Bogdan Urbankowski: pośmiertne niszczenie wizerunku Zbigniewa Herberta
Bogdan Urbankowski: Post scriptum: pośmiertne niszczenie wizerunku poety. (w:) Poeta, czyli człowiek zwielokrotniony, s. 699-718:
Kończąc tę książkę, odnotować wypada – niestety – iż głosów przeciwko Herbertowi, to znaczy przeciwko moralnemu przesłaniu jego twórczości, odezwało się nieproporcjonalnie wiele. Nikt nie lubi posłów przynoszących złe wieści ani mentorów wytykających ułomności. Herbert był jednym i drugim. Przynosił Polakom złe wieści na temat ich kultury i ich stosunku do kultury, wypominał tchórzostwo, obłudę, brak godności. Już w ostatnich latach swego życia spotkał się z atakami pełnymi nienawiści, z pomówieniami, z próbami ośmieszenia. Od powrotu do kraju Herbert był poetą uwielbianym przez czytelników, ale zaszczuwanym, poniżanym i ośmieszanym przez samozwańczą elitę. Ta fala nienawiści to przede wszystkim odwet „warszawki” za Hańbę domową, którą utożsamiano
głównie z jego nazwiskiem. (…)
Herbert, upominający się o Armię Krajową, krytykujący postawę takich „Autorytetów” jak Miłosz czy Andrzejewski, musiał być odsunięty, przemilczany, a jeśli nie chciał milczeć – ośmieszony, przedstawiony jako maniak, szaleniec. Nienawiść dawnych stalinowców i głupota okcydentalistów – te dwie fale zatapiały także Herberta.
Śmierć poety nie powstrzymała fali nienawiści do niego. Odnotować musimy te wypowiedzi, które miały najgłośniejsze echa, czy to ze względu na formę, w jakiej zostały napisane, czy to ze względu na rangę społeczną atakujących.
Jako pierwszy, i to podwójnie, dołożył trupowi Herberta Tomasz Jastrun – syn poety kolaborującego z władzą sowiecką już od czasów Lwowa. Odegrał się na Herbercie – rzecz w naszej kulturze kuriozalna – w wypowiedzi zamieszczonej nazajutrz po śmierci poety w „Życiu” (29 VII 1998). Po efektownym wstępie, iż po „weselu”, jakim był Nobel Szymborskiej, przeżywamy „stypę” po śmierci Herberta i grzecznościowym stwierdzonku: Był poetą moralistą, nie sprzedał duszy diabłu w czasach stalinowskich, Jastrun walną lewym sierpowym:
Jest wiadome, że Herbert był chory i była to forma choroby psychicznej. O tym się w Polsce nie mówi, a miało to wpływ na jego ostatnie wypowiedzi. Niewiele ostatnio napisał, miał kilka wypowiedzi kontrowersyjnych, np.atak na Miłosza, który go wypromował.
[…] Wypowiedź ta wywołała szok i obrzydzenie nawet w kręgach inteligencji warszawskiej, ale Jastrun był tak zaślepiony, że zaatakował powtórnie. Do kolejnego ataku wykorzystał rozszerzoną formułę nekrologu, który zatytułował Pan Herbert i zamieścił w postkomunistycznej Polityce (nr 32/1998). Tekst był rzadką mieszaniną obłudy, źle skrywanej nienawiści i złego smaku. Autor „nekrologu” tak sprytnie pomieszał rytualne banały z pseudonaukowymi sensacyjkami, że jego czytelnik mógł i powinien zapamiętać jedno: Herbert był chory psychicznie! A dzielny „młody” Jastrun ma odwagę powiedzieć to publicznie!
Po rytualnym poklepaniu Herberta, że wielkim artystą był, Jastrun znów walnął:
W Polsce osoby publiczne nie cierpią na psychiczne schorzenia. Czy nie czas zerwać z tą tradycją? Herbert był chory na cyklofrenię (depresja z fazami obniżenia nastroju i pobudzenia). To zapewne w tej ostatniej fazie szokująco,brutalnie zaatakował wielu, jakoś nisko, niemądrze.
„Młody” (no, powiedzmy, drugiej świeżości – rocznik 1950) Jastrun zapewne dumny był ze swej odwagi i talentu – obu tych cech potrzeba, aby jednym strzałem ugodzić martwego Herberta i jednocześnie dogodzić Michnikowi oraz stadu byłych i mniej byłych komunistów. Powtórny atak Jastruna wywołał wprawdzie znowu parę głosów oburzenia, jednak krytyka tego „nekrologu” nie znalazła dostatecznego odbicia w prasie (…) oprócz Waldemara Łysiaka – żaden z wybitnych pisarzy wolał nie narażać się nowym cenzorom. Można więc przyjąć, że Jastrun napisał swój nekrolog w imieniu i „warszawki”, i „Krakówka”.
„Krakówek” oczywiście też się włączył – obłudnie i świętoszkowato, że niby poeta był wielki, ale tak naprawdę to wariat, do tego niepoprawny politycznie. Taki mniej więcej był wydźwięk artykułu Nie walczysz to umierasz wspomnianego już wybitnego intelektualisty Ala Alvareza, który został opublikowany w Tygodniku Powszechnym (nr 16/1999). Oczywiście były w piśmie i wypowiedzi pozytywne – ale w atmosferze nagonki na Nieboszczyka nikt o tych pozytywach nie czytał, wyłapywano wątki bardziej interesujące. Redaktorzy tygodnika wiedzieli, że czytelnik pominie rytualne frazesy chwalące poezję Herberta, że wybaczy różnym Alvarezom błędy wynikające z małej znajomości kultury polskiej, a skupi się z lubością na takich oto ocenach i opisach:
Głowę miał rzymską, ale twarz przypominała złośliwego trolla o zadartym nosie, inteligentnie wydętych ustach i słowiańskich, lekko skośnych oczach (…)
Alkohol i mania tworzyły straszną kombinację, która popchnęła Herberta, odgrywającego wybraną przez siebie rolę jednoosobowej opozycji wobec władzy, ktokolwiek by ją sprawował, na nowe wyżyny prowokacji (…). Udzielał wywiadów, w których atakował nie tylko rodaków – komunistów, środowisko literackie, lecz także tłumaczy
i wydawców na Zachodzie.
Herbert uważał, że biznesmeni, politycy, policja, wszyscy ludzie władzy to dawni aparatczycy przebrani w jagnięcą skórę i myśl ta przyprawiała go o furię. Wracał do tego tematu wielokrotnie, spędzał dnie na pisaniu politycznie prowokujących felietonów, udzielał jak zawsze niepokornych wywiadów. Polscy intelektualiści zareagowali na te wybuchy gniewu zażenowaniem; tłumaczono je przede wszystkim tym, że Herbert dał się zmanipulować gromadzie ntykomunistycznych fundamentalistów, którzy wykorzystują jego sławę do podbudowania swojej wiarygodności.
Rewelacje na tym się nie kończyły. Dwie strony dalej Alvarez pisał:
Pewien Polak, który uwielbiał Herberta i jego twórczość, powiedział: „Dawny Herbert jest wśród nas – młodzieńczy, zabawny, niewinny – ale coraz częściej wypiera go ten wściekły facet. Napad szału trwa pięć minut i nie wiem, co mam robić”.
Ten pewien Polak to pewnie jakiś inny, równie wybitny, Alvarez. Z artykułu wynikało jasno: geniusz może być albo lewicowy, albo wariat. „Warszawka” mogła powiedzieć, że nawet Kraków, „Krakówek” – że nawet Zagranica uważa Herberta za szaleńca.
Zresztą nad Zagranicą także trochę popracowano. Jeszcze w tym samym roku odbyły się u paryskich O.O. Pallotynów występy duetu: Julii Hartwig, wdowy po Arturze Międzyrzeckim, i Adama Zagajewskiego. Wiersze zaprezentowali najlepsze, jakie mieli, to znaczy na poziomie śpiewających ogórków, za to poglądy – politycznie słuszne. Można je było streścić w jednym zdaniu: Herbert poetą był niezłym, ale zestarzał się, zwariował i stąd ta jego prawicowość.
Ramię w ramię z Jastrunem i Tygodnikiem Powszechnym dzielnie atakowała Nieboszczyka neokomunistyczna Trybuna. Zamieszczone w niej (dez)informacje jak zwykle polegały na mieszaniu prawdy i kłamstwa. W numerze z 3 sierpnia 1998 jakiś Jerzy Wilmański w stylu starszego agitatora (i z taką samą nonszalancją wobec faktów) udowadniał, że Herbert był nieomal pieszczoszkiem PRL-u. Przytoczmy jego najważniejsze twierdzenia i argumenty:
1. Zbigniew Herbert ukończył w Polsce Ludowej trzy fakultety – ekonomii – prawa i filozofii. W czasach stalinowskich właśnie (…)
Od razu dopowiedzmy: ukończył studia prawnicze mimo tych czasów, ekonomię na prywatnej uczelni, a filozofii właśnie z powodów politycznych nie pozwolono mu ukończyć, robiąc aferę z jednego nie zdanego w terminie egzaminu.
Wilmański albo się o tym nie douczył, albo świadomie okłamuje czytelników.
2. W tych czasach redagował w Gdańsku „Przegląd Kupiecki” (…)
Owszem, kilka miesięcy, póki ludowe władze go nie zlikwidowały!
3. Debiutował w tygodniku „Dziś i Jutro” (…)
Jak na Trybunę, informacja bliska prawdy. Poeta debiutował w „Głosie Wybrzeża”, a w „Dziś i Jutro” także pisywał. Ale oba te katolickie pisma miały wówczas opinię opozycyjnych!
4. Wykonywał różne zawody, ale był także kierownikiem literackim państwowego teatru (…)
Same fakty; jeden z najlepszych poetów XX wieku dzięki tolerancji PRL mógł pracować w spółdzielni inwalidów i w „Torfprojekcie”, mógł też dorabiać „handlując posoką” w państwowej stacjo krwiodawstwa; a kierownikiem literackim był na dalekiej prowincji i przez miesiąc.
5. Władze PRL odznaczyły Zbigniewa Herberta Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (…)
Też fakt. Procedura jest taka, że związki i organizacje zgłaszają swych kandydatów, władze państwowe mogą ich czasem skreślić. Herberta zgłosił Oddział Warszawski ZLP; Krzyż Kawalerski OOP był niskim stosunkowo „krzyżem chlebowym” – zwiększał nieco emeryturę; nie władze go zaproponowały, władze tylko łaskawie nie utrąciły nominacji poety.
(…)
Wywiad opublikowany został w „Gazecie Wyborczej” (29IV-1V2000) pod tytułem Tak, taki jestem [udzielony przez G.Herlinga-Grudzińskiego redaktorkom GW Joannie Szczęsnej i Annie Bikont w Neapolu]. Czytelnicy gazety nie tylko zapamiętali z niego, że Herbert jakoś kombinował z „moczarowcami”, ale także, że przyznał to sam Herling, który odmówił poecie prawa do odgrywania roli autorytetu moralnego.
[…]
23 V podczas spotkania w „czytelniku” złożył [G.Herling-Grudziński] oficjalne oświadczenie, w którym oskarżył „Gazetę Wyborczą” o manipulacje:
To nie był zwykły wywiad ale przesłuchanie – powiedział Herling – dziennikarki przedstawiły fragmenty nieznanego mi wcześniej listu Herberta do Czesława Miłosza, z którego mogłoby wynikać, że autor „Pana Cogito” zgodził się na nieformalne kontakty ze Służbą Bezpieczeństwa. (…)
Z wypowiedzi Herlinga wynika dodatkowo, że „panie śledcze” przedstawiły pisarzowi spreparowany i niepełny tekst wspomnianego listu poety do poety. Oświadczenie to wydrukował Herling-Grudziński w „Życiu” 25 maja 2000 roku. (…)
Intryga odwróciła się potem przeciwko dziennikarzom „Gazety Wyborczej” i osobie Michnika; tym, co najbardziej zadziwiało, było milczenie tego dziennika. Czy „Gazeta Wyborcza” wyrwała mu się z rąk jak miotła czarnoksiężnika, czy też autor książki o Dziejach honoru w Polsce, książki znakomicie napisanej, tak łatwo zapominał o własnych ideałach? Właśnie zdradę młodzieńczych ideałów zarzucał mu Zbigniew Herbert w jednym z ostatnich wywiadów:
Jest on klasycznym przykładem komunistycznego DYZMY. Smutna historia wyjątkowo uzdolnionego, pełnego talentu chłopca, który doszedł do lat, kiedy to ludzie natarczywie pytają „co on właściwie zrobił z całą swoją heroiczną młodością? A on stacza się po równi pochyłej.
Jeśli ktoś sądzi, że nie można wydumać bardziej haniebnej intrygi niż ta, której ofiarą stał się stojący nad grobem Herling-Grudziński, to nie docenia siły ludzkiej nienawiści. Wkrótce po tamtej aferze na ring wkroczył kolejny bokser – redaktor Jacek Żakowski, który miał się zająć… panią Herbert.
Przyznajmy to otwarcie: pani Katarzyna Herbert, jak każda żona poety, znosiła jego humory i liczne zdrady. Opiekowała się chorym, potem umierającym. Jej poświęcenie i – użyjmy tego słowa – pokora umożliwiły poecie twórczość. Myślę, że sprawiedliwie ją ocenił Najder, pisząc:
Myślę, że Kasia jest osobą z pogranicza świętości, bo to, że Zbyszek tyle czasu żył mimo ciężkiej choroby i mógł pracować, zawdzięcza jej ogromnemu poświęceniu…
Rok po śmierci poety pani Katarzyna Herbertowa wzięła udział w organizowaniu przez Tygodnik Solidarność rocznicowych obchodów; na jej prośbę redakcja przeprowadziła z nią wywiad, który po tytułem Mój Zbyszek ukazał się w kolejnych numerach kolorowego „TySola” (6 i 7/1999). To także trzeba zapisać po stronie jej zasług: chciała, aby jej Zbyszek wciąż żył w ludzkiej pamięci. Wywiad był ciepły, chwilami wzruszający, dorzucał kilka nieznanych szczegółów do biografii poety. (…) W innym miejscu pani Katarzyna, mając na myśli Michnika, wspominała, że niektóre przyjaźnie nie sprostały oczekiwaniom Herberta, zawiodły go. Taktownie nie rozwijała tego wątku, podobnie lekko potraktowała sprawę sporu z Miłoszem, który jej zdaniem „lubił prowokować”. Zdementowała tylko plotkę o walce poetów na pięści. (…)
Jeszcze – bo w sylwestrowym numerze „Gazety Wyborczej” (2000/2001) ukazał się kolejny wywiad z wdową, zatytułowany Pani Herbert. Przygotowany został przez Jacka Żakowskiego i przypominał poprzedni wywiad tak, jak napój zatruty przypomina napój normalny. Zaskakiwał fakt publikacji w piśmie, z którym poeta nie chciał mieć kontaktów i które tyle zrobiło – chyba najwięcej kraju – by opluć jego pamięć.
(…) Nowość stanowiły rewelacje dotyczące zdrowia poety i jego stosunków z innymi kobietami. Drugi z tych wątków streszcza powiedzenie Herbertowej: Przecież miał inne baby. Sto razy mówił, że mnie kocha, ale miał różne inne związki. One mijały. Słychać w tych słowach żal, ale i satysfakcję z wygranej. Herbertowa dała się wyciągnąć na wspomnienie o Muzie. Zbyt lekceważąco podkreślała, że wiersze miłosne, które poeta do niej pisał to „młodzieńcze próby” i „intymne juwenilia”, a drukowanie ich jest niedopuszczalne. Czując się właścicielką wszystkich wierszy autora Podwójnego oddechu – także tych pisanych wyraźnie dla innych kobiet, również wtedy, gdy jej w świecie poety jeszcze nie było – pani Herbertowa podała Muzę poety do sądu. Zatruła 80-letniej kobiecie dosłownie ostatnie chwile życia. Dla pieniędzy? – wątpliwe; z zemsty? – za co? że dla tamtej pisał pierwsze wiersze miłosne? Na te pytania tylko ona zna odpowiedź.
Jeśli chodzi o rewelacje medyczne, to zeznania wdowy po poecie brzmiały niestety jak powtórzenie chorych ataków Jastruna. Herbertowa przyznaje zmarłemu mężowi i wrażliwość, i patriotyzm, ale czytelnik nie uwierzy ani w te, ani w inne zalety Hererta, gdyż – według połączonych autorytetów wdowy i „Gazety Wyborczej” – poeta był chory psychicznie. Herbertowa nie mówi tego dosłownie, ale to właśnie wynika z umieszczonych w wywiadzie
zdań:
W 1967 roku zaczęło się nieszczęście, które ciągnęło się za Zbyszkiem całe życie. Z początku nie rozumiał, co się właściwie z nim dzieje. Ja też o tej chorobie prawie nic nie wiedziałam. A to była potworna choroba. Tracił wolę życia, zaczynały się lęki. Najpierw próbował je zapić. To coraz mniej pomagało. Leki się nasilały. Stawał się agresywny.
Efektem choroby było to, że poeta stał się podatny na manipulacje (oczywiście prawicowe): stał się bezbronny jak dziecko i różni cwaniacy go za nos wodzili. Mówił to, czego nie myślał.
Takim „cwaniakiem” – jak wynika z wypowiedzi wdowy – był naczelny „Tygodnika Solidarność” Andrzej Gelberg, a wcześniej oczywiście Jacek Trznadel. Chory Herbert – według słów wdowy – Znalazł się w świecie, do którego przecież nigdy nie należał. Już nad tym nie panował. Chory Herbert zaczął pisywać do „Tygodnika Solidarność”. Jakże chora musiała być żona chodząca tam z jego artykułami, ba, jak cierpiała, odbierając honorarium! (…)
Fakt, iż w życiu każdego człowieka, nie tylko poety pojawiają się wzloty i depresje, jest faktem dość banalnym.(…)
Gdyby uznać, że Herbert był chory – trzeba by uznać, że owocem szaleństwa było nie tylko zerwanie z Michnikiem, ale także ich wcześniejsza przyjaźń, że owocem szaleństwa był cykl wierszy o Panu Cogito, a przede wszystkim ostatnie – należące do najpiękniejszych w literaturze – eseje. Kto wie, czy wynikiem wykluwającej się już choroby nie było to, że poeta nie poszedł na współpracę ze stalinowcami, że nie pisywał wierszy ku czci UB, nie szpiclował kolegów. Twórcy zdrowi, jak Szczypiorski czy Rech-Ranicki, nie byli tak chorobliwie uparci.(…)
W wywiadzie pani Herbert nie zabrakło wymownych pominięć i subtelnego przestawiania akcentów. Nie pojawił się już na przykład wątek AK-owski – ta subtelność nie dziwi, jeśli wziąć pod uwagę, że „Gazeta Wyborcza” od lat niszczy wizerunek Armii Krajowej (…).
Po wspomnieniu o uroku poety (którego pani Kasia wzięła za początkującego muzyka, bo wyglądał na 18-20 lat, a miał 33), po westchnieniu na temat jego opiekuńczości (zawiózł ją do lekarza, gdy dostała zastrzału w palcu), pojawiły się zdania, które dziwią: Piękny nie był (…) W listach narzekał, że ma za grube nogi, że jest zanadto krępy… Jakby złośliwości było mało, po chwili rozmowy wdowa dołożyła:
trochę mnie śmieszył (…) przede wszystkim figurą. Był średniego wzrostu, a miał zabawnie wygięty kręgosłup, który tworzył dziwne wypukłości z tyłu i z przodu. Miał tylko 33 lata, ale już nosił dość wyraźny brzuszek. A do tego miał bardzo odstające uszy.
Mimo tego że śmieszył, pani Kasia goniła go po Europie, a „dziwne wypukłości” nie przeszkadzały jakoś w wieloletnim pożyciu…
(…)
I wreszcie rzecz najważniejsza: jakie to wszystko małe! Ani zdania o twórczości poety, o jego planach spełnionych i niespełnionych, o rozmowach, podczas których mówił o rzeczach naprawdę ważnych? Czyżby nie mówił, bo nie uważał swej żony za partnerkę? A może jednak mówił, tylko ona nie zrozumiała? Trudno wytłumaczyć ten kuriozalny wywiad. Czy winić tutaj wiek pani Herbert, damy po siedemdziesiątce, czy spryt dziennikarza, który – wykorzystując swą wielokrotną przewagę intelektualną – potrafił z wypełnionej wdziękiem głowy pani Herbert wydobyć takie informacje, jakie mu były potrzebne.
Zarówno intryga, do której „Gazeta Wyborcza” wykorzystała zaprzyjaźnionego z poetą Herlinga-Grudzińskiego, jak intryga, w której wykorzystano jego żonę, okazały się niewypałami. Efektem intryg, które obróciły się przeciwko samej „Gazecie Wyborczej” były liczne protesty i polemiki – wśród nich złośliwe i świetnie napisane jak Waldemara Łysiaka Manipulatoriada, czyli profanacja zwłok (Tygodnik Solidarność, nr 4/2001). Artykuł może chwilami okrutny, przywołujący zacny hinduski obyczaj palenia wdów razem z umarłymi mężami, napisany jednak taką polszczyzną i z takim temperamentem – że nie da się go zacytować w kawałkach. Polecam lekturę całości.
- kazef - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
21 komentarzy
1. W tym roku
ukaże się reedycja słynnej "Czerwonej mszy" Urbankowskiego. Myślę, że autor szykuje już też kolejne postscriptum do książki o Herbercie.
Niedawno prof. Urbankowski udzielił wywiadu "Naszemu Dziennikowi"...
2. Syn szubrawca, cóż może oprócz plucia
Bo to jest stadium ostatniego zepsucia
Takich wielu na scenie Polskiej się przewinęło
Oni nie rozumieją skąd Miłość do Ojczyzny wielu wzięło
Dlatego uznają ją za chorobę psychiczną plugawcy
Ja uważam że to są zwykłe łachudry i Polski sprzedawcy
Jednak jeszcze nas wielu jej broni przed nimi
Niedługo większością ich ze szczytów przegonimy
Damy im łopaty, kilofy i sierpy ich ulubione
A potem wstawimy na pole jako komuny ikonę
Pozdrawiam
3. @kazef
wszystkie kije sa dobre, aby nimi walić. Nie licz na pamięc ludzką, ani uczciwość publicystów.
Pamietasz wrzask "spadkobierców Sienkiewicza" jak Giertych chciał wprowadzić mocniej do lektur obowiązkowych klasykę patriotyzmu?
Te same nozyce odezwały się na gwizdek , a sygnał dał ks.Boniecki emerytowany dyrektor TP, obecnie własnośc ITI.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
4. @Maryla
Herbertowa była w komitecie wsparcia namiestnika w wyborach prezydenckich. Jest to dla mnie jakaś zagadka: czym Michnik przyciaga takie osoby jak ona, czym kusi.
5. @kazef
podejrzewam, że jest podobnie, jak ze ś.p. generałową Anders - dla nich "elita" to ludzie z kręgu UW, innej nie znają. Do tego wiek i brak orientacji w wydarzeniach politycznych.
Wystarczy , że wysyła się jakiegoś "delegata" kogoś, kto ma zaufanie u ofiary i ten urabia odpowiednio. Ofiary daja tylko nazwisko, nie mając wiedzy, do czego są uzywane.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
6. @kazef
Wybranowski w Rzepie też przypomina kto i do czego wykorzystał Herberta i wdowę.
Komu wolno cytować poetów
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
7. Wisia noblistka na froncie propagandy
http://www.rp.pl/galeria/16,2,643244.html
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
8. @Maryla
Wybranowski odkąd przeszedł do Rzepy mocno oklapł.
Napisał tekst pod czytelników Rzepy, z których większość to łagodne baranki, z zapisanym skrzętnei kodem dystansowania się od ekstremum.
Dobrze, że Wybranowski przypomina co salon zrobił z Herbertem, dobrze że pisze o wykorzystywaniu pisarzy przez Tuska i innych. To jest tłumaczenie, które trafia do czytelników Rzepy, które łagodzi jazgot skierowany w Kaczyńskiego. I w tym sensie jest to tekst potrzebny.
Jednak ja przyjmuje optykę Ściosa. Takiej obrony Jarosław Kaczyński w gruncie rzeczy nei potrzebuje. Nei ma co porównywac wypowiedzi Kaczyńskiego do działań Michinka, Tuska itd. Nie ma co tłumaczyć w ten deseń: owszem Jarosław cytował, ale tamci przeciez też to robili.
Tu nie ma sensu żadne porównanie. Nei ma sensu prowadzenie dyskursu między naszym światem, a matrixem michnikowo-walterowym.
Gdy wielkiego poetę cytują ludzie przyzwoici, ich słowa zawsze brzmią pięknie. W ustach szubrawców zawsze brzmią jak zniewaga.
Zbigniew Herbert uważał, że wyrażenia: "piękno" i "dobro" są pokrewne. Że kiedyś istniało jakies pierwotne słowo - mieszczące w sobie znaczenia obu tych słów. Tego słowa poszukiwał...
9. @Maryla
Przemówienie "pożegnalne" premiera Olszewskiego oglądałem w TV na żywo. Było wstrasające. Następnego dnia aborcza urządziła seans nienawiści, zatrudniając do brudnej roboty Wisię. Seans trwał latami - trwa nadal. Zwłaszcza wizerunek Antoniego Macierewicza został wtedy bardzo mocno wdrukowany do lemingowych łbów. Dzieki m.in. słynnemy zdjęciu przedstawiającemu Macierewicza z perspektywy znanej z propagandówek Goebbelsa.
Zawsze uważałem, że dla czytelników wyborczej to co ta gazeta zrobiła przy okazji upadku rządu Olszeskiego powinien być momentem zwrotnym. Że po tym "numerze" ludzie uczciwi nei powinni brać tej gazetki do ręki. Ale Judaszowka dalej robiła swoje. Niektórych nawet tekst Cichego w rocznicę Powstania Warszawskiego nei otrzeźwił i dalej pasjami czytali Michnika.
Dopiero afera Rywina stanowiła dla niektórych przełom. Zawsze się dziwiłem, co takiego było w tej aferze, że akurat wtedy przejrzeli na oczy. Bo Michnik wczesneij kłamał w gazecie, a teraz nagle pokłamał w telewizorze? Bo chodziło aż o 17 mln?
10. @kazef
wg mnie ludzie uwierzyli, bo zobaczyli w telewizorze pocącego sie Michnika, Jakubowską i innych uczestników przekrętu. Nie udało sie im i dlatego donieśli.
Ludzie zobaczyli anatomię przekrętu na wysokim szczeblu . Przecież Rywin by nie przyszedł do Michnika, gdyby korupcja i kupczenie ustawami nie było mozliwe.
Wtedy Michnik się skończył, sam zszedł z postumentu, na którym go postawili i okazało sie, że to normalny donosiciel i szantazysta jest. Gdyby handel sie udał, tych taśm nikt by nie zobaczył. Cała reszta to tylko otoczka tego faktu.
Wencel: To nie Pan Cogito ma kłopot z demokracją, ale zmanipulowana wizja demokracji
-
Zgadzam się z Katarzyną Herbert co do tego, że wszyscy mamy prawo do
twórczości jej męża. Podzielam też pogląd, że każdy Polak powinien
zachować wobec tej poezji szacunek. Zupełnie nie rozumiem natomiast
zdania, że ten szacunek „wymaga całkowitego oddzielenia spuścizny poety
od spraw polityki” - mówi portalowi Fronda.pl poeta Wojciech Wencel.
więcej…
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
11. @Maryla
Wencel napisał jeszcze tak:
Zbigniew Herbert jest jednym z czterech najważniejszych patronów tworzącej się dziś w Polsce nowej „Solidarności”, nowego ruchu społecznego. Pozostali to Anna Walentynowicz, ks. Jerzy Popiełuszko i Jan Paweł II. Dlatego słowa poety będą wracać w kontekście walki o prawdziwie wolną Polskę, czy to się komuś podoba, czy nie. Stosunkowo łatwo usunąć znicze i kwiaty z Krakowskiego Przedmieścia, ale poezja - na szczęście! - jest wieczna i nie można jej uprzątnąć z naszych umysłów i serc.
Oni nam tego Herberta nie odpuszczą...
Z postaci, które wymienił Wencel:
ks. Popiełuszko - uznany przez salon za politycznego ekstremistę, podobnie jak dziś ks. Małkowski, jego dziłalnośc opisuje się pomijając wymiar duchowy
Anna Walentynowicz - chcą przykryć jej legendę, podstawili w jej miejsce walczącą z PiSem Krzywonos
Jan Paweł II - sprowadzają jego naukę do kremówek i białych gołabków. Do znudzenia puszczają mdłe, banalne filmiki z Johnem Voithem itp., na których papież jawi się jako dobroduszny dziadek, trochę polityk, trochę działacz charytatywny, piewca multi-kulti i tolerancji...
12. Pani Herbertowa
Kto sprawę obserwował od lat kilkunastu ten wie, ze to nie pierwszy występ publiczny Pani Herbertowej. wygląda na to , że wielki Poeta popelnił mezalians intelektualny. Tak zreszta jak i gen. Anders
13. Żony wielkich mężów...
- to przecież tylko PYCHA, ten grzech (!) jakże mały i powszechny - pcha te stare kobiety do klakierów spod znaku...faktycznie sierpa i młota: one WRESZCIE mogą zaistnieć !!!
Wykorzystywane są w sposób iście bezczelny przez cwaniaków-manipulatorów; i FAKTYCZNIE opluwają tym pamięć swoich wielkich mężów...
Dla Pani Herbertowej mam jedną odpowiedź: SPADAJ (niestety głupia) BABO !
- swoich (ogromnej wiekszości!) wierszy i utworów, P. Zbigniew Herbert NIE PISAŁ DLA CIEBIE! Masz zero do decydowania, kto, kiedy i w jakich okolicznościach używa frazy z Jego twórczości!
Tekst Wybranowskiego - wręcz nijaki: na takie dictum, jak oświadczenie wdowy Herbertowej (TO dopiero jest oświadczenie POLITYCZNE !) - wypada wydać z siebie równie MOCNE słowa!
Szkoda Wybranowskiego.../kredyty jakie wziął? :))/
P.S. Kazefie, dzięki za ten fragment książki B.Urbankowskiego.
Selka
14. Selka
W przypadku tych starszych Pań ( które nie zawsze były starsze) przypomina mi się obsceniczny dowcip-niedowcip- czym się kobieta różni od kury? Nie skończę , bo się wstydzę, ale czasami sama goła prawda.
pozdrawiam
15. barbarawitkowska
Kiedy wczoraj usłyszałam o tej wypowiedzi pani Herbert, to pomyślałam, że to jest wyjaśnienie skąd depresja Zbigniewa Herberta. Zdziwiłabym się gdyby - mając jednocześnie takie poglądy i żonę o takim podejściu do poezji i takiej orientacji politycznej - nie pił. Mezalians intelektualny, to mało powiedziane. To jak pożenić "Gazetę Polską" z "Gazetą Wyborczą". To jak dwie "na słońcach swych przeciwnych" - skrajności. Ciekawe, czy ktoś mi wypomni, że użyłam cytatu z Juliusza Słowackiego w politycznym celu i do tego w niewłaściwym rozumieniu :)
16. Selka
W ubiegłym roku na targach książki w Krakowie nabyłem książke Zbigniewa Herberta.
Otrzymałem przy tej okazji autograf od pani Katarzyny Herbertowej. Pracownik wydawcy obsługujący stoisko zapytał, czy wiem kim jest TA pani. Odpowiedziałem, że wiem...
17. Maciej Urbanowski: Poezja w cieniu Smoleńska
Poezja polska wiernie towarzyszyła Narodowi, szczególnie wtedy, gdy ważyły się jego losy, gdy przeżywaliśmy chwile dramatyczne, decydujące o naszym istnieniu. Bardziej nam towarzyszyła nawet w chwilach smutku niż radości, gdy ponosiliśmy klęski, a nie zwycięstwa. Nasza poezja bywała wtedy Tyrteuszem zagrzewającym do walki i oporu, ale i Antygoną składającą hołd poległym, troszczącą się o godne ich upamiętnienie w narodowej pamięci. Jednak i w chwilach rozpaczy pocieszała żywych, budziła ich nadzieję, uświadamiała sens wspólnie doświadczanego losu oraz ponoszonych dla Narodu ofiar.
O tej cesze, a nawet powinności naszej poezji trochę zapomnieliśmy w III RP. My, czytelnicy, ale chyba też sami poeci. Bo miał nastąpić koniec historii i w nowym, wspaniałym świecie ponowoczesności i wspólnej Europy pisarzom pozostawało zająć się prywatnymi obowiązkami, pisać zabawne wiersze o wierszach, o papierosach, gnijących wisienkach, wódce, w sumie... o niczym. Nazwano to nawet ładnie i trafnie - banalizmem.
Polska Antygona
10 kwietnia 2010 roku dramat smoleński zburzył ten idylliczny nastrój. Był wstrząsem dla Polaków. Musiał być też wstrząsem dla polskich poetów. Ich reakcja na to, co wydarzyło się tamtego dnia w Smoleńsku, była czymś naturalnym w świetle naszej tradycji literackiej, ale też zaskakującym w kontekście tego, co dominowało w literaturze III RP. Nasza poezja, chciałoby się powiedzieć: na szczęście, towarzyszyła tym wydarzeniom. Była ich świadkiem, komentatoremi uczestnikiem. Była znów niczym Antygona grzebiąca swoich umarłych, ale też pomagała nam przezwyciężyć rozpacz, ból i zrozumieć tajemnicę tego, co stało się 10 kwietnia.
Wiersze pojawiły się niemal natychmiast - drukowały je gazety, ogłaszano je w internecie, potem umieszczano w tomikach. Niektóre od razu zyskały rozgłos, największy chyba wiersz "Do Jarosława Kaczyńskiego" Jarosława Marka Rymkiewicza. Jednak często cytowano też odę "Na śmierć Prezydenta Kaczyńskiego" Marcina Wolskiego, "Tren" Szymona Babuchowskiego czy "In hora mortis" Wojciecha Wencla. Ten ostatni liryk wszedł potem do bardzo popularnego, świetnego tomu "De profundis", wyróżnionego też Nagrodą im. Józefa Mackiewicza. Książka Wencla w całości zresztą powstała pod wrażeniem dramatu smoleńskiego. Podobnie jak zbiór Romana Misiewicza "dobre-nowiny.pl", który jednak nie miał takiego szczęścia jak Wencel - odrzucony przez ponad 20 wydawców, został ostatecznie opublikowany w Kanadzie. A przecież to książka znakomita i wstrząsająca - jako zapis katastrofy, świadectwo bólu i lęku, gest sprzeciwu, a wreszcie jako precyzyjny poetycki zapis budowany ze strzępów, odłamków każących myśleć o strzępach, odłamkach ciał i rzeczy, które zobaczyliśmy po 10 kwietnia...
Do tej listy utworów znanych i głośnych dodać można wiele innych, równie ciekawych: Leszka Długosza, Krzysztofa Koehlera, Kazimierza Nowosielskiego czy Przemysława Dakowicza.
Jak też wynika z umieszczanych pod tymi i innymi utworami sygnatur, wiele z nich powstało już 10 kwietnia, inne w czasie kolejnych dni narodowej żałoby, a potem jeszcze pod wpływem szoku, jakim było usunięcie krzyża z Krakowskiego Przedmieścia.
Trauma pokoleń
Trudno dzisiaj oczywiście policzyć, jak wiele wierszy powstało w cieniu Smoleńska, jak wielu poetów poświęciło temu dramatowi swoją uwagę. Na pewno jest tych utworów wiele, a będzie jeszcze więcej, bo pojawią się w wydawanych w najbliższych latach książkach poetyckich. Nie wszystkie zapewne mają podobną wartość, ale wszystkie na pewno są ważnym dokumentem dziejowego przełomu. Sporo wśród nich wierszy udanych, czasem znakomitych, i już dzisiaj można by ułożyć z nich obszerną antologię poezji smoleńskiej.
Co ciekawe - znalazłyby się w niej wiersze poetów wielu pokoleń. Pokolenie wojenne reprezentowałby Leszek Elektorowicz, rówieśnik Herberta; rocznik 30. XX wieku Jacek Trznadel i Rymkiewicz, autorów Nowej Fali Aleksander Rybczyński i Krzysztof Karasek. Najwięcej byłoby tu jednak poetów urodzonych w latach 60. i 70. Tych pierwszych reprezentowaliby na przykład Koehler i Misiewicz, drugich Wencel, Babuchowski czy Dakowicz. Być może jest tak, że te dwa pokolenia najmocniej doświadczyły smoleńskiej traumy.
Co łączy wszystkie te wiersze? Oczywiście tonacja żałobna, elegijna, która jednak czasem też łączy się z sarkazmem, gniewem i szyderstwem. Elegijność pojawia się tam, gdzie mowa o poległych, sarkazm i gniew wtedy, gdy wspomina się tych, którzy atakowali śp. prezydenta i nie potrafili, a raczej nie chcieli, go zrozumieć. Lech Kaczyński jest oczywiście najczęstszym bohaterem wierszy smoleńskich, ale znajdziemy wśród nich utwory poświęcone innym ofiarom, na przykład piękny hołd Annie Walentynowicz złożyli Wencel ("Pani Cogito") oraz Mirosław Woźniak ("Anna Solidarność"), a Krzysztof Karasek napisał wzruszający "Szkic elegii na śmierć Stanisławowi Mikke".
Widać też, iż próbując odtworzyć, a zarazem uwiecznić to, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 roku, nasi poeci wracają do pewnych kluczowych elementów dramatu, a ich uwagę przykuwają zwłaszcza motywy mgły, błota, krwi czy guzików, które urastają do rangi symboli cierpienia i samotności ginących, kruchości naszego ciała, ale też zagadkowego charakteru samego wydarzenia i otaczającego go od początku kłamstwa. "Szukam linków do prawdy" - wyzna Misiewicz, Elektorowicz nazwie "smoleńskie pole" "miejscem knowań zawiłych". O "wiedzy podziemnej" ofiar znających "twarz strasznego mordercy" napisze Jacek Trznadel w "Stratosferycznych", nazywając zabitych "spalonymi śmiertelną bronią", strąconymi Ikarami. Metafora Ikarów wraca w kilku innych wierszach smoleńskich, do antyku nawiązuje też Karasek, pisząc o prezydenckim samolocie, iż "krążył jak cierpienie nad grobem Leonidasów".
Katyń 2010
Najczęściej jednak przywoływana w tych wierszach jest zbrodnia katyńska, a wraz z nią inne miejsca związane z polskimi ofiarami polityki sowieckiej i/lub rosyjskiej. Sam tytuł wiersza Marty Bertowskiej "Katyń 2010", metafora "czarna skrzynka czarna łubianka" z wiersza Tadeusza Zachary "10 kwietnia", motyw "nieludzkiej ziemi" z "Golgoty" Wolskiego, rym "Las katyński/Lech Kaczyński" z "Katynia" Marka Czuku czy wizyjne "Carskie wrota" Wencla są charakterystycznymi przykładami intuicji, iż Smoleńsk jest kontynuacją pewnego historycznego i politycznego ciągu wydarzeń sięgających nawet końca XVIII wieku, a na pewno wpisujących się w dzieje sowieckiego totalizmu.
Z paralelą Smoleńsk - Katyń wiążą się próby już nie tyle rekonstrukcji, ile interpretacji dramatu smoleńskiego, odnalezienia ich duchowego sensu. Stąd też pojawia się tutaj dawno niesłyszana w naszej poezji problematyka historyczna i historiozoficzna, słychać tu też pogłosy mesjanizmu usiłującego zrozumieć tragedię 10 kwietnia w kontekście religijnym. W wierszu "Prezydent Lech Kaczyński wkracza do nieba" Rybczyńskiego ofiary Smoleńska witane są przez oddziały powstańców, podchorążych Wysockiego, a na koniec przez samego Chrystusa.
Smoleńsk wzbudził też inne skojarzenia historyczne. Marcin Wolski napisał na przykład gorzki pastisz liryku Juliana Tuwima "Na śmierć prezydenta", który powstał pod wpływem wstrząsu, jakim dla Skamandryty było zabójstwo Gabriela Narutowicza. Przywołując wiersz Tuwima, Wolski aktualizuje go i zestawia obie zbrodnie, potępia też jej duchowych sprawców, i to paradoksalnie, bo przecież "łajdacy" niszczący Lecha Kaczyńskiego, jak wiemy, czują się dzisiaj spadkobiercami Narutowicza. Rymkiewicz wraca jeszcze dalej, bo do Jakuba Jasińskiego i Adama Mickiewicza, aktualizując metaforę dwu Polsk, z których jedna "chce się podobać na świecie", drugą "wiozą na lawecie", a potem dodając, że: "To, co nas podzieliło - to się już nie sklei".
Opozycja "my - oni´´ często zresztą wraca w wierszach smoleńskich. Ale też pogrzeb Lecha Kaczyńskiego staje się okazją nie tylko do manifestacji żalu za prezydentem i jego współpracownikami, ale także gestem solidarności ze wspólnotą narodową. Tak jest chociażby w niezwykłej "Odpowiedzi" Koehlera, afirmującej polskość taką, jaka zjawiła się, by oddać hołd prezydentowi, w całej swojej przyziemności, cielesności, polskość paloną, miażdżoną, zabijaną, czasem brzydką, a przecież wspaniałą i nieśmiertelną. "Pamiętam widzę słyszę jestem" - deklaruje Koehler w jednym z najpiękniejszych wierszy smoleńskich.
Roman Misiewicz opublikował jakiś czas temu niezwykły tekst, w którym dramatycznie wyznawał, iż po Smoleńsku liryczne opisywanie świata straciło dla niego sens. Jednak jego tom, podobnie jak wiele spośród omawianych tu wierszy, dowodzi, że poezja zrodzona w cieniu Smoleńska jest nie tylko możliwa, ale także potrzebna. Jest ważna: jako gest świadectwa, pamięci i sprzeciwu. Warto też mieć nadzieję, że wartości i tematy, jakie wniosła ona ostatnio do polskiej poezji, takie jak powaga, patos, patriotyzm, historiozoficzność, pozostaną w niej na dłużej.
http://naszdziennik.pl/index.php?dat=20120414&typ=my&id=my19.txt
18. Bohdan Urbanowski,jestem Jego fanką od dawna
a już szczególnie od momentu,gdy na spółkę z panem G.Królikiewiczem tworzył serial
o Generale Grocie/Roweckim,za co niestety wyrzucono Ich z telewizji
Ten filozof i poeta
to niezwykły Człowiek a Jego analizy,eseje
to małe arcydzieła
Jego biografie o wielkich nazwiskach są czytelne,pełne rzetelności i bardzo pouczające.
Pan Cogito i Jego żona
i dawna przyjażń z Michnikiem...to losy Człowieka,
ktory szedł pod prąd i dlatego tak został znienawidzony przez "Salon" Żeczpospolita Kłamcuw"
Pana Bohdana Urbanowskiego zawsze czytam i mam wrażenie,że im więcej lat upływa od którejś z Jego ksiązek,tym bardziej lubię wczytywać sie w Jego prozę i analizy...
podobnie jest i w tym przypadku...
gość z drogi
19. Poezja w cieniu Smoleńska...
marzy mi się zebranie tych pieknych wierszy perełek,które rozrzucone w sieci tworzą nowy rozdział
w świecie POEZJI
te wiersze pisane w odruchu rozpaczy,zdumienia,żalu
są pamiątką tamtch strasznych DNI,Dni
gdy Naród zamarł z przerażenia ,a poeci odpowiedzieli wierszem...
i jeszcze Proza...ta znowu stała się Polska ale nie w gajzecie,
Piękne artykuły zamieszczane w Naszym Dzienniku,Naszej Polsce,czy w Gazecie Polskiej
kiedyś,po latach będą wspaniałą pamiątką Dramatu,jaki dotknął Polski Naród
10 Kwietnia 2010
gość z drogi
20. Poezja w cieniu
Poezja w cieniu Smoleńska
Prof. Maciej Urbanowski krytyk literacki Uniwersytet Jagielloński
Poezja polska wiernie towarzyszyła Narodowi,
szczególnie wtedy, gdy ważyły się jego losy, gdy przeżywaliśmy chwile
dramatyczne, decydujące o naszym istnieniu. Bardziej nam towarzyszyła
nawet w chwilach smutku niż radości, gdy ponosiliśmy klęski, a nie
zwycięstwa. Nasza poezja bywała wtedy Tyrteuszem zagrzewającym do walki i
oporu, ale i Antygoną składającą hołd poległym, troszczącą się o godne
ich upamiętnienie w narodowej pamięci. Jednak i w chwilach rozpaczy
pocieszała żywych, budziła ich nadzieję, uświadamiała sens wspólnie
doświadczanego losu oraz ponoszonych dla Narodu ofiar.
O tej cesze, a
nawet powinności naszej poezji trochę zapomnieliśmy w III RP. My,
czytelnicy, ale chyba też sami poeci. Bo miał nastąpić koniec historii i
w nowym, wspaniałym świecie ponowoczesności i wspólnej Europy pisarzom
pozostawało zająć się prywatnymi obowiązkami, pisać zabawne wiersze o
wierszach, o papierosach, gnijących wisienkach, wódce, w sumie... o
niczym. Nazwano to nawet ładnie i trafnie - banalizmem.
Polska Antygona
10 kwietnia 2010 roku dramat smoleński zburzył ten idylliczny nastrój.
Był wstrząsem dla Polaków. Musiał być też wstrząsem dla polskich poetów.
Ich reakcja na to, co wydarzyło się tamtego dnia w Smoleńsku, była
czymś naturalnym w świetle naszej tradycji literackiej, ale też
zaskakującym w kontekście tego, co dominowało w literaturze III RP.
Nasza poezja, chciałoby się powiedzieć: na szczęście, towarzyszyła tym
wydarzeniom. Była ich świadkiem, komentatoremi uczestnikiem. Była znów
niczym Antygona grzebiąca swoich umarłych, ale też pomagała nam
przezwyciężyć rozpacz, ból i zrozumieć tajemnicę tego, co stało się 10
kwietnia.
Wiersze pojawiły się niemal natychmiast - drukowały je
gazety, ogłaszano je w internecie, potem umieszczano w tomikach.
Niektóre od razu zyskały rozgłos, największy chyba wiersz "Do Jarosława
Kaczyńskiego" Jarosława Marka Rymkiewicza. Jednak często cytowano też
odę "Na śmierć Prezydenta Kaczyńskiego" Marcina Wolskiego, "Tren"
Szymona Babuchowskiego czy "In hora mortis" Wojciecha Wencla. Ten
ostatni liryk wszedł potem do bardzo popularnego, świetnego tomu "De
profundis", wyróżnionego też Nagrodą im. Józefa Mackiewicza. Książka
Wencla w całości zresztą powstała pod wrażeniem dramatu smoleńskiego.
Podobnie jak zbiór Romana Misiewicza "dobre-nowiny.pl", który jednak nie
miał takiego szczęścia jak Wencel - odrzucony przez ponad 20 wydawców,
został ostatecznie opublikowany w Kanadzie. A przecież to książka
znakomita i wstrząsająca - jako zapis katastrofy, świadectwo bólu i
lęku, gest sprzeciwu, a wreszcie jako precyzyjny poetycki zapis budowany
ze strzępów, odłamków każących myśleć o strzępach, odłamkach ciał i
rzeczy, które zobaczyliśmy po 10 kwietnia...
Do tej listy utworów
znanych i głośnych dodać można wiele innych, równie ciekawych: Leszka
Długosza, Krzysztofa Koehlera, Kazimierza Nowosielskiego czy Przemysława
Dakowicza.
Jak też wynika z umieszczanych pod tymi i innymi
utworami sygnatur, wiele z nich powstało już 10 kwietnia, inne w czasie
kolejnych dni narodowej żałoby, a potem jeszcze pod wpływem szoku, jakim
było usunięcie krzyża z Krakowskiego Przedmieścia.
Trauma pokoleń
Trudno dzisiaj oczywiście policzyć, jak wiele wierszy powstało w cieniu
Smoleńska, jak wielu poetów poświęciło temu dramatowi swoją uwagę. Na
pewno jest tych utworów wiele, a będzie jeszcze więcej, bo pojawią się w
wydawanych w najbliższych latach książkach poetyckich. Nie wszystkie
zapewne mają podobną wartość, ale wszystkie na pewno są ważnym
dokumentem dziejowego przełomu. Sporo wśród nich wierszy udanych, czasem
znakomitych, i już dzisiaj można by ułożyć z nich obszerną antologię
poezji smoleńskiej.
Co ciekawe - znalazłyby się w niej wiersze
poetów wielu pokoleń. Pokolenie wojenne reprezentowałby Leszek
Elektorowicz, rówieśnik Herberta; rocznik 30. XX wieku Jacek Trznadel i
Rymkiewicz, autorów Nowej Fali Aleksander Rybczyński i Krzysztof
Karasek. Najwięcej byłoby tu jednak poetów urodzonych w latach 60. i 70.
Tych pierwszych reprezentowaliby na przykład Koehler i Misiewicz,
drugich Wencel, Babuchowski czy Dakowicz. Być może jest tak, że te dwa
pokolenia najmocniej doświadczyły smoleńskiej traumy.
Co łączy
wszystkie te wiersze? Oczywiście tonacja żałobna, elegijna, która jednak
czasem też łączy się z sarkazmem, gniewem i szyderstwem. Elegijność
pojawia się tam, gdzie mowa o poległych, sarkazm i gniew wtedy, gdy
wspomina się tych, którzy atakowali śp. prezydenta i nie potrafili, a
raczej nie chcieli, go zrozumieć. Lech Kaczyński jest oczywiście
najczęstszym bohaterem wierszy smoleńskich, ale znajdziemy wśród nich
utwory poświęcone innym ofiarom, na przykład piękny hołd Annie
Walentynowicz złożyli Wencel ("Pani Cogito") oraz Mirosław Woźniak
("Anna Solidarność"), a Krzysztof Karasek napisał wzruszający "Szkic
elegii na śmierć Stanisławowi Mikke".
Widać też, iż próbując
odtworzyć, a zarazem uwiecznić to, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010
roku, nasi poeci wracają do pewnych kluczowych elementów dramatu, a ich
uwagę przykuwają zwłaszcza motywy mgły, błota, krwi czy guzików, które
urastają do rangi symboli cierpienia i samotności ginących, kruchości
naszego ciała, ale też zagadkowego charakteru samego wydarzenia i
otaczającego go od początku kłamstwa. "Szukam linków do prawdy" - wyzna
Misiewicz, Elektorowicz nazwie "smoleńskie pole" "miejscem knowań
zawiłych". O "wiedzy podziemnej" ofiar znających "twarz strasznego
mordercy" napisze Jacek Trznadel w "Stratosferycznych", nazywając
zabitych "spalonymi śmiertelną bronią", strąconymi Ikarami. Metafora
Ikarów wraca w kilku innych wierszach smoleńskich, do antyku nawiązuje
też Karasek, pisząc o prezydenckim samolocie, iż "krążył jak cierpienie
nad grobem Leonidasów".
Katyń 2010
Najczęściej jednak przywoływana w tych wierszach jest zbrodnia katyńska,
a wraz z nią inne miejsca związane z polskimi ofiarami polityki
sowieckiej i/lub rosyjskiej. Sam tytuł wiersza Marty Bertowskiej "Katyń
2010", metafora "czarna skrzynka czarna łubianka" z wiersza Tadeusza
Zachary "10 kwietnia", motyw "nieludzkiej ziemi" z "Golgoty" Wolskiego,
rym "Las katyński/Lech Kaczyński" z "Katynia" Marka Czuku czy wizyjne
"Carskie wrota" Wencla są charakterystycznymi przykładami intuicji, iż
Smoleńsk jest kontynuacją pewnego historycznego i politycznego ciągu
wydarzeń sięgających nawet końca XVIII wieku, a na pewno wpisujących się
w dzieje sowieckiego totalizmu.
Z paralelą Smoleńsk - Katyń wiążą
się próby już nie tyle rekonstrukcji, ile interpretacji dramatu
smoleńskiego, odnalezienia ich duchowego sensu. Stąd też pojawia się
tutaj dawno niesłyszana w naszej poezji problematyka historyczna i
historiozoficzna, słychać tu też pogłosy mesjanizmu usiłującego
zrozumieć tragedię 10 kwietnia w kontekście religijnym. W wierszu
"Prezydent Lech Kaczyński wkracza do nieba" Rybczyńskiego ofiary
Smoleńska witane są przez oddziały powstańców, podchorążych Wysockiego, a
na koniec przez samego Chrystusa.
Smoleńsk wzbudził też inne
skojarzenia historyczne. Marcin Wolski napisał na przykład gorzki
pastisz liryku Juliana Tuwima "Na śmierć prezydenta", który powstał pod
wpływem wstrząsu, jakim dla Skamandryty było zabójstwo Gabriela
Narutowicza. Przywołując wiersz Tuwima, Wolski aktualizuje go i zestawia
obie zbrodnie, potępia też jej duchowych sprawców, i to paradoksalnie,
bo przecież "łajdacy" niszczący Lecha Kaczyńskiego, jak wiemy, czują się
dzisiaj spadkobiercami Narutowicza. Rymkiewicz wraca jeszcze dalej, bo
do Jakuba Jasińskiego i Adama Mickiewicza, aktualizując metaforę dwu
Polsk, z których jedna "chce się podobać na świecie", drugą "wiozą na
lawecie", a potem dodając, że: "To, co nas podzieliło - to się już nie
sklei".
Opozycja "my - oni´´ często zresztą wraca w wierszach
smoleńskich. Ale też pogrzeb Lecha Kaczyńskiego staje się okazją nie
tylko do manifestacji żalu za prezydentem i jego współpracownikami, ale
także gestem solidarności ze wspólnotą narodową. Tak jest chociażby w
niezwykłej "Odpowiedzi" Koehlera, afirmującej polskość taką, jaka
zjawiła się, by oddać hołd prezydentowi, w całej swojej przyziemności,
cielesności, polskość paloną, miażdżoną, zabijaną, czasem brzydką, a
przecież wspaniałą i nieśmiertelną. "Pamiętam widzę słyszę jestem" -
deklaruje Koehler w jednym z najpiękniejszych wierszy smoleńskich.
Roman Misiewicz opublikował jakiś czas temu niezwykły tekst, w którym
dramatycznie wyznawał, iż po Smoleńsku liryczne opisywanie świata
straciło dla niego sens. Jednak jego tom, podobnie jak wiele spośród
omawianych tu wierszy, dowodzi, że poezja zrodzona w cieniu Smoleńska
jest nie tylko możliwa, ale także potrzebna. Jest ważna: jako gest
świadectwa, pamięci i sprzeciwu. Warto też mieć nadzieję, że wartości i
tematy, jakie wniosła ona ostatnio do polskiej poezji, takie jak powaga,
patos, patriotyzm, historiozoficzność, pozostaną w niej na dłużej.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120414&typ=my&id=my19.txt
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
21. A może kącik poezji Smoleńskiej
tyle pięknych i łapiących za serce powstało utworów,więc warto by je Ocalić od zapomnienia
pozdr :)
gość z drogi