♦ „Nie chcemy komuny!” (7) P.W.Jakubiak

avatar użytkownika wielka-solidarnosc.pl

Strona 7.

 

Ostatnie dni „pokoju”
.
Siła bez siły…
Nasza demokracja i państwo w państwie nie trwało długo. Punktem kulminacyjnym było przygotowanie do strajku generalnego w marcu 1981 r. Konflikt między społeczeństwem i reżimem doszedł już do takiego stanu, że konieczne było jego przełamanie. Ludzie byli doprowadzeni do wściekłości arogancją komunistów, ich bezczelnymi kłamstwami i sztucznie wywołaną skrajną biedą – brakiem wszystkiego, a przede wszystkim żywności.
Równocześnie czuli też swoją siłę, reprezentowaną przez Związek, który pozornie stał się drugą władzą w państwie, równoległą do reżimu. Właściwie nie posiadał nic poza pozorami władzy (biura, prymitywna łączność i jeszcze prymitywniejsze środki informacji), ale miał zdolność mobilizowania milionów ludzi i – często – rozwiązywania drobnych problemów życia codziennego, do czego oficjalne urzędy nie były poprzednio zdolne. To dawało Związkowi ogromny autorytet. Drugim źródłem autorytetu było poparcie Zachodu, czyli całego świata, o którym ludzie wiedzieli dzięki Wolnej Europie. Toteż wszyscy byli gotowi do najwyższego poświęcenia, aby tylko raz wreszcie skończyć ze znienawidzonym reżimem i nędzą, przez niego narzuconą w środku Europy w końcu XX wieku.

 

Znaczek Solidarności z 1981

 

.
Rewolucja bez walki
Wielu ludzi chciało walki zbrojnej. Janusz Mendala chciał bić ubeków. Jego brat, Mirek Mendala, mechanik samochodowy, który był kapralem rezerwy, mówił mi:
- Piotr, dajcie nam broń. Wszyscy jesteśmy żołnierzami. Mogę ustawić dziesięciu ludzi w szeregu i w ciągu paru minut mam drużynę zdolną do walki. Dajcie nam tylko broń!
Co miałem mu odpowiedzieć? Nie mogłem żądać broni w Regionie, bo wiedziałem, że jej nie mieli. Gdańsk też jej nie miał. Otóż to. Cała potęga Związku była fikcyjna, bo nie była poparta bronią. A broni nie było, bo jej nie zdobyliśmy. Bo nie było walki. Czy możliwa jest rewolucja bez walki? Przecież to contradiction in terms .Wałęsa i Komisja Krajowa chcą walki non violence. Znów contradiction in terms. Wiedziałem to wszystko. Próbowałem tłumaczyć to  ludziom, tłumaczyć Mirkowi, Stachowi, Januszowi.
Jedyną nadzieją pozostawał strajk generalny. Wiedzieliśmy, że wtedy mogła się zacząć walka zbrojna. Mogło być użyte wojsko lub Rosjanie, którzy czekali w pogotowiu pod Stalową Wolą i wszędzie, spali w butach drugi rok, gromadzili dodatkowe dywizje na granicy, straszyli „wejściem”. A jednak ludzie tego chcieli. Chcieli konfrontacji, której nie chciał Wałęsa ani ksiądz Orszulik z Episkopatu Polski.
.
Pod kontrolą
Ten ksiądz zebrał wiele mocnych słów, uważany powszechnie za agenta UB. Do dzisiaj nie wiem, czy był on agentem. Relacjonuję tylko opinię moich kolegów z tego czasu. Natomiast wiem, kim był Wałęsa, sterowany i kontrolowany nie tyle przez księży z Episkopatu, co przede wszystkim przez „kapitana” Wachowskiego, który występował jako jego kierowca. Taki sposób kontroli był powszechnie stosowany przez ubecję i powielany w regionach.
Strajk został odwołany w ostatniej chwili. Ksiądz Orszulik zrobił to osobiście, ignorując nawet Wałęsę. Być może ocalone zostało wiele istnień ludzkich. Jedno jest pewne, że kierunek historii został zmieniony. Los Polski i wolności został pogrzebany na dziesięć lat. Wtedy nie wiedzieliśmy, na jak długo. Byliśmy pewni, że na zawsze. Smutek i rezygnacja zapanowały w zakładach pracy i w rodzinach w całym kraju. Jak tyle razy w historii byliśmy gotowi umrzeć za wolność i jak tyle razy – los odmówił nam tego. Teraz mieliśmy umierać pomału przez wiele lat.  Stan najwyższej gotowości psychicznej można było osiągnąć tylko raz. Kiedy został zmarnowany, nigdy już nie da się do niego powrócić.
.
Czas siewu
Po odwołaniu  strajku generalnego w marcu 1981 roku było już wiadomo, że komuna musi zwyciężyć i czeka nas wszystkich dosyć smutny koniec. Nie tylko ja o tym wiedziałem, ale i wielu działaczy na wysokim szczeblu było tego świadomych. A jednak nie podjęli żadnych środków zapobiegawczych, nie planowali żadnego oporu w wypadku konfrontacji zbrojnej. Panował dziwny defetyzm i pogodzenie się z losem. Postanowiłem więc wykorzystać cały pozostały nam czas na sprawę najważniejszą: rzucanie ziarna, zasiewanie propagandy pod przyszły plon, być może w czasie bardzo odległym, obliczonym na pokolenia. W ostateczności przynajmniej ślad mógłby po nas pozostać.

 

Ostatnia strona ostatniego numeru naszego biuletynu z 12 grudnia 81

.

Inni robili podobnie. W biuletynach Regionu Środkowo-Wschodniego i Gdańska pokazywały się coraz śmielsze opinie i tematy dotąd objęte samocenzurą. Wyglądało na to, że nie mamy nic do stracenia oprócz swojego marnego życia. Wobec tego należało przynajmniej powiedzieć prawdę. Ukazały się też mniej lub bardziej udokumentowane przewidywania co do naszego losu. Najbardziej prawdopodobne wydawało się masowe zesłanie na Syberię. Pogodzeni z losem dalej robiliśmy swoje, tj. prowadząc nieodzowną „pracę związkową” równocześnie wydawaliśmy i rozpowszechniali biuletyny, w których staraliśmy się zamieścić całą dostępną nam wiedzę o historii Polski, przypomnieć naszych narodowych bohaterów z Piłsudskim na czele i nawet wprowadzać normalny język polski w miejsce dotychczasowej nowomowy. (Tak tzw. „Związek Radziecki” był teraz nazywany bardziej tradycyjnym polskim określeniem Sowiety lub Związek Sowiecki, tzw. „władzę” lub „władze państwowe” zwano coraz częściej reżimem, zbrodnia katyńska była nazywana po imieniu, a nie zastępczymi słowami jak „tragedia”  itd.). Słowa zaczynały wracać do swoich prawdziwych znaczeń.
.
W kamaszach…
W lecie 1981, zgodnie z planem MON z jesieni ubiegłego roku, powołano do służby w  tzw. „Obronie Cywilnej” prawie milion rezerwistów. Jako oficer rezerwy zostałem powołany na ćwiczenia. Zgłosiłem się do koszar, gdzie pisarze wojskowi zaczęli od uzupełniania danych statystycznych. Jak nigdy dotąd, jedna z rubryk nosiła tytuł Przynależność związkowa. Podałem Solidarność, co zostało bez zdziwienia zapisane. Nie to jednak było najciekawszą obserwacją: na środku koszar rozprawiała w najlepsze duża grupa oficerów rosyjskich w swoich ortalionowych płaszczach i olbrzymich okrągłych czapach.
Wtedy też, w tych koszarach jednostki wojsk lotniczych w Sandomierzu zobaczyłem  „pomoc” amerykańską w liczących się wymiarach: na półkach magazynów żywnościowych piętrzyły się pudła i worki z napisami „Dar narodu amerykańskiego dla narodu polskiego, nie na sprzedaż”. Te magazyny służyły po kilku miesiącach do zaopatrzenia mobilizowanych w tym czasie oddziałów ZOMO. To jest fakt.
Po umundurowaniu przewieziono nas pieczołowicie do jakichś małych koszar koło Ożarowa. Tam odpoczywaliśmy dwa czy trzy tygodnie, sformowani w coś w rodzaju batalionu. Wszyscy oficerowie byli z rezerwy i nikt dokładnie nie wiedział, co trzeba robić, ale wykazaliśmy dobre chęci. Mnie uznali za specjalistę od musztry, toteż prowadziłem batalion naokoło placu i uczyłem „Rozmaryna”. Kiedy ktoś zawołał w moim kierunku „Panie poruczniku!”, zacząłem się rozglądać, kogo mianowicie wołają. Wtedy zobaczyłem dwie gwiazdki na moich naramiennikach. Był to pierwszy (i jedyny) raz, kiedy wystąpiłem w mundurze podporucznika.
.
Samoobrona partii
W 1981 roku nie prowadziłem już strzelań przysposobienia obronnego, jako nauczyciel „urlopowany do pracy związkowej”, ale jako członek Klubu Oficerów Rezerwy miałem ciągle prawo wstępu na teren koszar i zawsze miałem tam jakieś sprawy.  Kiedyś chciałem odnaleźć orła,  który wisiał jeszcze rok wcześniej na budynku byłej Wojskowej Komendy Uzupełnień koło katedry. Ślady prowadziły do koszar. Przechodząc obok strzelnicy zauważyłem niezwykłą rzecz: grupy cywilów prowadzące strzelanie z broni krótkiej. Między nimi młode kobiety. Byli to członkowie „partii wewnętrznej”, którzy przygotowywali się do strzelania do nas. Reżim od dawna  formował z nich specjalne oddziały zbrojnej gwardii partyjnej, nieudolne naśladownictwo SS. Nazywał je „grupami samoobrony partyjnej”. Na początku grudnia liczyły te grupy 30 tysięcy ochotników. Jedną z nich widziałem właśnie na własne oczy.
Widziałem też listy, które ubecja produkowała w celu pokazywania szeregowym  członkom partii. Były to listy osób przewidzianych do likwidacji, rzekomo sporządzane przez Solidarność. Wykonanie takiej fałszywki nie przedstawiało dla UB żadnej trudności. Wystarczyło wpisać na listę nazwiska osób, którym miała być pokazana. Zupełnie inaczej miałaby się sprawa, gdyby Solidarność rzeczywiście chciała coś podobnego zrobić. Po pierwsze – nie wiadomo, po co, bo przecież nie była zdolna skrzywdzić muchy. Po drugie – nie miała absolutnie żadnych możliwości techniczno-organizacyjnych. Mówiąc po prostu – żadnego wywiadu.
Przeciwnik zaś miał wszystko. Nie zaniedbał najmniejszego szczegółu w przygotowaniach, zanim uderzył.
.
„Czystka”
W listopadzie dostałem wezwanie do Wojskowej  Komendy Rejonowej czy też Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego – nazwy zmieniały się, ale budynek pozostawał ten sam i ci sami w nim ludzie – żeby się zgłosić z książeczką. Jako oficer rezerwy mogłem się tego zawsze spodziewać. Tym razem siedząca za biurkiem dziewczyna powiedziała:
- Poproszę książeczkę wojskową.
Podałem.
- Dziękuję, to wszystko – powiedziała dziewczyna.
W ten sposób zostałem wyrzucony nawet z rezerwy Wojska Polskiego.

 

Piotr Wiesław Jakubiak

 

cdn.

 

Strona na której publikujemy wspomnienia

Zapowiedź publikacji

 

 

napisz pierwszy komentarz