EEN KATHOLIEKE DODO

avatar użytkownika szczurbiurowy

 

 

 

 

Gdy Holendrzy pod koniec XVI wieku znaleźli się na malowniczej wyspie Mauritius, wyskakując ze swych łodzi spuszczonych na fale z okrętów wypełnionych po brzegi ludźmi zgłodniałymi i spragnionymi świeżej wody, gdy wyskoczyli z szalup w błękitne fale i na oślepiająco biały piasek plaży, depcąc go swoimi botfortami tam gdzie jest wąski, ciemniejszy pasek wilgoci, gdzie woda styka się z lądem - zobaczyli wielkie ptaszyska, ciekawie im się przyglądające, raz jednym, raz drugim okiem, przekrzywiając głowy. Ptaki były wielkie, na łokieć i piędź wysokie. Było ich wiele, cała kolonia tuż nad brzegiem, ptak przy ptaku, szaropióre, bezskrzydłe i nie uciekały. Jeden z Holendrów ujął swój rapier do sztychu (swoją drogą - po co wziął rapier na tę bezludną wyspę) i biorąc na cel najbliższego ptaka mocno pchnął. Ostra stal weszła jak w masło, ptaszysko zaczęło trzepotać, a potem znieruchomiało. 

Inne ptaki jakby tego nie widziały, nie było popłochu i paniki - układały pióra, tłoczyły się, dreptały. Holendrzy ruszyli przed siebie, a one rozstępowały się przed nimi, jak woda przed dziobem okrętu. Było ich tyle, że nie było widać piasku plaży, aż po linię zarośli, gdzie kończy się plaża,a za 400 lat będą stały trzcinowe bungalowy dla turystów z tej samej, a nie takiej samej Holandii. Ale ci turyści ruszyli przed siebie i nagle, widząc, że ptaki nie uciekają rzucili się przed siebie z uniesioną bronią, i zaczęli zabijać je czym kto miał - ciosy kolbami muszkietów, cięcia kordelasami. Ich drogę znaczył krwawy ślad, wsiąkająca w piach czerwień, i ciała zwierząt.

Po osiemdziesięciu latach nie było już ani jednego ptaka dodo. Ich mięso było tłuste, nie trzeba było się męczyć polując na nie, wystarczyło pójść jak po swoje. Extinct.
 
A jeśli, załóżmy przez chwilę, ptaki dodo, wtedy, na tym słonecznym Mauritiusie, jakimś cudem, przeczułyby co  je czeka, nie tylko te, konkretne, mordowane na samym wstępie, ale przeczułyby co je czeka jako gatunek i zaczęłyby uciekać? Albo gdyby - jeszcze większa fantazja - okazałyby się gatunkiem rozumnym? Żyły sobie spokojnie, na swojej wyspie, oddając się swojemu ulubionemu zajęciu, czyli trawieniu owoców drzewa krzyżowego, trochę podobnych do brzoskwini. A co gdyby przeczuły, że zbliżający się od morza - no właśnie - kto? - są dla nich śmiertelnym zagrożeniem? To może coś zaczęłyby robić? Uciekać? Może wtedy, gdy ten Holender nadział jednego ptaka na rapier - to byłby sygnał do ucieczki ? A może poważyłyby się na zaatakowanie przybyszów jakąś przemyślną dodotaktyką, która obroniłaby je jako gatunek i Holendrzy nigdy by już na tę wyspę nie wrócili, przynosząc do Europy opowieści o krwiożerczych potworach zjadających ludzi żywcem?
 
Ale nie. Ptaki dodo trawiące owoce Calvaria maior nie odbierały Holendrów jako zagrożenia. Po prostu ustępowały im z drogi, nie spodziewając się i nie kojarząc ciosu kolby muszkietu ze śmiercią. Łagodne nieloty nie uciekały bo nie miały gdzie uciec, a nie mając wrogów naturalnych nie nauczyły się, że istnieje jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Świat był bezpieczny. Do czasu przybycia Holendrów.
 
Gdy wyskakiwali na brzeg, jeden z nich niósł flagę, pod którą płynęli. To była wielka pomarańczowa płachta, mieniąca się w tropikalnym słońcu. Ptaki dodo patrzyły na to nie rozumiejąc. Ale od momentu, gdy ten kolor, kolor orange pojawił się na ich wyspie, choć one o tym nie wiedziały, no bo skąd - już były skazane na śmierć.
 
Wielka flaga powiewała jak skrzydło na wietrze, tak jak 400 lat później na bilboardach w Polsce skrzydełka reklam palikociarni przed wyborami do sejmu. 
Oni właśnie wylądowali na naszej wyspie, i przechadzają się po plaży, rozglądając się ciekawie, pomiędzy rozstępujacymi się przed nimi katolickimi ptakami dodo. A my zajęci trawieniem naszych brzoskwiń kalwaryjskich, uważamy, ze tak jak się zjawili na naszej plaży, tak i pójdą, nic ważnego właściwie się nie stało. Coś tam błyska , kątem oka widzimy, w codziennej stadnej krzątaninie. Coś tam błyska w słońcu. Aha, to jeden z przybyszy coś wyjmuje, coś ostrego. Tak,  to się chyba nazywa rapier. Co tam, trawimy dalej. 

 

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz