Postawmy pomnik „Samobójcom Patriotom III RP”
To, że polskie państwo działa za rządów Tuska jak szwajcarski zegarek wiemy dzięki wiodącym mediom i samym rządzącym, już od dawna. Wszystkich tych sukcesów nie dałoby się spisać nawet na „wołkowej” skórze, że poprzestanę na razie na tym jednym wybitnym dziennikarzu.
Wiemy również, że zdaje ono na szóstkę z plusem kolejne trudne egzaminy, na co dowodem były profesjonalnie i perfekcyjnie zorganizowane po tragedii smoleńskiej pogrzeby. Państwo, jako sprawne i prężne przedsiębiorstwo pogrzebowe to jednak trochę za mało, nawet jak trup ścieli się gęsto.
Jednak większości obywateli oraz mediom umknął pewien znaczący fakt, który może świadczyć, że coś w tym precyzyjnym mechanizmie zaczyna się zacinać.
Jeżeli przypomnimy sobie dzień 10 kwietnia 2010 roku to okaże się, że przyczyna katastrofy została ustalona niemal natychmiast po jej zaistnieniu, a o samobójczej szarży niewyszkolonego pilota i załogi powiadomił Jarosława Kaczyńskiego szef MSZ, Radosław Sikorski już po kwadransie od zdarzenia.
Teraz mamy do czynienia z kolejną tragedią, czyli śmiercią szefa „Samoobrony”, Andrzeja Leppera.
Tu już nie wystarczyło piętnaście minut byśmy mogli się dowiedzieć „całej prawdy” o przyczynach śmierci polskiego polityka.
Trzeba był aż czterdziestu minut by przybyły przed policją lekarz, stwierdził zgon i wyręczył prokuratora wpisując, jako przyczynę śmierci „powieszenie samobójcze”, a nie jak nakazywałaby logika samo „powieszenie”.
Więcej jeszcze czasu, bo całej długiej godziny od dotarcia na miejsce stołecznej policji, potrzebował jej, rzecznik Mariusz Sokołowski by poinformować na antenie TVN24 o godzinie 18: 05, że:
- Wszystko wskazuje na to, że popełnił samobójstwo przez powieszenie. Najpewniej nie mamy tu do czynienia z udziałem osób trzecich
Później podano do wiadomości, że oględziny miejsca zdarzenia trwały od 22: 00 w piątek do 3: 00 w sobotę. Rzecznik jednak wiedział już prawie wszystko o 18:05.
Nieco później wystąpiła przed kamerami Niezależna Prokuratura-Ślepokura, twierdząc, jeszcze przed przesłuchaniami wielu świadków, że przyczyną targnięcia się na własne życie polityka, były jego kłopoty finansowe.
Szkoda, że w XXI wieku, w III RP, Prokuratura-Ślepokura po stwierdzeniu, że na ciele zmarłego nie ma żadnych podejrzanych śladów, nie zarządziła sekcji zwłok natychmiast. W poniedziałek lub wtorek w ciele denata nikt nie stwierdzi obecności nawet czegoś tak w dzisiejszych czasach prozaicznego jak pigułka gwałtu.
Nie ma to jak zamachnąć się na własne życie w piątek, tuż przez weekendem lub tak jak dyrektor kancelarii Tuska, Grzegorz Michniewicz, dzień przed Wigilią Bożego Narodzenia.
No cóż trzeba sobie jakoś radzić samemu i wydorośleć. Wystarczy tego prowadzenia nas, jak dziecko za rączkę przez towarzyszy z KGB przez kilkadziesiąt lat. Trzeba czasami myśleć samemu. Nie zawsze ruscy nas wyręczą i zaplombują trumny na amen.
Wynika z tego, że podobnie jak w wypadku katastrofy smoleńskiej wszystko jasne było, w jednym przypadku jeszcze przed zbadaniem wraku, czarnych skrzynek, zakończeniem prac komisji i prokuratur, a w przypadku śmierci Andrzeja Leppera, jeszcze przed oględzinami miejsca tragedii, przesłuchaniami i przed sekcją zwłok.
Podobnie ma się sytuacja z atmosferą w mediach. Od razu do grona oszołomów zapędza się wszystkich tych, którzy tego działania osób trzecich z automatu nie odrzucają, tak jak i zgodnie ze zdrowym rozsądkiem nie wyrzucili od razu do kosza hipotezy o zamachu w Smoleńsku.
Nie jestem specjalistą by rozpatrywać psychologiczny typ osobowości Andrzeja Leppera i na tej podstawie odrzucać wersję o samobójstwie.
Mam jednak pewne wątpliwości, czy aby w III RP samobójcy nie idą na rękę kaście rządzącej Polską i nie zastępują tych, którzy w PRL nazywani byli „nieznanymi sprawcami”?
We wspaniałym i demokratycznym państwie prawa „nieznani sprawcy” jakoś źle komponowaliby się na tle tego pięknego obrazu Polski, jaki serwują nam media. Dodam, że obrazu zakłócanego jedynie przez pisiorów, moherów i prymitywny fanatyczny tłum spod Jasnej Góry.
Posunę się do odważnej tezy i powiem, że trzecia RP dorobiła się nowej kategorii „śmierci” i w przyszłości przybyły na miejsce podobnej tragedii lekarz lub prokurator powinien zamiast „powieszenie samobójcze” stwierdzać „powieszenie patriotyczne”. Byłoby to takie mrugnięcie okiem do opinii publicznej. Wszyscy wiedzieliby, o co chodzi, a jednocześnie piękny obraz Polski nie doznałby żadnego uszczerbku.
Należałoby teraz opracować definicję „powieszenia patriotycznego”.
Otóż jest to taki typ samobójstwa, w którym ofiara targa się na własne życie niejako wyprzedzając przewidywany ruch „nieznanych sprawców” i tym samym ratuje reputację swojej ojczyzny na arenie międzynarodowej.
Powstaje jeden poważny problem. Jak odróżnić samobójstwo tradycyjne od patriotycznego?
I tu z pomocą może przyjść nam nauka. Nie będzie to oczywiście dowód stuprocentowy, ale na pewno poważna poszlaka, która pomoże tubylczej ludności odróżnić zwykłych samobójców od „samobójców patriotów”.
Spora część samobójców pozostawia listy pożegnalne. Statystyki na całym świecie są pod tym względem bardzo podobne.
Czasami jest to kilka słów, coś na kształt pocztówki z nad morza z przeprosinami czy podaniem motywów. Innym razem tych słów bywa nawet kilkaset i zawierają one niekiedy szczegółowe instrukcje na przyszłość dla najbliższych. Zdarzały się też przypadki, że w trosce o zdrowie i bezpieczeństwo innych, samobójca zanim włożył głowę do piekarnika, w drzwi wejściowe wtykał karteczkę z napisem „Uwaga. Nie dzwonić-gaz!!!”
Jeżeli już samobójcy nie pozostawiają listów to z reguły są to ludzie bardzo młodzi, działający pod wpływem nagłego impulsu lub osoby zupełnie samotne.
Najgłośniejsze samobójstwa w III RP wyłamują się z tych statystyk. Politycy, pracownicy służb specjalnych, państwowi urzędnicy, płatni zabójcy, piloci kamikadze, czy w końcu skazani, przebywający w monitorowanych 24 godziny na dobę więziennych celach, odchodzą w patriotycznym, pełnym uniesienia milczeniu, nie pozostawiając pożegnalnych listów.
U niektórych miłość do ojczyzny i troska o jej dobre imię poszły tak daleko, że potrafili strzelać sobie nawet trzy razy we własny brzuch, w tym raz chybiając. Znany jest też przypadek, gdzie miłości do ojczyzny nie zabił nawet pobyt w celi austriackiego więzienia. Nawet tam, na obczyźnie, polski, zasłużony dla III RP obywatel potrafił spełnić swój patriotyczny obowiązek nie pozostawiając oczywiście pożegnalnego listu.
Pewien zaś szyfrant uratował honor polskiego munduru dokonując „patriotycznego powieszenia”, kiedy już nieprzychylne siły trąbiły o jego zdradzie i pracy dla obcego wywiadu.
Jego ciało w całkowitym rozkładzie pozwolił zidentyfikować świetnie zachowany „list pożegnalny” w postaci wyciągu bankowego.
Jak widzimy polscy „samobójcy patrioci” wymykają się wszelkim stereotypom, statystykom i tym samym ułatwiają rządzącym dowolną interpretację, zgodną oczywiście z racją stanu grupy trzymającej władzę.
Myślę, że my obywatele III RP powinniśmy wyjść z inicjatywą i zorganizować zbiórkę podpisów pod apelem do Prezydenta, Premiera i Parlamentu RP, o ustanowienie orderu „Samobójcy Patrioty III RP” oraz o budowę pomnika o tej samej nazwie, który stanąłby na Krakowskim Przedmieściu w miejscu, w którym moherowe hultajstwo chciało czcić prezydenta kaczora.
Kto miałby stanąć, jako symbol na cokole uważam za sprawę otwartą i do rozstrzygnięcia w specjalnym konkursie lub głosowaniu.
Ja nieśmiało proponuję Jeremiasza Barańskiego ps „Baranina”. Jednak z pokorą przyjmę inne rozstrzygnięcie, zwłaszcza, że za rządów Donalda Tuska przybyło mu wielu mocnych konkurentów.
Artykuł opublikowany w Warszawskiej Gazecie (32/2011)
- kokos26 - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz