Teraz Polska?

avatar użytkownika FreeYourMind

Sytuacja obecna wielu ludzi w Polsce jest stosunkowo prosta: przepracowali oni kilkadziesiąt lat, odkładając na emerytury, a teraz rząd mówi: niestety, piniendzy ni ma, musicie jakoś to przeżyć. K. Leski, widząc to i czytając raport dotyczący stanowiska Polaków sprawie zabezpieczenia ze strony państwa, stwierdza, że mentalnie pozostajemy w peerelu.

Nie. Nie mentalnie. Realnie, rzekłbym. Postudiowałem sobie dyskusję pod postem Leskiego i o dziwo, uznałem, że nawet z pandadą bym się zgodził, mimo że na pewno leżymy na odmiennych biegunach, jeśli chodzi o poglądy ekonomiczne. Pandada bowiem napisał tak:

"Mnie wkurzył Wroński, który sobie lekko powiedział, że dla tych co pracują w ciężkich warunkach są przecież renty, gdy stracą zdolność do pracy. Ten *** uznał, że tracenie zdrowia w pewnych zawodach powinno być standardową formą żegnania się z pracą."

Nieźle sformułowane, a w dodatku oddające istotę rzeczy w medialnym widzeniu tego poważnego problemu społecznego, jakim jest los osób schorowanych, starzejących się, zrujnowanych zdrowotnie ciężką pracą lub skandalicznymi jej warunkami - a którym teraz państwo polskie mówi: weźcie się w garść, ludzie, przestańcie histeryzować!

 

No ale pandady zachwalać ne zamierzam, oczywiście, jeno Leskiemu i wielu innym chcę uprzytomnić, o co TAK NAPRAWDĘ w tym wszystkim chodzi. Kiedyś moi teściowie nie mogli się nadziwić, że ich obecne emerytury są wypłacane z moich pieniędzy, tzn. że pokolenie nieco młodsze od tego nieco starszego, finansuje (skromnie, bo skromnie, wszak polskie państwo po drodze rękami rozmaitych urzędasów rozkrada lub wprost marnotrawi sporo z tego, co w haraczach płacimy) jego los w jesieni życia. Teściowie upierali się, że oni mają za sobą kilkadziesiąt lat pracy i im się po prostu pieniądze należą, i koniec. Nie mogli za bardzo przyjąć do wiadomości nie tylko tego, że tych pieniędzy, które z ich składek ubezpieczeniowych miały się odkładać - po prostu nie ma, ale też tego, że skoro młodsze pokolenie finansuje to starsze, to to młodsze nie ma za bardzo szans na zabezpieczenie swojej starości, no chyba że jeszcze młodsze pokolenie zapędzi się do tej samej "zabezpieczającej" kołomyi.

Budowniczowie III RP zabierając się za konstruowanie "nowego państwa" popełnili przestępstwo nie tylko dopuszczając do władzy (mediów, biznesu, edukacji itd.) komunistów, ale przede wszystkim nie dokonując żadnej próby ODZYSKANIA (lub zabezpieczenia) przeolbrzymich pieniędzy (milionów pracowników) zagrabionych i zmarnotrawionych przez "państwo" komunistyczne, a dokładniej bandę zwaną PZPR. Te pieniądze po prostu wyparowały i się nie odnalazły, zaś władze III RP (poczynając już od legendarnego T. Mazowieckiego) uznały, że właściwie skoro nie ma pieniędzy, to i problemu nie ma.

 

Zajęto się więc krzątaniną ciekawą, która umożliwiła zagospodarowanie rozmaitych pozostałości po peerelu oraz wystartowanie w rozmaitych branżach ludzi dawnego systemu (plus "nowa ekstraklasa" - vide NFI, dajmy na to). Zajęto się problemami powstrzymywania antykomunistycznych cepów przed jakimikolwiek rozliczeniami zbrodniczego systemu, ale też zagłuszano antykomunistycznych oszołomów nawołujących, by procesy prywatyzacyjne i reprywatyzacyjne połączyć z tworzeniem funduszy emerytalnych zabezpieczających los pokoleń "wychodzących z komunizmu".  

Oczywiście, światli ludzie mają oszołomów w du-żym poważaniu, więc te głosy ginęły w huku przebudowy i odgruzowywania. Roboty naziemne tak były intensywne, że nikt się specjalnie nie przejmował tym, że ludzi, którym kiedyś trzeba będzie wypłacać emerytury przybywa, zaś pieniędzy na emerytury nie. Pozostawiono molocha w postaci ZUS-u, a następnie zaczęto tworzyć "system mieszany", który prowadził m.in. do takich mykesów, że ten sam pracownik zmuszony był płacić za siebie dwie składki naraz (sam, prowadząc działalność gospodarczą i będąc zatrudniony w jednej państwowej instytucji byłem przez ZUS w taki sposób nękany), no i te fanatastyczne OFE, które, jak niedawno słyszeliśmy utopiły potworne pieniądze - OFE, które miały być lekiem na całe zło. Ach, jak sobie przypomnę tych naganiaczy, którzy zapewniali pracowników, jak to kapitalnie będą się odkładać PIENIĄŻKI (oni zwykle tak mówią) na indywidualnych kontach i jak te PIENIĄŻKI kiedyś będzie można sobie fajnie wybrać. Naturalnie nie było mowy o tym, by zlikwidować ZUS, by każdy mógł sobie odkładać PIENIĄŻKI na prywatne konto ubezpieczeniowe.

Nawiasem mówiąc, skoro już o osobistym ubezpieczaniu się wspomniało, podobało mi się, jak Leski stwierdził o Polakach w jednym z komentarzy:

"Sądzę, że ogromna większość niczego by nie odłożyła, nieliczni zainwestowaliby - w najbardziej agresywne fundusze akcyjne i dziś twierdziliby, że ich oszukano."

Fajnie, tylko skąd Leski to wie? Problem wszak w tym, że do tej pory NIGDY po wojnie (nie tylko II, ale i jaruzelskiej) nie było takiej sytuacji, w której Polakom nie zabierano by haraczy z wypracowanych przez nich pieniędzy. Jeśli więc mielibyśmy choć przez paręnaście lat okazję do sprawdzenia, czy system prywatnych ubezpieczeń się sprawdza, czy nie, to moglibyśmy oceniać, jak się on ma do systemu ubezpieczeń przymusowych. Skoro zaś takiej okazji nie mieliśmy, to byłbym ostrożny w stawianiu takiej tezy, z której wynika banał typu, że Polak mądry po szkodzie. Jestem przekonany, że co, jak co, ale własne pieniądze większość Polaków umie liczyć i potrafi nimi rozporządzać o wiele lepiej niż niejeden urzędnik (czego dowodem jest nie tylko obecna sytuacja OFE czy ZUS-u).

Nie o to teraz jednak chodzi.

Problem, o który chodzi, jest poważny, choćby z tego powodu, że możemy stanąć na skraju bankructwa finansowego państwa, jeśli rząd nie wymyśli jakiegoś optymalnego rozwiązania w tej sytuacji. Jednakże to nie pracownicy są winni tej sytuacji, tylko właśnie PAŃSTWO. Polskie państwo doprowadziło obywateli zatrudnianych w rozmaitych instytucjach do takiej właśnie sytuacji, a nie ci obywatele doprowadzili państwo do stanu bliskiego bankructwa.

Ja się wcale nie dziwię ludziom walczącym o jakieś pieniądze w sytuacji, gdy tylu Polakom żyje się źle lub bardzo źle. Już raz o tym pisałem, ale i przy tej okazji wspomnę. Gdyby ktoś z rządowych mędrców nakazywał mi teraz zaciskać znowu pasa, jak za Balcerowicza, to i ja na ulicę wyjdę rzucać kamieniami. Rozmaite głosy teraz się pojawiają ludzi mądrych, którzy na przykład zapewniają, że praca nauczyciela wcale nie jest ciężka. Mówią to zwykle mędrcy, co nigdy nie mieli do czynienia z trzydziestoparoosobowymi oddziałami szkolnymi, corocznym zapaleniem krtani i zanikiem emisji głosu, hukiem na korytarzach w czasie dużych przerw (zwł. w tzw. kombinatach) itp. przypadłościami zawodu nauczycielskiego a la peerel i postpeerel. Każdy, kto zna nauczycieli wie, o czym piszę. 

Zresztą nie tylko nauczycieli zawód nie jest ciężki. Kolejarzy, stoczniowców, kierowców itd. Nie ma nadgodzin, nie ma wykorzystywania pracowników. W Polsce, powiedzmy sobie otwarcie i szczerze, w ogóle nie ma ciężkich warunków pracy (tak jak i w peerelu nie było ciężkich warunków). Potwierdza to zresztą wizyta w zupełnie opustoszałych przychodniach medycyny pracy. Jedynymi ludźmi, którzy pracują ciężko w ciężkich warunkach są politycy i ewentualnie dziennikarze. Kwestia pomostówek zatem powinna być ograniczona wyłącznie do tych dwóch grup zawodowych.

Sytuacja jednak nie jest zabawna i sam jestem ciekaw, jak obecny rząd ciemniaków będzie chciał z tego wszystkiego wyjść obronną ręką. Już pomijam kwestie obiecywanych "radykalnych podwyżek zarobków" i inne pitolenia dla ubogich, którymi PO zawojowało dusze tylu naiwnych Polaków. Chodzi o zagadnienie faktycznego braku pieniędzy na wiele wydatków o charakterze publicznym.

J. Śniadek powiedział całkiem słusznie, jak na mój gust, że kryterium przyznawania ludziom wcześniejszych emerytur powinny być odpowiednie ekspertyzy medyczne. Na takie kryterium jednak rząd nie chce się zgodzić, wychodząc zapewne z założenia, że większość ludzi pracujących przez wiele lat w ciężkich warunkach po prostu potem symuluje (jak poborowy przed komisją). Zresztą, jakie tam ciężkie warunki do cholery (jak już wspomniałem wyżej).

W ten sposób jednak doszliśmy po 1989 r. do ściany. Skonstruowano państwo, które nie tylko wydoiło obywateli (fizycznie i finansowo), ale i nie uważa, by po wydojeniu należała się jakaś zapłata. Co ciekawsze - nie ma winnych. Nikt nic nie wie. Politycy koalicji bezradnie rozkładają ręce lub pokazują za siebie ("to nie my, to oni" - ewentualnie, jak w peerelowskim autobusie przy wysiadaniu: "z tyłu się pchają") i pokazują pustą kasę (choć nie do końca, skoro stać nas na pomoc finansową dla Islandii). Niewykluczone, że w odpowiedzi obywatele zrobieni w klasycznego ciula pokażą zaciśniętą pięść. Będzie to piękny finał na dwudziestolecie transformacji, do świętowania którego szykuje się już Tusk z kolegami.    
     
http://krzysztofleski.salon24.pl/101135,index.html      

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz