Tabloidyzacja polityki
Jak psycholog społeczny interpretuje wynik wyborów?
- Mogę powiedzieć, że ludzie zasadniczo wybierają rzeczy łatwiejsze i przyjemniejsze oraz te, które w ich odczuciu dają szansę na spokój i jakiś porządek. Wybierają też tych, którzy oferują łatwiejszą drogę. Część wyborców zapewne tym się kierowała. Są oni prawdopodobnie przekonani, że najgorsze scenariusze rozgrywają się poza naszym krajem, że u nas nie jest tak źle jak w Grecji, Portugalii czy Hiszpanii i że możemy liczyć na bezpieczne życie. Niestety, głosujący w ten sposób nie rozumieją, ile taki spokój kosztuje. W ostatnim okresie rządów PO - PSL zadłużenie państwa wzrosło o ponad 300 mld złotych. A przecież ten dług kiedyś trzeba spłacić! Nie można cały czas żyć na kredyt.
Dlaczego przekaz o sytuacji kraju nie przebił się do świadomości wyborców?
- Zakończona kampania nie była merytoryczna. Nie było okazji do konfrontacji na programy między największymi partiami. Nie prowadzono dyskusji o problemach stojących przed naszym krajem. Zamiast tego mówiło się o stylu, o skojarzeniach związanych z poszczególnymi politykami. Ponadto ta kampania była też odbiciem stanu kultury medialnej i ogólnie - masowej w naszym kraju. Dużą rolę odegrały też konsumpcyjne wzorce propagowane w wielu mediach. Można spojrzeć na to również z perspektywy edukacji, którą przechodzą w szkole młodzi ludzie, i tego, jakie wartości są w ten sposób młodzieży przekazywane. Na życiu publicznym odbijają się także problemy rodzinne i wychowawcze, z jakimi boryka się młodzież i rodziny. W wyborach biorą już udział nowe roczniki, które przyszły na świat w ostatnim 20-leciu III RP. Powstaje pytanie o wartości, które są im proponowane, oraz o to, jakie zajmują postawy życiowe. To wszystko zepchnęło refleksję o realnych problemach naszego kraju na dalszy plan, np. informacje o wzroście bezrobocia w Polsce czy o spadku wartości polskiej waluty albo wzroście cen podstawowych produktów żywnościowych, dramatycznej sytuacji demograficznej. Szkoda, że nie doszło do konfrontacji między prof. Zytą Gilowską a szefem resortu finansów Jackiem Rostowskim oraz innymi politykami zajmującymi się gospodarką czy infrastrukturą z partii startujących w wyborach. Tymczasem politykom wydaje się, że skoro nie ma "ciśnienia" ze strony wyborców, to poważne problemy nie mają znaczenia. Problem w tym, że one nie tylko istnieją, ale będą narastać, ponieważ nie są rozwiązywane. Wyborcom wydaje się zaś, że skoro przeszliśmy "suchą stopą" przez pierwszą falę kryzysu, to nadal tak będzie. Kolejny problem naszego kraju mający odbicie w wynikach wyborów to ostre podziały między różnymi rejonami kraju i grupami społecznymi, które każą stawiać pytanie o przyszłość Polski.
Rząd Donalda Tuska, forsując koncepcję rozwoju metropolitalnego, świadomie postawił na wygaszanie potencjału prowincji, przez dekady pozbawianej szans na rozwój.
- Tak, niestety te nierówności w ciągu ostatnich kilkunastu lat bardzo narosły, a trudno spodziewać się, że kilka dynamicznych metropolii pociągnie rozwój całego kraju. Jest to koncepcja, która zwiększy różnice w dochodach i rozwoju między różnymi regionami Polski. A przecież tak duże fundusze z UE, jakie otrzymaliśmy, powinny dać efekt mnożnikowy w postaci przyspieszenia i równomiernego rozwoju całego kraju i zwiększenia wzrostu gospodarczego. Stąd też wielki znak zapytania, czy w najbliższych czterech latach w taki właśnie prorozwojowy sposób zostaną wykorzystane pieniądze z UE. Obecnie mamy mnóstwo problemów nie tylko z budową infrastruktury, ale także z funkcjonowaniem służby zdrowia, systemu oświaty i szkolnictwa, systemu emerytalnego. A przecież na te problemy niedługo może się nałożyć druga fala światowego kryzysu, która dotknie nas wyraźniej niż pierwsza.
Dlaczego w tej sytuacji nie zadziałał mechanizm politycznego wahadła? Dla PiS stwarzało to świetną okazję do przejęcia władzy.
- Trudno tu o precyzyjną odpowiedź. Myślę, że efekt kryzysu został zminimalizowany m.in. przez napływ funduszy z Unii Europejskiej, a także popyt wewnętrzny, który ciągle napędza gospodarkę. Z kolei problem bezrobocia został znacznie zredukowany przez emigrację zarobkową dużej części Polaków do państw Europy Zachodniej. Przecież gdyby dodać te dwa miliony naszych rodaków, którzy tam wyemigrowali w ostatnich latach, to poziom bezrobocia w kraju byłby znacznie wyższy. Wreszcie po latach tzw. transformacji ustrojowej ludzie zapragnęli względnej stabilizacji i wzrostu poziomu konsumpcji. Można mieć także zastrzeżenia co do bezstronności mediów i wypełniania przez nie funkcji informacyjno-edukacyjnej.
Dostrzega Pan błędy w strategii wyborczej PiS?
- PiS prowadziło kampanię dynamicznie, skutecznie. Pozostaje silną partią opozycyjną. Natomiast w pewnym momencie pozwoliło, by kampania wyborcza stała się wizerunkowa do tego stopnia, że przekształciła się w kampanię "trzech panów" - Donalda Tuska, Jarosława Kaczyńskiego i Janusza Palikota, gdy billboardy PiS ostrzegały wyborców przed koalicją Ruchu Poparcia Palikota i PO. Skupiono się na wizerunkowych konfrontacjach PO i PiS, a mniej spierano się o najlepsze rozwiązania dla Polski. W takich warunkach, jakie są w Polsce, partia opozycyjna taka jak Prawo i Sprawiedliwość, moim zdaniem, powinna postawić głównie na kampanię bezpośrednią, czyli spotkania z wyborcami. Medialne wyjazdy "w teren" PO i PiS nie zastąpiły bezpośredniego kontaktu z wyborcami. To sprawiało, że politycy nadal docierali do wyborców za pośrednictwem mediów elektronicznych, które spychają kampanię w kierunku konfrontacji wizerunkowej. Tymczasem lepsze efekty, moim zdaniem, przyniosłyby bezpośrednie kontakty, także metodą "od drzwi do drzwi", rozsyłanie e-maili itd. Ale taka kampania powinna trwać wiele miesięcy. Partia opozycyjna, chcąc liczyć na sukces, musi dotrzeć do co najmniej większości z 20 mln wyborców ze swoim przekazem.
Czego zabrakło w kampanii wyborczej, skoro nie udało się zmobilizować ponad połowy elektoratu?
- Politycy powinni mówić o sprawach bliskich konkretnym wyborcom w ich własnych regionach. W tak prowadzoną kampanię powinni być zaangażowani nie tylko liderzy partii, ale też "małe armie" polityków startujących ze swoich macierzystych okręgów. Z drugiej strony, aby zmobilizować elektorat, który rzadko chodzi na wybory, potrzebne jest też wprowadzanie dalszych ułatwień w głosowaniu. Chodzi zwłaszcza o zwiększenie liczby punktów do głosowania w małych miejscowościach. Część mieszkańców wiosek, którzy muszą dojechać kilka kilometrów do lokalu wyborczego, ma gorszy dostęp do głosowania od np. warszawiaków czy mieszkańców większych miast.
Wspomniał Pan o schlebianiu oportunizmowi, łatwiźnie. Te zjawiska tłumaczą wynik wyborczy Ruchu Palikota?
- Dobry wynik Ruchu Palikota to efekt sprytnego wykorzystania przez niego nastrojów społecznych, wręcz zagranie na nich. Z drugiej strony rzeczywiście rodzi się pytanie, skąd one się wzięły.
Palikotyzm ma swoje źródła w antyklerykalizmie rodem z PRL?
- Nie, choć być może jakiś homo sovieticus tkwi jeszcze w niektórych Polakach. Nieprzypadkowo w tym ruchu znalazły się osoby związane z kontrowersyjnymi mediami. Ale z drugiej strony osoby głosujące na Palikota pozostają pod wpływem tzw. kultury masowej, jej tabloidyzacji. To właśnie ona dostosowuje się do mało subtelnych gustów odbiorcy. Dziś w niektórych wioskach można w sklepach kupić jedynie tabloidy i kolorowe pisemka. Wynik Palikota to ostrzeżenie dla tych, którzy zastanawiają się, co będzie z Polską za kilka, kilkanaście lat. Jest to również zapewne skutek sytuacji polskich rodzin, z których część jest rozbita poprzez pracę jednego lub obojga rodziców za granicą, a dzieci wychowywane są przez kulturę masową.
Dziękuję za rozmowę.
Z Andrzejem Klarkowskim, socjologiem, psychologiem społecznym, byłym doradcą śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego w kwestiach społeczno-gospodarczych, rozmawia Mariusz Bober
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111013&typ=my&id=my05.txt
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz