Ciemności Agnieszki Holland (Nasz Dziennik)
Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 20-21 sierpnia 2011, Nr 193 (4124)
Piotr Bączek
W swoich filmach Agnieszka Holland wielokrotnie poruszała problem stosunków polsko-żydowskich, bezpodstawnie oskarżając Polaków o antysemityzm. Również najnowszy wyreżyserowany przez nią obraz "W ciemności", który został wybrany jako polski kandydat do nagrody Oscara za 2011 rok, niesie wyjątkowo perfidny przekaz: Polacy pomagali Żydom głównie za pieniądze, a po wojnie w sposób obrzydliwy próbowali czerpać z tego inne profity.
Specjalna komisja powołana przez ministra kultury i dziedzictwa narodowego Bogdana Zdrojewskiego podjęła decyzję, że najnowszy film Agnieszki Holland "W ciemności" będzie polskim kandydatem do filmowej nagrody Oscara za 2011 rok. Ten werdykt bulwersuje, bo opis fabuły nie pozostawia złudzeń, że i tym razem nasz kraj zostanie przedstawiony w niekorzystnym ujęciu. Główny bohater Leopold Socha jest Polakiem pracującym w lwowskim getcie. Nie interesuje go los Żydów, ale za wysokie wynagrodzenie pomaga uciekinierom z getta ukryć się w kanałach, co miesiąc bezwzględnie egzekwuje zapłatę. Socha powoli - jak pisała "Gazeta Wyborcza" - "coraz mniej widzi w nich jednak Żydów, a coraz bardziej ludzi" ("GW", 12 lipca). Szczególnie bulwersująca jest końcówka filmu, w której poznajemy główne przesłanie - ocaleni z getta wychodzą po zakończeniu okupacji z kanału, a Socha triumfalnie obwieszcza sąsiadom: "To moje Żydy!". "Wyborcza" z satysfakcją podsumowuje tę scenę jednoznacznie: "Jest w tej deklaracji coś wzruszającego i obrzydliwego zarazem. Tak jak w całej tej postaci". Przekaz filmu Agnieszki Holland jest więc oczywisty - Polacy wprawdzie pomagali Żydom, ale czynili to z motywów finansowych. W dodatku po wojnie obrzydliwie szczycili się tym i próbowali uzyskać z tego tytułu korzyści, jeśli nie materialne, to przynajmniej społeczne uznanie.
Z rodziny "postępowców" i ideowych komunistów
Agnieszka Holland urodziła się w 1948 r. w Warszawie, jest córką Ireny Rybczyńskiej i Henryka Hollanda, wieloletniego działacza komunistycznego.
Matka, chociaż była w AK, po wojnie krytykowała podziemie niepodległościowe: "Mama miała za sobą udział w Powstaniu Warszawskim, doświadczenie dla niej dramatyczne. Była zdecydowanie antysanacyjna, antylondyńska, właśnie z powodu Powstania. W głębi duszy chyba nigdy nie była komunistką, ale była bardzo lewicowa, w duchu Żeromskiego. Holocaust był dla niej straszliwym szokiem. Pozostawił w niej trwały uraz, głębokie poczucie winy. Chociaż nie miała powodu. Jako szesnastoletnia bodaj dziewczyna razem z przyjaciółką uratowała rodzinę żydowską. Ma swoje drzewko w Izraelu. Antysemityzm, z którym spotkała się w swoim oddziale, a nawet w dowództwie AK, straszliwie obrzydził jej tych ludzi. Stała się wielką filosemitką".
Irena Rybczyńska pracowała w Naczelnym Komitecie Wykonawczym Stronnictwa Ludowego. Była również dziennikarką - redaktor naczelną pisma "Wolna Wiciowa Gromada", redaktor naczelną "Nowej Wsi", w latach 1949-1950 pracowała w redakcji oświatowej Polskiego Radia. Drugim mężem Rybczyńskiej był Stanisław Brodzki, który w czasie wojny był m.in. redaktorem naczelnym "Biuletynu Wolnej Polski" - pisma prosowieckiego Związku Patriotów Polskich. W latach 1946-1947 był attaché prasowym przy polskim konsulacie generalnym w Jerozolimie. W okresie stalinowskim Brodzki pracował jako dziennikarz w wielu reżimowych czasopismach - m.in. był kierownikiem działu zagranicznego gazety "Głos Ludu", kierownikiem działu kulturalnego "Trybuny Ludu". W 1956 r. został wybrany na prezesa stowarzyszenia dziennikarzy, ale zrezygnował z tej funkcji po zamknięciu tygodnika "Po Prostu".
Komunistyczną działalność Henryka Hollanda opisali dr Krzysztof Persak z IPN oraz prof. Jerzy Robert Nowak. Persak w książce "Sprawa Henryka Hollanda" pisze: "Od dwunastego do czternastego roku życia Holland należał do lewicowej syjonistycznej organizacji skautowej Haszomer Hacair, a w 1934 r. związał się z ruchem komunistycznym, wstępując do Rewolucyjnego Związku Młodzieży Szkolnej, który był przybudówką Komunistycznego Związku Młodzieży Polski. Rok później został przyjęty do KZMP".
Sama Agnieszka Holland, odpowiadając na pytanie, czy "ojciec był człowiekiem ideowym", stwierdziła: "Tak. Należał do wierzących. Przeszło mu szybko, jak zupa się wylała, ale w owym czasie był ideowym żydowskim komunistą. (...) Był od zawsze lewicowcem. Najpierw związał się na trochę z Korczakiem, jako gówniarz pisywał do "Małego Przeglądu". Później otarł się o anarchistów, a w końcu trafił do Związku Młodzieży Komunistycznej. Miał dziewiętnaście lat, właśnie zdał na medycynę, kiedy zaczęła się wojna. Uciekł do Rosji. Wstąpił do Armii, najpierw Czerwonej, a potem do Berlinga. Pobyt w Rosji oceniał pozytywnie. Tak przynajmniej mówiła matka, bo on raczej nie opowiadał mi o sobie. (...) Ojciec, jak wielu polskich Żydów po wojnie, stłamsił w sobie żydowskość i wydaje mi się, że to go blokowało emocjonalnie. Miał duże problemy emocjonalne, głównie z tego powodu".
W aparacie propagandy
W czasie wojny Henryk Holland najpierw współpracował we Lwowie z sowieckimi gazetami - "Czerwonym Sztandarem" i "Młodzieżą Stalinowską". Związał się z prosowieckim Związkiem Patriotów Polskich, wziął udział w zjeździe ZPP. W stopniu porucznika wstąpił do dywizji im. Tadeusza Kościuszki, był instruktorem w Wydziale Polityczno-Wychowawczym.
W PRL Holland pracował w komunistycznym aparacie propagandowym. Tworzył i wchodził w skład wielu redakcji, bardzo aktywnie uczestniczył w stalinowskich nagonkach prasowych, które usprawiedliwiały represje wobec przedwojennej elity, Kościoła katolickiego, żołnierzy podziemia i środowisk opozycyjnych. Atakował wewnątrzpartyjnych oponentów, przedstawicieli nauki z rodowodem "sanacyjnej Polski" (np. filozofów ze słynnej lwowsko-warszawskiej szkoły filozoficznej).
W grudniu 1944 r. wstąpił do PPR, w kwietniu 1945 r. został redaktorem naczelnym komunistycznego tygodnika "Walka Młodych", którym kierował do września 1947 roku. W 1948 r. został członkiem Rady Naczelnej i Zarządu Głównego Związku Młodzieży Polskiej, rok później wszedł w skład komitetu redakcyjnego "Trybuny Wolności". Był korespondentem na najsłynniejszym stalinowskim procesie pokazowym - węgierskiego komunisty László Rajka, byłego ministra spraw wewnętrznych. Uczestniczył również w kampanii przeciw tzw. odchyleniu prawicowo-nacjonalistycznemu w Polsce, atakował Władysława Gomułkę.
Jednocześnie studiował filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. Uczestniczył w nagonce na słynnego filozofa - profesora Władysława Tatarkiewicza. Był sygnatariuszem listu otwartego w sprawie tolerowania przez prof. Tatarkiewicza "wrogów Polski Ludowej" (innymi sygnatariuszami listu byli m.in. żona Hollanda - Irena Rybczyńska, Bronisław Baczko, Leszek Kołakowski). Po liście prof. Tatarkiewicz został usunięty z uczelni.
W październiku 1950 r. Holland rozpoczął studia doktoranckie w partyjnej szkole - w Katedrze Historii Filozofii Instytutu Kształcenia Kadr Naukowych przy KC PZPR. W 1953 r. zaatakował nieżyjącego od 1938 r. słynnego filozofa - profesora Kazimierza Twardowskiego.
Agnieszka Holland tak wspomina tamte lata: "Mieszkania przydzielono ZWM-owcom. Mój ojciec był dość ważną szychą w Związku Walki Młodych. Wokół mieszkali sami znajomi. Prowadzili bujne życie alkoholowo-towarzyskie. Do nas, dzieci, docierały jego echa. Odgłosy burzliwych romansów, wybuchy rozpaczy, samobójstwa. Tylko dozorczyni była wybitnie antyreżimowa. Było to dla mnie ważne odkrycie. Kiedy umarł Stalin, wszyscy w naszej kamienicy płakali, moi rodzice nie płakali, ale byli przygnębieni. Zeszłam piętro niżej - mama Joasi leżała chora w łóżku i szlochała. Zeszłam jeszcze niżej do Ewki, córki dozorców - która też była moją koleżanką - a tam świętowano. Zrozumiałam wtedy po raz pierwszy, że rzeczywistość jest skomplikowana i wieloznaczna. Pamiętam też, jak do mojej niani przyjechała jej ukochana siostra - Antosia. Akurat byli u nas goście, a Antosia prasowała i waliła mocno żelazkiem w deskę do prasowania. Ojciec pyta: "Co Antosia tak wali?". A ona: "Stalina po łbie walę". Straszny skandal zrobił się z tego powodu".
Po październiku 1956 r. Holland poparł Gomułkę, związał się w PZPR z tzw. puławianami. Wkrótce zaczął krytykować Gomułkę. Zachodnim dziennikarzom ujawnił tekst "tajnego referatu" Chruszczowa oraz szczegóły obrad XX zjazdu KPZS. W związku z tym znalazł się pod obserwacją Służby Bezpieczeństwa. W trakcie rewizji mieszkania przeprowadzonej 21 grudnia 1961 r. przez SB wypadł z okna, ginąc na miejscu. Krzysztof Persak na podstawie dokumentów odnalezionych w IPN stwierdził, że było to samobójstwo - Holland, znajdujący się w trudnej sytuacji osobistej, załamany perspektywą czekającego go procesu i kilkuletniego więzienia, nie wytrzymał nerwowo i korzystając z nieuwagi funkcjonariuszy SB, wyskoczył z szóstego piętra, ponosząc śmierć. Dowodem na to był odnaleziony przez Persaka zapis podsłuchu w mieszkaniu Hollanda w czasie rewizji.
Filmowa kariera
W połowie lat 60. Agnieszka Holland, w wieku 17 lat, dostała się do szkoły filmowej - FAMO w Pradze czeskiej. Głównym powodem rozpoczęcia studiów w Czechosłowacji była ówczesna sytuacja polityczna w PRL - łódzka szkoła filmowa znajdowała się pod szczególnym nadzorem. Holland uważała, że ze względu na śmierć ojca i jego udział w wewnątrzpartyjnych rozgrywkach trudno będzie jej się dostać do łódzkiej szkoły. W Czechosłowacji poznała przyszłego męża, Słowaka - Laco Adamika.
W 1968 r. uczestniczyła w demonstracjach "praskiej wiosny". W czasie studiów trafiła też do więzienia. Holland podejrzewano o kontakty z kurierami, którzy nielegalnie przerzucali do Polski wydawnictwa "Kultury" paryskiej. W więzieniu spędziła sześć tygodni, ale podczas procesu została uniewinniona i potem wypuszczona.
Po skończeniu studiów w 1971 r. wróciła do kraju, rozpoczęła współpracę z Andrzejem Wajdą i Krzysztofem Zanussim, w latach 1972-1981 należała do Zespołu Realizatorów Filmowych "X". Zadebiutowała w kinie jako asystentka Zanussiego przy "Iluminacji" z 1973 r. i jako aktorka w RFN-owskim filmie telewizyjnym "Pozwólcie nam do woli fruwać nad ogrodami" z 1974 roku. W latach 70. i 80. realizowała m.in. przedstawienia teatralne dla Telewizji Polskiej, tworzyła scenariusze do kilku filmów Wajdy (m.in. "Bez znieczulenia" z 1978 r., "Danton" z 1982 r., "Miłość w Niemczech" z 1983 r., "Korczak" z 1990 r.). Współpracowała również przy trylogii Krzysztofa Kieślowskiego "Trzy kolory". Jako reżyser fabuły zadebiutowała w 1978 r. filmem "Aktorzy prowincjonalni", który zdobył w 1980 r. na festiwalu w Cannes nagrodę FIPRESCI - organizacji krytyków filmowych. W 1980 r. nakręciła "Gorączkę", a rok później "Kobietę samotną".
Pożegnanie ze starym komunizmem
Holland zagrała również kilka ról drugoplanowych, najbardziej znamienny jest epizod w filmie "Przesłuchanie" Ryszarda Bugajskiego z 1982 roku. Wcieliła się tam w postać uwięzionej komunistki Witkowskiej, oskarżonej przez stalinowską bezpiekę o zdradę i współpracę z zachodnim wywiadem. Monolog Witkowskiej był obroną Stalina i totalitarnego systemu - wiedziała, że została niesłusznie oskarżona, ale wierzyła, że kara jest konieczna, ponieważ "postęp i rewolucja" wymagają ofiary, nawet niewinnej.
Od 1981 r. Holland przebywała za granicą. Jej najważniejszym filmem z lat 80. jest "Zabić księdza", który opowiadał o śmierci księdza Jerzego Popiełuszki. Film wywołał kontrowersje z kilku powodów - centralną postacią był porywacz z SB, film zrównał na szali ideowe racje księdza Jerzego i jego morderców, przedstawiał jego zwolenników jako zaściankowych i zacofanych w stosunku do świata, w końcu Holland ukazała księdza Jerzego jako antypartyjnego "celebrytę", a nie katolickiego duchownego, którego głównym celem było głoszenie Ewangelii, pomoc represjonowanym i dążenie do prawdy.
Z dzisiejszej perspektywy rola Witkowskiej w "Przesłuchaniu" oraz film "Zabić księdza" nie były bynajmniej rozliczeniem Holland z komunizmem. Autorka wpisywała się w tych kreacjach w nurt lewicowej opozycji lat 80. Wskazywała, że należało zmienić panujący ustrój, ale dlatego, że unicestwiał swoich najbardziej ideowych wyznawców (jak Witkowską), a funkcjonariuszy wiernie służących systemowi (jak Piotrowski) doprowadzał do degeneracji moralnej, wplątywał ich w partyjne walki frakcyjne, których zresztą nie rozumieli. W związku z taką diagnozą nasuwał się oczywisty wniosek: stary ustrój stał się niewydolny, więc należy go odrzucić i powrócić do pierwotnych "ideałów komunizmu", zaś po zmianie systemu należy "zamknąć w szafie" wszelkie rozliczenia, by nie rozdrapywać "starych ran".
Znamienny jest fakt, że po 1990 r. Holland nie tylko nie nakręciła filmu rozliczeniowego z PRL, ale nawet nie zasygnalizowała takiego wątku, tak jakby walka z komunizmem, dążenie do wolności, wydarzenia z lat przełomu nie były interesującym tematem filmowym.
Tropicielka antysemityzmu
Podejmowała za to problematykę żydowską - film "Gorzkie żniwa" z 1985 r. opowiadał o tragicznym romansie młodej Żydówki, która uciekła z transportu do obozu koncentracyjnego, i polskiego rolnika, który dorobił się majątku na mieniu pożydowskim. Natomiast film "Europa, Europa" z 1992 r. ukazał losy prawdziwego żydowskiego chłopca (Solomona Perela), który uciekał z Niemiec przed prześladowaniami. W kolejnych krajach, aby ukryć swoje pochodzenie, zmienia tożsamość, poglądy, w ten sposób trafia do Armii Czerwonej, Wehrmachtu itd. Z kolei młody Polak przedstawiony jest jako antysemita. Oba filmy były nominowane do Oscara, ale Holland nie otrzymała tej nagrody.
Rzekomy antysemityzm Polaków stał się zresztą obsesją Holland. W wypowiedziach prasowych nieustannie powracała do tych oskarżeń, ujawniała swoje uprzedzenia wobec Polaków, prawicy, katolicyzmu, Kościoła.
W wywiadzie dla "Wysokich Obcasów" (dodatku "GW" z 23 grudnia 2006 r.) porównała premiera Jarosława Kaczyńskiego do Władysława Gomułki, zaatakowała również Radio Maryja. Holland stwierdziła m.in.: "Jest mi bardzo przykro, że najobrzydliwsze polskie wady powracają i mają taki oddźwięk w społeczeństwie. (...) Wątki endekoidalno-oenerowskie, moczarowsko-gomułkowskie, które pojawiają się w dzisiejszej elicie władzy, są mi obce, wstrętne. (...) Żydzi to niezręczny temat dla polityków, nie używa się go wprost, chociaż jeśli się powie "KPP", to za tym idzie skojarzenie z Żydami. KPP w kontekście wypowiedzi premiera znaczy to samo, co syjoniści za Gomułki".
Według Holland, udział polskich "sąsiadów" w prześladowaniach Żydów był większy, niż chcą tego krytycy książek Jana T. Grossa. W marcu 2011 r., w TVN24 stwierdziła: "Nie był to margines, tylko dość powszechna postawa, a świadczy o tym powojenne milczenie na ten temat i odrzucenie sprawiedliwych. Ci, co ratowali Żydów, musieli się ukrywać albo uciekać przed ostracyzmem sąsiadów. Uważano, że naruszyli zmowę wspólnoty, albo robili to dla pieniędzy, albo im zazdroszczono. Następowała reakcja psychologiczna, że skoro my nie byliśmy wspaniali, to ci wspaniali są dla nas wyrzutem sumienia i ich nie lubimy" (za: http://www.tvn24.pl/24467,1696966,0,1,8222gross-przeoral-nasza-swiadomosc8221,wiadomosc.html).
Wybiórcza wyrozumiałość
Holland nie kryła swojego negatywnego stosunku do Kościoła. W wywiadzie dla "Super Expressu" z 23-24 września 1995 r. wyznała: "Nie mam specjalnych sympatii ani dla katolicyzmu, ani dla Kościoła, ani tym bardziej dla kleru". Atakowała również słynny film Mela Gibsona "Pasja" za rzekomy antysemityzm.
W lutym 2008 r., w wypowiedzi dla "Super Expressu" mówiła, że Polacy mieli "potrzebę afirmowania swojej grupowej i narodowej tożsamości". Stwierdziła również, że w dobie globalizacji i internetu "wyraźnie i niemal brutalnie widać, jak bardzo różne są wzorce patriotyzmu młodego Polaka na początku XXI wieku: od anachronicznych kompleksów Polaka katolika do poczucia wolności: mogę być obywatelem świata, nie przestając być świadomym swej inności Polakiem" (za: http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/patriotyzm-to-nie-sztandary-to-codzienne-obowiazki_50856.html).
Z drugiej strony znajdowała usprawiedliwienie dla Romana Polańskiego, zatrzymanego w Szwajcarii na podstawie amerykańskiego listu gończego za nierząd z nieletnią dziewczynką. Przyznała wprawdzie, że jego "czyn był wysoce naganny, to nie podlega dyskusji", ale znajdowała dużo wyrozumiałości dla jego postawy zarówno sprzed kilkunastu lat, jak i obecnie: "Jeżeli rzeczywiście chcemy się nachylić nad przypadkiem Romana, musimy pamiętać, w jakim był wówczas stanie emocjonalnym. Niewątpliwie po brutalnym zabójstwie żony i nienarodzonego dziecka jego życie nie było normalne. W ogóle jest człowiekiem bardzo doświadczonym przez los. Nie odkupią tego sława ani pieniądze. (...) Młyny Boże amerykańskiego prawa mielą powoli, za to nieubłaganie. Ale w europejskiej kulturze prawnej istnieje pojęcie przedawnienia. (...) Ja bym po prostu chciała, aby sprawiedliwość była mniej agresywna niż ta, jaką proponują Stany Zjednoczone. (...) To, że amerykański system prawny reaguje teraz w ten sposób, świadczy o jego bezwzględności. (...) Uwzględniając specyfikę amerykańskiego sądownictwa - relacji pomiędzy sędziami a ławą przysięgłych - nie dziwię się Romanowi, że uciekł" (za: http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/apeluje-nie-badzmy-hipokrytami_112497.html).
Proroctwo "Ekipy"
Holland znana jest również ze swoich feministycznych poglądów, bardzo tolerancyjnego stosunku do zażywania narkotyków. Nie stroniła też od deklaracji politycznych w swoich filmach. W 2007 r. nakręciła razem z siostrą Magdaleną Łazarkiewicz i córką Katarzyną Adamik serial fabularny "Ekipa" o kulisach sprawowania władzy w Polsce. Aluzja była bardzo czytelna. Autorka nawet nie starała się ukryć swoich sympatii. Głównym bohaterem serialu jest osoba o znaczącym nazwisku Tu(r)sk(i). Przejmuje on urząd premiera, jest młodym idealistą, który nie znosi politycznego bagna, stara się zmienić działalność polityczną w misję.
Na marginesie należy podkreślić, że Holland kilka lat temu, chyba jako jedyna osoba, w tajemniczy sposób przewidziała sytuację śmierci prezydenta Polski, żałoby narodowej i natychmiastowe przejęcie władzy przez konkurentów politycznych. Dla tych scen warto przypomnieć sobie ten serial.
Po wyborach parlamentarnych 2007 r. okazało się, że zauroczenie Holland Platformą Obywatelską bardzo szybko minęło. Ekipa Tuska skonfliktowała się z nią w trakcie prac nad ustawą medialną.
Kazimierz Kutz w rozmowie z "Wprost" ironicznie wypowiadał się o Holland: "Ona powinna się zapisać do PSL, bo tam kumoterstwo jest na porządku dziennym. A ona przecież zawsze uprawiała pozytywny nepotyzm. Do każdego filmu angażuje pół swojej rodziny".
Natomiast sama Holland nie kryła oburzenia, kiedy nie mogła spotkać się z premierem Tuskiem: "Bardzo byśmy chcieli zasiąść obok premiera. Kilkakrotnie zgłaszaliśmy się na rozmowę z nim albo z którymś z jego zastępców. (...) Blok. (...) A to już proszę ich zapytać. Mnie taka arogancja oburza. Jedyną odpowiedź, jaką otrzymaliśmy z ust ministra Grupińskiego, to obelgi pod adresem moich kolegów insynuujące, że ich działania spowodowane są tylko i wyłącznie jakimś partykularnym interesem. (...) Nie rozumiem, jaki interes może mieć ta ekipa, żeby antagonizować tak ważne środowisko opiniotwórcze jak ludzie kultury, które stanęło za nimi, na nich głosowało, dało kredyt zaufania" (za: http://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/91843,holland-co-sie-stalo-z-ludzmi-platformy.html).
Antypisowska diagnoza
Jednak nawet w okresie ochłodzenia stosunków z PO Holland nie zrezygnowała z antypisowskiej retoryki. Szczególnie brutalnie wypowiadała się o PiS i Jarosławie Kaczyńskim po katastrofie smoleńskiej. W rozmowie z tygodnikiem "Wprost" Holland stwierdziła: "Sekta, ale mimo to - największa partia opozycyjna. Możemy zaklinać rzeczywistość i mówić, że to jest sekta, bo oni zachowują się sekciarsko, nieracjonalnie. Oni, czyli Jarosław Kaczyński, mają w tej chwili jedyny cel: zawłaszczyć jak najwięcej przestrzeni dla zwłok swojego brata, już mają Wawel, już mają powstanie warszawskie, teraz chcą mieć Pałac Prezydencki. Za chwilę się okaże, że to nie wystarczy, bo ta bestia jest strasznie żarłoczna. Bo ten zmarły "wymaga" coraz więcej. Jest to trochę porażające, szczególnie jeśli się znało zmarłego prezydenta, który był człowiekiem dość niepozornym, a się nagle okazuje, że on jest po śmierci tak strasznie żarłoczny, że musi mieć zamek królów, musi mieć Pałac i powstanie itd. Taką rekompensatą dla brata jest właśnie to zawłaszczenie przestrzeni, nieustanne przypominanie, nieustanne bicie w dzwony czy nieustanne bicie "po mordzie". To psychologicznie jest ciekawe, natomiast politycznie przerażające" ("Wprost", nr 34/2010).
Przy takich poglądach Holland tylko kwestią czasu było porozumienie z rządem Tuska. Dlatego nie stanowiła zaskoczenia wspólna konferencja i oświadczenie o współpracy. Krótki spór Holland z Platformą zakończył się w maju 2011 r., kiedy premier Tusk ogłosił "Pakt dla kultury", zaś nominacja do Oscara dla filmu "W ciemności" być może stanowiła dopełnienie tego porozumienia.
Autor jest publicystą, politologiem.
- Zaloguj się, by odpowiadać
4 komentarze
1. @
Świetny tekst.
Możnaby długo pisac o antypolonizmie i szkodliowości działań tej pani.
2. Nie zgadzam się!!
Nie zgadzam się na nazywanie antysemityzmem anty-zdrajcyzmu. Chodzi o zdradzanie Polski na rzecz radzieckiego komunizmu. Gardzę tak samo Dzierżyńskim*) jak i współpracującymi z nim obywatelami polskimi żydowskiego pochodzenia. Mówię precz tym co zdradzali Polskę przed II wojną, w czasie wojny i po wojnie - czy są Żydami czy Polakami. Nie zgadzam się na nazywanie antysemityzmem anty-podlizmu. Mowa o tych "sędziach", którzy skazywali na śmierć w Polsce, na terytorium państwa polskiego polskich patriotów, walczących w AK z faszyzmem. Nie zgadzam się na nazywanie antysemityzmem anty-chamizmu. Urbana nie znoszę za to co pisze, nie za pochodzenie. Nie zgadzam się na nazywanie antysemityzmem anty-ubecyzmu. Wiadomo o co chodzi. O Bermana, Różańskiego i współpracujących z nimi Polaków też. Kiedy wreszcie w tej dyskusji doprowadzimy do tego, że będą w niej stosowane właściwe kryteria?!
*)"Trzeciego - Feliksa Dzierżyńskiego - mam szczęście nie znać osobiście. Nigdy nie byłem w promieniu jego jurysdykcji i cieszę się świadomością, iż nigdy nie widziałem ani jego twarzy, ani nie dotykałem ręki krwią obmazanej po łokieć, ani słyszałem wyrazów, z jego ust wychodzących. Wyznaję, iż to imię i nazwisko, wymówione w mej obecności, sprawia na mnie obmierzłe wrażenie duszności i jakby torsji."
(Stefan Żeromski "Na probostwie w Wyszkowie")
3. Recenzja antypolskiej Agitki Holland - nic dodać, nic ująć
Film "W ciemności" kreuje niesprawiedliwy i krzywdzący obraz nie tylko samego Leopolda Sochy, ale także wszystkich Polaków, którzy w czasie drugiej wojny światowej nieśli pomoc Żydom
Niewygodna szlachetność
Rzadko się zdarza, aby reżyser, tworząc obraz o jakiejś pozytywnej postaci historycznej, świadomie (!) przypisał jej lub wyolbrzymiał negatywne cechy i czyny, odzierając jednocześnie bohatera ze szlachetnych pobudek determinujących jego działania. A właśnie tak jest w przypadku Polaka ze Lwowa Leopolda Sochy, który w czasie drugiej wojny światowej uratował grupę Żydów z lwowskiego getta i przez 14 miesięcy pomagał im przetrwać w kanałach.
W nocie reżyserskiej do swojego filmu Agnieszka Holland napisała: "Ktoś mógłby zapytać, czy już wszystko na ten temat [holokaustu - przyp. red.] zostało powiedziane. Moim zdaniem największa zagadka wciąż pozostaje nierozwiązana. Jak ta zbrodnia (...) w ogóle była możliwa? Gdzie w tym wszystkim był Człowiek? Czy te wydarzenia i działania są wyjątkiem w ludzkiej historii, czy może ujawniają głębszą, mroczną prawdę o naszej naturze?". W całostronicowym rozważaniu dotyczącym filmu traktującego o zagładzie Żydów ani razu nie pojawia się słowo "Niemcy" albo chociaż - żeby jeszcze precyzyjniej wskazać źródło - "hitlerowcy". Widząc, że Holland nie przywiązuje w swoich poszukiwaniach wagi do tak kluczowych faktów historycznych (być może uznała je za odpowiedź niewystarczającą i postanowiła sięgnąć jeszcze głębiej), z góry można założyć, że jej poszukiwania skazane są na porażkę, a film raczej będzie rozmywał prawdę, aniżeli do niej przybliżał. A może nie o prawdę tutaj chodzi? Więc o co? Z pewnością nie o dobre imię Polaków ratujących Żydów.
Holland przedstawiła Leopolda Sochę jako "postać niejednoznaczną" i "zwykłego, przeciętnego człowieka". Co to, według niej, oznacza? Padają określenia: "kochający ojciec rodziny i drobny złodziejaszek, z jednej strony naiwnie religijny, z drugiej niemoralny cwaniaczek" - taki według Agnieszki Holland jest główny bohater, ów "zwykły przeciętny człowiek". W domyśle - zwykły Polak.
Z filmu dowiadujemy się, że pracujący na co dzień w kanałach Socha, który para się również kradzieżami i szabrownictwem (także żydowskiego mienia), zgadza się wyprowadzić Żydów kanałami z getta, ale dopiero po twardych negocjacjach z żydowską rodziną i za wysoką opłatą. Ludzkie, wyższe, bezinteresowne odruchy zaczynają się w nim budzić dopiero później.
Wyeksponowanie tych cech tworzy niesprawiedliwy i krzywdzący obraz nie tylko samego Sochy, ale także wszystkich Polaków, którzy w czasie drugiej wojny światowej nieśli pomoc Żydom.
Z dostępnych w prasie relacji jedynej żyjącej do dziś osoby uratowanej przez Leopolda Sochę, 75-letniej Krystyny Chigier, wynika, że prawdziwy Socha postanowił pomóc Żydom, gdy zobaczył skuloną z przerażenia matkę z dziećmi, i ten właśnie moment, a nie chęć zysku, był decydujący. Oprócz tego wraz z Leopoldem Sochą w akcji ratowania tej konkretnej grupy Żydów brał udział nie jeden Polak, tak jak to zostało pokazane w filmie, ale jeszcze dwóch: Stefan Wróblewski (to filmowy Szczepek) oraz Jerzy Kowalow. Większa również była grupa, której przez 14 miesięcy Polacy pomagali przeżyć w kanałach - liczyła nie 11, ale 21 osób. Poza tym towarzysz Sochy - Wróblewski, który w filmie wycofuje się ze strachu, w rzeczywistości uczestniczył w akcji ratowania Żydów do samego końca. A pieniądze, które Socha otrzymywał od Żydów i które miały mu pomóc ich wyżywić, skończyły się już po kilku miesiącach i przez większość czasu Socha z własnych środków musiał utrzymywać swoich podopiecznych. Tymczasem w filmie pieniądze te Żydzi dawali mu prawie do samego końca.
Holland nie zaprzecza tym faktom. Pominięcie bądź przeinaczenie ich tłumaczy chęcią bardziej wyrazistego przedstawienia głównych bohaterów i wywołania głębszych emocji u widza. Ale czy cel uświęca środki? Czy wolno fałszować historię po to, aby film, jak mówiła po pokazie Holland, pobudzał "emocjonalną wyobraźnię" widzów, co w tym przypadku znaczy mniej więcej tyle samo, co "aby się dobrze sprzedał"?
Niemcy wydają się być w filmie tłem wydarzeń. Owszem, są momenty, że widać ich bestialstwo, ale sposób rozłożenia akcentów zbyt słabo wskazuje, że to oni byli sprawcami holokaustu. Ma się wręcz wrażenie, że główny bohater bardziej obawia się swoich sąsiadów - Polaków i Ukraińców, aniżeli samych Niemców. Bo i postacie wymyślone przez Holland rzeczywiście nie wzbudzają zaufania: sklepikarka oszukuje Sochę, gdy ten zaczyna robić większe zakupy, robotnik, który pracując w kanałach, napotyka ukrywających się Żydów i zostaje przez nich poturbowany, biegnie ulicą i krzyczy, że znalazł Żydów; ukraińscy policjanci skrzętnie wyłapują uciekinierów z getta, bo dostają za to duże pieniądze od hitlerowców.
W czasie spotkania z dziennikarzami reżyser wielokrotnie podkreślała, że jej film został niezwykle dobrze przyjęty i pozytywnie oceniony zarówno przez panią Chigier, jak i przez zagraniczne media.
Szkoda, że Agnieszka Holland nie pomyślała, jak wypaczoną przez nią historię odbiorą żyjący bliscy głównego bohatera oraz wszyscy ci, którzy robią wszystko, aby niemieckich obozów zagłady, w których na terenie Polski hitlerowcy mordowali Żydów, nie nazywano kłamliwie polskimi obozami koncentracyjnymi. Powstało więc kolejne dzieło, które tak jak książki Grossa, w imię "odkrywania czarnych kart naszej historii", najzwyczajniej w świecie wpisuje się w proces pomniejszania roli Polaków w ratowaniu Żydów i rozmywania odpowiedzialności za holokaust. A przede wszystkim nie pokazuje wyraziście potwierdzonych badaniami historycznymi najważniejszych faktów. Polacy jako Naród nie są współodpowiedzialni za holokaust. Nigdzie, w żadnym innym kraju nie zginęło tylu obywateli za pomoc Żydom, co w Polsce. I nigdzie kary za to nie były tak surowe - za podanie kromki chleba czy ukrywanie Żydów groziła kara śmierci, Niemcy rozstrzeliwali całe polskie rodziny. Czy mamy się tego wstydzić? Postawa tych Polaków bardziej niż nagród oczekuje prawdy.
Biorąc pod uwagę walory artystyczne filmu, warto odnotować, że swoje role bardzo dobrze zagrali Robert Więckiewicz, Agnieszka Grochowiak czy niemiecki aktor Benno Furmann. Ale niektóre sceny z życia żydowskiej rodziny w kanałach szokują dosłownością.
Film Agnieszki Holland otrzymał polską nominację do Oscara. Wbrew piejącej z zachwytu większości polskich i zagranicznych mediów warto sobie zadać pytanie, czy jest to produkcja, z której aby na pewno możemy być dumni i która powinna kształtować świadomość historyczną na temat relacji polsko-żydowskich w oczach światowej opinii publicznej.
Bogusław Rąpała
http://naszdziennik.pl/index.php?dat=20120105&typ=my&id=my08.txt
4. Pani Agnieszce Holland proponuję
Przez 10 miesięcy (4 miesiące odejmuję, bo na 4 miesiące p. Socha pieniądze dostał) utrzyma Pani ze swoich pieniędzy dwudziestu jeden Polaków. Może ich Pani wybrać w schroniskach Brata Alberta, albo gdzie Pani chce. Pani sytuacja będzie naprawdę lepsza niż sytuacja Leopolda Sochy. Jakieś jedzenie kupi Pani w sklepie, hurtowni, albo na bazarze. Nie na kartki, ani od handlujących nielegalnie słoniną. Nie będzie Pani obawiać się szmalcowników, ani schodzić do kanałów. Nie będzie Pani też drżeć nieustannie życie swoje i swojej rodziny.
Nawet tylko 11 Polaków niech Pani weźmie na swoje utrzymanie przez 10 miesięcy.
A potem będę miała dla Pani szacunek.