Hodujemy sobie kryzys - Małgorzata Goss
Rząd planuje interwencję na rynku walutowym na kwotę co najmniej kilkunastu miliardów euro, żeby umocnić złotego, który wciąż pozostaje pod presją. Finansiści ostrzegają, że sztuczne umacnianie naszej waluty skończy się pęknięciem bańki i wybuchem kryzysu finansowego w naszym kraju.
Rząd planuje w tym roku sprzedać na rynku gros środków napływających z funduszy unijnych w wysokości 13-14 mld euro oraz - w razie potrzeby - rzucić dodatkowo na rynek środki pozyskane z emisji obligacji walutowych - poinformował wiceminister finansów Dominik Radziwiłł. Oznacza to, że interweniowanie przez rząd na rynku walutowym, które w ubiegłych latach występowało sporadycznie, obecnie nabiera cech trwałego zjawiska i niezbędnego narzędzia zarządzania długiem publicznym. W stabilnej gospodarce polityka kursowa leży zazwyczaj w kompetencjach banku centralnego, a nie rządu.
- Zapowiedź resortu finansów może być próbą psychologicznego oddziaływania na rynki, aby nie podejmowały gry na osłabienie złotego, ale może też zapowiadać realne działania na rzecz nadmiernego umocnienia złotego - komentuje dr Cezary Mech, finansista.
- Rząd boi się ataku spekulacyjnego i robi wszystko, aby pokazać, że będzie bronił złotego - uważa Jerzy Bielewicz, szef Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek".
Jeśli za tą zapowiedzią pójdą rzeczywiste kroki, tj. cykliczna wymiana na rynku euro na złote, będziemy mieć do czynienia z tzw. sztucznym napompowaniem kursu. Jest to zaproszenie dla funduszy spekulacyjnych do zarabiania kosztem rezerwy rewaluacyjnej Narodowego Banku Polskiego. W razie kontynuacji tej polityki - w bilansie banku centralnego pojawi się strata.
- Realne zyski NBP z lokowania za granicą środków rezerwowych są obecnie niskie z powodu niskich stóp procentowych na świecie. Zyski księgowe zaś, powstałe z przeliczenia rezerw walutowych na złote - zależą od zmienności kursów walutowych: jeśli złoty traci na wartości - rosną, jeśli się umacnia
- maleją. To tzw. rezerwa rewaluacyjna, która jak poduszka amortyzuje zmienności kursów. Jeśli ją oddamy funduszom spekulacyjnym - amortyzatora nie będzie - ostrzega dr Mech. - Z jednej strony spekulanci finansowi zyskują podwójnie, inwestując w wyższe stopy procentowe i zyskując na aprecjacji złotego, z drugiej strony - tymi, którzy za te nadzwyczajne zyski płacą, jesteśmy my, a dzieje się to poprzez spadek dochodów z NBP - dodaje.
Jeśli nastąpi spadek zysku banku centralnego, odbije się to na budżecie, ale rząd tego nie uwzględnia. - Rząd zakłada, że złoty umocni się w tym roku do 3,87 za euro i do 3,69 za euro w roku przyszłym, a jednocześnie planuje wysokie wpłaty z zysku NBP do budżetu. Tymczasem głównym składnikiem zysku NBP są tzw. dodatnie różnice kursowe, które powstają, gdy złoty się osłabia, a nie wzmacnia - zwraca uwagę prof. Andrzej Kaźmierczak, członek Rady Polityki Pieniężnej.
Inne elementy zysku, jak przychody z oprocentowania rezerw walutowych na kontach zagranicznych, raczej nie skompensują ubytków spowodowanych umocnieniem złotego. - W tym roku wzrostowi rezerw walutowych towarzyszył spadek przychodów z tych rezerw - przypomina prof. Kaźmierczak.
Polityka pompowania złotego zwiększa też ryzyko zapaści polskiej waluty i wybuchu kryzysu finansowego w naszym kraju. - W pewnym momencie napływ euro do Polski może się skończyć. Przy faworyzowaniu importu kosztem eksportu kurs złotego może polecieć w dół, a nasz dług publiczny wyrażony w euro i zadłużenie prywatne z walutowych kredytów hipotecznych poszybuje w górę. Nieostrożni kredytobiorcy nie będą w stanie spłacać długów. To z kolei uderzy w sektor bankowy, co grozi kolejnym kryzysem finansowym - opisuje ten mechanizm dr Mech.
Czy złoty powinien zatem pozostać słaby? Bynajmniej. Chodzi tylko o to, by aprecjacja miała oparcie w fundamentach. Wzmacnianie nie powinno zatem odbywać się metodami spekulacyjnymi poprzez rzucanie miliardów unijnych euro na rynek, lecz w sposób naturalny, tj. powinno być poparte siłą gospodarki i wzrostem naszych możliwości eksportowych. - Cała ta filozofia, aby poprzez wysokie stopy i niską inflację utrzymywać niskie koszty pracy, a siłę nabywczą społeczeństwa zwiększać poprzez aprecjację (tj. umocnienie) złotego i ściąganie coraz taniej towarów z zagranicy jest błędna i antyrozwojowa - ocenia dr Mech. Rzecz w tym, że zarówno forsowanie importu kosztem eksportu, jak i wzmacnianie tego procesu poprzez zaciąganie zobowiązań w obcej walucie prowadzi do utraty miejsc pracy w kraju i wypychania młodych Polaków za granicę.
Małgorzata Goss
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110519&typ=po&id=po13.txt
- Zaloguj się, by odpowiadać
1 komentarz
1. Na co czekamy
Cytat
(...)
Rzecz w tym, że zarówno forsowanie importu kosztem eksportu, jak i wzmacnianie tego procesu poprzez zaciąganie zobowiązań w obcej walucie prowadzi do utraty miejsc pracy w kraju i wypychania młodych Polaków za granicę.
(...)
Dokładnie o to chodzi rządzącym aby zadeptać tu w Polsce cokolwiek jest polskie i samodzielne. Rządzący realizują politykę „15 mln Polaków w Polsce” pod zarządem innych. Pomysleć, że w Polsce są naiwni, którzy wciąż wierzą, że Polska nie jest krajem neokolonialnym. Przecież w Polsce juz nawet młotka się nie produkuje. Prawie wszystko jest z importu, a jak Polacy sie będą buntować to zastopują import i nawet octu nie będzie na półkach - nie mówiąc już o jakimkolwiek sprzęcie czy częściach zamiennych do czegokolwiek tam działającego np. windy, samochody, komunikacja, sprzęt elektroniczny, etc.
Prawie wszyscy czekają na jakiś cud, że fundament Polski jakoś zostanie wzmocniony. Problem w tym, że bez usunięcia ZŁA i tych co je kreują nic takiego nie nastąpi więc bez pytania „tatko prać?” po prostu prać bo chwasty Polsce zarosną.