nie moja bajeczka, ale tu autor solidnie przesadził. Proponuję, aby zajął się tylko „fast foodem” – najlepiej koszernym.
I wreszcie Polska. Polacy – uważa autor – to prymitywna masa „bez inteligencji i przedstawicieli niepodległościowego podziemia”.
W filmie wyjątek stanowią dwie eleganckie pary „ze zdumieniem przyglądające się Żydom wychodzącym z kanałów”.
Wydaje mi się, że ogólnie znana szlachetna postawa wielu grup lwowskiego społeczeństwa obroni się sama, choć nie wszystko zostało pokazane (ale to film, a nie naukowa biografia). Wątpię czy autor będzie mógł obronić swój artykuł – tendencyjny, agresywny, pełen niewiedzy i uproszczeń.
No i na zakończenie Socha – ten prawdziwy lwowski batiar mający na sumieniu wiele grzeszków. Od swoich „żydków” bierze pieniądze prawie za wszystko. Ale daje im również to co nie jest przeliczalne na gotówkę , a o czym bardzo wielu zapomniało. Daje im swoją codzienna pogodę życia, swoją wiarę w przetrwanie, swoje serce. I to jest jedna z wartości tego filmu.
27 lipca 1944 roku w innej części miasta 12 – letni chłopak przecisnął się przez małe piwniczne okienko. Po latach wspomina: „znalazłem się w małym ogródku. Lipcowe ciepło obezwładniało. Słońce oślepiało. Z za pobliskiego płotu machała ręką mama. Strasznie szlochała. Nogi pode mną się uginały. Usiadłem na ziemi i oparłem się o mur. Zamknąłem oczy. Kiedy je otworzyłem wokół mnie stała gromada dzieci i dorosłych. Patrzyli w ciszy i w zdumieniu. Żydek – usłyszałem. Łzy płynęły mi po policzkach. Bałem się. Żydek – szeptał tłum. Uchował się. A jednak się uchował”.
Autor artykułu wielokrotnie używa określenia „Holocaust” – uważa, że to hasło odpowiednio spreparowane stanowi doskonały towar, który zawsze przyniesie zysk zwłaszcza na Antypodach. I takie mają być motywy reżyserki.
To, co się zdarzyło, a nazwane zostało Holocaustem jest poza zasięgiem ludzkiej wyobraźni rozumu. Na zawsze pozostanie tajemnicą dziejów.
Uszanujmy tych, którzy w sposób szlachetny i prawdziwy chcą utrwalić w pamięci narodów ten tragiczny czas.
Inni niech nie wycierają sobie tym gęby.
Leszek Allerhand
Zakopane
Aż dziw bierze, iż Piotr Zychowicz (ur. 1980 w Warszawie) – polski, historyczny publicysta przecież, dziennikarz, zastępca redaktora naczelnego miesięcznika „Uważam Rze Historia”, znany z antykomunistycznych i antyendeckich poglądów, zwolennik wielonarodowej Rzeczypospolitej, w swoich koncepcjach redakcyjnych nawiązujący do idei Józefa Mackiewicza, Władysława Studnickiego, Stanisława Cata-Mackiewicza czy Adolfa Bocheńskiego mógł coś takiego napisać. Nie nazwę tego tekstu krytyką filmową, ani nawet recenzją, tylko kolokwialnie - „coś takiego”. Gdyby tekst ten nazwać eufemicznie, to wyłącznie w odniesieniu do chorób trapiących naszą cywilizację. Jak nazwać więc zwykłe nieuctwo połączone z fałszowaniem historii?
32-letni absolwent Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego od 2000 roku związany z dziennikiem „Rzeczpospolita”, dziennikarz, a później zastępca szefa działu zagranicznego publikujący w "Rzeczpospolitej" i tygodniku „Uważam Rze”, gdzie ma stałą rubrykę poświęconą historii najnowszej, śmie sobie wycierać gębę najwyższym rangą cierpieniem w historii ludzkości, jakim jest Zagłada. Śmie najbezczelniej ten prymityw, w polskiej gazecie nazywać tak oto własny kraj, własną ojczyznę:
I wreszcie Polska. Polacy – uważa autor – to prymitywna masa „bez inteligencji i przedstawicieli niepodległościowego podziemia”.
Sam tytuł tekstu „Sprawiedliwy wśród szmalcowników” już budzi grozę. Czy Zychowicz w ogóle wie na czym polegało „szmalcownictwo” i co oznacza w historii współczesnej medal „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata” przyznawany przez Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu Yad Vashem nie-Żydom?
Czy Zychowicz czyta "Uważam Rze"? Uważam "rze" nie. Polecam więc lekturę o "Sprawiedliwych wsród Narodów Świata" w "Uwarzam Rze", gdzie wyliczono imiennie wielu tych polskich Bohaterów.
Swoim tekstem usiłował Zychowicz napisać krytykę filmową, a wyszło bezbożne mędrkowanie, m.in. na temat: - „oburzający…nachalny wątek antykatolicki”.
We mnie grozę budzi również fakt piastowania przez taką osobę wysokich funkcji „prawicowego” dziennikarza - historyka.
Podobną hańbą „zasłynął” inny dziennikarz „RP” Wojciech Sadurski – ten już w randze profesora:
Piotr Zaremba publicysta „RP” 11 lipca 2011 na łamach „Rzeczpospolitej” napisał:
„Polacy nie są współsprawcami Holocaustu. Prezydent powinien, składając hołd ofiarom z Jedwabnego wyznaczyć granice polskiego samooskarżania się. Powiedzieć: "nie jesteśmy narodem zbrodniarzy”.
Wojciech Sadurski – publicysta „RP” profesor filozofii (sic!) prawa Uniwersytetu w Sydney, a także profesor Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego, urzędujący prawnik na łamach „RZ” 13 lipca 2011 odpowiedział:
„{…} pan redaktor Piotr Zaremba się zasmucił… bo prezydent, składając hołd ofiarom z Jedwabnego nie wyznaczył granic polskiego samooskarżania się… nie powiedział, smuci się redaktor Zaremba, że nie jesteśmy narodem zbrodniarzy {…}”.
I dalej:
„{…} jeśli nie mamy w sobie tyle poczucia grupowej tożsamości, by z powodu zbrodni popełnionych przez naszych współplemieńców odczuwać wstyd – i upoważniać naszych demokratycznych reprezentantów, by wyrażali za nie przeprosiny – jak możemy czuć dumę z jego wielkości, osiągnięć i cnót? JAK MOŻNA SZCZYCIĆ SIĘ JANEM PAWŁEM II, jeśli nie jesteśmy w stanie wstydzić się z powodu Laudańskiego, czy Karolaka – morderców z Jedwabnego{…}”.
W tym samym numerze „RP” czytamy:
„WEDŁUG USTALEŃ ŚLEDZTWA IPN 10 LIPCA 1941 R0KU W JEDWABNEM GRUPA POLAKÓW Z INSPIRACJI NIEMCÓW ZAMORDOWAŁA PONAD 300 SWOICH ŻYDOWSKICH SĄSIADÓW”.
Kłamstwo to, pomieszczone nie tylko w RZ” związane z mordem w Jedwabnem 10 lipca 1941 roku zostało ujawnione „Postanowieniem o umorzeniu śledztwa z powodu nie wykrycia sprawców” z dnia 30 czerwca 2003 roku, w wyniku postępowania przygotowawczego przeprowadzonego przez Białostocki Oddział Instytutu Pamięci Narodowej – Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu - instytucji naukowej o uprawnieniach śledczych.
Postanowienie:
http://www.ipn.gov.pl/ftp/pdf/jedwabne_postanowi...
Postanowienie o umorzeniu postępowania przygotowawczego z powodu nie wykrycia sprawców posiada bardzo szerokie uzasadnienie.
Należy stwierdzić iż rzekomi sprawcy zostali osądzeni przez sąd / sądy / bierutowskie, znane ogólnie z różnych propagandowych procesów stalinowskich skazujących na śmierć niewinne ofiary terroru sowieckiego w Polsce Ludowej. Znani mordercy sądowi, jak Helena Wolińska, czy Stefan Michnik prowadzili postępowania przygotowawcze, a inni „śledczy” jak „Krwawa Luna” torturowali więźniów m.in. znanym sposobem wprowadzania genitaliów torturowanego do szuflady, gwałtownie ją zamykając.
Ogrom niedomówień ujawnionych w toku postępowania przygotowawczego , jak wyparcie się winy skazanych, twierdzenia iż w toku śledztwa byli zmuszani do składania zeznań obciążających ich na drodze tortur etc. uzasadnia Białostocki Oddział IPN umorzeniem postępowania zakończonego „Postanowieniem z powodu nie wykryciu sprawców”.
Ponadto skazani Jerzy Laudański i Karol Biedroń byli niemieckimi żandarmami., według Wojciecha Sadurskiego „polskimi mordercami”. PRAWNIK, A NIE HISTORYK Wojciech Sadurski ur. w 1950 roku posiada wiedzę historyczną opartą na antypolskim grafomańskim paszkwilu Jana Tomasza Grossa „Sąsiedzi”.
Prezydent RP Aleksander Kwaśniewski(„Alek”) już 10 lipca 2001 roku błagał o przebaczenie za Jedwabne, a zważywszy, iż "Postanowienie o umorzeniu śledztwa z powodu nie wykrycia sprawców" Białostocki Oddział IPN wydał 30 czerwca 2003 manipulacja „zbrodniami Polaków” jest oczywista.
Atak na Polskę i Polaków trwa, wspomagany przez polityczne siły rodzime, m.in. polskich publicystów „naukowców” typu Wojciech Sadurski, czy Piotr Zychowicz.
Jak UB katowało świadków podczas dochodzenia w sprawie Jedwabnego i jak wyglądał proces w Łomży - sprawa Z. Laudańskiego
(fragment tekstu Wiesława Wielopolskiego, W Jedwabnem Laudańskiego gnali gestapowcy, Tygodnik Głos NR 27 (884) 7 lipca 2001 za Wiadomości Piskie)
(...)Wkrótce do Jedwabnego zjechało UB. Nabrali ludzi na samochody i zawieźli do Łomży. Tam tak zaczęli ich tłuc, że podpisywali co tylko bijący chcieli. (Podkr. moje - WK.) Sielawina i Kalinowska, które nie umiały pisać ani czytać, "podpisywały" krzyżykami wszystkie protokoły, które im podsuwano. Niebrzydowskiego, który za pierwszych Sowietów pracował w MTS, zaczęli tłuc w pięty, żeby podpisał, że widział Laudańskich przy pędzeniu i paleniu Żydów w stodole. Chłop nie wytrzymał i podpisał. Przez długi czas nie mógł chodzić.
W łapach UB
Wreszcie przyszedł czas i na Zygmunta. Przesłuchania odbywały się według schematu: zaciemniony pokój, śledczy za biurkiem i ciągle te same pytania - kogo widział przy mordowaniu Żydów?
Próbował uczciwie wyjaśniać, że przy tym nie był i nikogo nie mógł widzieć. Wtedy śledczy naciskał przycisk na biurku, gasło światło, a z sąsiedniego pomieszczenia wpadało trzech rosłych ubowców. Jedno uderzenie wystarczało, by leżał na podłodze. Leżącego kopali, gdzie popadło: po głowie, brzuchu, nerkach - nie wybierali. Gdy starał się osłaniać głowę - dostawał w genitalia, gdy chronił przyrodzenie - kopali w głowę, gdy mdlał - cucili wodą i znów bili. Po takiej "obróbce" mówił właściwie wszystko co chcieli. Starał się jednak podawać nazwiska tych, którzy byli poza zasięgiem UB albo nie żyli. (Podkr. moje - WK.)
Na początek wymienił Karolaka, niemieckiego burmistrza w Jedwabnem - wyśmieli go. Podał nazwisko Kalinowskiego i Kurzeniowskiego, bo doszły go słuchy, że nie żyją. Zmusili go do wymienienia nazwiska Mariana Żyluka, jednak później został on przed sądem uniewinniony (okazało się, że gdy Niemcy mordowali Żydów, siedział w areszcie na posterunku żandarmerii w Jedwabnem).
Przy podpisywaniu protokołu śledczy dopisał, że w czasie przesłuchania nie stosowano przymusu fizycznego. Laudański gwałtownie zaprotestował. Śledczy nie ponaglał. Znów nacisnął przycisk na biurku, znów zgasło światło i wpadało trzech ubeckich opryszków. Cios w głowę, podłoga, kopy ubeckimi butami, ból, utrata świadomości. Nie chciał umierać w katuszach, jakie zadawali mu żydowscy oficerowie UB. (Podkr. moje - WK.) Liczył, że przed niezawisłym sądem dojdzie prawdy i sprawiedliwości.
"Ludowa" sprawiedliwość
Sędziemu poskarżył się już w pierwszym dniu procesu. Opowiedział jak go bito, jak wymuszano zeznania i dyktowano co ma powiedzieć. (Podkr. moje - WK.)
"Niezawisły" sąd ze zrozumieniem wysłuchał podsądnego, po czym zwracając się bezpośrednio do Zygmunta sędzia zapytał, czy dysponuje on... zaświadczeniem lekarskim potwierdzającym doznane urazy.
Takiego chwytu Laudański nie przewidział.
W czasie procesu nie zeznawał żaden obiektywny świadek. O tym, że pani Marianna Supraska zeznała w śledztwie, że Laudańskiego gestapowcy gnali razem z Żydami, dowiedział się z publikacji profesora Tomasza Strzembosza w "Rzeczpospolitej" z 31 marca 2001 roku.
Na sali sądowej ze zdumieniem oglądał zeznających. Henryk Krystowczyk, jeden ze wspomnianych czterech braci, zeznał że na czas pogromu wrócił akurat z Wołkowyska i ukrywając się u swego stryjecznego brata Wacława przy ulicy Przestrzelskiej, widział przez dziurę w dachu, jak Zygmunt wraz ze swym ojcem Czesławem Laudańskim pędzili Żydów "piaszczystym gościńcem" do stodoły Śleszyńskiego. W dokładnym rozpoznaniu Laudańskich nie przeszkadzała mu ani dwustumetrowa odległość, ani rosnące na tej przestrzeni drzewa i zarośla, które - jak to w lipcu bywa - pokryte były obfitym listowiem. Jak rozpoznał Czesława Laudańskiego, ojca Zygmunta, który w tym czasie z niedowładem nóg leżał w łóżku? Pozostało to jego tajemnicą... jak również sądu, który tym bredniom dał wiarę.
Zaprzeczenia na nic się nie zdały. Sensownych wyjaśnień, jak chociażby Wacława Krystowczyka, stryjecznego brata świadka i jednocześnie właściciela domu, z którego jakoby wspólnie mieli widzieć Laudańskich, sąd nie brał pod uwagę. Wacław zdecydowanie zaprzeczył obecności Henryka w swoim domu, jak również wykluczył możliwość ukrywania się tam brata bez wiedzy gospodarza. Dementował tym samym kłamstwo o wspólnej obserwacji przez dziurę w dachu.
(...)
Koniecznie przeczytaj również tekst "Jedwabne to niemiecka zbrodnia, dość przepraszania!"
Więcej materiałów na temat niemieckiej zbrodni w Jedwabnem i antypolskich oszczerstwach: "Jedwabne oszczerstwo i haniebne przeprosiny"
"Wam kury szczać prowadzić, a nie politykę robić" - Józef Piłsudski.
Polecam tekst - http://niepoprawni.pl/blog/2171/stany-zjednoczon...
- Zaloguj się, by odpowiadać
Etykietowanie:
napisz pierwszy komentarz