Refleksje egzystencjalno-polityczne wokół euro

avatar użytkownika FreeYourMind

I. Janke pisze o zdawanym właśnie przez polskich polityków egzaminie, dla mnie jednak jest to raczej matura próbna niż egzamin dojrzałości. Co gorsza, mam poczucie jakiegoś deja vu, jak w sprawie referendum wokół TL. Konflikt był z pozoru jak diabli, po czym wszyscy padli sobie w ramiona, tłumacząc, że tak trzeba.

Zadałem wczoraj P. Kowalowi pytanie, czy PiS pokochał już PO, czy to jakaś forma gry, której znaczenia nie rozpoznaję, ale nie doczekałem się odpowiedzi, a tymczasem sprawa jest poważna, by nie rzec, bardzo poważna. Nie znalazłem bowiem w ostatnich działaniach Tuska i jego wesołej kompanii niczego, co by skłaniało do jakichkolwiek pojednawczych gestów wobec tej partii. Nie trzeba zresztą wielkiego ani dociekliwego optyka, by dostrzec zamiary obecnych pląsów PO wokół PiS-u, chodzi po pierwsze o podreperowanie reputacji po blamażu w Brukseli i postawie ostentacyjnego zlewania zagrożenia ekonomicznego oraz po drugie o to, by jak najszybciej wprowadzić euro. I teraz mam pytanie, czy PiS już dał się "porwać do tańca", czy nie?

Żeby było jasne, ja tam wielkiej sympatii do złotówki nie mam i korzystam z niej tak, jak pasażer skazany na dojazdy śmierdzącymi pociągami PKP do miejsca pracy, nie znaczy to jednak, że nie chciałbym, by polska waluta była porządna i by polskie koleje wyglądały tak, jak np. duńskie. Pewnie też nie płakałbym zbytnio po utracie złotówki, ale nie z tego powodu, z jakiego cieszyliby się eurokraci i euroentuzjaści, tzn. że można będzie kręcić kolejne lody już bez zabawy w "przewalutowywanie" -  tylko z tego, że jest mi zupełnie obojętne to, czy jeden bałagan zostanie zastąpiony drugim w sytuacji, gdy na bałaganiarzy nie mam najmniejszego wpływu. To tak samo bowiem, jak ze zmianami w rządach komunistów po 1989  r. ale też tak jak z poczuciem rosnącego obrzydzenia na działalność takich rządów jak Mazowieckiego, Bieleckiego czy Suchockiej. Obrzydzenia i zniechęcenia. O rządach genialnego premiera Buzka nie wspomnę.

Zostawać czy wyjeżdżać z kraju, w którym wpływ obywatela na sprawy społeczne jest więcej niż znikomy? Jeśli Polska miałaby się stać po prostu zoną na mapie eurokracji, to co miałoby mnie tu trzymać? Język? Po polsku można mówić na wszystkich kontynentach niemalże, wystarczy znaleźć tylko co gęściej zaludnioną naszymi rodakami dzielnicę. Kultura? Jaka kultura? Ta kreowana przez media masowe czy przez różowo-czerwony salon? Bo do tej offowej i tak można dotrzeć, jeśli się dostatecznie wytrwale szuka, zwł. że wielu twórcom nie pozostaje już żadna inna droga do odbiorców, jak poprzez tworzenie stron i zamieszczanie muzyki, grafiki, filmów czy literatury on-line. Rodzina? Rodzinę można zabrać ze sobą i gdzieś w oddali zakładać małą ojczyznę. Przyjaciele? Dzisiaj przyjaciół mieszkających w tym samym wielkim mieście spotyka się tak rzadko, że równie dobrze można na spotkania przyjeżdżać z zagranicy (albo ich za tę granicę zapraszać). Poza tym, jakie granice - wszyscy będziemy w jednym europejskim domu, jak to powiedział kiedyś Gorbaczow. Wiara katolicka? Przecież kościoły są prawie wszędzie, pomijając kraje muzułmańskie czy komunistyczne, tudzież dziką dżunglę (choć i tam zakładane są misje).

No dobra, zaraz ktoś spyta: zacząłeś bucu od spostrzeżenia Jankego, a naraz gadasz o emigracji. Ale tak sobie wczoraj przypomniałem, jak przez długie lata nie tylko peerelu, lecz i postpeerelu idea wyjazdu i zamknięcia za sobą drzwi, rozpoczęcia życia w normalnych warunkach, gdzie ludzie dobrze wykształceni i zdolni zarabiają dobrze i dużo, zaś ludzie niewykształceni i niezdolni zarabiają słabo i znają z reguły swoje miejsce w społecznym szeregu - jawiła się jako całkiem naturalne rozwiązanie. Człowiek jednak myślał sobie: Polsce trzeba dawać szansę. Buc myślał: a może nadejdzie czas odepchnięcia komunistów od władzy i jakiegoś "odwrócenia trendu", jak mawiają giełdoznawcy, odwrócenia takiego, że o Polsce zacznie się myśleć, jak o normalnym, właśnie, państwie i będzie się czuło dumę z tego powodu, jak ono wygląda i jakiej satysfakcji dostarcza swoim obywatelom. Ciupas myślał: a może przesadzam, może nie jest tak źle, może nie warto się na ojczyznę obrażać, bo to przecież wina tępych polityków, którzy od złodziei różnią się tym, że wypudrowani występują przed kamerami, mają o wiele droższe samochody oraz piją z komendantami policji czy innymi ministrami sprawiedliwości. Matoł myślał: przecież ktoś w tym kraju musi pozostać, nie można tego dziedzictwa zostawić tak po prostu, by je jakieś dziady rozdrapały.

W pewnym jednak momencie człowiek nawet tak ograniczony umysłowo, jak ja stwierdza, że na nic kompletnie nie ma wpływu, zaś idea emigracji jest jedyną rozsądną w takich okolicznościach - że taka idea to najlepsze dla mającego jakieś poczucie godności człowieka, rozwiązanie. Może właśnie już dosyć jakichś cholernych sentymentów, jakiegoś oglądania się na "świat do naprawienia", może trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, że współczesnym politykom stajnia Augiasza wydaje się najlepszym pomysłem dla Polski i czują się z nim idealnie, byleby dało się na zarządzaniu stajnią dobrze zarobić? Stajnię można przecież ładnie odmalować, to i tamto przykryć brezentem i rozsiąść się w najlepsze. 


Napisałem, że mam poczucie deja vu, ponieważ nagle się okazuje, że możemy w podskokach wchodzić do euro. Czy ja mogę mieć coś do euro? Gdybym pracował w Niemczech, Holandii czy Francji, to pewnie nie. Gdy pracuję w Polsce, to tak. Jeśli bowiem moje obecne zarobki będą mi wypłacane w euro, to moja sytuacja ekonomiczna niewiele się zmieni. Jeśli zaś jedyną pozytywną wibracją płynącą z wejścia do eurozony miałoby być to, że doskonale zarabiający politycy będą zarabiać jeszcze lepiej, byznes będzie się rozwijał byznesmenom, zaś rolę banku centralnego będzie pełnił bank niemiecki, to jakoś blado mi to wygląda. Podatki się nie zmieniają, ceny rosną z roku na rok, jeśli nie z miesiąca na miesiąc - jaka więc frajda z tego, że nagle mielibyśmy zarabiać i płacić w innej walucie? Pomijam już jakiekolwiek względy związane z rozwijaniem narodowej gospodarki, przecież o niczym takim polscy politycy na ogół nie chcą słyszeć, wychodząc z założenia, że to dotacje UE rozkręcą nasz przemysł, transport, szkolnictwo czy turystykę. A że po drodze rozkręcą lody na tych dotacjach rozmaici zdolni biurokraci, to chyba zrozumiałe. Uczciwością i pracą ludzie się bogacą.

Jeszcze parę dni temu PO wieszała ostatnie psy na PiS-ie, tymczasem ni stąd ni zowąd zapanowała atmosfera "kochajmy się". Dziwują się nawet publicyści komunistycznej  "Polityki". Już nawet to, że Borusewicz nie wpuścił prof. Religi na senackie posiedzenie, a senat uwalił prezydencki pomysł przeprowadzenia referendum w sprawie kręcenia lodów na prywatyzacji szpitali, przechodzi zupełnie niemal bez echa, pomijając co drażliwszych blogerów :) Oczywiście taka postawa senatu była do przewidzenia, skoro "GW" alarmowała, że 50% obywateli chce powiedzieć "nie" na prezydenckie pytanie. Zaskakująca jednak jest postawa partii opozycyjnej, która naraz zaczęła wychodzić naprzeciw inicjatywom rządowym dokładnie w taki sam sposób, jak to się wydarzyło za czasów "wojny okołoreferendalnej". Niedawno słyszałem J. Kurskiego w Jedynce, gdy stwierdzał z przekonaniem, iż wyrażenie zgody na akcesję Polski do UE było jednocześnie uznaniem, że walutą w naszym kraju będzie euro. A to ciekawe, gdyż tego rodzaju kwestii sobie w referendum akcesyjnym nie przypominam. Poza tym, jeśli nawet takie były ukryte implikacje akcesji, to trzeba było też powiedzieć głośno i otwarcie, że w naszym "regionie" będą rosnąć podatki jawne i ukryte, ceny, akcyzy, etc., a zarobki Polaków będą na relatywnie tym samym poziomie.

PO przez cały rok swoich rządów, ale i przez ostatnie dni nie dała żadnych powodów, by udzielać jej jakiegokolwiek poparcia. Jakiegokolwiek, że o politycznym nie wspomnę. Forsowanie planu szybkiego przyjęcia euro jest przecież kolejną propagandową akcją zasłonięcia realnych problemów i teraz media będą miały nowy "supertemat" do młócenia całymi dniami. Czy godzenie się przez PiS na taki scenariusz ma być więc jakimś zdawaniem egzaminu? Nie sądzę. Wyniki próbnej matury pokazują zwykle, jak zdający są przygotowani do realnego ezgaminu. Mam nadzieję, że PiS ma tego świadomość.

http://blog.rp.pl/blog/2008/10/28/igor-janke-egzamin-dla-politykow/   

http://pawel-kowal.salon24.pl/99804,index.html

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz