Miłosz Franaszka

avatar użytkownika rekontra

„znam Miłosza nie od dziś i może lepiej go znam niż on sam siebie (…) wypowiadał takie dziwne sądy. Jest jednym z tych, którzy byli moimi przeciwnikami politycznymi od zawsze – jeżeli chodzi o poglądy” – Zbigniew Herbert w 1994 roku.
 
Miłosz Franaszka przypomina sieć autostrad w Polsce. Formułując myśl precyzyjnie – konstrukcja biografii Czesława Miłosza autorstwa Andrzeja Franaszka przypomina budowę tychże autostrad. A efekt, to gotowa sieć polskich dróg ekspresowych rocznik 2011.
Jak budował? Palec na mapę Polski – w tym miejscu zaczynamy i w tym, o tu, by się przydało wbić łopatkę, tu Chińczyk a tam krajowiec, nie łączymy, dobudowujemy, tutaj pas zieleni, a tam konieczna bariera.
I konieczne węzły drogowe - przeważnie bezkolizyjne. Upstrzyć sieć węzłami. Oto przepis na biografię Miłosza.
Węzeł
Autor w „swoich poszukiwaniach” musiał natrafiać na mocno kompromitujące fakty (cytaty), więc ich wymowę „rozbraja”. Pierwszy przykład z brzegu. Dość znane jest mało przemyślane stwierdzenie Miłosza z 1932 roku - „jest pod bokiem najciekawszy kraj świata, ZSRR”. Spuszczamy zasłonę milczenia. Lecz Franaszek trafił na „lepszy cytat” – dziennikarz opisuje wileńską Środę Literacką w listopadzie 1933 roku:
„p. Miłosz mówił o tym, że książka, zwłaszcza dobra książka nie trafia do mas i powoływał się na przykład Sowietów, gdzie milionowe nakłady rozchodzą się po całym państwie”.
Smaczniutkie? Cóż Franaszek z tymi kompromitującymi słowami robi? Pisze w następnym zdaniu: … w tym samym czasie w jakimś artykule … poeta zachowuje sceptycyzm wobec … ble, ble.
Redaktorze Tygodnika Powszechnego, wypada tak lekko przeskakiwać nad zauroczeniem Sowietami? A jakie filmy kręcono i jakie książki drukowano bliziutko, tuż pod bokiem? W Wilnie każda praczka i każdy szewc, dosłownie wszyscy doskonale wiedzieli co się dzieje w Sowietach, a poeta – bielmo na oczach?
Co się działo w Sowietach?
Rok wcześniej do domu pisarza narodowego Maksyma Gorkiego wezwano czterdziestu pisarzy. Wśród nich byli między innymi - Michaił Szołochow (Zaorany ugór, Cichy Don), Fiodor Gładkow (Cement) Walentin Katajew (Czasie, naprzód!). I usłyszeli od Stalina:
„Nasze czołgi nie są nic warte, jeśli dusze, które mają je prowadzić, są z gliny. Dlatego powiadam: produkcja dusz jest ważniejsza od czołgów... (…) Człowiek odnawia się poprzez życie, a wy musicie dopomóc w odnowie jego duszy. I dlatego wznoszę kieliszek za was, pisarze, za inżynierów dusz”.
Dodam, że u Gorkiego nieobecni byli Borys Pasternak, Michaił Bułhakow, Osip Mandelsztam oraz Anna Achmatowa.
A Miłoszowi bolszewicka polityka kulturalna imponuje, „powoływał się na przykład”.
Wracając do analogii „autostradowej”. Oczywiście ograniczona jest do nich dostępność – do tychże autostrad. Kto będzie sprawdzał i miał w ogóle taką możliwość (dotarcie do źródeł) by zobaczyć, jak ma się interpretacja Franaszka do tego, jak było naprawdę? Zobaczyć czy wymowa słów, sytuacji czy listu, jest taka jak chciałby biograf.
W ogóle, tło wydarzeń – a właściwie jego kompletny brak, w kluczowych latach 1931 - 1953, to zdecydowanie najsłabsza strona biografii.
Od razu napiszę – ponoć dziesięć lat badań, Polska i Litwa, Francja i Ameryka, penetrowanie archiwów - ale Franaszek nie przekonał biografią, że posiadł jakąś ekskluzywną wiedzę, a wręcz przeciwnie. Natrafiamy na przemilczenia, białe plamy i fałszywe tropy.
Nie dowiedziałem się od niego prawie niczego nowego – i czynię tę uwagę bez zbytniej przesady.
Wysłuchałem Franaszka w radio jeszcze przed lekturą książki. Mówił o „współczuciu” z Miłoszem, o współodczuwaniu. Czy właśnie to „współczucie” redaktora Tygodnika Powszechnego z poetą nie jest przyczyną klęski Franaszka biografa?
Rola pisarza
Poniższe słowa o Czesławie Miłoszu pozostawię bez komentarza:
 
„Miłosz miał dojść wyjątkowe podejście tutaj do sprawy roli pisarza w trakcie okupacji, czy w sytuacji katastrofy historycznej (…) Otóż on oczywiście uważał, że rolą pisarza nie jest walka zbrojna(…). Jego rolą jest wykorzystanie tego czasu na myślenie, czytanie, pisanie i podtrzymywanie takiej tkanki intelektualnej czy kulturalnej społeczeństwa i konsekwentnie to bardzo i konsekwentnie to i z wielkim pożytkiem dla nas to robił”.
Ale zapytajmy: Czy sowietyzacja Polski po wojnie i eksterminacja jej elity, nie była katastrofą historyczną?
Jaki wniosek? Jeżeli biograf Miłosza wypowiada takie zdanie – dzieli się takim przemyśleniem, pisze to jako ten, kto zgłębiał życie swojego bohatera lat dziesięć – to albo ma marne pojęcie (a więc i kwalifikacje biografa) o tym, co się działo w Polsce w latach 1945 – 1951, albo też spogląda na sprawę z jakiegoś mi obcego punktu widzenia.
Pytam retorycznie – czy Miłosz wspólnie z Krońskim, Putramentem, Borejszą, Hertzem, Iwaszkiewiczem, Andrzejewskim, Mitznerem, przyjaciółmi bliższymi i dalszymi, kręgiem wileńskich znajomych podtrzymywał tkankę intelektualną społeczeństwa?
„Wykorzystywali właściwie” ten czas Andrzeju Franaszku, czy tylko tak sobie palnąłeś?
I słucham jak płynie z radia wyznanie - „Miałem nadzieję, że mógłbym spojrzeć w oczy Czesławowi Miłoszowi, jako jego biograf”.
A czy mógłby spojrzeć w oczy chociażby Zbigniewowi Herbertowi?
Opisując znaną kłótnię Herberta z Miłoszem w berkelejskim domu Carpenterów pisze, że „gwałtowna tyrada” Herberta, który zarzucił Miłoszowi brak patriotyzmu, to był bodaj („bodaj” – dobre sobie zastrzeżenie) początek tych stanów psychicznych, które w połączeniu z alkoholem powodowały ataki niekontrolowanej agresji.
Zarzucił – według źródeł Franaszka - oprócz braku patriotyzmu, ukrywanie się podczas okupacji za paszportem litewskim, niechęć do AK oraz fakt najbardziej znany, że zdaniem Miłosza – „Polskę należałoby zamienić w jeszcze jedną republikę radziecką”. Autor biografii twierdzi, że słowa o republice sowieckiej nie padły.
17 republika radziecka
Po kolei.
Gdy w tym miejscu podkreślę, że rozmowa poetów miała miejsce w roku 1968, ale po marcu, czy właśnie Miłosz mógł sobie tak prowokująco zażartować? Sprowokować Herberta? Jak najbardziej tak. Zapewne (bodaj), to właśnie słowa Miłosza, że lepiej byłoby dla Polski, gdyby została siedemnastą republiką radziecką, były zapalnikiem.
Po drugie – Franaszek używa zwrotu „niechęć do AK”, a tymczasem Jerzy Giedroyc w swojej autobiografii pisze, że padły słowa - „bandyci z AK”. Widocznie Franaszkowi nie udało się dotrzeć do tej relacji, albo też odezwał się w nim „współczujący” cenzor. Może uznał, że lepiej to przemilczeć, jakże przez klawiaturę mogły mu przejść miłoszowe słowa o „bandytach z AK”.
Idźmy dalej. Zdrada czy brak patriotyzmu? Ale przecież Herbert wygarnął Miłoszowi część tego, o czym się mówiło w „warszawce”. Przecież Miłosz doskonale – od zawsze - zdawał sobie z tego sprawę. Pisał o swojej służbie dla reżimu, że dla jednych (jego wileńskie środowisko) to rzecz normalna, dla innych była hańbiącą kolaboracją.
A paszport litewski? Zarzut doskonale znany – w różny sposób formułowany.
Sprawa „paszportu” była wielokrotnie wałkowana w peerelowskim salonie literacko-artystycznym. Jan Kott – dobry znajomy Miłosza, podczas okupacji obracał się w tym samym towarzystwie, na naradzie partyjnej w obecności przyjaciela poety Jerzego Andrzejewskiego, Tadeusza Brezy (po wojnie Miłosz wspólnie z nim dzielił krakowskie mieszkanie), Antoniego Słonimskiego, Adama Ważyka, Wiktora Woroszylskiego, Arnolda Słuckiego, Jerzego Borejszy (Miłosz twierdził, że był z jego stajni, to również dzięki niemu dostał placówkę dyplomatyczną), Kazimierza Brandysa, i oczywiście Jakuba Bermana, który łączył w sobie opiekę nad bezpieką i kulturą, i wielu innych, mówił, że Miłosz „powołuje się na swoje doświadczenia okupacyjne, ale nie wspomina o tym, że w czasie okupacji wziął paszport litewski, aby uchronić się od dzielenia losu i doli narodu polskiego”.
I co? Przecież niektórzy obecni nie jeden raz podczas okupacji wspólnie z poetą przemierzali warszawskie ulice, doskonale go znali i z Warszawy i po wojnie z Krakowa. Nikt nie zabrał głosu? Nie zaprzeczył? Nie dał świadectwa prawdzie?
A wspomniany Kazimierz Brandys cztery lata później w opowiadaniu „Nim będzie zapomniany” napisał to samo znacznie brutalniej.
Opisał oczami szwagra Lisickiego scenę po upadku powstania z obozu w Pruszkowie. W chwili, gdy ich grupę prowadzono do transportu, usłyszał nagle niemiecki głos: „Herr Wejmontinas? Herr Wejmontinas! Dwóch oficerów SS w towarzystwie Polaka F., podejrzewanego o kolaborację, odwołało Wejmonta na bok. Podobno wręczono mu glejt, był wolny”. Malarz Wejmont (Wejmontinas), to poeta Czesław Miłosz.
A milczący na naradzie - wbrew swej naturze polemisty - Antoni Słonimski? Pominę litościwie jego tekst o Miłoszu, ale w „Roku Myśliwego” czytam ripostę, że poetę z Londynu przesunęli do Warszawy (zwracam uwagę na użyty przez Miłosza zwrot – przesunęli, to nie był powrót do Polski) i ten „ze strachu zbłaźnił się, pisząc służalczy artykuł przeciwko mnie. Co potem i ja, i inni wybaczyli?”
Otóż to – ONI, inżynierowie dusz prawie zawsze sobie wybaczali. Tyrmand pisał o nich jako o „najpotężniejszej mafii świata”, tylko była lepiej i zorganizowana i funkcjonująca niż Cosa Nostra. Właśnie ONI zmusili Tyrmanda do emigracji. W „Porachunkach Osobistych” – formułując to oskarżenie - był rozgoryczony, a więc jego opinia, którą w stu procentach podzielam nie jest obiektywną.
Wracając do Biografii Miłosza. Przeczytałem ją bardzo uważnie, gdyż szukałem odpowiedzi na wiele, wiele pytań. Uzbierały się przez lata.
Pierwsze z brzegu. Co dokładnie Miłosz robił w czasie wojny, ze szczególnym uwzględnieniem tego, w jakim środowisku się obracał? Po lekturze Kotta „Przyczynku do biografii”, byłem ciekaw czy podczas okupacji spotkał na swej drodze towarzysza „Tomasza”, czy bywał w mieszkaniu Stefana Żółkiewskiego? Białe plamy.
W rozmowie z Aleksandrem Fiutem (1981) na pytanie, „co pan robił w czasie wojny”, poeta odpowiada: „Ja nie bardzo lubię mówić o tym wszystkim”. Otóż to, ale, od czego biograf Franaszek?
Po drugie bardzo mnie interesowało przedwojenne środowisko Miłosza – ale, konkretnie! Kto, kiedy nazwiska i daty, co i jak, z kim w jakiej organizacji – nazwy, no i komunizowanie. Z tym słabo. Jędrychowski, Putrament, Mitzner, no i Henryk Dembiński. Więcej się dowiedziałem z eseju o Dembińskim w Arcanach niż z opasłej – to nie jest zarzut - książki.
A cóż mam napisać, gdy chciałem dowiedzieć się szczegółów służby dla reżimu komunistycznego. Co organizował, kiedy, co pisał i mówił, gdzie? Zabrakło źródeł?
Leży przede mną kilkanaście kartek – a na nich numery stron z „Miłosza”, odnośniki i hasła. Zamierzałem kreśląc tych kilka zdań wyjść z całkowicie innego punktu, pisać o czymś innym, ale … przeczytałem fragment listu Miłosza, w którym donosi Giedroyciowi, że z Herbarta po pijanemu wylazł oprych.
Herbert oprych – roześmiałby się szelmowsko.
Miłosz pisze dalej w liście, że nie może przezwyciężyć pewnej odrazy i zacytowane są dziwne, wieloznaczne słowa:
„Ten flirt (…) z ludźmi stamtąd oparty był na fikcjach – nie zaglądało się pod podszewkę, a okazało się, że w 90proc. to ideologia akowsko-zbowidowa”.
Herbert i ZBoWiD? Zbowidowska ideologia? Franaszek nie odnosi się do zbowidowskiej insynuacji, natomiast cytuje Herberta z 1975 roku: bardzo nie lubi salonowych komunistów czy socjalistów, ale nadal uważa Miłosza za najwybitniejszego poetę piszącego po polsku.  
Niestety „Czytelnik” wydał listy Jerzego Giedroycia i Czesława Miłosza tylko z lat 1952-1963 i niezbyt prędko (jeżeli w ogóle) można się spodziewać dalszego ciągu.
A szkoda, gdyż natrafiłem na „głęboki” trop – konieczny dłuższy cytat.
15 stycznia 1963 roku Giedroyc pisze do Miłosza:
„czy mógłby Pan opracować esej (który byłby w pewnym sensie skorygowaną i skondensowaną wersją „Zniewolonego umysłu”), w którym by Pan zanalizował, co myśleli i wiedzieli polscy intelektualiści bezpośrednio po zakończeniu wojny o Stalinie, jak wyglądał, jak zaciążył czy przełamywał się wśród nich mit Stalina. Formułuję to bardzo nieudolnie, ale rozumie Pan, o co mi chodzi.
Po dyskusji z Watem jesteśmy z nim całkowicie zgodni, że tylko Pan może coś takiego napisać i że nawet Pan to musi zrobić. Niech Pan nie odmawia. To naprawdę jest bardzo ważne i potrzebne. (…)
Chciałbym w tym n[ume]rze dać mały wybór „stalinowski" intelektualistów polskich, którzy się specjalnie świnili.
Idzie mi jedynie o tych les durs, którzy teraz specjalnie ciążą (Putrament, Żukrowski, Mitzner, Żółkiewski - przy nim bardzo upiera się Wat, uważając, że mimo pewnych „ludzkich" personalnych odruchów jest to człowiek bardzo szkodliwy). Myślałem o Koźniewskim, ale to mały piesek i chyba nie warto robić mu reklamy”.
 
Czyż akapit nie jest doskonały? Ale jego analiza innym razem. Analiza ze szczególnym uwzględnieniem tego, kto jest „szmatą” i w jaki sposób szmatą można przestać być, no i kto się specjalnie ześwinił.
Rewizjonistyczne Stajnie Wyścigowe
Kończę w tym miejscu informacją wydawniczą od innego poety, znacznie bardziej uzdolnionego od Czesława Miłosza, który nie miał takiego szczęścia do protektorów, no i nie zdołał go ukąsić żaden skorpion.
Otóż w londyńskich „Wiadomościach” Józef Łobodowski pisze o następujących nowościach wydawniczych: „Prawdziwy humanizm kapitalistyczny” Leszka Kołakowskiego (wyd. Z podróży małego Guliwera), ale Kołakowski to tylko kwiatuszek, nowością jest ukazanie się Jerzego Giedroycia „Od Miłosza, poprzez Straszewicza, Gombrowicza i Hłaskę, aż po Andrzeja Brychta. Dzieje stopniowego upadku gustów literackich na emigracji”. Praca ukazała się nakładem Rewizjonistycznych Stajen Wyścigowych.
Jeżeli ktoś zastanawia się, wziąć do ręki Franaszka czy też nie podpowiadam. Nie. Sięgnąć do szkicu o Miłoszu Jacka Trznadla „Lewy profil”. Można zajrzeć na stronę internetową autora, ale lepiej – sięgnąć po książkę „Spojrzeć na Eurydykę” (pozycja dostępna) – zacne i szlachetne wydawnictwo Arcana.
 
A zaoszczędzony czas przeznaczyć na lekturę pozostałych esejów pomieszczonych w tymże tomie - o Józefie Mackiewiczu, Andrzeju Bobkowskim, Ferdynandzie Goetlu i o żywocie człowieka gwałtownego Józefa Łobodowskiego. Trznadel stwierdza, że spojrzenie ogólne na literaturę budzi grozę swoim zafałszowaniem.
Jakże się mylił pisząc w 1993 roku o „ruchu w Panteonie” - wstydliwie wynosi się zabalsamowane zwłoki książek nicości literackich, a pisarze długo przemilczani zaczynają wpisywać swe nazwiska w świadomość czytelników. Ani jedno ani drugie.
Łobodowski uważał, że: „Polska poezja nie miała szczęścia w ostatnim pięćdziesięcioleciu. Jedni z wybitnych zginęli przedwcześnie inni zeszli na manowce i wykoleili się”.
Miłosz był i jest wybitny. Właśnie, dlatego zasługuje na prawdę o sobie. Biograf Franaszek Miłosza nie ogarnął.
Po cóż Poecie brązownik? Po cóż mu franaszkowe kadzidła?
Tekst opublikowany w Nr. 22/2011 Warszawskiej Gazety
Andrzej Franaszek "Miłosz. Biografia" Znak, Kraków

8 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

1. @rekontra

"Po cóż Poecie brązownik? Po cóż mu franaszkowe kadzidła?"

historie pisza zwycięzcy, biografie sa częścia historii. Nie zapominajmy, gdzie spoczywają doczesne szczątki Miłosza. Teraz trzeba dorobić do tego właściwą biografię.
Właściwi ludzie z właściwa biografią zastąpią tych, którzy według Franaszków mają niewłaściwą, taka jakąś 'obrzydliwie polską".

Dziekuję za świetny tekst.

Pozdrawiam

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika guantanamera

2. Przedpokój sławy

Kiedy w 1904 roku zastanawiano się, czy sprowadzić prochy Juliusza Słowackiego do Polski i gdzie je pochować, Lucjan Rydel nazwał Skałkę "przedpokojem narodowej sławy". Mówił, że nie wolno Juliusza Słowackiego "zdegradować sąsiedztwem z pisarzami niższego rzędu na Skałce".

avatar użytkownika rekontra

3. Marylo

To jest wprost nieprawdopodobne co uczynili z historią. Wydawałoby się żadnych atutów, droga kolaboracji i zdrady, wielu osób .... i dzisiaj pytają kto bohaterem

IPN wydaje doskonałe prace, ale potrzebne są media, by rozpowszechnmiły wiedzę w nich zawartą - w dobrym tego słowa znaczeniu rozpowszechniły

dziękuje i pozdrawiam

rekontra

avatar użytkownika rekontra

4. Guantanamera

Bez zastanowienia stwierdzam - Miłosz był antypatyczny

a po zastanowieniu - daleko mu nie tylko do wieszczów, ale daleko mu do wielu polskich pisarzy - nie zasłużył na Skałkę - jest antywzorem dla kolejnych pokoleń

tak sądzę

rekontra

avatar użytkownika guantanamera

5. rekontra

Oczywiście, że nie zasłużył. Jego wiersze były zimne i bez serca. Po przeczytaniu "Rodzinnej Europy" już wiedziałam ile w w tym człowieku obłudy. Byłam przeciwna pochowaniu go na Skałce. Ale Lucjan Rydel naprawdę uważał, że Skałka to przedpokój sławy, więc się do jego słów odwołuję....

avatar użytkownika Maryla

6. Miłosz - poeta zniewolony

Miłosz - poeta zniewolony

Anna Zechenter



Kiedy
Czesław Miłosz, poeta i przedstawiciel komunistycznego rządu polskiego
na Zachodzie, postanowił w 1951 roku uciec z posady attaché prasowego i
schronił się w siedzibie "Kultury" w Paryżu, na emigracji zawrzało.
Jeżeli trzeba przypominać tamten spór sprzed sześćdziesięciu lat, to nie
ze względu na współpracę Miłosza z władzami od 1946 roku - fakt ten
jest znany, podobnie jak powojenna kolaboracja wielu czołowych literatów
i publicystów. Ważniejsze są opinie Miłosza o komunizmie wygłaszane po
jego ucieczce, ponieważ ich echo pobrzmiewa do dzisiaj w dyskusji o
uczestnictwie w zbrodniczym systemie inteligencji, a zwłaszcza twórców.


Próby
zrozumienia poglądów Miłosza na temat komunizmu spotykają się zazwyczaj
z zarzutem o małostkowość i niezrozumienie "złożoności" sytuacji Polski
po Jałcie. A przecież Miłosz nie przeczył nigdy, że został dyplomatą
PRL z dobrej woli i już na emigracji wyjaśniał przyczyny, które nim
kierowały. W zasadzie akceptował swoją przeszłość i nigdy nie poczuwał
się do współudziału w okropieństwach przez tamten system popełnionych.
Jego
słynny wiersz "Który skrzywdziłeś człowieka prostego...", umieszczony
na Pomniku Poległych Stoczniowców w 1980 roku, powstał w 1950 roku,
kiedy Miłosz jeszcze reprezentował bierutowską Polskę w Waszyngtonie.
Niech okoliczność ta świadczy o tym, że wielcy poeci nie zawsze są
wielkimi ludźmi, a opis ich czynów nie kłóci się z podziwem dla ich
talentu.

Fatalna sprawa Miłosza
Tak zwana sprawa
Miłosza przyspieszyła proces krystalizowania się różnic między dwoma
największymi ośrodkami kulturalnymi emigracji powojennej, zapoczątkowany
w latach czterdziestych i zakończony z początkiem lat pięćdziesiątych.
Jerzy
Giedroyc, redaktor "Kultury" paryskiej i szef wydawnictwa, był wobec
Miłosza krytyczny, uznał jednak, że poeta obdarzony tak wielkim talentem
zasługuje na pomoc. Wielkie wrażenie zrobił na nim wydany w 1945 r. w
kraju tom wierszy "Ocalenie". Krąg skupiony wokół niego, przede
wszystkim małżeństwo Zofii i Zygmunta Hertzów, malarz i pisarz Józef
Czapski, jego siostra Maria Czapska, znakomity eseista Jerzy Stempowski,
pisarz polityczny i publicysta Juliusz Mieroszewski - pospołu z
Giedroyciem twórca słynnej koncepcji, wedle której suwerenność Ukrainy,
Litwy i Białorusi sprzyjałaby sprawie niepodległości Rzeczypospolitej -
starali się zachować otwartość na kontakty z Polakami w kraju, także z
tymi, którzy brali udział w życiu politycznym i kulturalnym.
Decyzji
Jerzego Giedroycia o udzieleniu zbiegowi schronienia nie rozumiała
emigracja londyńska. Środowisko londyńskich "Wiadomości" Mieczysława
Grydzewskiego, gdzie drukowali Kazimierz Wierzyński i Jan Lechoń, a
także Sergiusz Piasecki czy Zygmunt Nowakowski, nazywany Rejtanem
polskiej emigracji, przeciwne było utrzymywaniu stosunków z literatami w
kraju. Z końcem lat 40. w Wielkiej Brytanii mieszkało około 70 tys.
Polaków, którym komuniści po 17 września 1939 roku zgotowali poniewierkę
po rosyjskich bezkresach i przez łagry, a po wojnie pozbawili ich
przyszłości. "Londyńczycy" uważali Miłosza za kolaboranta
uczestniczącego w narzucaniu Polsce systemu komunistycznego. Był
przecież rok 1951, krajem od sześciu lat rządziła sowiecka agentura -
prezydentem był Bolesław Bierut, wojskiem dowodził marszałek ZSRS
Konstanty Rokossowski, a towarzysze Minc, Berman, Radkiewicz
zaprowadzali naganem i twardą ręką bolszewickie porządki. Uchodźcy w
większości do Polski wracać nie mogli lub nie chcieli. Trudno im było
zrozumieć, dlaczego Miłosz wyjechał jako przedstawiciel rządu
warszawskiego do USA - mógł przecież uciekać na Zachód, kiedy w Europie
panował jeszcze powojenny zamęt i trwała wielka wędrówka ludów, jak to
uczynił inny znany pisarz Ferdynand Goetel, od 1946 roku mieszkający
właśnie w Londynie.
Jeszcze przed oficjalnym ogłoszeniem 15 maja 1951
roku, że Miłosz dostał azyl polityczny we Francji, Sergiusz Piasecki,
autor "Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy", pisarz zdobywający dziś coraz
większą popularność w Polsce, napisał o Miłoszu "zdrajca" i
"bierutowiec" na łamach londyńskich "Wiadomości" Mieczysława
Grydzewskiego, redaktora przedwojennych "Wiadomości Literackich"; sam
Grydzewski również protestował przeciwko przyjęciu przez "Kulturę"
"byłego komunisty" i wypominał mu "wierną służbę ludowej ojczyźnie przy
ekspozyturach sowieckich"; "Dziennik" londyński napisał: ""Kultura"
przyjęła zdrajcę".

Dobrzy faszyści z Paryża
Przez pięć
pierwszych miesięcy 1951 roku Miłosz mieszkał w siedzibie "Kultury"
paryskiej, gdzie zjawił się przerażony z początkiem stycznia i poprosił,
by ktoś poszedł do jego mieszkania służbowego po rzeczy, sam bowiem bał
się tam pokazywać. W owym niespokojnym czasie zdarzały się porwania
przez NKWD niewygodnych dla Moskwy ludzi, jego obawy były zatem
uzasadnione.
"Dla Miłosza byliśmy dobrymi faszystami, jak bym to w
skrócie powiedział" - tak w swojej autobiografii Giedroyc wspominał
pierwsze miesiące spędzone z Miłoszem w Maison-Laffitte. I dalej:
"Awantury między Miłoszem a nami, zwłaszcza Zygmuntem i Zosią
[Hertzami], były stałe. On negował istnienie łagrów, trochę z przekory, a
trochę dlatego, że nie bardzo w to wierzył. Ale faktem jest, że
występowały między nami różnice w ocenie Związku Sowieckiego i
stalinizmu, do którego on podchodził w sposób bardzo łagodny. Widać to
zresztą w jego wystąpieniu sprzed kilku lat w piśmie "Na Głos" w
Krakowie, gdzie stwierdził, że marksizm wyprowadził Polskę z zaścianka.
Takich konfliktów było sporo. Moje stosunki z Wolną Europą były nie
najlepsze, ale on uważał Wolną Europę za instytucję niesłychanie
szkodliwą". Giedroyc nie podzielał entuzjastycznego stosunku Miłosza do
Jerzego Andrzejewskiego, zwłaszcza po wydaniu przez niego propagandowej
agitki "Partia i twórczość pisarza".
Redaktor "Kultury" uznał
talent Miłosza za dostatecznie dobry powód, by poecie-funkcjonariuszowi
udzielić schronienia. Mieszkający w Maisons-Laffitte bliski przyjaciel
Giedroycia, Józef Czapski, ciężko doświadczony więzień obozu dla
polskich jeńców w Starobielsku, cudem uniknął śmierci w piwnicach
charkowskiego NKWD, która stała się udziałem jego kolegów wiosną 1940
roku. Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej znalazł się w szeregach
Armii Polskiej w ZSRS, formowanej przez generała Andersa na podstawie
umowy sowiecko-polskiej z lipca 1941 roku. Na polecenie swojego dowódcy
zjeździł Rosję w poszukiwaniu zaginionych oficerów z obozów w
Starobielsku, Kozielsku i Ostaszkowie. Wysłuchując z ust Miłosza, że
łagry to wymysł, zaczął grozić swoją wyprowadzką z Maisons-Laffitte.
"Przez te miesiące mieszkania u nas Miłosza zrozumiałem, jak ogromna
przepaść powstała między krajem i nie tylko nami, a Zachodem" - zapisał
redaktor "Kultury".

"Upiory hitlerowskie"
Kiedy 15 maja
1951 roku pojawił się w prasie komunikat francuskiego Ministerstwa
Spraw Zagranicznych o udzieleniu azylu Miłoszowi, Konstanty Ildefons
Gałczyński odpowiedział w kraju "Poematem dla zdrajcy":
(...) A ty jesteś dezerter.
A ty jesteś zdrajca.
(...) A tyś myślał, że ci będzie lepiej,
a tyś myślał, że lutnia to sklepik,
(...) tak, mój panie, nowojorski kramarz
rozumuje na temat sztuki.
(...) Nie tak, bratku, zrobił Kochanowski:
on też jeździł, ale tutaj trwał -
i wyciągnął swoje gałęzie
aż po flagę czerwoną dni naszych (...).
Antoni
Słonimski - na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych guru
lewicowej opozycji - uderzył w histeryczny ton 4 listopada 1951 roku na
łamach "Trybuny Ludu": "Godzisz w budowę fabryk, uniwersytetów i
szpitali, wrogiem jesteś robotników, inteligentów i chłopów. Cieszy cię
każde zło, bo to twój żer, bo płatny jesteś, aby je odszukiwać i
rozgłaszać. Wrogiem jesteś naszej teraźniejszości, ale co cię przeraża
najbardziej, to nasza przyszłość. Wiesz, że wykonanie planu
sześcioletniego uczyni z Polski wielki i silny kraj socjalistyczny.
Chcesz wojny. Na trupach nowych milionów dzieci, kobiet i mężczyzn
opierasz swoje nadzieje. (...) Sprzymierzeńcami twoimi są przywrócone do
życia upiory hitlerowskie".

Szczęście, śmierć i terror
W
maju 1951 roku Giedroyc zgodził się wydrukować w "Kulturze" artykuł
Miłosza "Nie!", chociaż sam się z jego treścią nie zgadzał - książę krwi
uważał jednak, że atakowany poeta ma prawo przedstawić swoje racje.
Tymczasem Miłosz głęboko dotknął ogromną część uchodźców. "Cieszyłem
się, iż półfeudalna struktura Polski została złamana, że
robotniczo-chłopska młodzież zapełnia uniwersytety, a Polska zmienia się
z kraju rolniczego w kraj przemysłowo-rolniczy" - pisał o upadku II
Rzeczypospolitej. Zarażony ideologią bolszewicką nie krył niechęci dla
zwykłego człowieka z jego prostymi potrzebami, traktował go jak godnego
pogardy tępego mieszczucha: "Czy szczęście ludzi, których horyzont
myślowy jest ograniczony do kopania swoich ogródków, picia wina w
kafejce i uprawiania hobbies, nie jest szczęściem idiotów?" - pytał. I
od razu odpowiadał słowami wziętymi żywcem z Lenina: "Nie do takiego
szczęścia dąży ludzkość poprzez śmierć i terror. Czy idiota będzie
sadzić róże w swoim ogródku, czy rąbać las w karnych brygadach, jest
właściwie wszystko jedno. Człowiek nie ma godności, a życie ludzkie nie
zasługuje na szacunek, jeżeli w grę wchodzi szczęście ludzkości".
Wśród
budzących oburzenie twierdzeń znalazło się i to o sytuacji materialnej
pisarzy w bierutowskiej Polsce: "Pisarze w krajach Zachodu nie mogą mieć
pojęcia o opiece, jaką zapewniają ich kolegom państwa rządzone według
zasad leninizmu-stalinizmu (...). Ich zarobki w porównaniu z zarobkami
robotnika czy urzędnika są niebotyczne, a pisarz zwykle ma piękne
mieszkanie. Wielcy pisarze przeszłości rzadko byli za ich życia
honorowani. Zdychali z głodu, wyganiano ich z republik, wyśmiewano,
uważano za wariatów i maniaków". Zerwanie z reżimem nazwał
"samobójstwem", a wcześniejszą z nim współpracę wyjaśniał swoim
"ironicznym stosunkiem" do emigracji: "Na kimś, kto rozumiał dynamikę
przemian zachodzących w Polsce, spory kilkuosobowych stronnictw robiły
wrażenie bezużytecznej zabawy, a same postacie tych polityków wyglądały
na figury z wodewilu. Miałem więc powody, aby trzymać się nowej Polski
zmierzającej ku socjalizmowi i tak było do czasu, gdy postanowiono mnie,
tak jak i innych podobnych do mnie pisarzy, ochrzcić".

"Psyche bierutowca"
Tekst
Miłosza wywołał istne trzęsienie ziemi. Mieczysław Grydzewski
odpowiadał w londyńskich "Wiadomościach": "Pan Czesław Miłosz, "ceniony
polski poeta", jak o sobie z uroczą skromnością pisze, którego "nazwisko
literackie było wymawiane z szacunkiem", a "kariera literacka
zapewniona", przez sześć lat "lojalnie" służył swojej "ludowej
ojczyźnie" (...). Po sześciu latach tej arcylojalnej służby p. Miłosz,
przejrzawszy, postanowił popełnić "samobójstwo" i "przeciął związki z
polską demokracją ludową". Pan Miłosz podciął tedy sobie żyły -
ironizował Grydzewski - żyły złotodajne, bo przecież zarobki pisarza w
Polsce są "niebotyczne"". I zwracał uwagę, że na polityczną emigrację,
którą Miłosz wyszydzał, składają się nie tylko "kilkuosobowe
stronnictwa", ale kilkaset tysięcy Polaków, którzy już w roku 1945 nie
wrócili do kraju dla tych samych powodów, dla których p. Miłosz
zdecydował się nie wrócić dopiero w roku 1951. Wypomniał też Miłoszowi,
że gdyby nie ta "ironicznie" traktowana przez niego emigracja, "nie
byłoby i świetnej "Kultury", która wspaniałomyślnie otworzyła mu swoje
łamy".
Grydzewski opublikował w listopadzie 1951 r. tekst Sergiusza
Piaseckiego "Były poputczik Miłosz". "Jeśli "nawrócony" Miłosz ośmiela
się pisać w czasopiśmie emigracyjnym "cieszyłem się, iż półfeudalna
struktura Polski została złamana", łatwo domyślić się, w jakim świetle
jako dyplomata Bieruta ukazywał obcym swoją ojczyznę" - zauważał. Co się
zaś tyczy dochodów pisarzy w komunizmie, Piasecki konstatował: "Miłosz
ma rację, tylko nie dodaje, kto i za jakie zasługi ma te "niebotyczne
zarobki"". Autor "Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy" wypominał mu również,
że "wyliczył, kogo przekładał, lecz skromnie opuścił pozycje
najciekawsze, np. przekłady z poezji Chin Ludowych ("Twórczość" z
września 1950 r.). Na str. 83 zbiór tych ludowych perełek rozpoczyna
wiersz Mao Tse-tunga "Śnieg". Imponujące!".
Piaseckiego rozsierdziło
zdanie Miłosza o Rosjanach: "Kontakt z obywatelami tego kraju jest
trudny, wspomnienia, jakie zostawiła armia wyzwalająca, nadmiernie
skłonna do grabieży, złodziejstw i gwałtów - niemiłe". "Tylko
"niemiłe""? - pytał oburzony. "A armia, naturalnie, "wyzwalająca".
Grabież zaś, złodziejstwa i gwałty (wyzwolicieli) tylko dlatego są
Miłoszowi niemiłe, że nadmierne. Co innego, jeśliby robili to
umiarkowanie, według planu leninowsko-stalinowskiego. Gdyby dziś, na
przykład, zgwałcili Putramenta, jutro Jędrychowskiego, potem
Broniewskiego, później Gałczyńskiego, następnie Miłosza, może by to
nawet było miłe...".
"Całą potworność psyche tego bierutowca"
ujawnia - zdaniem Piaseckiego - wspomniany wyżej fragment wypowiedzi
Miłosza o szczęściu ludzkości ""poprzez śmierć i terror". Czyż nie jest
to filozofia zimnych gadów, takich jak Dzierżyński? Dla nich cichy kąt
skromnego człowieka i jego spokój są nienawistne. Im jest właściwie
"wszystko jedno", czy zwykły człowiek stworzy sobie cichą przystań
życiową, czy gnije w łagrze".

Ameryka ukradła dzieci
Piasecki
przypomniał kompromitującą Miłosza aferę opisaną przez "Dziennik
Polski" i "Dziennik Żołnierza" w maju 1947 roku. W waszyngtońskiej
korespondencji przedwojenny dziennikarz Władysław Besterman, podpisany
pseudonimem "Vigil", zrelacjonował sprawę polskich sierot z Indii oraz
bezdomnych dzieci polskich z obozu Santa Rosa w Meksyku, które Polonia
sprowadziła do Stanów i roztoczyła nad nimi opiekę. Inicjatorem tego
przedsięwzięcia był kongresman Jan Lesiński, przewodniczący kongresowej
komisji imigracji i naturalizacji. "Wszystkie te dzieci przeszły piekło
zsyłki sowieckiej i ogromna większość z nich postradała rodziców na
obszarach Peczory, poprzez Kołymę do Kazachstanu" - pisał Besterman.
"Obecnie dzieci są w szkołach, pod znakomitą opieką, wiele z nich
adoptowały rodziny amerykańskie". Tymczasem warszawska placówka w
Waszyngtonie postanowiła interweniować. Józef Giebułtowicz, pierwszy
sekretarz ambasady, pojawił się wraz z Czesławem Miłoszem w
Departamencie Stanu z żądaniem "zwrotu dzieci", wygłoszonym w imieniu
rządu, który "jest jedynym opiekunem obywateli polskich za granicą".
Obaj funkcjonariusze oświadczyli, że dzieci "wywieziono do Stanów
Zjednoczonych i wydano w obce ręce". Utrzymywali, że w kraju znaleźli
się rodzice, którzy domagają się powrotu swych dzieci, lecz nazwisk nie
chcieli wymienić. "Odpowiedź była grzeczna i prosta" - pisał Vigil.
"Stany Zjednoczone załatwiły sprawę imigracji dzieci zgodnie z
przepisami prawa i w zgodzie z prawnymi opiekunami dzieci, którymi byli -
w Indiach na przykład - ludzie mianowani przez sąd okręgowy w Bombaju.
Obecnie amerykańskie instytucje opieki społecznej są całkowicie
zadowolone ze sposobu umieszczenia dzieci, ich kształcenia itd.". Dojść
miało nawet do drobnego incydentu, ponieważ Giebułtowicz zaczął
krzyczeć, że dzieci zostały porwane. Piasecki, poruszony bezczelnością
obu przedstawicieli warszawskich władz, podsumował "interwencję": "Jaka
szkoda, że rząd bierutowski nie posłał poety Miłosza na Sybir, aby
ściągnąć dzieci polskie, które pojechały tam na wycieczkę krajoznawczą w
latach 1939-1944. Wiele z nich zostało sierotami".
Z głównym
przesłaniem tekstu Piaseckiego zgodziłaby się zapewne znaczna część
uchodźców. A brzmiało ono tak: gdyby poeta przyznał bez pozy i blagi, że
służył złej sprawie, i poświęcił swój talent zwalczaniu zła, "któremu
służył i które też szerzył", wszyscy powinni zapomnieć o jego
przeszłości.

Książka fałszywa
Nad sporem o Miłosza
pochylał się w swojej korespondencji z Grydzewskim Jan Lechoń, jeden z
największych polskich poetów XX wieku. "Sprawę Miłosza w "Kulturze"
uważam za skandal pierwszej klasy - pisał Lechoń - i nie rozumiem, jak
ludzie mogą po tym drukować w "Kulturze"". I dodawał: "Na miłość boską,
zróbcie jakieś lanie Miłoszowi. Czapski i jego kaplica robią świństwo
niepojęte, bo przecież są jakieś polskie sprawy, polskie krzywdy, o
które trzeba się upominać". Grydzewski odpowiadał: "Nie wiem, dlaczego
namawiasz mnie do robienia lania Miłoszowi, przecież nic innego nie
robię". Dla artykułu Piaseckiego "Były poputczik Miłosz" Lechoń miał
bardzo wiele uznania: "Jest w nim ton niepodrobionej pasji i pogardy,
którego brakowało innym na ten temat sceptycznym mędrkowaniom. Jeśli
Miłosz ma w sobie odrobinę uczciwości, powinien się powiesić, a w każdym
razie pójść do pracy fizycznej, aby dowieść, że jest "z ludem"".
"A inna rzecz - pisał Lechoń do Grydzewskiego w 1954 roku - że warto przeczytać tego Miłosza".

Pierwsza obszerna publikacja Miłosza na emigracji, "Zniewolony umysł" z
1953 roku, opisać miała proces tytułowego zniewalania duchowego przez
system i metody do tego celu stosowane. Ponieważ książkę tę poeta
poświęcił głównie pisarzom komunistycznego establishmentu, nie pozwalała
ona Zachodowi pojąć ani sensu, ani skutków komunizmu. "Uważałem ją za
fałszywą, gdyż - jak to zauważył Grudziński - kreowała mit ketmana,
podczas gdy w grę wchodził po prostu pospolity strach i oportunizm" -
pisał po latach jej wydawca Giedroyc. "Książka ta nie ułatwiła mi
zrozumienia świata komunistycznego. Ale ułatwiła mi zrozumienie
polskiego środowiska intelektualnego, pozbawiając mnie wielu złudzeń".

Komunizm - tak, wypaczenia - nie
Dzisiejszego
czytelnika uderzać może w "Zniewolonym umyśle" brak jakiegokolwiek
moralnego i historycznego punktu odniesienia - ukazania sił, które
mogłyby się opisanemu przez autora zjawisku oprzeć. Czytając tę książkę,
można mieć wrażenie, że bolszewizm zaprowadzony został w 1945 r. w
jakiejś pustce kulturowej; że nie istniała dla niego żadna alternatywa,
słowem - że nie było elit walczących przeciwko sowieckiej okupacji.
Ponieważ Miłosz odrzucał "faszystowską" przedwojenną Polskę, która
napawała go przerażeniem, obce mu było i Polskie Państwo Podziemne. W
zbiorze korespondencji z lat 1945-1950 "Zaraz po wojnie" pisał przecież:
"Jeżeli [ktoś] uważa te bezustanne ofiary, konspiracje, powstania za
zupełny nonsens, po prostu dlatego, że w "normalnych" krajach tego nie
ma. Ostatecznie, jeżeli 99% Francuzów żyło jak zwykle po klęsce 1940
roku, to jest normalne".
Giedroyc, któremu poeta zawdzięczał
przetrwanie na Zachodzie, do końca życia podkreślał, że w jego
osobistych stosunkach z Miłoszem panował chłodny dystans. 16 lipca 1956
roku, kiedy "sprawa Miłosza" straciła już pierwszy impet, pisał do
Juliusza Mieroszewskiego: "Co do Miłosza, to mnie nie bardzo dziwi
niechęć krajowców do niego (...). Jest to facet pełen kompleksów, bardzo
słaby, ze snobizmem lewicowości. Dla niego zarówno Pan, jak i ja
jesteśmy trochę faszyści. Ja mam z nim stale krzyż pański i gdyby nie
talent, to dawno bym się przestał męczyć".
Chociaż wysoko cenił jego
twórczość i szczerze cieszył się z literackiego Nobla, to jednak odmówił
mu w latach siedemdziesiątych opublikowania "Mojego wieku" -
wywiadu-rzeki z komunizującym przed wojną Aleksandrem Watem, jasno
uzasadniając swoje postanowienie: "Wat pisał o Drugim Korpusie "banda
faszystów". Wat nie miał o tym zielonego pojęcia, a Miłosz wiedział
niewiele więcej. Nie mogłem tego puścić" - wyjaśniał w liście
przyjacielowi Jerzemu Stempowskiemu.
Wydaje się, że fenomen Miłosza,
bo tak właśnie poeta był w kręgu "Kultury" odbierany, polegał na jego
skrajnej lewicowości, która nie mogła znaleźć dla siebie miejsca ani w
PRL, ani na emigracji, będącej dlań uosobieniem wszystkiego, co
najgorsze w "strasznej Polsce". "Miłosz popełnia błąd zasadniczy, idąc
śladami ekskomunistów typu Koestlera i utrzymując, że wszystko na prawo
od partii komunistycznej jest reakcją i wobec tego cały problem
sprowadza się do walki ze stalinizmem" - tak zwięźle przedstawił jego
poglądy Stempowski w 1951 roku.

Spóźnione wołanie o sowiecką republikę
Poeta
wygłaszał bulwersujące opinie jeszcze wiele lat po zerwaniu z PRL.
Zbigniew Herbert w wywiadzie dla "Tygodnika Solidarność" z listopada
1994 r. wspominał: "Był to 1968 czy 1969 rok. Powiedział mi - na trzeźwo
- że trzeba przyłączyć Polskę do Związku Radzieckiego. Ja na to:
"Czesiu, weźmy lepiej zimny tusz i chodźmy na drinka". Myślałem, że to
żart czy prowokacja. Lecz gdy powtórzył to na kolacji, gdzie byli
Amerykanie, którym się to nawet bardzo spodobało, wstałem i wygarnąłem.
Takich rzeczy nie można mówić - nawet żartem". W filmie Jerzego
Zalewskiego "Obywatel poeta" z 2000 roku Herbert mówił o Miłoszu: "W
decydującym momencie, lata 1945-1947, kiedy ludzie nazywani bandytami
umierali w lesie za Polskę, on pisywał felietony niestosowne w
"Dzienniku Polskim", za co dostał posadę attaché kulturalnego w Stanach.
Ja nie wymagam od przyjaciół, żeby byli zawsze mojego zdania, ale żeby
nie byli zdania tak przeciwnego, tak konformistycznego i tak
wazeliniarskiego, że nie da się tego jeść czy nawet patrzeć na to". I
powraca do rozmowy w Berkeley: "Podczas jakiegoś spotkania w Kalifornii
on powiedział o przyłączeniu Polski do ZSRR jako 17 republiki. To było
morderstwo intelektualne na swojej Ojczyźnie. Wstałem i wygarnąłem,
wściekłość dodawała mi skrzydeł". Giedroyc natomiast wspominał, że
Herbert "zrobił w Berkeley dziką awanturę, kiedy Miłosz użył, u siebie w
domu, określenia "bandyci z AK"" - przytaczał jednak tę historię na
dowód obiektywizmu Miłosza w kwestiach poetyckich, bowiem mimo dzikiej
awantury Miłosz przetłumaczył i wydrukował w "New York Review of Books"
wiersze Herberta. "Dla niego najważniejsze było, że jest to wielka
poezja" - konstatuje naczelny "Kultury".
Juliusz Mieroszewski,
pałający niechęcią do środowiska londyńskiego, zamkniętego - jak pisał -
"dla każdego, kto nie nosi na swych szatach pielgrzymich autentycznego
pyłu szosy zaleszczyckiej", zaangażował się w obronę Miłosza ze
względów, rzec by można, zdroworozsądkowych i taktycznych: skoro na
potępienie zasługuje człowiek, który "od reżimu odszedł", co powie
emigracja - gdy odrodzi się niepodległa Polska - "o całej naszej
literaturze, o wszystkich profesorach uniwersytetów, o milionach ludzi,
którzy będą wtedy znacznie bardziej "winni" niż Miłosz" - pisał do
redaktora "Kultury" w 1953 roku.

Inteligent na wzór Miłosza
Ze
wszystkich opinii wygłoszonych wówczas o Miłoszu jedna brzmi dziś
proroczo. Mieroszewski pisał w styczniu 1953 roku: "Jest to pierwszy
inteligent "stamtąd", z którym rozmawiałem. On w gruncie rzeczy jest
całkowicie pod wpływem marksizmu i różni go od emigracji fakt, że my w
większości, rozpatrując sprawę polską, wychodzimy z sytuacji, jaką
zostawiliśmy za sobą w 1939 roku, a on wychodzi z sytuacji obecnej i
dlatego jego głównym zainteresowaniem jest sprawa, dlaczego komunizm
"nie działa" i co należy zrobić i w jakim sensie go zmienić czy
"odstalinić", by "działał". Myślę, że gdyby dziś czy za dziesięć lat
można by wrócić do Kraju, to większość inteligentów tak właśnie będzie
rozumowała jak Miłosz?". To samo powiedział konserwatywnemu politykowi
brytyjskiemu lordowi Auberonowi Herbertowi w 1953 roku: "Kiedyś, po
uwolnieniu, większość inteligentów nie tylko w Polsce, ale i całej
Europie Środkowo-Wschodniej będzie plus minus tak wyglądała jak Miłosz".


Autorka jest pracownikiem krakowskiego oddziału IPN.



Spisane będą czyny i rozmowy. Czesław Miłosz, Washington D.C., 1950

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110604&typ=my&id=my11.txt

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika wladysl

7. Anna Zechenter

"Z głównym przesłaniem tekstu Piaseckiego zgodziłaby się zapewne znaczna część
uchodźców. A brzmiało ono tak: gdyby poeta przyznał bez pozy i blagi, że
służył złej sprawie, i poświęcił swój talent zwalczaniu zła, "któremu służył i które też szerzył", wszyscy powinni zapomnieć o jego przeszłości."

Więcej u Grzegorza Eberhardta w "Pisarzu dla dorosłych. Opowieść o Józefie Mackiewiczu", s. 411-412. Biblioteka Solidarności Walczącej, Wrocław 2008.

"Gdyby Milosz po zerwaniu z regimem wypowiedział się jasno, szczerze, skromnie, gdyby umiał splunąć na tamtą rzeczywistość tak jak inni, którzy ją zgłębiali, jak setki intelektualistów różnych narodowości, którzy poznali komunizm w praktyce, gdyby bez pozy i blagi poświęcił swój talent, wiedzę oraz doświadczenie zwalczaniu zła, któremu służył i który też szerzył, moglibyśmy uznać, że trzeba milczeć i zapomnieć o jego przeszłości."

Konkludował:

"Czy możemy sobie wyobrazić Polaka,który by w razie zwycięstwa Hitlera i stworzenia przez niego przemocą w Polsce ustroju nazistowskiego reprezentował ten ustrój za granicą, jako attache kulturalny, i twierdził poważnie, że służy Polsce? Jakbyśmy nazwali takiego typa?"

Po kilku tygodniach Piasecki kontynuuje temat na stronicach "Wiadomości".

"W artykule moim "Były poputczcik Miłosz" zacytowałem...(...)" itd.
______________

W oczekiwaniu na na tom II "Jerzy Giedroyc - Czesław Miłosz. Listy 1964-1972" Wyd. Czytelnik, wybieram pierwszy lepszy fragment z pierwszego tomu.

List Miłosza do Giedroyca 258 z 1 VII 1961 (s. 505):

"To, co Pan pisze o Żydach, jest słuszne i ważne. W tym duchu starałem się inspirować Turowicza, do którego napisałem długi list przez okazję i posłałem mu parę książek Karla Sterna. Obrzydliwy katabasowy katolicyzm polski nie rozumie, że tylko Żydzi mogą być jego zbawieniem. Karl Stern jest b[ardzo] dobrym pisarzem i aktualnym. Jego...." itd.
______________

Nie ma to jak zabrać się na początek do Dariusza Gawina: "Filozofia apostazji – rzecz o stosunku Czesława Miłosza do Polaków", tak zaczyna, a potem duzo lepiej:

"Stefan Kisielewski w „Abecadle” tak mówił o Miłoszu: "…nie bardzo się zgadzamy, bo on zawsze miał snobizm, że jest lewicowy i postępowy i nie nacjonalista, że w ogóle jest Bałt a nie Polak, i takie tam różne. Jeszcze jak był w Warszawie, jako laureat Nagrody Nobla, też żeśmy się trochę poprztykali, ale nie było czasu. A za granicą to już na serio i nawet o Dmowskiego się pokłóciliśmy. On nie czytał Dmowskiego...”

http://tinyurl.com/6hxo4xr

Ostatnio zmieniony przez wladysl o pon., 06/06/2011 - 20:55.
avatar użytkownika barbarawitkowska

8. wladysl

on poza wszystkim był gównianym twórcą. Nie było ani treści ani formy.