ZBoWiD żyje

avatar użytkownika FreeYourMind
Jaki był, taki był, ale był, mawiała wdowa nad grobem męża alkoholika-oprawcy. Podobnie W. Kuczyński załkał na łamach "Rz" nad polskim komunizmem, który, zdaniem tegoż Kuczyńskiego, stanowił najlepsze wyjście z najgorszych. Ostatnio powstają, jak zauważyłem, całe skomplikowane konstrukcje myślowe uzasadniające, a to stan wojenny, a to kolaborację, a to "skok cywilizacyjny" za "Polski Ludowej", których cechą charakterystyczną jest to, że eksplorują niezbadane dotąd pokłady absurdu lub czystego nonsensu. Wybitną w tej materii konstrukcją wykazał się, jak pamiętamy, S. Chwin, który zaproponował każdemu z nas przymiarkę skóry Jaruzela i wynikającą z takiego aktu refleksję egzystencjalno-metafizyczną nad możliwymi dziejami świata. Kuczyński, nawiązując do Chwina ale też, jak pisze, do "Macieja Zięby", a nie do o. Macieja Zięby (mała rzecz, a cieszy), postawił na ostrzu noża kwestię, czy "Polska Republika Radziecka" nie byłaby czymnś o wiele gorszym niż stary, ale jary peerel. Tym pytaniem za sto punktów, sądzi Kuczyński, przygwoździć można każdego antykomunistę, a zarazem można wyjaśnić - jak to sam autor ujmuje Na finałowe pytanie Kuczyńskiego: kto miał rządzić Polską od 1944 r. odpowiedź dla każdego myślącego człowieka jest stosunkowo prosta: Polacy. Istniały struktury Polskiego Państwa Podziemnego oraz legalne władze przebywające tymczasowo na emigracji i istniały nie wyrżnięte przez Niemców, Ukraińców i Rosjan zastępy ludzi zdolnych zająć się odbudową państwa zarówno na gruncie kulturowym, jak i administracyjnym. Na pytanie Kuczyńskiego można by więc rzec jeszcze tak: nie zdrajcy Polski, nie żadna agentura, nie ludzie, którzy wyrzekli się Polski, polskości, nie mieli żadnego prawa podejmować jakiekolwiek działania w imieniu władz naszego kraju, nie zaprzańcy służący już od pierwszych miesięcy wojny (a niektórzy w KPP już wcześniej) wrogowi Polski. Czy to aż tak skomplikowane? Niedawno w pociągu spotkałem młodego, wykształconego wyborcę PO z wielkiego miasta i ucięliśmy sobie pogawędkę, w której on przekonywał mnie, że w Polsce po 1989 r. jest dobrze, a mogło być gorzej, natomiast ja twierdziłem, że jest źle, a mogło być lepiej. Kuczyński przyjmuje tę pierwszą strategię argumentacyjną i dopowiada ją do końca. Peerel był dobry, ponieważ "Polska Republika Radziecka" mogła być jeszcze gorsza. Dokładnie więc, jak ta znękana przez męża łajdaka, wdowa. Jaki był, taki był: "Polacy, którzy dołączali do ekip kierowniczych ustroju, stawali się wykonawcami woli ZSRR nad Wisłą, ale zarazem gwarantami autonomii satelickiej Polski. Byli, jako warstwa, jednym i drugim, czymś złym i dobrym, niepożądanym i niezbędnym.I jeśli ta rola deformowała sumienia, to była to cena nie do uniknięcia. Bez niej nie byłoby Polski Ludowej, lecz jakiś kraj przywiślański rządzony przez wypaczone sumienia z nasłania. Ta dramatyczna sytuacja wymagała i spowodowała rozerwanie narodu, rozdarcie go na mniejszość zarządzającą stalinowskim złem (któreśmy potem zbiorowym wysiłkiem, także rządzących, oswajali) i, z definicji tego zła, większość trzymaną w opresji, najpierw wielkiej, a potem słabnącej." A nieco wcześniej: "Powstanie polskiej ekipy kierowniczej PRL, polskiej nomenklatury, leżało w interesie narodu. To nie znaczy, co pragnę wyraźnie i mocno podkreślić, że przez to wybielony zostaje każdy czyn i rozgrzeszony każdy zbrodniarz czy złoczyńca z układu władzy. Nomenklatura to była część Polaków wystawiona na mniejsze lub większe ześwinienie z racji zarządzania złem, by reszta mogła żyć w państwie własnym, choć podległym, ale nie cudzym." W ten sposób "Polska Ludowa" odzyskuje legitymizację i nawet - nie tylko z perspektywy zacierającej się lub bezboleśnie zanikającej pamięci, ale i z "analizy historiozoficznej" - wychodzi na kraj nie taki zły, jakby się tym katowanym w ubeckich celach czy prześladowanym przez Bezpiekę lub inną wojskówkę wydawało. Nie można jednak mieć do Kuczyńskiego pretensji, bo przecież na takiej właśnie wizji przeszłości zbudowana została "nowa Polska" po 1989 r. Nie mogłoby dojść do żadnego historycznego kompromisu, gdyby komunistów uznano za zbrodniarzy, którym należy się miejsce w więzieniach lub na stryczku, nie zaś przy negocjacyjnym stole. Skoro zaś posadzono ich do negocjacji, to i całą ich zbrodniczą działalność należało i należy wciąż i wciąż pokazywać jako "zło konieczne dla dobra Polski". Możemy się wszak pocieszać, że nie wymordowali wszystkich przzwoitych ludzi, tylko pozwolili im żyć. Może trzymali za pysk, ale przecież wszystkimi nie zapełnili dołów z trupami. Jest to jakaś perspektywa, oczywiście. Szkoda tylko, że dla kogoś pociecha, że sowietyzm w wydaniu polskim nie miał kształtu takiego jak, dajmy na to w Kambodży, Chinach czy Korei Północnej, jest jedyną perspektywą w której potrafi się mentalnie poruszać. Ba, nawet cieszy go, że taką perspektywę zajmuje. To tylko pokazuje, jak wyrafinowaną konstrukcją bytową okazał się homo sovieticus - i jak dobrze się miewa po dziś dzień. http://www.rp.pl/artykul/226208.html

napisz pierwszy komentarz