♦ „Nie chcemy komuny!” (5) P.W.Jakubiak

avatar użytkownika wielka-solidarnosc.pl

Strona 5

 

Wojewódzka Komisja Koordynaczjna
Oświaty i Wychowania NSZZ Solidarność
w Stalowej Woli

.

Dywersja…

.

Reżim wkrótce otrząsnął się z pierwszego strachu. Zorientował się, że Solidarność nie dysponuje żadną siłą oprócz nieopacznie podpisanego w Gańsku skrawka papieru. Nie ma też, poza wielkimi ośrodkami przemysłowymi, zbyt dużej liczby zdeterminowanych działaczy. Widocznie pierwsze statystyki zostały sporządzone i wypadły na korzyść reżimu więc przystąpiono do kontrataku. Zastosowano dwie metody: gdzie się da, zastraszyć i nie pozwolić na powstanie Związku, gdzie się nie da, członkowie „partii” i ich poplecznicy mieli masowo przystąpić do Związku i w ten sposób opanować go od środka. Docelowo byłby to „związek” niczym nie różniący się od tzw. „CRZZ” i przystąpiłby do niej, zamykając w ten sposób cykl wypróbowany już w latach czterdziestych, kiedy dokładnie tą samą drogą likwidowano niezależne partie i organizacje społeczne.

.
Również w mojej szkole odbyło się zebranie, na którym agentka reżimu, polonistka Teresa Lipowska podała projekt: wszyscy przystąpmy do Solidarności. Oczywiście był to projekt dyrekcji i organizacji partyjnej (POP). Wykonywali oni ogólnokrajowe wytyczne swoich mocodawców. Na szczęście zdezorientowani pracownicy szkoły głosowali przeciwko (wiedzieli z propagandy środków dezinformacji, że Solidarność jest agenturą imperializmu). Dyrektor Chmielewski był za głupi, by wcześniej przygotować pożądany wynik głosowania.
O wiele groźniejszą dywersję przygotowano na szczeblu kuratoryjnym. Niejaki Szymonik z żoną, oboje podobno nauczyciele z Tarnobrzegu, „założyli” własną „komisję zakładową” na teren kuratorium, czyli na nasz region. Ta „komisja” została natychmiast uznana przez kuratorium i , o ile pamiętam, zadbała też o zarejestrowanie się w MKZ. Byli to oczywiście agenci SB, i znajdowali się o włos od opanowania województwa. Reżim dysponowałtelefonami, siecią agentów we wszystkich pionach i poziomach, którzy mogli błyskawicznie poinstruować dyrektorów placówek, jak zakładać Solidarność i gdzie ją rejestrować. O mnie i naszej komisji zostały rozpowszechnione wiadomości, kim jesteśmy: pijakami, nieudacznikami, warchołami, nawet antysocjalistami.

 

Pierwszy znaczek Solidarnosci, drukowany na materiale, 1980

i reakcje

.Na szczęście Marian okazał się niezawodnym współpracownikiem. We dwóch opracowaliśmy plan przeciwdziałania. Zorganizowaliśmy wspólne zebranie dla wszystkich pracowników oświaty – członków Solidarności, przynależnych do dwóch konkurencyjnych organizacji zakładowych. Celem miało być wybranie jednej wspólnej komisji. Zadbaliśmy z Marianem o to, żeby na zebranie w Stalowej Woli dowieźć jak największą liczbę ludzi, którzy by głosowali na mnie. Nie ważne, kim byli. Ważne, że Marian miał samochód i ja miałem samochód. Szymoniki zostały zawiadomione w takim czasie, żeby nie zdążyły już skorzystać z rady i pomocy swoich mocodawców.

.
Na tym zebraniu zostałem wybrany przewodniczącym Wojewódzkiej Komisji Koordynaczjnej Oświaty i delegatem do MKZ w Stalowej Woli. Pomimo to kuratorium postawiło na swoim: podzielili teren województwa na dwa obszary i uznali dwie Komisje Zakładowe. Moja siłą rzeczy obejmowała teren Sandomierza i okolicznych wsi i miała siedzibę w Sandomierzu. Kuratorium przyznało dwa półetaty dla dwóch przewodniczących KZ: dla mnie i dla Szymonika. Od tego czasu pracowałem w szkole na pół etatu: na drugie pół etatu byłem oddelegowany do pracy w Związku, z taką samą pensją, jak do tej pory. Pozostali członkowie KZ pracowali całkowicie społecznie, tzn. nadal musieli uczyć, a Solidarności poświęcali swój wolny czas. Utrzymanie mojego półetatu było dla Solidarności wielkim zwycięstwem: cały swój czas poza szkołą mogłem teraz poświęcić propagandzie antykomunistycznej (bo tak rozumiałem nasze zadanie, obojętne, co się mówiło oficjalnie).
Tak to, siłą rzeczy, moje działanie przeniosło się też do Stalowej Woli, gdzie stałem się znany i uznany za przedstawiciela nauczycieli. Właściwie już od dawna, od pierwszych dni pomagałem Kocikowi i Kalince we wszystkim, co trzeba było robić. Przede wszystkim służyłem im swoim samochodem, bo MKZ nie miał nic i nikt z jego członków nie miał własnego samochodu, a trzeba było jeździć w najbardziej odległe zakątki regionu. Woziłem Kalinkę do Tarnobrzegu i innych miasteczek i wsi, gdzie jakaś grupa zawodowa potrzebowała akurat naszej rady i pomocy.

.
W wyborach do Zarządu Regionu, które odbyły się 25 i 26 kwietnia 1981 roku, zostałem wybrany na członka Zarządu. To dawało mi mocną pozycję w województwie i wśród nauczycieli. Dla nich byłem już kimś „z góry” – przedstawicielem Solidarności.
Praca w Zarządzie była jak najbardziej społeczna. Dawało się swój czas, swoją benzynę, swój samochód. W zamian nie otrzymywało się nic oprócz szacunku ludzi, do których przyjeżdżaliśmy, aby rozstrzygnąć ich przyziemne spory. Byliśmy w ciągu paru miesięcy „drugą władzą”, która miała wszelkie szanse, żeby się stać władzą jedyną, gdyby miała za sobą jakąś materialną siłę. Reżim miał przecież przyczajone miliony ubecji, wojska i milicji, „partii”, ZOMO, ORMO i ZMS. Za nami stał tylko Bóg i historia. No i wiara, nadzieja i miłość narodu. A przynajmniej jednej jego połowy. Na jeden rok wystarczyło.

Jedyny zachowany dokument potwierdzający moją funkcje w Solidarności

 

Zarzucamy sieć

.
W końcu roku 1980 i na początku 1981 ciągle pracowałem w „Marmoladzie” jako nauczyciel przysposobienia obronnego. Początkowo radziłem sobie w ten sposób, że brałem urlopy dla poratowania zdrowia, których sympatyzujący z Solidarnością lekarze chętnie mi udzielali. Dzięki temu cały swój czas mogłem poświęcić organizowaniu Solidarności bez uszczerbku dla zarobków. W tym czasie przestałem też uczyć języka polskiego.

.
Kiedy byłem już oficjalnie wybrany na przewodniczącego Wojewódzkiej Komisji Koordynacyjnej Oświaty i Wychowania NSZZ Solidarność zostało to przyjęte do wiadomości przez kuratorium, od 7 kwietnia do 31 sierpnia 1981 udzielono mi zniżki godzin. Etat nauczyciela szkoły średniej wynosił wtedy 18 godzin tygodniowo. Przy zniżce 11 godzin pozostawało mi zaledwie 7 godzin tygodniowo do przepracowania w szkole. Obecność w szkole i kontakt z uczennicami przydał mi się jednak do lepszej komunikcji ze szkołami w terenie. Niektóre z moich organizacji terenowych wydelegowały mianowicie do kontaktu ze mną dziewczyny ze swoich wsi, które dojeżdżały do „Marmolady”. Tym uczennicom wręczałem kolejne wydania naszego biuletynu, który tego samego dnia docierał do szkół w terenie. Nigdy nie zajmowałem się tytułami, jakie miałyby mi przysługiwać. Jakoś nie miałem na to czasu. Jednak dla kuratorium miały one istotne znaczenie. Już od 17 czerwca zmieniło ono swoją poprzednią decyzję i zwolniło mnie całkowicie od pełnienia czynności zawodowych, tym razem jako Przewodniczącego Regionalnej Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ Solidarność przy Zarządzie Regionu Ziemia Sandomierska w Stalowej Woli. Trzeba przyznać, że w tej tytulaturze kuratorium stosowało się do wymagań moich i Zarządu Regionu, który już wtedy istniał.

Bibuła

.
Zgodnie z Umowami Gdańskimi kuratorium przyznało nam nowy lokal, dwie maszyny do pisania i telefon. Maszyny pobrałem ze strychu technikum ekonomicznego i przewiozłem swoim maluchem do naszego lokalu, który teraz miał znajdować się w szkole podstawowej nr 1, na ulicy Okrzei. Przystąpiłem do redagowania biuletynu naszej Komisji Zakładowej, który pod tytułem „Ziemia Sandomierska” zaczęliśmy powielać w siedzibie MKZ-u, a potem Zarządu Regionu w Stalowej Woli. Kiedy Region przyjął oficjalnie nazwę Ziemia Sandomierska, odstąpiliśmy mu ten tytuł, a nasz biuletyn zaczęliśmy wydawać pod tytułem „Naszym Zdaniem”. Natychmist po napisaniu artykułów zawoziłem je do Regionu, gdzie Jasiu Krupa powielał pracowicie potrzebą liczbę egzemplarzy, które odwoziłem do Sandomierza, po drodze od razu zostawiając po kilka w każdej szkole od Rozwadowa do Trześni, obojętne czy była w niej Solidarność, czy nie. Obojętne, jak przyjmował mnie dyrektor. Jeden egzemplarz rozwieszałem też na tablicy w naszym pokoju nauczycielskim, zdając sobie sprawę, że szybko trafi on do SB. Nie mogłem sobie jednak odmówić tej przyjemności. Ostatecznie wiedziałem, że esbecja będzie i tak miała ten dowód naszej działalności, najwyżej dzień później. Zresztą działaliśmy jawnie. Taka to już była formuła Solidarności.

Biuletyn-KZ-Ziemia-Sandomierska-z-sierpnia-1981

 

W pierwszym numerze naszego biuletynu związkowego mogłem wreszcie umieścić mój artykuł o Piłsudskim, który reżimowe gazety odrzucały mi w poprzednich latach, a raczej po prostu ignorowały mnie, a materiał odsyłały prawdopodobnie prosto do SB. Teraz wyżyłem się, mogłem pisać szczerze, co myślałem. Postać najwybitniejszego wodza narodu przeciwstawiłem obecnym karłowatym „przywódcom”, zwyczajnym ciemniakom i złodziejom. Do tego tematu wracałem potem przy każdej okazji, szczególnie w sierpniu następnego roku. Egzemplarze biuletynu rozdawałem na prawo i lewo, wrogom i kolegom zarówno. Jeden dałem Budzińskiemu, którego spotkałem na korytarzu w szkole.

Ludzie przychodzą…

.
Po mojej przeprowadzce z Opatowskiej na Okrzei działacze Solidarności uzyskali nowy lokal na Starówce. Był to pokój na parterze małego budynku po prawej stronie Bramy Opatowskiej, na skrzyżowaniu dróg przy placyku, który obecnie nazywa się słusznie Placem Niepodległości. Przychodził tam Jurek Las, Staszek Tyńc, Jacek Gospodarczyk, Romek Augustyński, Tadeusz Bebłot z huty szkła. Również Ligia Kurasiewicz z mojej KZ, która była bardzo aktywna i zaproponowała, aby wyznaczyć w tym lokalu stałe dyżury w określonych godzinach. Zadaniem dyżurnego byłoby załatwiać sprawy każdego człowieka, który wszedłby z ulicy, szukając pomocy i kontaktu z Solidarnością. Zaczęło nam też pomagać dwóch prawników: Marek Podulka-Wierzbiński z Sandomierza, który był członkiem Paxu i Jacek Kossak, który pracował w Tarnobrzegu, ale mieszkał w Sandomierzu. Jego żona Halina była nauczycielką i członkiem mojej organizacji.

.
Naszą grupę nazwaliśmy Komisją Koordynacyjną Solidarności w Sandomierzu. W tym miejscu spotykaliśmy się jakiś czas, dopóki każdy nie został zbyt zajęty sprawami w swojej organizacji zakładowej lub w Regionie. Po powstaniu Zarządu Regionu nie było już zresztą potrzeby utrzymywania niestatutowych ciał, szczególnie w miejscu tak biernym jak Sandomierz.

.

Piotr Wiesław Jakubiak

cdn.

 

Strona na której publikujemy wspomnienia

Zapowiedź publikacji

 

.

napisz pierwszy komentarz