♦ „Nie chcemy komuny!” (17) Piotr.W.Jakubiak
Odcinek 17
.
Transport do Lublina
Ponieważ odmawiałem zeznań, ubecy straszyli mnie od kilku tygodni Lublinem. Kiedy moi współwięźniowie w celi dowiedzieli się o tym, również podtrzymywali złą famę Lublina, gdzie areszt znajdował się przy ul. Północnej. Miało mnie tam czekać wszystko najgorsze, z torturami włącznie. Ostatecznie drzwi otworzyły się 27 maja i o 5 rano i wyprowadzono mnie „z rzeczami”. Było oczywiste, że jadę do Lublina, głodny i niewyspany.
Skutego kajdanami wyprowadzili mnie do milicyjnej suki. Jakaż radość, kiedy spotkałem w niej Kazika, z którym nie widzieliśmy się od dnia aresztowania. Wreszcie mogliśmy ze sobą porozmawiać. Oczywiście nie mówiliśmy niczego, co według nas mogłoby być przydatne dla ubecji. Co prawda wiedzieliśmy już obaj, że najlepszym sposobem zachowania się zawsze i wszędzie jest kompletne milczenie, ale nie mogliśmy odmówić sobie przynajmniej wymienienia kilku słów. To chyba wtedy powiedziałem mu, że musimy wytrzymać tylko do lipca. Wiedziałem, że w lipcu będzie amnestia. Kazik mi uwierzył. To pomogło mu wytrzymać następne miesiące w więzieniu w Lublinie, kiedy nie mieliśmy już ze sobą żadnego kontaktu. Ubecy posadzili Kazika z przodu przy kierowcy, żeby utrudnić nam porozumiewanie się.
Trzecim „podróżnym” był Ignacy Czeżyk z Puław, który mówił swobodnie o swoich poglądach i planach na przyszłość. Należał do ludzi, którzy niezłomnie wierzyli, że Solidarność będzie wkrótce jedyną władzą w państwie i że trzeba się do tego przygotować, spotykając się regularnie i obsadzając stanowiska w przyszłym rządzie, organizując resorty. Interesował go resort oświaty, bo był nauczycielem.
Oczywiście nie mieliśmy zegarków i suka nie miała okien, tak że nie mogliśmy w żaden sposób kontrolować przebiegu podróży w czasie i przestrzeni. Minęło może kilka godzin i kilkaset kilometrów, kiedy samochód zatrzymał się. Jeden z konwojentów otworzył drzwi.
- Wysiadać. Do lasu do odlania – wydał komendę zwyczajowym bezbarwnym głosem robota. Zdjął nam kajdany i wyjął pistolet z kabury. Miał na sobie wojskową kurtkę polową i czapkę – jak na ironię – rogatywkę. Zresztą w latach stanu wojennego rogatywka straciła rangę symbolu patriotycznego, a stała się raczej symbolem zdrady, jako ulubione nakrycie głowy Jaruzelskiego. Tak czy inaczej strój konwojentów nie pozwalał na ich zidentyfikowanie. W tym czasie mundury wojskowe były noszone przez milicję, ZOMO, klawiszy, a nawet UB. Na naramiennikach nie mieli żadnych dystynkcji. Mogli być równie dobrze strażnikami więziennymi, jak i ubeckimi mordercami. W tej sytuacji wyobraźnia podsuwała mi obrazy częstego likwidowania partyzantów przez UB w czasie „próby ucieczki” i straszliwe obrazy z lasu katyńskiego.
Kazik widocznie myślał podobnie, bo spytał bezbarwnym głosem:
- Co, zastrzelą nas tu?
- Ee, chyba nie – odpowiedziałem równie obojętnie.
Prawda była taka, że naprawdę nie wiedzieliśmy nic. Co najmniej kilkunastu działaczy, często o wiele mniej radykalnych ode mnie, zostało w ostatnich miesiącach zamordowanych. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę sytuację międzynarodową i układ sił w kraju, nie wydawało mi się to prawdopodobne. Nic by to reżimowi nie dało. Zresztą człowiek zawsze ma nadzieję, że będzie żył, nawet wbrew zdrowemu rozsądkowi…
Ziemia była pokryta młodą trawą. Korony sosen szumiały cicho wysoko w niebie. Czyste powietrze sosnowego lasu było tak wielkim dobrodziejstwem, że właściwie można było umrzeć za tych kilka minut oddychania pełną piersią. Nigdy przedtem nie czułem smaku powietrza i życia tak mocno. Załatwiliśmy się z przyjemnością i krótka przerwa na tym się skończyła. Kajdany na ręce, pistolet do kabury.
- Wsiadać.
Konwój ruszył w dalszą drogę do Lublina czy może w nieznane. Milczeliśmy przez chwilę, ciągle przeżywając niespodziewane szczęście wyjścia do lasu. Był to przecież dla nas pierwszy od dwu miesięcy widok wolności. Po jakimś czasie wróciliśmy do dyskusji politycznej, po męsku pomijając milczeniem nasze niedawne emocjonalne przeżycia.
Lublin
W Lublinie jest „dosyć dobrze”. Żeby jeszcze nie było przesłuchań! Co prawda nie oni wysłuchują mnie, ale ja ich. Jednak wielogodzinne napięcie uwagi, udawanie kloca drewna – uderzanego, popychanego, przewracanego, opluwanego – wyczerpuje nadmiernie.
Najgorsze jest oczekiwanie. Nie wiadomo, kiedy przesłuchanie będzie. Może być każdego dnia, ale przed obiadem. Nie wiadomo, co zrobią, jakie tortury jeszcze wymyślą. Przeczytałem dość o przesłuchaniach w gestapo, w NKWD, w dawnym UB, widziałem dość filmów. Znając ubeków przypuszczam, że mogą zrobić wszystko. Chcą przecież znaleźć drukarnię, a może nawet radiostację. Chcą zniszczyć Solidarność. Nie cofną się przed morderstwem. Ale przecież to nie rok 46. Mamy rok 1984. Ale ubecja ta sama. Jednak trochę inna. Głupi ubek. Głupi ubeku, nic nie wiesz. Głupi ubeku, nigdy się nie dowiesz. Głupi ubeku, gdybyś w mateczniku siedział, nigdy by się o tobie Piotruś nie dowiedział.
Najgorszy jest czas oczekiwania. Od śniadania do dwunastej. Zaraz otworzy się klapa. A może dzisiaj nie przyjadą? O Boże mój, kolczasty drut obozu z dawnych lat… To nie obóz. To nie Załęże. A znów te druty kolczaste. Przez szparę blindy widać fragment muru, druty i skrawek nieba. Tu chabety nie chodzą, nie wyślesz tuby przez przebitkę. Pod celą masz tylko kubek bez ucha. Nawet uciętą łyżkę trzeba ukraść, bo po zjedzeniu obiadu powinna być oddana. W kącie zardzewiały „wojtek”. Na sąsiedniej pryczy nocny złodziej Edek. Siedzimy razem już dwa miesiące.
Na Północnej jest dobrze. Można leżeć na swojej trumnie. Znany od dziecka szary wojskowy koc. Biały sufit. Są dwa prześcieradła. Może nie bardzo białe. Raczej brudne. Ale przecież kiedyś na pewno będzie wymiana. Żeby tak łaźnia była częściej. Bo to jednak nie Załęże. Łaźnia była tu tylko raz i to bardzo krótko. Z brudu porobiły się odparzenia w pachwinach. Ale poza tym jest dobrze. Jest spokojnie. Cisza. Gdyby nie było przesłuchania, można by było leżeć do obiadu. Po obiedzie można dalej leżeć.
Edek opowiada o swoim życiu. O babach. Czasem pyta się o rzeczy, których nie wie. Krótkie wyjaśnienie mu wystarcza. Dobry chłopak. Jak wszyscy złodzieje, popiera Solidarność. Wie, że Solidarność chciała kontrolować więzienia, aby poprawić dolę złodziei. Edek planuje też zmianę sposobu życia, gdyby kiedyś wyszedł na „wolność”, ale zdaje sobie sprawę, że praktycznie nie ma warunków do przeprowadzenia takiej zmiany, jeżeli powróci w swoje środowisko. A ma tam przecież żonę i dzieci. Żona, wiadomo, rzecz nabyta, ale dzieciaki Edek kocha. Patrzy na ich zdjęcie. Zapala kolejnego papierosa i leży cicho.
Cisza. Można nasłuchiwać odgłosów z zewnątrz. Nad aresztem są ich „biura” czy pokoje przesłuchań – jakiś tam „urząd spraw wewnętrznych”. Ubecy urzędują od ósmej do trzeciej. Nie zdają sobie sprawy, że przez uchyloną blindę dochodzą głosy, które tylko wyostrzony słuch więźniów może rozpoznać. Ubek rozmawia przez telefon. Widocznie ma aparat blisko okna. O zabiciu świni, o planowanych wczasach w Bułgarii, o kłopotach synalka w szkole. Można rozróżnić pojedyncze słowa i pomału odtwarzać z nich treść rozmowy.
W tym samym pokoju, z którego dochodzą głosy ubeków, jest chyba radio. Gra. Słychać muzykę. Ale jaka to melodia? Chciałbym, żeby to był hejnał z Wieży Mariackiej. To by była trąbka. Teraz nic nie słychać…
Słów z radia nie można zrozumieć. Ale hejnał rozpoznam. To będzie znak, że już po dwunastej. A więc na pewno dzisiaj już przesłuchania nie będzie. Chyba już gra… Tak, coś słychać. Trzeba tylko bardzo dobrze się wsłuchać. To przecież hejnał z Wieży Mariackiej. Gra. Gra Trębacz z Samarkandy. To przypływa i odpływa. Teraz cichnie całkiem. Tak musi być…
Trębacz przechodzi od okienka do okienka. Dlatego są przerwy. Teraz chyba znów gra… Ile razy powinien grać? Może sześć? Ile może być tych okienek? Gorzej, że gra tylko część hejnału. Jakby zaczynał i nie mógł skończyć. Długa przerwa. Teraz kroki. Nie, kroków nie może być słychać…
Z wielkiej nieskończoności znów przypływa głos trąbki. Gra już chyba pół godziny. A może godzinę. Gra dalej. Nie przestanie. Tak, dziś już nie przestanie…
Może już nigdy nie przestanie. To chyba gra w mojej głowie.
Edek coś mówi, odpowiadam, w tym czasie nic nie słychać. Ale milkniemy. Teraz znów słychać wyraźnie. To Hejnał Mariacki. W ciszy więzienia słychać go zawsze.
Raz na dzień, rano, wyprowadzano nas do ubikacji połączonej z umywalnią. Była to duża, podejrzanie wyglądająca sala, w której pod jedną ścianą było kilka dziur ustępowych, a naprzeciwko – pod drugą ścianą – kilka kranów, które miały zastępować prysznice. Krany te najbardziej przypominały po prostu ogrodowe ujęcia wody. Były za nisko, żeby włożyć pod nie twarz w pozycji stojącej, za wysoko, by myć się w pozycji kucającej. Zimna, jak zwykle, woda ledwo leciała. Najgorszy był brak czasu na jakąkolwiek, prymitywną nawet, toaletę. Klawisze popędzali więźniów, bo procedura wymagała, żeby prowadzić do ubikacji każdą celę (3-4 więźniów) oddzielnie. Dopiero po zamknięciu jednej celi mogli iść otwierać drugą. Chodziło o to, żeby więźniowie wzajemnie się nie widzieli i nie słyszeli.
Pod koniec siedzenia w Lublinie dostałem książkę do nauki języka angielskiego oraz Psalmy w tłumaczeniu Miłosza. Ta książka tak się spodobała Edkowi, że podarowałem mu ją. Być może była to jedyna książka religijna i jedyny utwór literacki, który w życiu czytał. Znajdował też w psalmach coś, czego ja nie dostrzegałem, lub może było dla mnie zbyt oczywiste. Dla niego mogło być wielkim odkryciem i to jego przeżycie trzeba było szanować.
W środę 4 lipca miałem pierwsze widzenie z żoną – i zaraz potem przesłuchanie. W piątek 15 lipca przyszła paczka, pierwsza od czasu aresztowania. 23 lipca dostałem dalszą sankcję na 1 miesiąc – do 18 sierpnia. Było to szczególnie perfidne zagranie, bo jak się później dowiedziałem, już dzień wcześniej była ogłoszona amnestia dla wszystkich pozostałych w aresztach i więzieniach więźniów politycznych, która mnie oczywiście obejmowała. Zdążyli zrobić jeszcze jedną próbę przesłuchania. Już po ogłoszeniu amnestii, o której w ich pojęciu nie wiedziałem. I po wręczeniu mi sankcji, która miała mnie zmiękczyć. Próba zakończyła się fiaskiem. Odmówiłem zeznań. Tym razem Pachnik nie upierał się za długo. Zapisał, że odmawiam.
Piotr Wiesław Jakubiak
Cdn.
Strona na której publikujemy wspomnienia
- wielka-solidarnosc.pl - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać

napisz pierwszy komentarz