Bruce Lee, a służby PRL-u.

avatar użytkownika jwp

Zabawne, lecz nie śmieszne.

"... Doznać oświecenia w sztuce walki oznacza wygasić wszystko,
co zaciemnia prawdziwą wiedzę, rzeczywiste życie..."

 

Notka ta i kilka następnych będą stanowić niejako fundament do tezy zawartej na początku poprzedniego wpisu

Kryptonim "PAJĘCZYNA" - z pamiętnika byłego oficera...

, a brzmiącej:

Czy ktoś z Was kojarzy taką instytucję jak Poradnia Psychologiczno – Pedagogiczna.

Otóż jednym z jej zadań jest „Pomoc uczniom w dokonywaniu wyboru kierunku kształcenia, zawodu i planowaniu kariery zawodowej”.

I na tym się skupimy. Instytucja ta istnieje w Polsce od dziesiątek lat i była jednym z ważnych źródeł informacji o potencjalnych kandydatach na współpracowników i pracowników służb specjalnych, cywilnych i wojskowych. Zarówno w takiej poradni jak i w większości szkół podstawowych i średnich, nie wspominając o szkołach wyższych rezydował przedstawiciel służb. Ich rolą było wychwytywanie dzieci szczególnie zdolnych lecz stwarzających problemy wychowawcze. Bowiem człowiek, który sam wybiera pracę w służbach, czy to z powodów ideowych czy też finansowych ma często mniejszą wartość niż zwerbowany lub pozyskany za pomocą... Ja jestem jednym z takich ludzi. Ale o tym później.

Pierwsza część notki będzie o sporcie.

Druga o operacji „Płetwa”.

Środowisko sportowców zawsze było łakomym kąskiem dla służb wszelakiej maści. To nic nowego. Warto jednak pochylić się nad tym tematem.

Co takiego powoduje, iż służby penetrują to środowisko i korzystają z jego usług.

Po pierwsze jest to środowisko które składa się z osób reprezentujących różne grupy społeczne.

Po drugie sportowcy mają podobnie jak aktorzy, artyści czy też naukowcy bardzo rozbudowane relacje z obywatelami państwa, przemieszczają się często po całym kraju i co najważniejsze często wyjeżdżają za granicę.

Są też dla wielu ludzi w różnym wieku wzorem.

Oraz jako ludzie nazwijmy to „wysportowani” mogą być przydatni w różnego rodzaju działaniach operacyjnych i szkoleniach pracowników służb. Szkolenia zarówno w umiejętnościach bezpośrednio przydatnych jak sztuki walki, sporty „wytrzymałościowe”, sporty samochodowe i wiele innych. I choćby sporty „towarzyskie”, tenis, żeglarstwo. Nie do przecenienia jest też aspekt społecznego odbioru sportowców. Sąd dla nas idolami, w naszym imieniu wygrywają lub przegrywają np. w hokeja ze znienawidzonym ZSRR. Ponadto jest to grupa potencjalnych pracowników służb, instruktorów, TW, czy też zwykłych bojówkarzy do zastraszania ludzi, a to wszystko ze względu na w/w cechy sportowców. Jest też wśród nich wielu, którzy żądni sławy, a często nie potrafiący bez niej i wynikających z niej przywilejów, po prostu nie potrafią żyć są idealnymi kandydatami do pracy lub współpracy ze służbami.

Za PRL-u najlepiej się miały kluby resortowe. Gwardyjskie i wojskowe. Ale także podparte kopalniami, hutami, dużymi przedsiębiorstwami.

Większość sportowców w klubach resortowych była na etacie. Mniej lub bardziej fikcyjnym. A to piłkarz był dzielnicowym, a to lekkoatleta było oficerem LWP.

Ale byli też i tacy, którzy oprócz sportu uprawiali szlachetną służbę w kraju i za granicą.

Korzyści było wiele. Stypendia sportowe i etaty, diety, dodatki służbowe, przydziały na mieszkania, samochody, wczasy za granicą, możliwość zakupu deficytowych towarów. I perspektywa niezłej emeryturki, wspomaganej przez kapitalik pozyskany na wyjazdach zagranicznych. Choćby do ZSRR, Turcji. Istniało ciche przyzwolenie władz na wywóz i wwóz różnego rodzaju dóbr. Oczywiści szeregowy sportowiec mógł sobie co najwyżej przywieźć z Kraju Rad trochę złota, a z Turcji jeansy. Natomiast takie tuzy jak znana lekkoatletka, czy też równie znany bokser, brali udział w dość poważnym procederze jakim był handel złotem i klejnotami. To już były działania gospodarczo-operacyjne służb służące tworzeniu tak niezbędnej lewej kasy. A przy okazji każdy coś tam skorzystał. W zależności od sportu powiązania były różnorakie. Np. Bokserzy penetrowali środowiska przestępcze, subkultury, choć nie jest tajemnicą, iż brylowali również w środowiskach artystycznych.

To nie jest wiedza tajemna. Natomiast nie jest znana pewna akcja, niech się nazwie „Droga”.

Tak jak pisałem sport i sportowcy to ważna część działań służb cywilnych i wojskowych. Szczególną rolę odgrywają tzw. sporty walki ( jest to stosunkowo młoda nazwa ). Boks i judo były domeną klubów resortowych, pełniły te dyscypliny ważną rolę zarówno w szkoleniu funkcjonariuszy milicji, jak i służb. Te dziedziny pozwalały też sprawować kontrolę nad młodzieżą i zapewniały możliwość „pracy u podstaw”. W latach 60-ych postanowiono wyprzedzić czas i opracowano akcję „Droga”. Akcja ta miała na celu pełne skanalizowanie młodych ludzi z różnych środowisk i w powiązaniu z takimi akcjami jak np. „Płetwa”, czy też „Prywatka” ( obie akcje realizowane przy pomocy ZPR - dawniej Zjednoczone Przedsiębiorstwa Rozrywkowe S.A. ). Do ZPR-u wrócimy przy akcji „Płetwa”.

http://www.zprsa.pl/index.php?page=o_grupie_zpr

A teraz Bruce Lee, a sprawa polska.

Zdając sobie sprawę z tego, iż z upływem lat do Polski będą podobnie jak muzyka, napływać nowe modne sporty, czy też takie formy rozrywki jak dyskoteki, służby przygotowały sonie odpowiedni grunt. Pamiętajmy, iż sporo część działalności służ zajmuje analiza, prognozowanie i strategi a działania w przyszłości, takie z nich pogodynki. I dlatego też postanowiono spopularyzować w Polsce sztuki walki wschodu. Ciekawe jest to, iż na pierwszy ogień poszło Karate, a nie Kung Fu z bratnich Chin. Wyjaśnienie jest dość proste, nie nadszedł jeszcze czas Bruce`a Lee. Ten nadejdzie w 1977 roku, po premierze filmu Wejście Smoka. A służby będą już przygotowane do zagospodarowania setek tysięcy „młodych, polskich Bruce`ów”. Dlatego też od 1970 roku powstawały pierwsze sekcje „judo i samoobrona”. A najbardziej mnie bawi następujący tekst: „Andrzej D. był instruktorem judo więc zajęcia te nie wzbudzały podejrzeń ówczesnych władz. Dopiero dwa lata później przy AZS ... powstała pierwsza oficjalna sekcja karate.”. Tak, instruktor judo w tajemnicy przed służbami popularyzuje karate w Polsce. Brzuch może rozboleć. Sekcje judo były pod pełną kontrolą służb. A w momencie zapisywania się do sekcji karate, dane delikwenta trafiały do milicyjnej kartoteki, oficjalnie, nie czyniono z tego tajemnicy. Dlatego też jak widać wszystko działo się „bez wiedzy i udziału” służb. Nowy sport walki i olbrzymi sukces filmu „Wejście smoka” spowodowały masowy napływ młodych ludzi do sekcji karate. Oczywiście oprócz Kyokushinkai był i Shotokan i wiele innych, ale od przybytku głowa nie boli, ważne by nie stracić kontroli. Byle rosły nam nowe kadry, wide „grupa karateków”. Nie ma zamiaru rozwodzić się zbytnio nad metodami działania służb w środowiskach sportowców, tak jak pisałem, mam zamiar ułożyć puzzle pod tytułem „Powołanie - zostałeś wybrany”.

W trakcie mojej "kariery" młodego karateki miałem okazję poznać jednego agenta KGB, Rosjanina wielu talentów, który przyjechał do Polski na studia i równocześnie był instruktorem Karate oraz jednego agenta Stasi, Niemca z NRD, także instruktora. Co się dzieje z NRD-owcem nie wiem, natomiast "Iwan" mieszka w Polsce, ma obywatelstwo polskie, jest pracownikiem naukowym i publicznie znaną osobą, można rzecz popularną i lubianą.

A teraz o akcji „Płetwa”.

Zjednoczone Przedsiębiorstwa Rozrywkowe istniejące po prywatyzacji do dzisiaj to PZPR-owsko, SB-ecka, wywiadowcza i kontrwywiadowcza instytucja. A dlaczego ? Czyż nie ma tu analogii do sportu. Imprezy masowe, gwiazdy, idole i gigantyczna kasa. ZPR-y to nie tylko koncert krajowe i zagraniczne, to zarządzanie i kontrola nad wieloma fragmentami rozrywki. Dyskoteki, sklepy, media, raczkujący hazard i tzw. „Flipper Kluby”.

Przeważnie było tak. Dyrektorem regionalnej Dyrekcji ZPR-u był towarzysz z PZPR, jego zastępcami byli ludzie służb, cywilnych i wojskowych. I znowu świetna obrywa, jedna pensja w resorcie, druga w ZPR. Był jeszcze jeden warunek, musieli mieć mocne głowy i do roboty i do picia wódy. Wiem co mówię, piłem z nimi nie raz. Było ciężko, a nawet bardzo ciężko, to byli zawodnicy z 1-szej ligi.

Nie będę się rozwodził nad całą działalnością ZPR, to temat na opasłe tomisko, niech się wezmą do roboty historycy. Podam tylko przykład na nurt futurystyczny w służbach.

Jak świat światem tam gdzie hazard tam służby. I nie musi to być Makao. Na poziomie trzech kart też jest miejsce dla służb. A jeżeli można działać wśród młodzieży, pracować nad nią, wykorzystywać uzależnienie od hazardu, to już istny raj.

Flipper, nazywany też pinball, to rodzaj automatu do gry, w którym zabawa polega na tym, aby za pomocą ruchomych płetw (łapek) (z ang. flipper) odbijać poruszającą się po lekko nachylonej w kierunku grającego planszy metalową kulkę i nie dopuścić do jej wpadnięcia w otwór znajdujący się na dole. Na planszy porozmieszczane są różne elementy, których trafianie zwiększa liczbę punktów ( za Wikipedia, choć moja wiedza jest większa i empiryczna ).

Na początku lat 70-ych ( co za zbieżność z karate ) ZPR-y tworzyły w Polsce tzw. Flipper Kluby oraz umożliwiały w kawiarniach i klubach prowadzenie działalności ajencyjnej, polegającej na dzierżawieniu automatów do gry zwanych Flipperami. To dopiero był Dziki Zachód. W jednym z takich salonów prowadzonych przez dwudziestokilkuletnich, fajnych chłopaków w jednym z największych polskich miast miałem okazję gościć, można rzec byłem stałym bywalcem. Żyłka hazardowa, chęć oderwania się od szarej rzeczywistości, „fun”, fajne towarzystwo, a z czasem nawet możliwość zarabiana kasy przyciągały do salonów gry tłumy młodych i nie tylko ludzi. Od rana do wieczora ( wagarowicze ) przewalały się tłumy. Każdy stały bywalec miał ulubioną maszynę. Moją był Sheriff. Doszedłem do mistrzostwa na tej maszynie i w zasadzie nikt nie był w stanie ze mną wygrać. Oczywiście czasem przegrywałem, ale nigdy z „żółtodziobami”. Bo tak naprawdę zarabiało się na zakładach z nowymi klientami. W klubie przy maszynach stały popielniczki, młodzi skakali nam po piwo lub wódeczkę. Kwitł hazard, życie towarzyskie, handel, paserka, a nawet prostytucja. Galerianki to tylko odmiana tamtej prostytucji, Za dobry ciuch mogłeś mieć... Co ciekawe milicja wiedziała doskonale kto tam chodzi, wiedziała, iż wagarowiczów, złodziei, paserów i całe to towarzystwo mogła wymieć jak stróż miotłą liście. A mundurowi omijali to miejsce łukiem. Kiedyś podpity i rozbawiony kumpel zajebał z pobliskiego sklepu sekator i schronił się we Flipper Klubie, milicjanci, którzy go gonili po krótkiej rozmowie z ajentem odstąpili do czynności. Tam zawierało się przyjaźnie, tam powstawały nieformalne grupy i układy towarzysko - finansowe. Tam służby hodowały sobie przyszłych agentów, TW i zwykłych bandziorków. A przy okazji ZPR-y ( czytaj służby ) zarabiały olbrzymią kasę. Towarzystwo z Flipper Klubów razem bawiło się w okolicznych knajpach, dyskotekach. A niektóre znajomości przydawały się w najmniej spodziewanym momencie. Np. Przy egzaminach na studia.

Koniec i Bomba,

kto nie wierzy ten Trąba.

Zapraszam do następnego wpisu - „W rytmie Disco - Taniec ze Służbami”.

A w nim o muzyce, studenckich klubach, „Inter-Klubach”, pięknych Bułgarkach i temperamentnych NRD-ówkach.

A teraz z innej beczki, a może nie do końca.

napisz pierwszy komentarz