Breivik zburzył mój obraz świata
Wydawać by się mogło, że skoro dwie tragedie z 22 lipca 2011 roku nie dotyczą ani mnie, ani mojego kraju, to nie powinny mnie nurtować. Niestety, praktyka bywa czasem sprzeczna z teorią, a ludzkie serce potrafi reagować zupełnie inaczej niż rozum. Zdarza się, iż wydarzenia, o których się wie tylko z opowieści, wywołują u nas ogromny wstrząs, zaburzają nasze postrzeganie rzeczywistości i doprowadzają nas do głębokiej melancholii. Coś, co się zdarzyło bardzo daleko, może mieć duży wpływ na nas samych i nasze emocje.
Podobno trzęsienie ziemi, które miało miejsce w Lizbonie w 1755 roku, było jedną z przyczyn upadku oświeceniowego optymizmu i zapowiedzią nowej epoki - pesymistycznego romantyzmu. Ludzie, którzy wierzyli, że rozumieją świat, doznali wówczas ogromnego szoku i zaczęli pytać “Dlaczego Lizbona?”. To, co się stało, nie pasowało bowiem do ich ustaleń. Mieszkańcy Lizbony uchodzili za niezwykle religijnych ludzi, więc - zgodnie z powszechnie obowiązującą opinią - powinni być chronieni przez Boga. Tymczasem to właśnie Lizbona została zniszczona przez niemiłosierny żywioł. Ówczesnym ludziom zawalił się obraz świata, tak jak mnie, kiedy dowiedziałam się o podwójnym zamachu w Norwegii. A zwłaszcza o tym, kto go dokonał.
Wydarzenia, do których doszło 22 lipca 2011 roku w Oslo i na wyspie Utoya, poruszyły mnie z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że były one przerażające same w sobie. Wzorowy obywatel, kochający syn, zamożny przedsiębiorca, młody człowiek o wyglądzie anioła, zdetonował bombę w stolicy swojego kraju, a potem - w tzw. pięknych okolicznościach przyrody - dokonał rzezi dzieci i młodzieży. Po drugie dlatego, iż sprawca tych zbrodni posiadał światopogląd zbliżony do mojego i działał w imię idei, które są mi bliskie. Skrajny prawicowiec, ceniący sobie niepodległość i tradycyjne wartości, zachował się w skandaliczny i bulwersujący sposób.
Spróbujcie, Czytelnicy, wczuć się w moją sytuację. Wyobraźcie sobie, że jesteście patriotami, nacjonalistami, konserwatystami, eurosceptykami, antyfeministami i antydemokratami. Żyjecie sobie spokojnie, karmicie się swoimi ideami… I nagle dowiadujecie się, iż ktoś, kto myśli podobnie jak Wy, dokonał tak strasznych czynów! Jak się teraz czujecie? Na pewno niekomfortowo (o ile jesteście normalni i zdolni do empatii)! To, co się wydarzyło, nie pasuje do Waszych ustaleń i wyobrażeń, toteż jesteście tacy zdezorientowani jak ci biedni ludzie, którzy w 1755 roku usłyszeli o zniszczeniu Lizbony przez niszczycielski żywioł. Docierają do Was nowe szczegóły dotyczące tragedii, a Wy nie możecie ich sobie ułożyć w głowie, bo nie byliście przygotowani na taki cios.
Ostatni rok był dla mnie szczęśliwy. Potrafiłam wtedy cieszyć się życiem, ponieważ wszystko wydawało mi się stabilne, a depresję miałam dawno za sobą. Chociaż nie byłam przesadnie optymistyczna i wiedziałam, że świat nigdy nie sprosta moim wymaganiom, myślałam: “Nie trzeba się załamywać. Na świecie są jeszcze fajni ludzie, którzy chcą dobrze dla swojej Ojczyzny i dla całej Ziemi. Patrioci, nacjonaliści, konserwatyści, eurosceptycy, antyfeminiści i antydemokraci jeszcze nie wyginęli. Owszem, nie ma ich zbyt wielu, ale dopóki istnieją, jest dobrze. Właśnie dlatego, iż jest ich tak mało, trzeba doceniać obecność każdego z nich. To są ostatni sprawiedliwi. Oni stanowią jedyny, bardzo nikły promyk nadziei na lepsze jutro”.
Pogląd, który przytoczyłam, przez długi czas podtrzymywał mnie na duchu. Niestety, w lipcu 2011 roku przyszedł Anders Behring Breivik i obalił ostatnią optymistyczną tezę, która utrzymywała się w moim umyśle. Jedyna myśl, która dodawała mi skrzydeł i suszyła moje łzy, straciła rację bytu. Do tej pory sądziłam, że chodzi po świecie grupa wartościowych jednostek, w których mogę pokładać nadzieję. Teraz przekonałam się, iż “wartościowe jednostki” wcale nie muszą być takie wartościowe, a zło czai się dosłownie wszędzie.
Czuję, że nie mogę już do końca wierzyć swoim współziomkom. Nie mam co liczyć na swoich sprzymierzeńców, albowiem mrok panuje po obu stronach barykady. Zbrodnię może zaś popełnić nawet ktoś sprawiający pozytywne wrażenie. Nie tylko wrogowie, ale również sojusznicy mogą być podli, zatem trzeba się bać wszystkich ludzi jednakowo. Nie mam prawa przywiązywać się emocjonalnie do jednostek i grup społecznych, ponieważ nigdy nie wiadomo, komu i kiedy “przegrzeją się synapsy”. Nigdzie nie mogę się czuć bezpieczna, nawet w towarzystwie innych skrajnych prawicowców. Najgorsze jest jednak to, iż - mówiąc słowami z piosenki zespołu Evanescence - “nie mogę już ufać samej sobie”.
Zaiste, to, co się wydarzyło w Norwegii, nie mieści mi się w głowie. Od dwóch miesięcy jestem wstrząśnięta i nie mogę dojść do siebie. Jeszcze do niedawna uważałam, że patriotyczni prawicowcy są z natury dobrzy. Nawet, jeśli czasem postępują w niedojrzały, nieprzemyślany albo irytujący sposób, to mają szlachetne serca. Sądziłam, iż ktoś, kto chce jak najlepiej dla swojego kraju i dla świata, nie może być zły. Byłam przekonana, że wyznawane przez daną osobę poglądy świadczą o niej samej. To, co człowiek uważa za słuszne lub niesłuszne, jawiło mi się jako odbicie jego cech charakteru i poziomu moralnego.
Wierzyłam, iż ludzie dobrzy opowiadają się za dobrymi ideami, a źli za złymi. Myślałam: “Ktoś, kto jest dobry, nie byłby w stanie popierać złych rzeczy. Ludzki umysł produkuje poglądy tak jak jabłoń jabłka. Jeżeli jabłka są dobre, to znaczy, iż sama jabłoń jest dobra. Ten, kto chce się czegoś dowiedzieć o swoim bliźnim, musi sprawdzić jego światopogląd. Wszelka skaza na ideowym jabłku powinna wzbudzać czujność i nieufność. Bo jeśli ktoś aprobuje niedobre rzeczy, to coś musi być z nim nie tak”.
Głoszona przeze mnie filozofia sprawiała, że gdy poznawałam jakąś osobę, to dokładnie sprawdzałam jej poglądy polityczne. Zapoznawszy się z ideologią drugiego człowieka, decydowałam, czy chcę go dalej poznawać, czy nie. Dziś wiem, iż ta metoda sprawdzania bliźniego jest niemiarodajna. Gdybym nie wiedziała o wydarzeniach z 22 lipca i miała ocenić Andersa Breivika wyłącznie na podstawie jego światopoglądu, to koleś raczej wypadłby u mnie pozytywnie.
Wprawdzie miałabym do niego kilka zastrzeżeń (bo np. dopuszcza aborcję w trzech wyjątkowych przypadkach), jednak generalnie zaliczyłabym mu ten “egzamin na dobrego człowieka”. Breivik zdałby u mnie taki test. Oczywiście, nie z maksymalnym wynikiem, ale by zdał. Tylko… co by to miało wspólnego z jego faktycznym poziomem moralnym?! Byłoby to tak “zbieżne” z rzeczywistością, jak wyniki gazetowego psychotestu z autentycznymi cechami charakteru konkretnej osoby.
Postanowiłam, iż nie będę już uważać światopoglądu za wskazówkę dotyczącą osobowości drugiego człowieka. Nie dam się nabrać na niczyje deklaracje i piękne manifesty. Będę domniemywać, że bliźni jest zły, dopóki nie udowodni mi, iż jest inaczej. Ciekawe tylko, ile osób zdoła obalić takie domniemanie? Może nikt?! Cholera… Ostatnio czułam się taka oszukana w marcu 2011 roku, kiedy dowiedziałam się, iż jedna z moich idolek (której słuchałam od czwartej klasy szkoły podstawowej aż do czasów studenckich) ma na sumieniu śmierć swojego nienarodzonego dziecka. Z tym, że tamten szok przeżywałam przez tydzień, a nie przez dwa miesiące.
No, rozleciałam się, rozleciałam, a teraz muszę się z powrotem poskładać. Po rozpaczy, którą przeżywałam w 2009 roku ze względu na ratyfikację Traktatu Lizbońskiego, jakoś udało mi się ponownie złożyć. Wprawdzie konstrukcja, w jaką się złożyłam, nie jest taka jak przed depresją, ale co to ma do rzeczy?! Ech… Dla psychiki, która się rozkleiła, jest tylko jeden ratunek: trzeba ją posklejać! Mądrzy ludzie mawiają, iż porcelana jest najmocniejsza w tych miejscach, w których została sklejona. Czy to prawda? Czas pokaże! Koniec fragmentu autoironicznego…
Szczerze mówiąc, istnieje we mnie iskierka nadziei, że ludzie, którzy uznają Breivika za podstawionego prowokatora, mają rację. Posiadam odrobinę wiary w to, iż norweski terrorysta nie jest prawdziwym prawicowcem, tylko oszustem, dążącym do skompromitowania prawicy i ściągnięcia na nią nieprzyjemności. Chciałabym być absolutnie przekonana, że Anders Behring Breivik to ktoś w stylu Fałszywej Marii* z filmu “Metropolis” Fritza Langa. Fałszywa Maria była demonicznym androidem, którego wysłano do miasta Robotników, aby “zniszczył ich wiarę w Pośrednika”. Kto oglądał niemiecką produkcję z 1926/1927 roku, ten wie, o co mi chodzi.
Tak czy owak: nic nie zmieni faktu, iż wypełnia się to, co przewidziałam jakiś czas temu w tekście pt. “Nie chcę cierpieć za grzechy Breivika!”. Od 22 lipca 2011 roku skrajna prawica jest w Europie uważana za wroga numer jeden. W mediach bardzo często pojawiają się materiały, w których nacjonaliści są demonizowani i wrzucani do jednego worka z napisem “Breiviki”. My, narodowi radykałowie, zawsze mieliśmy pod górkę, jednak obecnie żyje nam się gorzej niż kiedykolwiek.
W Polsce i innych europejskich krajach pojawiają się pomysły oraz zarządzenia wymierzone bezpośrednio w nas. Jesteśmy karani za zbrodnie jednego człowieka, którego większość z nas wcześniej nie znała. Cierpimy za cudze grzechy. Dziennikarze i politycy mszczą się na naszej społeczności, nie licząc się z tym, iż każdy człowiek jest inny, a odpowiedzialność zbiorowa to wielka niesprawiedliwość. Źle: w Europie trwa polowanie na czarownice. Bardzo źle: jest to polowanie na skrajnie prawicowe czarownice. Tragicznie: jestem czarownicą. Cóż… Przepraszam za to, że żyję!
Pozostaje mi już tylko jedno: spróbować zrozumieć, co popchnęło tego dziwnego Norwega do popełnienia dwóch odrażających zbrodni. Ideologie, dla których postanowił on zostać zbrodniarzem, rozumiem od dawien dawna. Teraz chcę zaś pojąć, jakie czynniki skłoniły go do wykonania tak drastycznego i nieludzkiego kroku. Zastanawiam się nad tym, co się stało, śledzę doniesienia medialne dotyczące całej afery, zaglądam do manifestu mordercy i próbuję znaleźć zależność między zapisanymi słowami a ustalonymi faktami.
Co on chciał tymi zamachami osiągnąć? Dlaczego poszedł tą, a nie inną drogą? Czemu stwierdził, iż bestialstwo to jedyny sposób na zrealizowanie konserwatywno-nacjonalistycznych celów? Jakie jest Breivikowe podejście do życia, świata i samych ataków? Pytania, które sobie zadaję, są trudne, ale chyba pomału zbliżam się do znalezienia na nie odpowiedzi. Ktoś może powiedzieć, że główne argumenty Andersa Breivika są powszechnie znane i dokładnie omówione przez publicystów i politologów. Owszem, taka jest prawda, ale ja drążę temat głębiej.
Staram się dotrzeć do istoty rzeczy, do sedna sprawy, do samego rdzenia problemu. Czuję, iż nie zaznam spokoju, jeśli się nie dowiem, dlaczego jeden z nas, konserwatywnych nacjonalistów, dopuścił się mordu na niespotykaną wcześniej skalę. Muszę to wiedzieć właśnie dlatego, że za norweskimi tragediami stoi “nasz” (skrajnie prawicowy) facet. Łudzę się, iż odkrywając tajemnicę Breivika, dowiem się czegoś nowego o naszym (narodowo-radykalnym) środowisku i o samej sobie.
Myślałam, czytałam, analizowałam, oglądałam, słuchałam i sprawdzałam… W końcu doszłam do wniosku, że do koszmaru z 22 lipca 2011 roku doprowadziły trzy czynniki: Nadzieja, Wiara i Nienawiść. Tak, dokładnie tak. Nadzieja, Wiara i Nienawiść. Zaraz wytłumaczę, dlaczego sądzę, iż to właśnie te zjawiska (z których dwa są uznawane za pozytywne) pociągnęły za sobą fatalne skutki.
Nadzieja… W manifeście Andersa Behringa Breivika znajduje się fragment dotyczący samego zamachowca, jego prywatnego życia, poglądów, upodobań i cech charakteru. Fragment ten jest napisany w formie pytań i odpowiedzi, przez co sprawia wrażenie, jakby morderca przeprowadzał wywiad z samym sobą. Breivik pyta siebie między innymi o optymizm i… odpowiada, że jest bardzo optymistyczny. Inne fragmenty “2083. Europejskiej Deklaracji Niepodległości” i ogólne przesłanie manifestu wydają się ten optymizm potwierdzać.
Norweg publikuje liczne prognozy na przyszłe kilkadziesiąt lat, często popierając je danymi liczbowymi. Poza tym, niejednokrotnie bawi się w proroka, przewiduje konkretne zdarzenia i to, kiedy one nastąpią. Oczywiście, jest to strasznie nawiedzone i irracjonalne (zupełnie jak “objawienia“ Bony Tyary Elżbiety Gas**), ale ma ogromne znaczenie dla zrozumienia jego motywów.
Breivik wierzy, że niedługo wybuchnie - a właściwie, to już trwa - wojna “kulturowych konserwatystów” z islamistami i ich sojusznikami zwanymi “kulturowymi marksistami” (pod tym pojęciem kryją się ludzie, którzy chcą zrównania lub wręcz wymieszania różnych kultur. Twórca manifestu twierdzi, iż realizacja celów “kulturowych marksistów” doprowadziłaby do śmierci europejskiej tożsamości i upadku cywilizacji zachodniej). Według niego, wojna będzie długa i straszna, ale zakończy się wielkim tryumfem “kulturowych konserwatystów” i ocaleniem/zmartwychwstaniem tradycyjnej Europy. Nastąpi to ponoć w 2083 roku.
Istnieje w Breiviku ogromna, wręcz monstrualna nadzieja na przyszłość. Zbrodniarz nie ma żadnych wątpliwości co do tego, iż jutro należy do osób takich jak on. Jest tak bezgranicznie optymistyczny, że nie dopuszcza do siebie myśli, iż coś może pójść inaczej niż on przepowiedział. Anders twierdzi, że wie, co się wydarzy w roku takim, siakim i owakim. Pisze o tym z takim przekonaniem, jakby nie chodziło o prawdziwe życie, tylko o scenariusz spektaklu teatralnego (hehehe, mam ochotę zawołać głosem Shreka: “Ty to sobie dokładnie zaplanowałeś!”). Koleś spodziewa się odrodzenia monokulturalizmu, tryumfu chrześcijaństwa, likwidacji lewicowego porządku społecznego, unicestwienia resztek komunizmu, a także reaktywacji patriarchatu.
Infantylna naiwność, ślepy optymizm i wiara w posiadanie zdolności profetycznych to czynniki, które spowodowały, że uznał on swoje postępowanie za słuszne. Breivik uważa, iż trwa lub zaczyna się wojna, a on jest w tej wojnie żołnierzem. Lecz nie takim zwykłym żołnierzem, bo zwyczajni wojowie nie wiedzą, jak się zakończy konflikt zbrojny. Norweski morderca ma się za wojownika i wieszcza, któremu sprzyja sam Bóg. Postrzega siebie jako herosa, wybrańca, mesjasza, świętego etc. Do działania motywuje go nie tylko przekonanie o słuszności głoszonych idei, ale również nadzieja na ich pełną realizację w przyszłości.
Wiara… Anders Behring Breivik jest głęboko wierzącym chrześcijaninem, ale nie katolikiem. W dniu zamachów należał on do formacji “Knights Templar” - “Rycerze Świątyni“, będącej organizacją masońską, ale o profilu chrześcijańskim (uwaga! Istnieje pogląd, że masoneria to jedna wielka sekta!). Chociaż Norweg otwarcie pisze, iż nie jest zbyt religijny i często mu się zdarza ulegać pokusom doczesnego życia, to chce bronić cywilizacji chrześcijańskiej przed wpływami islamu.
Breivik sądzi, że - jako templariusz - ma obowiązek prowadzić krucjatę przeciwko muzułmanom. Ta krucjata ma zrobić z niego męczennika i zapewnić mu zbawienie po śmierci. Bardzo to podobne do ambicji islamskich fundamentalistów, których mężczyzna tak potwornie nienawidzi. Zabójca chce dorównać średniowiecznym templariuszom i innym rycerskim zakonnikom, którzy prowadzili wojny z mahometanami i nie cofali się przed niczym. Dawni krzyżowcy stanowią dla niego wzór do naśladowania.
Nienawiść… Anders Behring uważa się za ucznia Chrystusa, lecz tak naprawdę ma niewiele wspólnego z cnotami ewangelicznymi. Jezus kazał kochać nieprzyjaciół, nadstawiać drugi policzek, dzielić się dobrami materialnymi i być życzliwym wobec wszystkich ludzi. Breivik jest zupełnie inny: tak bardzo nienawidzi swoich bliźnich, że był w stanie zabić 77 z nich. Chrystus radził przebaczać, a nie mordować 77 razy! Z religijnego punktu widzenia, terrorysta jest wielkim grzesznikiem i grozi mu wieczne potępienie.
Jeśli chodzi o innych ludzi, to Anders napisał, iż nie interesuje go ich osobisty stosunek do Boga. Liczy się tylko to, czy są oni zwolennikami określonych wartości płynących z religii. Breivik wyznał, że ceni sobie “chrześcijańskich ateistów”, czyli tych, którzy nie wierzą w istnienie Boga, ale mają poglądy jak wzorowi chrześcijanie. Gdyby Norweg mnie znał, zapewne określiłby mnie właśnie jako “chrześcijańską ateistkę”. Warto jeszcze wspomnieć, iż pseudotemplariusz ciepło się wypowiadał na temat skandynawskich rodzimowierców (czcicieli Odyna).
Te trzy zjawiska - Nadzieja, Wiara i Nienawiść - to najbardziej prawdopodobne przyczyny horroru z 22 lipca 2011 roku. Idiotyczny, oderwany od rzeczywistości optymizm, wiara w przepowiednie, fanatyzm religijny, patologiczna nienawiść do określonych grup społecznych i jakieś zaburzenia psychiczne popchnęły nawiedzonego, zdesperowanego, 32-letniego mężczyznę do dwóch straszliwych zbrodni. Nadzieja, Wiara i Nienawiść zamieniły wzorowego obywatela w potwora mordującego dzieci, młodzież i dorosłych. Nigdy o tym nie zapominajmy. Świadomość tego, co legło u podstaw tragedii, jest bardzo potrzebna, jeśli chce się uniknąć podobnych nieszczęść w przyszłości.
Ja nie jestem taka jak Breivik. Nie mam w sobie ani Nadziei, ani Wiary. Jeśli chodzi o Nienawiść, to można by o niej dyskutować. Nie wiem, czy dzisiaj ją w sobie noszę. Kiedyś posiadałam ją na pewno. Heh, widzę, że zupełnie przypadkowo odkryłam pozytywne aspekty mojej melancholii (pewna bohaterka literacka, Pollyanna, często podkreślała, iż w każdej sytuacji jest coś, z czego można się cieszyć. Jak widać, miała odrobinę racji)!
Anders Behring Breivik przekonywał swoich czytelników, że należy aktywnie działać i brnąć przed siebie jak lodołamacz. Ja zaś przekonywałam, iż należy po prostu siedzieć i lamentować. Kto miał rację? Okazuje się, że ja. Wszak finał jest taki, że norweski terrorysta siedzi w areszcie i lamentuje (“sadystyczna tortura“, hehehe!). Koleś, trzeba było tak od razu!
Natalia Julia Nowak,
20-21 września 2011 r.
_____________________________________
* Scena z filmu “Metropolis”. Fałszywa Maria, podstawiona prowokatorka, nawołuje Robotników do rewolucji (“Wiecie, że zawsze mówiłam o pokoju… ale wasz Pośrednik nie przyszedł…”). W tym samym czasie Rotwang mówi do prawdziwej Marii: “Oszukałem Joha Fredersena! Twój dublet nie wypełnia JEGO woli, tylko MOJĄ!”.
http://www.youtube.com/watch?v=cI1hRiFcbDQ
** Bona Tyara Elżbieta Gas - próbka twórczości.
http://www.youtube.com/watch?v=cDpfrzHPOmE
- njnowak - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz