Negocjacje na kolanach (Stefan Hambura)

avatar użytkownika Maryla

Jak nie patrzeć, to nie polscy politycy, lecz pismo organizacji polonijnych w Niemczech wystosowane w sierpniu 2009 r. do pani Kanclerz Angeli Merkel pozwoliło rozpocząć konkretne rozmowy na temat stosunków polsko-niemieckich, a ściślej, zwrócić uwagę na niewypełnienie przez RFN zobowiązań wynikających z zawartego dwadzieścia lat temu traktatu dobrosąsiedzkiego. Ta rocznica jest doskonałą okazją aby dokonać podsumowania i być może jedyną szansą na poprawę sytuacji zaodrzańskich Polaków. 

 

Jak już wiadomo, niemieccy politycy wyrazili gotowość do zrehabilitowania Polaków prześladowanych w czasach III Rzeszy. Na mocy rozporządzenia Hermanna Göringa z 1940 r. zlikwidowano Polską Mniejszość, zarekwirowano jej nieruchomości i majątek, a działaczy polskich organizacji wywieziono do obozów koncentracyjnych. Dobrze, że we współczesnych Niemczech istnieje wola ich rehabilitacji po 66 latach od zakończenia wojny, źle, że polscy negocjatorzy rezygnują ze swej dobrej pozycji wyjściowej, żeby nie powiedzieć, prowadzą rozmowy na ten temat na kolanach. Niby są za, ale…

 

Cytuję z pisma z dnia 10 stycznia 2011 r. Ów dokument nosi nazwę: „Protokół ze spotkania przygotowawczego do posiedzenia grupy roboczej „Zagadnienia prawno-historyczne/Kultura pamięci”. Warszawa, KPRM, Sala Okrągłego Stołu, 5 stycznia 2011 r.” Jak dalej czytamy, „Głównym celem spotkania zorganizowanego przez Krzysztofa Miszczaka, Dyrektora Biura PRM ds. Dialogu Międzynarodowego, współprzewodniczącego grupy roboczej „Zagadnienia prawno-historyczne/Kultura pamięci”, było przygotowanie do polsko-niemieckich rozmów nt. sytuacji polskiej grupy narodowej w RFN, które odbędą się dn. 18 stycznia br. w Berlinie. Uczestnicy spotkania omówili zagadnienia, które bedą w ramach bloku „Kultura pamięci” tematem rozmów z partnerami niemieckimi.” Jedno z końcowych zdań tego protokołu brzmi następująco: „Uczestnicy zgodzili się zrezygnować ze stosowania określenia „mniejszość polska” i używać terminologii występującej w traktacie.”

 

To zadziwiające, że polska strona z góry godzi się na istotne ustępstwo. Czym kierował się pan dyrektor Miszczak w tej sprawie? Przypomnę, że piastuje to stanowisko u Pełnomocnika Prezesa Rady Ministrów ds. Dialogu Międzynarodowego, ministra Władysława Bartoszewskiego. Czy była to samodzielna decyzja pana Miszczaka, czy też sugestia, a może wymóg jego przełożonego? I kolejne pytanie: czy minister Radosław Sikorski wiedział coś na ten temat. Kilka tygodni poźniej, tj. 16 marca 2011 r. szef polskiej dyplomacji powiedział przy mównicy sejmowej: W przeddzień 20. rocznicy Traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy zintensyfikowaliśmy rozmowy o prawach mniejszości polskiej.” (strona 10 i 11 stenogramu z posiedzenia Sejmu (http://orka2.sejm.gov.pl/StenoInter6.nsf/0/CD0C11E6036E3398C125785A0051F0B2/$file/87_a_ksiazka.pdf). Kto zatem decyduje, że już na starcie strona polska odstępuje od tej fundamentalnej kwestii. Mniejszość polska w Niemczech się nie rozpłynęła, żyją jej potomkowie, istnieje też nadal przedwojenny, w czasach III Rzeszy zdelegalizowany Związek Polaków w Niemczech „Rodło”. Czyżby polscy politycy „kupili” niemiecki argument, że przywrócenie statusu mniejszości (co de facto jest w świetle prawa całkowicie zrozumiałe, jeśli uznamy – tak jak czyni to obecny rząd Niemiec – rozporządzenie Göringa za niebyłe) nie jest możliwe, gdyż w RFN natychmiast zażądali by tego Turcy, Serbowie, Bośniacy itd. itp.? Tego typu uzasadnienie można śmiało zakwalifikować ad absurdum, bowiem, co podkreślam z całym naciskiem, żadna z tych grup narodowościowych nigdy nie miała praw mniejszości i nigdy nie będzie miała podstaw, żeby się o nie ubiegać. Warto przypomnieć, że Polacy nie znaleźli się w Niemczech na wycieczce z „Orbisem”, lecz wywodzą się z terenów należących na przełomie wieków do obu krajów, oraz z obszarów zagarniętych po rozbiorach Polski. Wtedy też stali się wewnętrznymi migrantami, którzy zmieniali miejsce zamieszkania w poszukiwaniu lepszego bytu, jak np. do zagłębia Ruhry.

 

Strona niemiecka liczy na to, że uda się zwekslować ten temat obietnicami dorzucenia paru groszy na działalność polskich organizacji i w ten sposób uniknie dziejowej odpowiedzialności. Co zadziwiające, w miniony czwartek 14.04.2011 r., podczas XV. Polsko-Niemieckiego Forum w Berlinie dyr. Miszczak zapewnił gospodarzy, że nikt w Polsce nie chce uznania polskiej mniejszości w RFN. W tej sytuacji nie jest bezzasadne pytanie: czy stara ojczyzna ma po prostu w nosie status Polaków w RFN, a rząd RP w imię propagandowego blichtru o rzekomo znakomitych stosunkach z zachodnim sąsiadem wyprzedaje to, co dla Niemiec odnośnie do polskich Niemców byłoby nie do pomyślenia? A propos, przy okazji prowadzonych obecnie uzgodnień niemieccy negocjatorzy chcą uzyskać dodatkowe możliwości dostępu mniejszości niemieckiej w Polsce do mediów i dofinansowania działalności jej obiektów. Osobiście nie mam nic przeciw, uważam, że nic nie stoi na przeszkodzie (jeśli istnieją takie możliwości), żeby spełnić te życzenia, właśnie w imię dobrosąsiedzkich stosunków. Polscy Niemcy, to przecież w gruncie rzeczy Polacy niemieckiego pochodzenia.

 

Jak z tego widać, strona niemiecka umie dbać o swych rodaków poza granicą i o własne interesy, że wspomnę tylko budowany wbrew protestom Warszawy niemiecko-rosyjski gazociąg po dnie Bałtyku z pominięciem Polski, czy choćby muzeum wysiedleńców, przeforsowane przez rzekomo „panią Nikt”… Tak, to prawda, Niemcy prowadzą konsekwentną, dalekowzroczną politykę i osiągają swoje cele. Polska – wygląda na to – ma jedynie cele doraźne: wspólne fotografie z uściskami dłoni na wyborczy użytek. Czy na tym polegają prawdziwie przyjazne i partnerskie, słowem – dobrosąsiedzkie stosunki?

 

http://hambura.salon24.pl/298690,negocjacje-na-kolanach

 

 

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz