Jednym z najważniejszych, jeśli nie najważniejszym sposobem walki z prawdą w III RP jest kwestionowanie wiarygodności, tych, którzy prawdy się domagają lub usiłują ją głosić. Metoda ta stosowana była na wielką skalę za czasów komunizmu, gdy podważano wiarygodność politycznych przedstawicieli emigracji, ośrodków wolnego słowa, poszczególnych pisarzy działających poza granicami kraju, jak też odsądzano od czci i wiary kogokolwiek, kto w samym peerelu miał czelność sprzeciwiać się komunistycznej władzy.
Między frustratami a betoniarzami
Ci, co pozostawali na emigracji byli niewiarygodni, bo nie wrócili do kraju, gdzie czekałyby ich w najlepszym wypadku sowieckie kazamaty, jeśli nie pochówkowy dół. Ci, co atakowiali "socjalistyczną ojczyznę" byli niewiarygodni, ponieważ "żyli na pasku" zachodnich imperialistów oraz pogrobowców hitleryzmu w NRF-ie, którzy dążyli do zniszczenia "Kraju Rad" i powstrzymania "pochodu proletariatu".
Ci, co działali w rozgłośniach antykomunistycznych byli niewiarygodni, ponieważ "opłacały ich zachodnie agencje wywiadowcze", wobec tego realizowali zlecenia CIA nienawidzącej pokoju i rządu amerykańskiego dążącego do wysadzenia świata w powietrze za pomocą broni nuklearnej.
Ci, co pisali bez cenzury byli niewiarygodni, bo przelwali na papier swoje frustracje wynikające z pozostawania na obczyźnie i życia z dala od ojczystego kraju. Ci zaś, co w tymże kraju nie uznawali "władzy klasy robotniczej" reprezentowanej przez "partię robotniczą", byli niewiarygodni, ponieważ zwykle byli pijakami,
rozpustnikami, oczywiście frustratami nierozumiejącymi historycznych przemian albo zwyczajnie agentami imperializmu związanymi z jakimiś szaleńcami, co chcą przemocą obalić "konstytucyjny porządek państwa".
Jeszcze w lipcu 1982 r. "generał" Jaruzel na "IX plenum KC PZPR" powiadał do ludu tak:
"Krytyczne spojrzenie, dosadne sformułowanie, uzasadniony sprzeciw czy nawet gniew - nie są "zakazane" ani sprzeczne z intencjami władzy. Już w okresie stanu wojennego są do odnotowania gorzkie, ostre, chociaż nie zawsze i nie we wszystkim słuszne przedstawienia. Ale od nich socjalizm się nie zawali. Nie zamierzamy odwodzić młodych autorów od ciętego języka, zdrowej kpiny ani od refleksyjnych ballad, które przecież brzmieć nie muszą jak referaty na zebraniach.
Trzeba jednak przeprowadzić wyraźną granicę między reakcyjną szmirą a twórczością, która na to miano zasługuje. Nikomu nie wolno szydzić z wartości, o które pokolenia robotników polskich walczyły i za które oddawały życie. Nie wolno pomiatać czerwonym sztandarem, bezcześcić trudu narodu.
Zwracamy się do młodych widzów, czytelników i słuchaczy. Wyzbądźcie się przeświadczenia, że wszystko, co jest "przeciw", jest tym samym wartościowe. Nie bądźcie bezkrytyczni wobec tekstów, w których Wasze rozterki i Wasze gorycze zamienią się z łatwością w trującą broń."
Jakiekolwiek więc formy sprzeciwu (o ile nie były koncesjonowane przez bezpiekę i "partię robotniczą") traktowano jako działania antypaństwowe, uczulając na to nie tylko samych buntowników, ale i tych, którzy ku trującej mowie buntowników chcieli skłaniać nazbyt ufne ucho. Komuniści zresztą swoją taktykę nieustannie udoskonalali, podkreślając przy każdej okazji jakichś "ideowych starć" z antykomunistami, że ci ostatni wciąż i wciąż podważają wiarygodność czerwonych, używają zakłamanego języka, nie akceptują przemian (są wspierani przez rewizjonistyczne lub wywiadowcze ośrodki etc.). W ten sposób więc legitymizowali swoją taktykę kwestionowania wiarygodności "frustratów".
Wychodziło więc tak, że czerwoni twierdzili, iż podważają wiarygodność antykomunistów, PONIEWAŻ ci ostatni podważają wiarygodność czerwonych. W praktyce uzyskiwało to formułę częstokroć taką: może i rozmawialibyśmy z rozmaitymi pomyleńcami czy frustratami, ale przecież oni bez ustanku kwestionują prawne podstawy systemu komunistycznego, konstytucyjny porządek, sojusze etc. Chodziło przy okazji więc o to, by frustraci najpierw uznali legalność włądzy komunistycznej, a dopiero potem zabierali się za ewentualne "krytykowanie". Oczywiście fortel polegał na tym, że samo uznanie zbrodniczego ustroju za legalny już stawiało takiego krytyka na straconej pozycji (skoro bowiem uznałeś, chłopie, to zaakceptuj takie warunki, jakie są, po co masz się głupio szarpać, weź - choć oczywiście, możesz krytyczne opinie zgłaszać, aczkolwiek w takiej formie, jaką proponuje I sekretarz).
Ta historia znalazła swoją wieloraką kontynuację w III RP. Do krytykowania porządku społeczno-politycznego "nowego państwa" mieli prawo wyłącznie ci, co ten porządek uznawali :) Jeśli ktoś z zagranicy, z jakiegoś ośrodka emigracyjnego, "pisemka prawicowego" czy nawet wyłażąc na ulicę i robiąc demonstrację, kwestionował status quo III RP, "nowe media", stanowiące z jednej strony przedłużenie komunistycznych, z drugiej zaś rezultat "historycznego kompromisu ponad podziałami" przedstawiały takiego buntownika jako frustrata albo, co ciekawsze, tym razem "ruskiego agenta". Czasy się zmieniły, wobec tego, "psami" czy "pieskami" imperializmu amerykańskiego nie wypadało straszyć, skoro to "do Europy" wracała Polska, więc zastosowano argumentację wykorzystującą "ruskich". Miało to o tyle prawdziwe podłoże, że faktycznie Polska przez półwiecze penetrowana była całkowicie przez rosyjską agenturę, jednakże nie szukano tej agentury w środowiskach czerwonych ani różowych, a zwłaszcza, broń Boże, nie na szczytach władz III RP, ale akurat pośród "antykomunistycznych frustratów".
Tam więc, gdzie to było konieczne (czyli gdzie inne argumenty już zawodziły), straszono "ruskimi agentami", a tam, gdzie można było "mniej straszyć" wystarczała "pała frustracji". Niewiarygodny był więc od początku frustrat Olszewski, Macierewicz, niewiarygodni byli Kaczyńscy, niewiarygodny był Michalkiewicz, Wildstein, Ziemkiewicz, Łysiak, niewiarygodny stał się błyskawicznie ks. Isakowicz-Zaleski, niewiarygodnym okazał się, rzecz jasna, Gontarczyk, a jeszcze bardziej niewiarygodnym Cenckiewicz, by wymienić pierwszych z brzegu. Niewiarygodnym okazał się też W. Bukowski, ledwie wydał "Moskiewski proces", niewiarygodna była dokumentacja przytaczana przez niego w tej książce, a już kompletnie niewiarygodnym zrobił się dla salonu Bukowski, gdy zaczął porównywać superpaństwo europejskie do Związku Sowieckiego i odwodzić Polaków od akcesji do UE. Niewiarygodni są też, co chyba oczywiste, anonimowi blogerzy, frustraci, którzy nie akceptują konstytucyjnego, tzn. okrągłostołowego porządku.
"Niewiarygodnym", którzy w III RP stanowią jakąś nieustannie pacyfikowaną przez mainstream oraz media komunistyczne mniejszość, najchętniej budowniczowie III RP zamknęliby usta i w ten sposób sprawa dochodzenia do prawdy uległaby przedawnieniu.
Zaproponowano niedawno, jak wiemy, by zabetonować archiwa IPN na 50 lat i w ten sposób uciąć kwestię dochodzenia prawdy o historii Polski, o postawach rozmaitych wpływowych ludzi czy wreszcie o tle najprzeróżniejszych wydarzeń, które zmieniały bieg rzeczy w naszym kraju.
Tymczasem o wiele lepszym rozwiązaniem byłoby zabetonowanie III RP z całym jej parkiem maszynowym i coraz bardziej podenerwowaną obsługą tego parku, która robi wszystko, by prawda została zatuszowana, przeinaczona albo zwyczajnie zakłamana. Dżina należy zagnać z powrotem do szklanego naczynia i stłuc je o jakiś porządny mur oddzielający nowe polskie państwo od tego, które powstało na gruncie zgniłego kompromisu ze zbrodniarzami komunistycznymi. Oczywiście szkło po stłuczeniu należy oddać do recyklingu, żeby ktoś życzliwy czasem nie zaczął sklejać kawałków w kolejną lampę do pocierania i zaczarowywania świata.
- FreeYourMind - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz