"Kolonialna mentalność polskich elit" - przyczyną upadku Polski

avatar użytkownika stan35
Przywołany w tytule termin pochodzi od Pani Profesor Ewy M.Thompson, ur. 1937, badaczki literatury, slawistki. Jest Ona  profesorem na Uniwersytecie Rice w Houston oraz redaktorem pisma "Sarmatian Review".                
"Kolonialna mentalność polskich elit"

Pisze Ona tak:

....................................................................

"Polska cierpi na typowe dolegliwości postkolonializmu. Króluje w niej samobójczy pesymizm, skarżypyctwo i niedostatek kapitału. Podczas gdy ten ostatni jest nieunikniony i będzie jeszcze długo doskwierał, pozostałe są tworem skolonizowanych umysłów, które nie potrafią sobie poradzić bez hegemona.

..........................................

 

Polityka, jak wiadomo, jest sztuką rzeczy możliwych, nie zaś sztuką robienia tego, co konieczne. Tego ostatniego czasem po prostu nie da się zrobić. Czy polscy wyborcy potrafią z podświadomości wyciągnąć na światło dzienne zrozumienie statusu niezależnego państwa, którym kiedyś, przed wiekami, byli? I przeciwstawić to zrozumienie ideologiom, stworzonym w Europie i Ameryce w czasach, gdy Polski nie było na mapie lub gdy była pozornie tylko niezależna? Trzeba przecież wyciągnąć wnioski z faktu, że wszystkie prawie teorie państwowości, które powstały w wieku XIX w Europie - te demokratyczne i te niedemokratyczne - uznawały rozbiory Polski za rzecz oczywistą i konieczną dla prawidłowego funkcjonowania europejskiego kontynentu.

..............................................

Istnienie niezależnej Polski nie leży w niczyim interesie (z wyjątkiem samych Polaków), zaś rozparcelowanie Polski lub jej formalna tylko niezawisłość już od stuleci leży w interesie państw ościennych. Przekonanie tych państw, że tak nie jest, będzie rzeczą trudną i nieprzyjemną. W przeciwieństwie do Francji czy Niemiec, które wnoszą integralne składniki do europejskiej tożsamości, Polska jest krajem który - na pozór - żadnego takiego integralnego składnika nie wnosi. Na pozór, bo coś ważnego uchwycił chyba G.K. Chesterton, gdy pisał, że Polska jest cienką przegrodą między "bolszewicką nienawiścią do chrześcijaństwa a pruską nienawiścią do rycerskości".

................................................................................

Ludność Polski od pokoleń była wychowywana w przekonaniu, że o sprawy prawdziwie ważne zatroszczą się wujaszkowie z zagranicy. Stąd uderzający brak świadomości długofalowych polskich interesów wśród polskich elit. Patrząc z Ameryki, odnoszę wrażenie, że polska polityka wewnętrzna to gwarzenie dzieci w przedszkolu, kłótnia o rzeczy mało ważne, dziecinne: kto o kim co powiedział (i kiedy), kto kogo obraził, kto kradł, a kto nie.

....................................................................................

 

"Za prawami człowieka stoi siła narodowych wspólnot"

 

Prawa człowieka jako wyraz "uniwersalnych" wartości często przeciwstawia się dziś całej sferze narodowych interesów i tożsamości. Tymczasem - zauważa Thompson - tak naprawdę tylko narodowe wspólnoty gwarantują swoim członkom, że przysługujące im prawa będą przestrzegane. "Bez dumy narodowej i egoizmu narodowego oświeceniowe gwarancje praw nie warte byłyby papieru, na którym są napisane". Dotyczy to wedle Thompson przede wszystkim takich państw jak Polska, które dopiero niedawno odzyskały niezależność po długich latach niewoli. Tylko silna tożsamość narodowa pozwoli więc Polakom czuć się pełnoprawnymi Europejczykami."

W świetle diagnozy postawionej polskiej polityce początku XXI wieku należy postawić pytanie, skąd Polska ma wziąć takie elity, o jakich mówi Profesor Ewa Thompson. Odpowiedź wydaje się prosta: politycy powinni być przygotowani poprzez polskie uniwersytety, na których powinni oni zdobywać wiedzę na tematy poruszone przez Panią Profesor. Dlaczego uniwersytety w Polsce nie wypełniają tej funkcji?

Odpowiedzi na to pytanie udzielił Pan Prof. dr. hab. Ryszard Skarzyński w rozmowie z Leszkiem Sykulskim, zamieszczonej na portalu geopolityka.pl w tekście zatytuowanym:

"Uniwersytety są podstawą suwerenności dzisiejszego państwa"

http://geopolityka.net/uniwersytety-sa-podstawa-suwerennosci-dzisiejszego-panstwa/ 

Poddaje on krtytce funkcjonowanie   Wydziału  Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW :

"R.S.: Wnikliwa krytyka dopiero się ukazała w moim tekście noszącym wymowny tytuł: Od statusu uczonego do funkcji ideokopiarki. Jak uniwersyteccy profesorowie dają się przekształcać w środek polityczny powielając zachodnie wizje rzeczywistości międzynarodowej (w tomie Wokół teorii stosunków międzynarodowych, który wyszedł nakładem Wydawnictwa UMCS pod redakcją Włodzimierza Micha i Jakuba Nowaka). W nim analizuję wątpliwe podstawy całej nauki o stosunkach międzynarodowych, a także pokazuję jak polscy profesorowie nauki o stosunkach międzynarodowych nieświadomie przeszli od kopiowania wzorców radzieckich do powielania pseudonauki amerykańskiej."

Krytykę ludzi nauki, którzy zdominowali polskie uniwersytety wyraża on między innymi w ten sposób:

 

"Teoria stosunków międzynarodowych jest kontynuacją geopolityki, tylko innymi słowami. Nie byłem tego świadomy, gdy pisałem Anarchię i policentryzm. Ta książka to próba myślenia w kategoriach teorii stosunków międzynarodowych. Próba wprowadzająca wiele nowych pojęć i analiz, jednak jako próba myślenia w ramach teorii stosunków międzynarodowych całkowicie błędna. Już tylko dlatego, że teoria wyjaśniająca stosunki międzynarodowe musi być osadzona w teorii wyjaśniającej kształtowanie się ludzkich zjednoczeń w wielkiej przestrzeni i długim czasie. W czasie, który nie jest związany z egzystencją narodów, ale terytorialnych zjednoczeń politycznych. Jak pokazałem w Mobilizacji politycznej ten czas rozciąga się na sześć tysięcy lat. Tego dowodzą badania historyczne z ostatniego półwiecza.

Reasumując: jeśli chcemy zrozumieć funkcjonowanie potęg w wielkiej przestrzeni i kształtowanie się stosunków międzynarodowych, musimy myśleć w zupełnie innych kategoriach i innej skali, przede wszystkim czasowej, ale także przestrzennej, aniżeli proponowali to geopolitycy i kontynuujący innymi słowami ich dzieło „teoretycy”. Do tego konieczna jest nie „teoria”, ale teoria zdolna sprostać wymaganiom dzisiejszej nauki. Jak próbuję pokazać w moich ostatnich pracach zadanie to zdolna jest wypełnić wyłącznie teoria poliarchii."
 
W dalszej części wywiadu uzasadnia potrzebę zerwania z  dotychczasowym sposobem uprawiania nauk politycznych na naszych uniwersytetach i przestawienia ich na nowe tory myślenia, Daje też przykłady tego jakie złe  skutki przynosi krajowi i Narodowi brak odpowiednio wykształconych i przygotowanych elit politycznych.
 
 

"Teoria poliarchii zrywa z tradycją geopolityki i teorii stosunków międzynarodowych. Myślenie w kategoriach potęgi może być i faktycznie zwykle jest podstawą polityki. Nie jest to jednak problem naukowy, lecz polityczny. Jest to kwestia ambicji, wizji, planów, układu sił, woli walki, co znajduje wyraz w doktrynie geopolityki i doktrynie nazywanej „teorią stosunków międzynarodowych”. Myślenie w kategoriach potęgi nie może być fundamentem teorii naukowej, która jedynie opisuje zjawiska i je wyjaśnia, poddana rygorom naukowej metodologii. Nauka wyłącznie wyjaśnia funkcjonowanie potęg w wielkiej przestrzeni i długim czasie, gdy dochodzi do ich rozwoju i stopniowej wymiany. Badania pokazują, że potęgi są efektem specyficznego grupowania ludzi w wielkiej przestrzeni i długim czasie. Wynikiem mobilizacji politycznej. Bez zrozumienia tego zjawiska nie da się wyjaśnić czym jest potęga, jak i po co istnieje.

 

Myślenie naukowe o stosunkach międzynarodowych bazuje na teorii natury ludzkiej (uczestnikami tych stosunków są ludzie), ale za przedmiot badań musi mieć sposób istnienia gatunku ludzkiego w wielkiej przestrzeni i długim czasie, czyli w wymiarach, w których on funkcjonuje i o które walczy (tak zgrupowani ludzie istnieją w wielkiej przestrzeni w efekcie dostosowania łącznego). Przecież podstawowymi zasobami zjednoczeń ludzi są przestrzeń i czas. Gdy te zjednoczenia uzyskają status polityczny zmagają się już o wielką przestrzeń i długi czas.

Dlatego przedmiotem badań internacjologii jako nauki podlegającej zasadzie fallibilizmu musi być system polityczny gatunku ludzkiego w wielkiej przestrzeni i długim czasie, czyli poliarchia. Do tego nie wystarczy przejąć istniejące kategorie socjologiczne, ponieważ socjologia dotychczas nie umiała zadowalająco wyjaśnić zjawisk wielkiej przestrzeni i długiego czasu. Potrzebna jest nowa socjologia.
Nie spekulacje o potędze, ale rzetelna wiedza o poliarchii jako systemie stosunków społecznych wielkiej przestrzeni w długim czasie, powinna być podstawą myślenia o polityce międzynarodowej, wytyczania kierunku i określania strategii takiego działania. Gdy stosunkowo niewielka potęga, na przykład takie państwo, jak Polska, jest zdominowana przez elity kopiujące wizje rozsiewane z Waszyngtonu, gdy rząd takiego państwa kieruje się emocjami i powielonymi wizjami, wtedy jest tylko środkiem polityki imperialnej. Nie może być niczym innym, ponieważ brakuje jej podstaw do oceny sytuacji przez pryzmat własnych interesów i prowadzenia polityki zagranicznej. Podstawą są tu zawsze idea, wizja, program. Gdy te pochodzą z ośrodka imperialnego, mała potęga staje się środkiem wielkiego podmiotu, walczącego nie o jej przetrwanie, ale o własny porządek wielkiej przestrzeni. Środka się używa. Środek z czasem, wcześniej czy później, zawsze się zużywa. Taki środek wygląda śmiesznie, i nędznie zarazem, gdy publicznie swoją politykę określa moralnym zobowiązaniem wobec imperialnego centrum (najlepiej poznać to czytając teksty Adama Rotfelda). Gdy szczerze wierzy, że imperium będzie walczyło o jego interesy, musi wzbudzać zdziwienie, a nawet lekceważenie sąsiadów. Wtedy również taki podmiot zależny niekorzystnie dla siebie gospodaruje własnymi zasobami. Moim zdaniem, tym właśnie charakteryzuje się polityka wewnętrzna i zagraniczna Polski w XXI w. Ona prowadzi do szastania zasobami, do marnotrawstwa, które ujawniło się nie tylko w Iraku i w Afganistanie, ale jest widoczne także w traktowaniu edukacji, nauki i w szczególności uniwersytetów. Zadziwia konsekwentne dążenie do ich dewastacji. Nikt z rządzących nie zdaje sobie sprawy z kosztów przyszłej odbudowy.

Na nic rakiety, samoloty i okręty, na nic gospodarczy wysiłek, gdy elity państwa kopiują idee obcych i w pogardzie mają uniwersytety własnego kraju. Decydenci wtedy nie są samodzielni i nie jest suwerenne państwo rządzone przez takie elity, Już tylko dlatego, że podejmowane decyzje polityczne nie mogą być zgodne z interesami owego podmiotu. One muszą odpowiadać dążeniom imperialnego centrum. Uniwersytety są podstawą suwerenności dzisiejszego państwa, między innymi jako źródła idei i szkoły elit. Jednak te uniwersytety niczego nie zdziałają, kiedy będą nastawione na powielanie małym kosztem wiedzy propagowanej przez imperialne centrum, kiedy będą symulować kształcenie, przepuszczając przez swoje mury przyszłych pracowników montowni i emigrantów."

6 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

1. @stan35

ten tekst Pani Profesor napisała w 2007 roku. Od tej pory sytuacja zmieniła się na jeszcze gorszą.

Polecam jeden z ostatnich tekstów publikowanych : Zachód umywa ręce Prof. Ewa Thompson Rice University, USA

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120410&typ=so&id=nn10.txt

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika stan35

2. @Maryla

Dziękuję za link.
Czytałem ten tekst, gdyż staram się śledzić na bieżąco publikacje ND.
Pozdrawiam.

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

3. Pan Stan 35,

Szanowny Panie,

Światem nadal będą rządzić pieniądze garstki ludzi

Uklony

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika UPARTY

4. Niestety, mało prawdy w tych poglądach.

Prawdą jest, że polski system polityczny jest alternatywa dla sytemu społeczno- politycznego wypracowanego przez Wilhelma Zdobywcę i stanowiącego fundament dla wszystkich państw tzw Zachodu. Oczywiście, w różnych krajach rozwiną się on trochę inaczej, ale podobieństwa są duże. U nas zaś było inaczej. Pierwszą różnicą było powołanie urzędu wojskiego a dugą uscwała pierwszego chyba Sejmu szlachty Polskiej.
Nie mam takiej erudycji historycznej jak Pan M.S. de Zieleśkiewicz i nie bardzo ma czas w tej chwili szukać źródeł, ale może ktoś znajdzie czas sięgnąć do uchwały zjazdu szlachty w Radomsku powziętej na wieść, że Jadwiga, desygnowana na królową Polski spóźnia się z Węgier.
Otóż wtedy nasi dziadowie, o ile dobrze pamiętam zamieścili w tej uchwale zdanie, które od czasu Wilhelma Zdobywcy było absolutnie zakazane, a cały system polityczny był nastawiony na to, by nie było, ani potrzeby, ani możliwości jego upublicznić.

Cóż to za magiczne zdanie, które przeciwstawiło nas Europie na stałe? Sens jego był mniej więcej taki: Za wspólnego wroga będziemy mieć każdego, kto w okresie bezkrólewia bunty i ... tu nie pamiętam użytego słowa ale chodziło o awantury ... będzie wszczynał.

Na pierwszy rzut oka nie widać w tym zdaniu początku rewolucji demokratycznej a jednak ono nim jest . Otóż diabeł tkwi w osobie, do której jest ono skierowane. Otóż top zdanie nakłada na każdego szlachcica obowiązek rozpoznania, w przypadku awantury miedzy sąsiadami, który z nich jest awanturnikiem i chce zburzyć pokój społeczny oraz nakłada obowiązek przeciwstawieniu się jemu. I ta zasad weszła na stałe do polskiej kultury politycznej, jest tak dla nas zwykła jak przydrożny kurz, więc nie widzimy jej wielkiego znaczenia.
A jednak jest to zasada odróżniająca nas od całej Europy i skłaniająca elity europejskie raczej do likwidacji Polski jako ciała obcego.
Bo to zdanie powoduje iż każdy dwór w Polsce miał obowiązek prowadzenia swych spraw i interesów mając na uwadze dobro publiczne a w przypadku sporu sąsiedzi musieli zajmować stanowisko nie tyle zgodne z własnym interesem a zgodne ze znanym im interesem publicznym i co więcej ocena ta była dla nich ostateczna, było podstawą działania społecznego.
W Europie Zachodniej przyjęto od czasów Wilhelma Zdobywcy inną zasadę. Otóż tam zawarcie jakiegokolwiek paktu sąsiedzkiego w celu realizacji poglądów społecznych lub politycznych było buntem przeciwko jedności państwa a u nas było kwintesencją państwowości.
Zgodnie z zasadami charakterystycznymi dla Europy Zachodniej szlachta w Radomsku powinna powołać urząd, może sąd doraźny, który by orzekał o tym czy dochodzi do buntu lub awantury. U nas nic takiego nie powstało. W związku z tym struktura naszego państwa nie dawała miejsca na powstanie biurokracji, na powstanie struktury instytucjonalnej. Każdy dwór był jakby miniaturą państwa i spełniał wszystkie funkcje państwowe.
Cała więc Europa była zainteresowana upadkiem takiego tworu, bo w takiej strukturze społecznej nie ma praktycznie miejsca dla karierowiczów. Nie ma bowiem instytucji władczych a każdy urząd to służba. Lepiej jest wiec siedzieć u siebie w domu i zajmować się majątkiem niż uprawiać działalność publiczną jeśli nie ma się oczywiście "wrażliwości patriotycznej" bo trudno w takim społeczeństwie dorobić się na urzędzie, a nawet jak komuś się uda, to traci szacunek powszechny.
W ten sposób powstały dwa różne porządki społeczne.
I teraz najciekawsze. Okazało się , ze nasz porządek jest trwalszy od zachodniego, jest po prostu lepszy. Wyszło to na jaw w 1920 roku podczas wojny bolszewickiej i podczas powstania Warszawskiego.
Tak na prawdę powodem upadku I RP był fakt iż na terenie Polski nie było wystarczająco dobrych złóż żelaza. Nie było więc możliwości zapewnienia odpowiednie ilości wyrobów żelaznych i dla dworów, i dla wojska , i dla miast. Z czegoś trzeba było zrezygnować. Szlachta postanowiła ocalić dwory jako kwintesencję polskości i na tym wygrała, Polska przetrwała.
Najprawdopodobniej po 1945 roku stalki byśmy się kolejną republiką radziecką, gdyby nie to, że w Powstaniu Warszawskim nie powstał żaden urząd do spraw aprowizacji a nikt nie umarł z głodu. To uzmysłowiło Stalinowi iż społeczeństwo polskie nawet nie posiadając własnej administracji może zapewnić każdemu minimum egzystencji a to jest wielkim ograniczeniem dla represji państwowych, bo władza nie będzie mogła wyalienować swego wroga. Myślę, ze obawy przed rozprzestrzenieniem się naszej mentalności na terytorium ZSRR spowodowały to, że jednak granice państwowe pozostawiono.
Ostatni raz, kiedy to zasady z Radomska miały wpływ na politykę, tym razem całej Europy był przypadek Gruzji. Głównym uzasadnieniem sprzeciwu Kaczyńskiego wobec interwencji w Gruzji był fakt iż jest to w sumie awanturnictwo, a obowiązkiem każdego jest temu się przeciwstawić. Zaczął się wiec temu przeciwstawiać, to zaś postawiło Rosję w sytuacji, że albo ko konfliktu włączy również i Polskę albo się wycofa. Nie mogła włączyć w konflikt Polski , bo to by zagroziło interesom i Niemiec i Francji więc ustąpili w Gruzji. Gruzja ocalała, ale my staliśmy się wrogami całej Europy i Rosji więc postanowiono liderów naszej formacji unicestwić.
Nawiasem mówiąc czy nie zastanowiło to Państwa, ze wszelkie tendencje rozłamowe w Pisie rodzą się w Brukseli, na terenie chronionym przez wcale nie Rosyjskie służby?

uparty

avatar użytkownika triarius

5. +

Jak się niewiasta zgłosi, to mianuję ją Tygrysistą Honoris Causa.

Mówiąc prościej - niezłe i dzięki!


Pzdrwm

triarius

-----------------------------------------------------

http://bez-owijania.blogspot.com/ - mój prywatny blogasek

http://tygrys.niepoprawni.pl - Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów

avatar użytkownika Beta

6. Jedynym staraniem wrogów

Jedynym staraniem wrogów Polski musi być demoralizacja polskich elit rządzących.
Teraz doszło wykoszenie z Polski pracy dla ludzi z wyższym wykształceniem.
Zabór wszystkich miejsc opiniotwórczych.
I już nas mają. Niepotrzebny jest zabór formalny ze zmiana nazw geograficznych.

,,...kopiują idee obcych i w pogardzie mają uniwersytety własnego kraju. Decydenci wtedy nie są samodzielni i nie jest suwerenne państwo rządzone przez takie elity, Już tylko dlatego, że podejmowane decyzje polityczne nie mogą być zgodne z interesami owego podmiotu. One muszą odpowiadać dążeniom imperialnego centrum"

Dobry komunikatywny tekst, no i spojrzenie z zewnątrz dla nas biednych, zakompleksionych ma zawsze większą moc socjotechniczną. Dzięki.