Cynicy i cymbały - Prof. Ryszard Legutko
Miliony Polaków, którzy dali się ogłupić antykaczyzmem, nie dostrzegają, że prezydent Rzeczypospolitej w ruskiej trumnie to nie tylko oburzający brak decorum, ale również degradacja państwa, że raport MAK to nie tylko potwierdzenie tego, co wiemy o Rosji, lecz klęska polskiego państwa, że Tusk jeżdżący na nartach w Dolomitach w czasie ogłaszania raportu to nie tylko pokaz małości człowieka, któremu się udało zdobyć władzę, lecz także cios w pozycję Polski.
Dla ludzi, którzy mają elementarne rozeznanie w rzeczywistości, a w ich umysłach antykaczyzm nie dokonał nieodwracalnych zniszczeń, treść raportu MAK, a także forma jego zaprezentowania nie były zaskoczeniem. Mówiąc brutalnie, kiedy się okazało, że to MAK będzie badał katastrofę, ufność w efekty jego pracy mogli deklarować wyłącznie cynicy lub cymbały.
Również konferencja prasowa premiera Tuska, na którą wyskoczył do Warszawy z Dolomitów, nikogo rozsądnego nie zszokowała, bo wiedzieliśmy, że ten polityk - tak bezwzględny w walkach partyjnych i wewnątrzpartyjnych - jest w kontaktach międzynarodowych miałki, słaby i tchórzliwy. Znaleźli się jednak tacy w Polsce, a liczba ich niemała, którzy raportem byli zaskoczeni. Prezenterzy telewizyjni, publicyści większości głównych mediów czy zawodowi mędrcy nie czuli już jednak dostatecznej pewności siebie, by - jak to mieli wcześniej w zwyczaju - przedstawić upokarzającą klęskę rządu jako kolejny sukces. Powstaje zatem pytanie: Czy skala poniesionej przez rząd porażki wzbudzi wreszcie powszechne podejrzenie, że być może z państwem polskim jest coś nie tak i że pora w końcu przewartościować naszą ocenę III Rzeczypospolitej? Cynicy i cymbały zapewne wątpliwości nadal mieć nie będą, lecz trzeba liczyć, że jakaś część chwalców Polskiej Republiki Platformianej doznała otrzeźwiającego wstrząśnienia.
Polityka ugody i serwilizmu
Polska nie jest normalnym państwem, ponieważ nie spełniamy koniecznego warunku państwowości. Takim warunkiem jest solidarne działanie wszystkich głównych sił politycznych w interesie państwa i narodu. Platforma Obywatelska dokonała w tym względzie rewolucji. Takiej rewolucji nie zrobili nawet postkomuniści - choć zapewne mieli na to ochotę - gdyż powstrzymywała ich obawa przed społecznym potępieniem. Podobnych obaw Platforma nie odczuwała. A rewolucja, jakiej dokonała, polegała na graniu interesem narodowym dla celów wewnętrznej walki partyjnej. Istniała wcześniej niepisana zasada, iż konfliktów między partiami nie eksportujemy, bo nie wolno występować przeciw nadrzędnemu dobru, jakim jest państwo polskie.
Platforma tę zasadę odrzuciła. Zaczęła atakować prezydenta Lecha Kaczyńskiego za politykę wschodnią, mimo że dla wielu Polaków tego rodzaju polityka stanowiła od dłuższego czasu naturalny schemat działania, za którym stały doświadczenie oraz diagnozy licznych analityków politycznych w rodzaju ubóstwianego przez salon Jerzego Giedroycia. A atakowano Kaczyńskiego nie dlatego, że miano lepszy pomysł, lecz by utrudnić mu polityczne zabiegi, nawet kosztem polskiego interesu.
Lista działań Polsce szkodzących jest zaiste długa: od likwidacji ważnych placówek dyplomatycznych i odpuszczenia sprawy polskiej mniejszości w Niemczech po europejską służbę zewnętrzną i sprawę Gazociągu Północnego oraz Świnoujścia. Spektakularnym przykładem takiego działania rządu Tuska i samego premiera było wdanie się w grę z Putinem przeciw prezydentowi Kaczyńskiemu w sprawie uroczystości katyńskich. Fakt, że coś takiego zrobił premier Polski w porozumieniu z premierem Rosji, którym jeszcze do niedawna straszono polskie dzieci, i że uszło to Tuskowi bezkarnie, jest czymś niebywałym w życiu politycznym. Nie znam analogicznego przypadku w żadnym z krajów, który uchodzi za cywilizowany.
Ale najbardziej odrażającym przykładem politycznej demoralizacji było śledztwo smoleńskie oddane Rosjanom już na samym początku. Ta decyzja stanowiła zwieńczenie wszystkich niedobrych rzeczy, które robiono wcześniej. Oto państwo polskie ogłosiło światu swoją niemoc. Przesłanie było wyraźne: w sprawie śmierci prezydenta Kaczyńskiego i blisko stu innych osób, w tym szefów sił wojskowych, państwo polskie nie będzie miało nic do powiedzenia. Zdajemy się na łaskę i niełaskę Rosji. Coś tam ględzono o pojednaniu i poprawie stosunków, lecz nie trzeba wielkiej przenikliwości, by wiedzieć, że dowodem na pojednanie i poprawę stosunków byłaby wyraźnie uzgodniona samodzielność Polski w tej sprawie śledztwa. Pojednanie, które oznaczało, że takiej samodzielności mieć nie możemy, to farsa. Propaganda pojednania, wymyślona przez cyników, została stworzona dla tej rzeszy cymbałów, którzy zapalali świeczki na grobach żołnierzy Armii Czerwonej po to, żeby przypadkiem Polacy nie pokochali za bardzo Lecha Kaczyńskiego. Kapitulanctwo rządu Platformy w sprawie smoleńskiej dowodziło czegoś przeciwnego: polski rząd wcale nie pojednał się z Rosją, lecz po prostu nie śmiał się jej przeciwstawić, a sama myśl, że można było coś takiego zrobić, była dla premiera i jego współpracowników niewyobrażalna.
Po Tusku ruiny i zgliszcza
Decyzja o kapitulacji była symboliczna. Do tej pory PO dawała do zrozumienia, że to ona prowadzi grę - wredną, paskudną, szkodzącą Polsce - lecz rozgrywaną samodzielnie, a jej celem miało być wyeliminowanie kaczyzmu. Teraz ten rzekomy makiawelizm pokazał swoją prawdziwą twarz. W końcu Tusk przyznał: nie możemy, bo jesteśmy słabi, a jesteśmy słabi, bo sami się osłabiliśmy.
Tusk nie rozumiał albo nie chciał rozumieć - rozleniwiony przez długie przebywanie na boisku, picie whisky i towarzystwo PR-owców - że nie można bezkarnie łamać świętej zasady działania solidarnego w interesie narodowym. Pozwalanie na klepanie po plecach przez zachodnich kolegów i dobre recenzje niekompetentnych publicystów nie zafałszują rzeczywistości. Granie przeciw opozycji w stosunkach międzynarodowych przynosi krótkotrwałe korzyści, lecz w istocie nieodwracalnie kompromituje. Pokazuje bowiem słabość, której już nie da się usunąć. Teraz Tusk może się głośno sierdzić (co jest mało prawdopodobne), może grozić Rosji (co jest wątpliwe), może nawet występować publicznie z nożem w zębach, ale to wszystko na nic. Wszyscy - to znaczy, wszyscy, którzy podejmują decyzje polityczne w świecie - wiedzą, że Tusk i jego rząd to słabeusze. Kto systematycznie okazuje się galaretą, galaretą pozostanie. Galareta, która nagle udaje tygrysa, wywołuje tylko odruch politowania.
Piszę to wszystko z przykrością, nie tylko dlatego, że jako były bliski współpracownik prezydenta Lecha Kaczyńskiego traktuję jako rzecz szczególnie bolesną wszystko to, co się stało: od medialno-politycznej dintojry, jaka poprzedziła tragedię smoleńską, do upokarzających sytuacji, które nastąpiły potem. To, co zrobiła PO z Polską w ciągu ostatnich kilku lat, nie będzie się dawało szybko naprawić. Zdegradować pozycję kraju jest łatwo, lecz naprawienie szkód trwa bardzo długo. Gdy Platforma będzie oddawała władzę (co, mam nadzieję, nastąpi szybko), zostawi po sobie ruinę. Nie tylko brak armii, brak dróg i autostrad, zniszczoną edukację, gigantyczny dług, schamienie sfery publicznej i wiele innych okropnych rzeczy, lecz także drastyczne osłabienie polskiej pozycji w świecie.
Skończcie z konformizmem!
Na koniec dwie uwagi. Jedna dotyczy polskiego społeczeństwa, druga - członków i zwolenników Platformy. Mam nadzieję, że rację miał wieszcz, pisząc o naszym Narodzie jako o lawie posiadającej gorącą głębię, oraz że rację miał również Stefan Żeromski, gdy pisał, że odebranie Polakom duszy nie może się udać. To prawda, że kaci Narodu Polskiego, okupanci, zaborcy i najeźdźcy nie dali nam rady. Byłoby zaiste paradoksem, gdyby większe sukcesy w tym niechlubnym dziele miała partia małych cwaniaków.
Druga uwaga dotyczy członków i sympatyków Platformy Obywatelskiej. Znam kilku z nich, o których mogę powiedzieć, że są ludźmi przyzwoitymi. Zastanawiam się, kiedy wreszcie powiedzą "non possumus". Śledztwo smoleńskie i raport MAK są dobrą po temu okazją. Demoralizacja tuskizmem w Polsce zaszła już tak daleko, że poczucie przyzwoitości nakazywałoby okazanie dystansu. Można było udawać - bo tak nakazywała dyscyplina partyjna - że prezydent Kaczyński nie rozumiał dzisiejszego świata; można było twierdzić, że trzeba płynąć z głównym nurtem dzisiejszej Europy, bo takie deklaracje niewiele kosztują; można było nawet mówić, że przyjęcie (?!) konwencji chicagowskiej było decyzją racjonalną, choć takie twierdzenie wymuszało unikania spojrzenia w lustro przez jakiś czas. Nie można jednak tolerować takiego stopnia upokarzania Polski, do jakiego doszło w ostatnim czasie. Ja oczywiście wiem, że jest taki typ ludzki, który "tak się wdroży do długo i cierpliwie noszonej obroży, że w końcu gotów kąsać rękę, co ją targa". Mimo to jednak wierzę, że ludzie, których uważam za przyzwoitych, są istotnie przyzwoitymi i swoją przyzwoitość zamanifestują. Który pierwszy, Panowie?
Autor jest profesorem filozofii, posłem do Parlamentu Europejskiego; byłym senatorem i wicemarszałkiem Senatu VI kadencji, ministrem edukacji narodowej i sekretarzem stanu w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110120&typ=my&id=my01.txt
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz